Praca dla swoich

Praca dla swoich

Jak były główny inspektor pracy zadbał o członków i przyjaciół PiS

24 listopada mijają dwa miesiące, odkąd miejsce byłego głównego inspektora pracy Wiesława Łyszczka zajął Andrzej Kwaliński. W prasie pojawiły się wówczas entuzjastyczne artykuły, że oto w Głównym Inspektoracie Pracy i jednostkach mu podległych kończy się czas nepotyzmu i innych nieprawidłowości w polityce kadrowej. Nowy główny inspektor z werwą zabrał się do porządkowania urzędu. Zlecił Sekcji Kontroli Wewnętrznej zbadanie ostatniego okresu funkcjonowania jego poprzednika, czyli od 1 do 23 września br. Już wtedy mówiono, że być może niektóre odkryte z czasem nieprawidłowości zaowocują zgłoszeniem do prokuratury.

Mijają dwa miesiące… Raport o nieprawidłowościach u schyłku rządzenia Łyszczka nie został upubliczniony. Wybrani dziennikarze otrzymali jedynie omówienie tego dokumentu. Nie wiadomo, jakie są ustalenia dotyczące wcześniejszego okresu działalności byłego głównego inspektora, a przecież rządził on niemal trzy lata, od października 2017 r. Faktem jest, że Państwowa Inspekcja Pracy została potraktowana przez PiS jako łup wyborczy, podobnie jak dziesiątki spółek z udziałem skarbu państwa, setki urzędów i instytucji. Jedynie naiwni mogli sądzić, że PIP ma dbać o to, by Polacy pracowali w warunkach godnych, bezpiecznych i finansowo przyzwoitych. Jak się okazało, PIP miała służyć członkom i przyjaciołom PiS – by mogli zajmować wysokie stanowiska nieadekwatne do ich kwalifikacji, osiągać wysokie dochody i czerpać wszelkie inne zyski wynikające z tego zatrudnienia.

Podkarpacie górą

Prawdę powiedziawszy, już w latach wcześniejszych PIP była traktowana jako bardzo atrakcyjne źródło utrzymania dla swoich. Tak było np. od 2012 r. do stycznia 2016 r. W styczniu przed czterema laty główna inspektor pracy złożyła wymówienie, bo zarzucono jej, że co kwartał przyznawała sobie nagrodę w wysokości pensji. Jej następca, Roman Giedrojć, rządził nieco ponad rok. Zmarł nagle. Wtedy to pojawiła się konieczność wyboru nowego głównego inspektora pracy. PIP podlega Sejmowi, a jej szefa powołuje marszałek Sejmu. A jako że w owym czasie marszałkiem był związany z Podkarpaciem Marek Kuchciński, nietrudno się domyślić, że zapragnął promować ludzi z tego regionu. Na fotelu głównego inspektora postanowił posadzić osobę jeszcze bliższą jego sercu niż poprzedni GIP, który – acz pisowiec – pochodził nie z Podkarpacia, tylko z Bydgoszczy, a jako inspektor PIP związany był przez lata z Wybrzeżem.

Marszałek pomyślał o Łyszczku. Może zetknął się z nim, kiedy w latach 1999-2001 był wicewojewodą podkarpackim, tamten zaś pracował w wojewódzkim urzędzie pracy? Może znali się skądinąd… Po urzędzie pracy Łyszczek trafił do Okręgowego Inspektoratu Pracy w Rzeszowie, bo jak mało kto znał się na rozliczaniu pracy kierowców. Ta umiejętność poniosła go wyżej i w grudniu 2016 r. został okręgowym inspektorem pracy w Rzeszowie. Nie ma dowodu, że stało się to za sprawą marszałka Sejmu, ale mogło tak być, bo Kuchciński zawsze wspierał ludzi z Podkarpacia.

Właściwie kiedy w głowie marszałka narodziła się kandydatura Łyszczka, to prawie tak, jakby już go mianował. Wprawdzie przed powołaniem kandydatura jest opiniowana przez funkcjonującą przy Sejmie Radę Ochrony Pracy oraz sejmową Komisję ds. Kontroli Państwowej, ale Kuchciński mógł być pewien, że oba ciała pozytywnie zaopiniują Łyszczka. W komisjach sejmowych większość ma PiS, a skład wybranej w lipcu 2015 r. Rady Ochrony Pracy już w styczniu 2016 r. został zmieniony, tak by było w niej więcej pisowskich głosów. Żaden marszałek wcześniej tego nie robił, przyjmując radę taką, jaką zastał, bo kadencje rady nie pokrywają się z kadencjami Sejmu. Kuchciński odszedł od tego zwyczaju i mógł być spokojny o głosowanie.

I faktycznie, na początku posiedzenia Rady Ochrony Pracy 26 września 2017 r. prowadzący spotkanie poinformował, że rano wpłynęło do prezydium pismo od marszałka Kuchcińskiego, który chciałby, żeby Rada zaopiniowała kandydaturę Łyszczka na głównego inspektora pracy. Ta nagła prośba wywołała konsternację, ale niezbyt dużą. Prowadzący obrady od razu w zawoalowany sposób nakreślił linię przyszłego głosowania. Poinformował zebranych, że dla niego znamienne jest, że kandydat współpracował z Lechem Kaczyńskim. „Uzgodnienia toczyliśmy z prezydentem Kaczyńskim, niekoniecznie oficjalnie”, stwierdził. Ale obecni wiedzieli, że nazwisko Kaczyński otwiera drzwi.

Komu dzień dobry, komu do widzenia

Poza kilkoma niepokornymi osobami, które postanowiły dopytywać i uściślać, reszta członków Rady Ochrony Pracy, już zanim Łyszczek przemówił, wiedziała, jaki będzie wynik debaty. Była przewodnicząca Rady Izabela Katarzyna Mrzygłocka zwróciła wprawdzie uwagę, że CV przesłane przez kandydata na GIP zakończone jest zgodą na przetwarzanie danych przez… Okręgowy Inspektorat Pracy w Rzeszowie, najpewniej zatem bezmyślnie skopiował on papiery składane do innego urzędu, ale Łyszczek łaskawie zgodził się na przetwarzanie swoich danych w ramach rekrutacji na stanowisko głównego inspektora pracy. A potem opowiadał, jakie problemy występują w pracy kierowców i jakie wypadki zdarzają się w tej branży, bo przecież na tym znał się najlepiej. Na koniec zaś poinformował, że zamierza kontynuować dzieło zmarłego Romana Giedrojcia. Można było podejrzewać, że nie ma on żadnej wizji kierowania najwyższym urzędem zajmującym się nadzorem nad warunkami pracy, ale bardzo chciałby zająć to stanowisko, które jest równoważne ze stanowiskiem ministra. Ministra!

Głosowanie Rady wyglądało tak: dziesięć głosów za, dziewięć przeciw, jeden wstrzymujący się i pięć nieważnych. Wiesław Łyszczek ledwo się prześlizgnął. Widząc jednak, że sejmowa Komisja ds. Kontroli Państwowej zaopiniuje go pozytywnie, już 26 września 2017 r. mógł świętować awans. I miał pewność nie tylko, że zostanie głównym inspektorem pracy, ale też, że będzie mógł promować ludzi z Podkarpacia – a może nawet będzie do tego zobligowany. Promować, czyli dawać im dobrze płatne posady, nawet jeśli nie mają dostatecznych kompetencji, i płacić im więcej niż osobom spoza regionu zajmującym równorzędne stanowiska.

W czerwcu 2019 r. media donosiły, że od kiedy Łyszczek przejął władzę w GIP, do marca 2019 r. etaty w centrali Państwowej Inspekcji Pracy otrzymało 56 osób, a żeby zrobić im miejsce, umowy rozwiązano z 30 osobami. Wśród zatrudnionych była Iwona Hadacz, która wcześniej prowadziła własny biznes w Sieniawie na Podkarpaciu i zajmowała się rozliczaniem pracy kierowców. W styczniu 2018 r. Łyszczek ściągnął ją do Warszawy i przedstawił jako swoją asystentkę. Wkrótce została wicedyrektor nowo utworzonego Departamentu Kadr i Szkoleń. Ludzie gadali, że ten departament został stworzony specjalnie dla niej.

Wśród nowo przyjętych był też 28-letni Grzegorz Nieradka, wcześniej asystent marszałka Sejmu, w czasach studenckich współpracownik ówczesnego posła Andrzeja Dudy. Nieradka został doradcą Łyszczka i łączył to stanowisko z funkcją radnego w powiecie krośnieńskim. Opłacało mu się, gdyż, jak wynika z oświadczeń majątkowych, w ciągu ponad półtora roku zatrudnienia w GIP jego majątek wzrósł o 90 tys. zł. Piotr Kalbron, zięć szefa NSZZ Solidarność Piotra Dudy, został zastępcą okręgowego inspektora pracy w Katowicach ds. prawno-organizacyjnych (dziś jest p.o. okręgowym inspektorem). Na posady w PIP mogli liczyć członkowie rodzin ścisłego kierownictwa inspekcji. Niektóre osoby zatrudniano z pominięciem normalnej drogi naboru.

Dla wybranych nowych pracowników były organizowane zaoczne trzymiesięczne kursy inspektorskie, choć taki kurs zwykle trwa rok. W ten sposób aplikację inspektorską zdobyło 11 osób, w tym pięć z GIP, a pozostałe z okręgowych inspektoratów. Dzięki temu mogły one otrzymać awanse i podwyżki. Na przykład zajęły stanowiska wicedyrektorów departamentu w GIP i zarabiały nawet trzy razy więcej niż inspektorzy pracy. Na szybkiej ścieżce zdobyła kwalifikacje m.in. Izabela Czopik, p.o. wicedyrektor Departamentu Planowania, Analiz i Statystyki, która była absolwentką Wydziału Prawa i Administracji Uniwersytetu Rzeszowskiego.

Dziennikarze, w tym „Dziennika Gazety Prawnej”, walczyli o uzyskanie informacji, jak wysokie są zarobki tych zatrudnionych w PIP, którzy ukończyli aplikację w trybie przyśpieszonym. Po perturbacjach udało się te dane uzyskać, ale dotyczyły okręgowych inspekcji pracy, a nie GIS, i nie były spersonalizowane. Okazało się, że dwie osoby z sześciu zarabiają ponad 9 tys. zł, choć mają tytuł jedynie młodszego inspektora, a pozostałe cztery od 4330 zł do 5792 zł, czyli niektórzy więcej niż wyżsi rangą inspektorzy.

Czarę goryczy przelały nagrody. Pierwsze doniesienia medialne dotyczyły nagród wypłaconych w 2018 r., które otrzymali Wiesław Łyszczek i pozostałe osoby z kierownictwa. Media pisały, że główny inspektor pracy dostał nagrodę w wysokości w sumie 59,1 tys. zł, a jego trzej zastępcy 40,8 tys., 41,7 tys. oraz 48,3 tys. zł. Odpowiadając na medialne zarzuty dotyczące wysokości nagród, Główny Inspektorat Pracy stwierdził, że to wcale nie były kwoty wygórowane, ponieważ ze względu na obowiązujący system wynagradzania płace niektórych dyrektorów departamentów w GIS były wyższe od płac członków ścisłego kierownictwa. Czyli za pomocą nagród po prostu wyrównywano sobie krzywdzący system płac, a do tego nie przyczepiały się ani Sejm, ani NIK. Jak by powiedziała była premier Beata Szydło, „te pieniądze po prostu im się należały”. Może Sejm i NIK nie obruszały się na nagrody, ale w 2018 r. Związek Zawodowy Pracowników Państwowej Inspekcji Pracy zgłosił zastrzeżenia co do wysokości funduszu płac, który miał być rozdzielany przez głównego inspektora pracy. Związkowcy uważali, że kwota 500 tys. zł jest zbyt wysoka. Z uwagi na brak porozumienia związek wstąpił w spór zbiorowy. Taka sytuacja w instytucji, która ma dbać o dobro pracowników, jest kuriozalna. No bo jeśli PIP nie jest w stanie dbać o własnych pracowników, to jak może zabiegać o dobro zatrudnionych w innych firmach? Spór zbiorowy zakończył się dopiero po odejściu Wiesława Łyszczka. Po dwóch latach, 12 października 2020 r., porozumienie podpisał nowy główny inspektor pracy Andrzej Kwaliński.

Potrzebna determinacja

Rzeczniczka prasowa Głównego Inspektoratu Pracy nie odpowiedziała na prośbę o udostępnienie materiałów dotyczących nieprawidłowości, które przygotowała Sekcja Kontroli Wewnętrznej GIP. Nie zareagowała też na prośbę o wypowiedź prezesa Andrzeja Kwalińskiego w sprawie liczby nieprawidłowości stwierdzonych w dalszym toku postępowania, a także, czy któreś zarzuty zostały skierowane do prokuratury. Udało się natomiast skontaktować z członkinią Rady Ochrony Pracy, posłanką Izabelą Katarzyną Mrzygłocką z Koalicji Obywatelskiej.

– Wyniki kontroli wewnętrznej, o których czytałam w prasie, są zatrważające – mówi posłanka. – Spodziewałam się, że będą niedobre, ale nie mam żadnej satysfakcji z tego, że moje przewidywania się sprawdziły. Wielokrotnie w czasie obrad Rady Ochrony Pracy zadawałam niewygodne pytania dotyczące niewłaściwego funkcjonowania GIP. Zazwyczaj otrzymywałam bardzo ogólnikowe odpowiedzi. Wystąpiłam do GIP o udostępnienie raportu z kontroli w tej instytucji, bo chciałabym poznać te ustalenia nie tylko z doniesień prasowych. We wtorek 17 października, kiedy było ostatnie posiedzenie ROP, Andrzej Kwaliński wystąpił o zaopiniowanie odwołania swojego zastępcy, więc wiem, że jakieś ruchy kadrowe są w urzędzie wykonywane.

Faktem jest, że temat Głównego Inspektoratu Pracy to – jak twierdzą niektórzy – stąpanie po nieco nieustabilizowanym gruncie. Jak wyjaśniają rozmówcy, „wszyscy o tym wiedzą, o tym mówią, ale bez wiedzy popartej dowodami trudno się wypowiadać i trudno formułować zarzuty”.

Nowy główny inspektor pracy Andrzej Kwaliński zapewnia, że chce wyjaśnić wszystkie nieprawidłowości, jakie miały miejsce w GIP za czasów jego poprzednika, ale można przypuszczać, że nie będzie mu łatwo, bo od końca listopada 2017 r. był jednym z jego zastępców. I zapewne nie wszyscy uwierzą, że skoro w Państwowej Inspekcji Pracy pracuje od 35 lat i ma gruntowną wiedzę, jak ta instytucja funkcjonuje, o wspomnianych nieprawidłowościach nie miał pojęcia. W każdym razie na pierwszym posiedzeniu Rady Ochrony Pracy, w którym uczestniczył jako główny inspektor, zapewnił, że chciałby, aby Państwowa Inspekcja Pracy zyskała reputację organu, który pomaga pracownikom i przedsiębiorcom. To dobrze. Bo właściwa pozycja tego organu jest ważna szczególnie w okresie pandemii, kiedy pracodawcy przeżywają poważne problemy i bankrutują, a pracownicy są nawet masowo zwalniani. Oby główny inspektor pracy miał dość determinacji.

Fot. www.pip.gov.pl

Wydanie: 2020, 48/2020

Kategorie: Kraj

Napisz komentarz

Odpowiedz na treść artykułu lub innych komentarzy