Pożegnanie lewicy ze „starą gwardią”

Pożegnanie lewicy ze „starą gwardią”

Kiedy zniknie podział na tych, którzy wyszli z PRL, i tych ze styropianu

Minęło parę miesięcy od czasu wyborów parlamentarnych. Partia braci Kaczyńskich opanowuje po kolei wszystkie instytucje państwa i wasalizuje pokrewne ugrupowania. Budowanie zrębów autokracji łatwo posuwa się do przodu, gdyż praktycznie nie napotyka ona oporu. Konserwatywna, pełzająca rewolucja doprowadzi do stworzenia w Polsce ponurej PiSRL, jeżeli równowaga polityczna nie zostanie szybko przywrócona. Uważam, że w sytuacji, gdy Platforma Obywatelska próbuje walczyć o rząd dusz na prawicy, jedyną szansą na odzyskanie tak potrzebnej równowagi jest budowa sojuszu ugrupowań demokratycznych wokół partii lewicowych. Taki umiarkowany, centrolewicowy sojusz polityczny powinien być, najogólniej biorąc, ugrupowaniem obrońców demokracji i swobód obywatelskich, zwolenników modernizacji kraju i swobody głoszenia poglądów, otwartości światopoglądowej i budowania więzi społecznych na fundamencie zaufania oraz solidarności, a także patriotów wspólnej Europy. Uczestnikami i przywódcami takiego sojuszu mogliby być zarówno Tadeusz Mazowiecki, jak i Aleksander Kwaśniewski. Byłoby w nim miejsce nie tylko dla Wojciecha Olejniczaka czy Władysława Frasyniuka, ale nawet dla Donalda Tuska. Jednak jego utworzenie nie będzie możliwe, dopóki nie zostaną przezwyciężone historyczne

podziały i uprzedzenia.

Lewica, zanim dorośnie do roli lidera ugrupowań demokratycznych, musi się wyzbyć paru starych nawyków. A ci, którzy będą chcieli do nowego sojuszu pretendować, muszą ją zwolnić z roli etatowego „czarnego luda”. Muszą spróbować ją zrozumieć, poddać krytycznej ocenie stereotypowe opinie na jej temat.
Czy ludzie lewicy to bezideowi oportuniści, którzy przyszli w latach 70. i 80. do establishmentu po to, żeby mieć forsę i łatwe życie? Oczywiście, że w partii zjednoczonej nie brakowało karierowiczów, ale ci odeszli, gdy zaczęły się schody. Ci, którzy zostali, nie liczyli na miody. O ile łatwiej było w 1981 r. brylować na wiecach „Solidarności” niż zakładać „struktury poziome” w PZPR. Ile trzeba było samozaparcia i żarliwości ideowej, żeby w 1990 r. odtwarzać w Polsce formację lewicową, która była traktowana jako bękart upadłego systemu.
Ludzie, którzy mieli za sobą bolesne doświadczenia aktywności w ramach „realnego socjalizmu” i kiedyś bezpośrednio zmagali się z nonsensami gospodarki centralnie planowanej, teraz są ostrożni, niechętni

metodom ręcznego sterowania

oraz bardzo przywiązani do reguł demokracji. Oni nie posługują się językiem ideologicznym. Nie dlatego, że są bezideowi czy nie znają dawnej mowy-trawy. To dlatego, że źle wspominają czasy, gdy ten język tworzył fikcyjny świat socjalistycznej iluzji i służył zadeptywaniu prawdy. Oczywiście, że na ich tle pozornie korzystnie prezentują się ci, którzy mają usta pełne moralizatorskich frazesów i którzy po dojściu do władzy zajęli się głównie regulowaniem wysokości becikowego. W efekcie i z lewa, i z prawa padają zarzuty bezideowości SLD, pragmatyzmu, który przerodził się w cynizm. Myślę, że to zarzuty nie tylko nietrafne, ale dodatkowo bardzo szkodliwe, gdyż spychają nową lewicę na peryferie polskiej polityki. Wśród członków SLD i jego sympatyków nie brak fundamentalistów ideologicznych. Oni chętnie widzieliby powrót SLD do roli tradycyjnej partii klasowej, bojowej rzeczniczki ofiar wyzysku. Moim zdaniem, dzisiaj w Polsce i w Europie niewielkie jest zapotrzebowanie na lewicę radykalną i nieprzejednaną, a bardzo potrzebna jest lewica rozsądna.
To, że ekipę Leszka Millera w 2001 r. było stać na pragmatyzm, było szczęśliwym trafem dla Polski. Trzeba jasno powiedzieć, że gdyby lewica zademonstrowała wtedy sztywny kręgosłup ideologiczny, doprowadziłaby kraj do katastrofy. Środki na zwiększenie funduszy socjalnych, zasiłków i rent, poprawienie ochrony zdrowia czy na ratowanie bankrutów można było zdobyć, tylko podnosząc podatki i zwiększając deficyt budżetowy. Ich wyciskanie pogłębiłoby pobuzkową zapaść gospodarki. Lewica otrzymała państwo na skraju upadku i po czterech latach przekazała je w bardzo dobrym stanie. Ona nie ma się czego wstydzić. Pragmatyczna polityka, prowadzona przez lewicowy rząd, przyniosła wyraźną poprawę sytuacji nie tylko osób zaradnych i zamożnych, lecz także grup społecznych będących przedmiotem lewicowej troski. To jest fakt potwierdzony wynikami badań socjologicznych.
Lewicowe rządy podjęły próbę zreformowania systemu opieki społecznej i chwała im za to. Wydajemy na niego niemałe pieniądze, ale niestety bardzo nieefektywnie. Publiczne środki często trafiają do osób, które pomocy nie potrzebują, a czasem ją po prostu wyłudzają. Wystarczy popatrzeć na liczby, zobaczyć, ilu Polska ma rencistów i w jakim tempie rosły w ciągu paru poprzednich lat wydatki funduszu alimentacyjnego, aby się zorientować, jaka jest skala zjawiska. Idea reformy była słuszna. Uporządkować system, zmniejszając liczbę kanałów i rodzajów pomocy oraz skierować ją w formie skoncentrowanej do osób prawdziwie potrzebujących. W ogniu walki politycznej reforma utknęła w połowie drogi, a do opinii publicznej przedarła się tylko jej karykatura. Szkoda, gdyż ten problem wróci prędzej czy później. A za rozdawnictwo, które teraz zaczął uprawiać rząd PiS, będą długo płacić następne pokolenia.
Prawicowi dysponenci sacrum, ogarnięci misją reformatorską, nie przyjmują do wiadomości ograniczeń, gdyż uważają, że mają wizję jedynie słuszną i wymagającą natychmiastowej realizacji. Lewica nie jest

pozbawiona wzniosłych marzeń,

ale zna ograniczenia i ich nie lekceważy ani nie próbuje chleba zastąpić manną ideologiczną. Warto zauważyć, że polski cykl koniunkturalny ma wyraźną polityczną korelację. Już od 15 lat sytuacja się powtarza. Przystępują do rządzenia prawicowi reformatorzy i wszystko rozwalają; zaczynają się awantury, narasta frustracja społeczeństwa, gospodarka przymiera, bezrobocie rośnie, budżet się załamuje. Rządy obejmuje lewica; łagodzi konflikty, stabilizuje gospodarkę, napełnia kasę i poprawia reformy. Myślę, że moralizatorstwo i fundamentalizm ideologiczny prawicy wkrótce zaczną wychodzić bokiem dużej części społeczeństwa i rozsądek znowu będzie w cenie. Pragmatyzm i rozsądek nie muszą się zmieniać w cynizm. Mogą także oznaczać realizm, umożliwiający rozwiązywanie problemów we właściwej kolejności.
Oczywiście SLD nie ustrzegł się błędów, które sprawiły, że cztery lata po efektownym zwycięstwie i po okresie dobrych dla Polski rządów poniósł ciężką porażkę. Partia, która w kampanii wyborczej 2001 r. popisywała się radykalnym krytycyzmem, zbudowała wtedy swoją potęgę na ruchomych piaskach. Zdobyła poparcie elektoratu, który gotowy jest poprzeć każdego, kto ostro krytykuje i dużo obiecuje. Potem SLD zaczął rządzić i nie tylko musiał przestać krytykować, lecz także musiał podejmować niepopularne decyzje. Tamten elektorat odszedł, co było oczywiste i nieuchronne. Niestety, nic go nie zastąpiło. SLD, prowadząc odpowiedzialną politykę, nie zdołał do siebie przekonać głównych beneficjentów tej polityki, ludzi zainteresowanych stabilnością rynku i rozwojem gospodarki, generalnie zadowolonych z przemian dokonanych w ostatnich latach. Partia rządząca, mająca odwagę robienia rzeczy potrzebnych, ale niepopularnych, musi zdobyć poparcie ludzi środka. Tymczasem lewica zraziła do siebie ten elektorat. Uważam, że zostało to spowodowane błędami dotyczącymi stylu uprawiania polityki.
Po pierwsze, arogancją i brakiem elastyczności w kontaktach z otoczeniem politycznym. Leszek Miller zamiast spróbować przezwyciężyć niechęć otoczenia i poszerzyć grono sojuszników, a przynajmniej partnerów do programowej współpracy, uporczywie mnożył sobie wrogów.
Po drugie, brakiem jawności procesów decyzyjnych i publicznej dyskusji wokół najważniejszych problemów. Decyzje były podejmowane gdzieś daleko, nad głowami społeczeństwa. Zapadały w zaciszu gabinetów i były zrozumiałe

tylko dla wtajemniczonych.

Wiele decyzji personalnych nie było wyjaśnianych i dostatecznie uzasadnianych. To, co w zamierzeniu miało być przejawem sprawności i stanowczości, z zewnątrz było odbierane jako przejawy arogancji.
Po trzecie, fatalną polityką informacyjną, a właściwie kompletnym brakiem takiej polityki. Rząd robił wiele dobrych rzeczy, ale nie potrafił o tym poinformować społeczeństwa. Nie potrafił go przekonać, żeby poparło realizację ważnych projektów. Zabrakło nie tylko bieżącej rozmowy ze społeczeństwem, ale także umiejętności przekładania globalnych celów polityki na konkrety interesujące pojedynczego człowieka.
Po czwarte, chwiejnością. To jasne, że środowisko osaczone, oskarżane o postkomunizm ma swoje problemy. W jego sytuacji trudno być radykalnym zwolennikiem integracji europejskiej, bo można zostać okrzyknietym zdrajcą narodowej sprawy. Jednak trzeba mieć odwagę powiedzieć wszystkim, że wojna z Europą o Niceę nie ma sensu.
Po piąte, dominacją solidarności obrońców oblężonej twierdzy nad rygoryzmem moralnym i dbaniem o pokazową czystość szeregów. Uznawano, że prawie każde oskarżenie formułowane wobec członka partii jest pomówieniem, a więc wymaga solidarnej obrony. Dyscyplina i solidarność obrońców oblężonej twierdzy utrudniły nie tylko oczyszczanie własnych szeregów, lecz także szybką korektę autokratycznego stylu sprawowania władzy.
Wyżej wymienione problemy były w dużej mierze produktem osobowości samego Leszka Millera, który na pewien czas zdominował SLD i stanowił jej zewnętrzne oblicze. Po części były one pozostałością historycznej sytuacji partii i obecnych w niej tradycyjnych nawyków. Teraz w SLD z pierwszej linii odchodzi „stara gwardia”, a jej młodzi następcy nie powinni mieć problemów z otwartością, dialogiem i konsekwencją.
Obóz wrogów Millera i jego ekipy zdołał doprawić lewicy paskudną gębę. Zrobiono to, wykorzystując możliwości siania negatywnej propagandy, jakie dawały spektakle sejmowych komisji śledczych oraz pomoc mediów walczących przeciwko nowelizację ustawy medialnej. Zrobiono to, rozdymając do nieprawdopodobnych rozmiarów pozorne lub mikre afery, każdy błąd i każde wahanie. Sprawa Rywina była głównym pretekstem do pomawiania SLD o korupcyjne apetyty. Wiele wskazuje na to, że Rywin sam sobie wymyślił interes do zrobienia i sam siebie wysłał, ale komisja śledcza potrafiła tak zamataczyć materiałem dowodowym, że przykleiła Millerowi aferalny ogon.

Ekipa Millera dążyła

do wprowadzenia nowelizacji ustawy medialnej w drodze wieloetapowych uzgodnień i negocjacji. Za to została okrzyknięta skorumpowaną bandą i posądzona o próbę dokonania zamachu na wolność mediów i demokrację. Teraz PiS pokazało, jak się robi prawdziwy zamach.
Rządy lewicy, przywracając kontrolę państwa nad Orlenem, PZU czy eliminując polityczne rozdawnictwo pieniędzy w KGHM, nie rzucały się na posady, tylko działały w interesie publicznym. Nie tylko zemsta polityczna, lecz także rozsądek nakazywały obsadzić fachowcami stanowiska zagarnięte przez AWS pod hasłem TKM. To nie SLD rozkręcił kadrową karuzelę i to lewica próbowała ją zatrzymać. Pod jej rządami było możliwe powierzenie TVP centroprawicowemu prezesowi Dworakowi, Agencji Wywiadu zaś opozycjoniście Ananiczowi. Było możliwe uchwalenie ustawy o powołaniu z konkursów szefów agencji państwowych. Teraz znowu obowiązuje hasło „Wszystko ma być nasze”.
To prawda, że SLD ma na sumieniu błędy, a nawet grzechy, że w swoich szeregach miał czarne owce, ale podobne zaszłości mają wszystkie inne partie. Pora zobaczyć to we właściwych proporcjach. Dopiero wtedy Polacy otrzymają możliwość pozytywnego wyboru, gdy Demokraci zdołają zaakceptować lewicę jako pełnoprawnego partnera. Dopiero wtedy skończy się w polskiej polityce anachroniczny podział na tych, którzy wyszli z PRL, i tych ze styropianu.

Autor jest absolwentem Politechniki Wrocławskiej, uczestniczył w wydarzeniach marca 1968 r. Od 1970 r. mieszka i pracuje w Szczecinie. W latach 1976-1981 członek PZPR. Zakładał struktury poziome w tej partii w 1980 r., był delegatem na jej IX Zjazd. Internowany i pozbawiony pracy w 1982 r. został publicystą prasy podziemnej, organizatorem Towarzystwa Gospodarczego, przewodniczącym Komitetu Obywatelskiego w Szczecinie w 1989 r., współorganizatorem Unii Demokratycznej. Obecnie jest prywatnym przedsiębiorcą

 

Wydanie: 12/2006, 2006

Kategorie: Opinie

Napisz komentarz

Odpowiedz na treść artykułu lub innych komentarzy