Pozoranci, ale władzę mają

Pozoranci, ale władzę mają

Rząd promuje naszych na wszystkie wolne i zajęte stanowiska w Unii i NATO. Niepowodzenie, jakie spotkało pana Radka Sikorskiego, prasa wsparta rzeczoznawcami uznała za klęskę polskiej polityki zagranicznej. Z takiej oceny trzeba wnioskować, że posada dla naszego to każdorazowo wielki cel narodowy. Życzeniem premiera Tuska jest, aby Jerzy Buzek został marszałkiem europejskiego sejmu. Jeśli nie liczyć obecnego, to Buzek był najgorszym premierem dwudziestolecia. Przeprowadził trzy sławetne bezsensowne, ale kosztowne reformy, nadał Polsce kasę chorych i powiaty i jako pierwszy zaczął szukać gazu za morzem. Nie wiadomo zresztą, co pochodziło z jego głowy, a co z głowy Mariana Krzaklewskiego, który, jak wiadomo, kierował jego rządem z tylnego siedzenia, co jest okolicznością obciążającą Buzka jeszcze bardziej niż jego wszystkie reformy. Powtarzają, że rola Parlamentu Europejskiego ciągle wzrasta, że tam powstaje jeszcze więcej ustaw niż w Polsce, jest więc niezmiernie ważne, kto w nim zasiada i kto mu przewodzi. Z tym się akurat zgadzam, ale wyciągam inne praktyczne wnioski. Marszałkiem europejskiego sejmu powinien być polityk z mocną głową i charakterem, a to, z jakiego narodu się wywodzi, na przykład z polskiego, jest merytorycznie bez znaczenia. Nie trzeba więc przy okazji obsadzania wszystkich stanowisk w Unii nawoływać ludzi do jednoczenia się na zasadzie wspólnoty narodowej, żądnej jakiego bądź prestiżu. Po co nam Buzek, jeżeli są lepsi kandydaci z innych krajów, a z pewnością są tacy.
Polacy stali się euroentuzjastami, gdy chodzi o przyjmowanie pomocy od bogatszych krajów. W tym euroentuzjazmie zaszli już tak daleko, że uważają się za współwłaścicieli majątku wypracowanego przez Niemców, Francuzów czy Holendrów. To uroszczenie nazywają solidarnością. Umowny charakter wewnątrzeuropejskiej redystrybucji dóbr umknął im z pola widzenia. Ze swej strony nie chcą nic zrobić dla ściślejszych więzi europejskich. Wszelkie inicjatywy, z jakimi występują, mają zawsze tę samą cechę: wykorzystać zasoby i wpływy Unii Europejskiej do własnych celów, realnych lub złudnych. Weźmy na przykład Partnerstwo Wschodnie. Ten projekt w zamysłach Warszawy nie ma być przygotowaniem terenów dla europejskich interesów, lecz ma służyć zaspokojeniu polskich ambicji „prometejskich”, zharmonizowanych z interesami amerykańskimi. Polska, podobnie jak inne kraje naszego regionu, jest żywotnie zainteresowana w tworzeniu Europy jako jedności politycznej, gospodarczej i kulturalnej. Powinno to nadawać orientację polityce wewnętrznej i zagranicznej. Dlaczego w takim razie polskie rządy opowiadają się za rozszerzaniem Unii, skoro wiadomo, że rozszerzanie osłabi integrację. Na rozszerzanie patrzą jak na starodawną ekspansję, w której chodziło o nowe terytoria. W chwili gdy w Paryżu, Berlinie, Wiedniu i innych stolicach zastanawiają się, czy nie została już przekroczona granica naturalnej, czyli zdolnej do zjednoczenia się Europy, polski rząd popiera amerykańskie życzenie przyjęcia Turcji. Powiada premier Tusk, że Turcja spełniła już „prawie wszystkie” warunki stawiane krajom kandydującym. Wszystkie prócz jednego: ciągle nie chce leżeć w granicach Europy. (Możemy Europę rozumieć nie tylko w sensie geograficznym, ale także kulturowym, jako obszar panowania chrześcijaństwa i/lub kultury oświeceniowej. Przy tym drugim założeniu Nowa Zelandia jest częścią Europy, a Turcja nadal nie jest).
Zamiast Partnerstwa Wschodniego Polska potrzebuje Partnerstwa Zachodniego. Mając uwagę zaprzątniętą Azerbejdżanem, Gruzją, Ukrainą, polskie rządy nie dostrzegają problemów wynikających z utrzymującej się między Polską i krajami zachodnimi różnicy systemów norm współżycia. Zachód, który doświadcza polskiej imigracji, wcale nie chce widzieć w Polakach cech heroicznych, jakie oni sobie przypisują, i nie czuje dla nich wdzięczności za wystrajkowanie zjednoczenia Niemiec, lecz jakby na złość, widzi w nich złodziei, pijanych kierowców i drobnych oszustów. Zjawisko brania przykładu z lepszych wśród nowych Polaków za granicą nie występuje.

Świętowanie dwudziestej rocznicy wyzwolenia Polski spod polskiej okupacji będzie miało realne następstwa, jak wszystkie uroczystości zarządzone przez wielopartyjną „Solidarność”. Po każdej z nich zarówno liberalne, jak narodowe solidaruchy wbijały się w coraz większą pychę i uchwalały coraz nowe odszkodowania pieniężne za swoje bohaterstwo. Bohaterowie, jak wiadomo, nie składają broni, nie ustają w wyszukiwaniu kategorii osób, którym można coś odebrać: rentę, dodatek, uprawnienie kombatanckie (przenosząc je na tych, co nigdy nie byli na wojnie), wreszcie emerytury. Drżyjcie, emeryci, nie wiecie, komu upojeni rocznicowym świętowaniem Tusk ze swoimi Karpiniukami zechcą tym razem odebrać emerytury.

Kto, kierując się tylko poczuciem prawdopodobieństwa, odpowie na pytanie, czy Tusk rzeczywiście wysunął kandydaturę Wałęsy na prezydenta Unii Europejskiej, czy to tylko żart? Z naszym postmodernistycznym premierem, który Wałęsę delegował do „rady mędrców”, Czumę zrobił ministrem sprawiedliwości, a Jaruzelskiemu odebrał emeryturę, jest możliwe wszystko. I przeciwieństwo wszystkiego.

Wydanie: 20/2009, 2009

Kategorie: Kraj

Napisz komentarz

Odpowiedz na treść artykułu lub innych komentarzy