Praca szuka człowieka

Praca szuka człowieka

Rynek pracy w najbliższych latach bardzo się zmieni, ale ludzie pozostaną w jego centrum

Kasandryczne wizje wymarcia poszczególnych zawodów malowane są przez media od dziesięcioleci. Jeśli wierzyć futurystycznym projektom z drugiej połowy poprzedniego stulecia, już dzisiaj powinniśmy się obywać bez kierowców, bo nasz transport powinien być zdominowany przez wehikuły samosterujące. Jeśli z kolei zawierzyć trendom z przełomu wieków, nie powinno być drukarzy, bo wraz z rozwojem przenośnej elektroniki miały zniknąć książki, lub tłumaczy, wypartych przez komputerowe translatory. Lista zawodów, które już powinny być historyczną anegdotą, jest znacznie dłuższa – i praktycznie co roku aktualizowana przez różnych ekspertów bądź samozwańczych znawców przyszłości. I choć wszelkie tego typu prognozy, zwłaszcza podające precyzyjne daty jako momenty, w których świat zobaczy ostatniego kierowcę ciężarówki czy ostatniego szewca, należy traktować z przymrużeniem oka, nie można wypierać ich w całości – często bowiem więcej niż o samym rynku pracy mówią one o społeczeństwach, w których żyjemy.

Podobnie jest z szeroko komentowanym raportem opublikowanym niedawno przez amerykańskie Biuro Statystyk Rynku Pracy (BLS), federalną agendę zajmującą się monitorowaniem zatrudnienia wśród obywateli USA. Dokument analizuje trendy technologiczne, sytuację ekonomiczno-społeczną oraz przełożenie tych czynników na poszczególne sektory i zawody w ciągu najbliższej dekady. Same wnioski płynące z niego nie są ani szokujące, ani specjalnie odkrywcze. Najtrudniej o pracę będzie osobom specjalizującym się w prostych czynnościach manualnych. Z kolei przedstawiciele zawodów medycznych, inżynierowie o wysokich kwalifikacjach i eksperci do spraw bezpieczeństwa mogą spać spokojnie. Znacznie ciekawsze od wniosków są w tym przypadku przyczyny. Przewaga programistki nad telemarketerem jest oczywista. Ale już antropologa nad kwiaciarką niekoniecznie.

Według ekspertów z Waszyngtonu przez najbliższe dziesięć lat wzrośnie szczególnie zapotrzebowanie na osoby mające bardzo konkretne kompetencje medyczne – zwłaszcza łączące podstawową wiedzę lekarską z umiejętnością bezpośredniego dbania o pacjentów lub podopiecznych. Popyt na tzw. prywatnych opiekunów medycznych, jak określa ich raport, wzrośnie w Stanach Zjednoczonych aż o 60%, co przełoży się na ponad milion miejsc pracy tylko w tej wąskiej specjalizacji. Europa będzie pod tym względem w bardzo podobnej sytuacji, bo struktura demograficzna społeczeństw krajów rozwiniętych jest zbliżona. Przynajmniej jeśli chodzi o wiek – a to w tej kalkulacji czynnik kluczowy. Zapotrzebowanie na domowych opiekunów poszybuje w górę, bo coraz mniej sprawna fizycznie będzie generacja baby boomers, czyli wciąż liczne pokolenie powojennego wyżu. Warto jednak podkreślić w tej analizie komponent „domowy” lub „osobisty”.

O starzeniu się społeczeństw eksperci rozpisują się od kilkunastu lat, jednak wbrew przewidywaniom obecni i przyszli emeryci nie kwapią się do wyprowadzki do wspólnych rezydencji czy domów seniora. Jeszcze niedawno branża nieruchomościowa ekscytowała się perspektywami rozwoju tego właśnie sektora, snując plany wielkich kompleksów dla starszych ludzi, czegoś na kształt akademików na jesień życia – dających namiastkę funkcjonowania w społeczności i zapewniających na miejscu opiekę medyczną.

Na razie ten pomysł nie do końca chwycił. Boomerzy wolą zostać w domu, z problemami radząc sobie z pomocą osobistego asystenta medycznego. Kogoś, kto poda leki, sprawdzi ich zapasy, jednocześnie będąc w stanie poprowadzić gimnastykę, rozmasować bolący mięsień i zdiagnozować ewentualne pogorszenie stanu zdrowia czy wezwać na pomoc „pełnego” lekarza. Obecnie prowadzona edukacja medyczna nie do końca takich ludzi kształci, więc i ona będzie musiała przejść reformę. A mówiąc konkretniej, rynek stworzy kolejną niszę – ludzi, którzy opiekunów medycznych będą szkolić. Ich też będzie przybywać, według BLS aż o 30% w ciągu dekady. Instruktorzy podyplomowych kwalifikacji medycznych, jak oficjalnie nazywa ich służba federalna, będą bardzo dobrze zarabiać. Ich średnie pensje przekroczą 100 tys. dol. rocznie. Personalni opiekunowie zarobią ułamek tej kwoty, głównie ze względu na spodziewaną masowość tego zawodu w najbliższej przyszłości.

Z tych samych względów na rynku pracy potrzeba będzie więcej pielęgniarzy (o 60%), asystentów fizjoterapeutycznych (40%) i asystentów lekarskich (35%). Co ciekawe, nie wszystkie te trendy wiążą się bezpośrednio ze starzeniem się społeczeństw. Oprócz wieku ma tutaj znaczenie zasobność portfela, bo duża część tych usług dostępna będzie w krajach rozwiniętych raczej tylko w prywatnej służbie zdrowia. A już na pewno państw nie będzie stać na utrzymywanie ich w trybie powszechnym. Nie bez znaczenia jest też ogólna kondycja zdrowotna całej populacji. Społeczeństwa są nie tylko coraz starsze, ale także coraz bardziej wymagające pod względem medycznym. Wiele schorzeń, które niedawno oznaczały wyrok śmierci natychmiast lub w perspektywie kilku lat, dzisiaj leczy się prostymi zabiegami czy terapiami lekowymi. Dla służby zdrowia oznacza to jednak pacjentów bardziej skomplikowanych, często będących w kilku terapiach czy reżimach leczenia jednocześnie. Dobrać im odpowiednią ścieżkę leczniczą jest znacznie trudniej, dlatego wśród zawodów medycznych dominującym trendem będzie właśnie personalizacja. Wreszcie komercyjna natura tych usług wymusi stworzenie całej kadry nimi zarządzającej – menedżerów sektora medycznego będzie za dziesięć lat aż o 60% więcej, a zarabiać też będą niemało (mediana wynagrodzenia wyniesie 120 tys. dol. rocznie).

Doświadczenie pandemii koronawirusa również wpłynęło na prognozy BLS. Eksperci zgadzają się, że globalne zarazy mogą się zdarzać coraz częściej, a współczesny świat musi się na nie przygotować. Dlatego epidemiologów będzie więcej aż o jedną trzecią i zapewne zmieni się charakter ich pracy. Oprócz samego czynnika badawczego będą oni znacznie częściej angażowani w proces powstawania polityk publicznych i samo podejmowanie decyzji administracyjnych. Tak by kolejna pandemia nie doprowadziła już do globalnego lockdownu i gospodarczej zapaści.

Po części z tego samego względu aż o 35% zwiększy się zapotrzebowanie na specjalistów od logistyki. Kolejne przyśpieszenie rewolucji technologicznej wymusi wytrenowanie większej o jedną trzecią liczby analityków danych, a odejście od paliw kopalnych ku odnawialnym źródłom energii stworzy nowe miejsca pracy dla instalatorów paneli słonecznych (55% wzrostu) i techników turbin wiatrowych (70%).

Potrzeba będzie także sporo nowych antropologów kultury i lingwistów (30%) – choć ich zadania znacznie się zmienią. Zamiast badać ludzi, będą trenować sztuczną inteligencję do bycia jak najbardziej „ludzką” poprzez zwiększanie komunikatywności botów i komputerowo sterowanych asystentów personalnych, takich jak Siri czy Alexa.

Komu zatem w najbliższych latach będzie trudniej? Głównie tym, których zadania już teraz mogą dość płynnie wykonywać komputery. O 25% spadnie zapotrzebowanie na asystentów i sekretarki, aż o 40% – na stenotypistów. Podobnie będzie z telemarketerami (minus 20%) i osobami zajmującymi się cyfryzacją baz danych (minus 25%). Wiodącym czynnikiem wpływającym na ten trend jest oczywiście automatyzacja, w pewien sposób będąca pochodną pozytywnych zmian na rynku pracy, o których mowa wyżej. Im sprawniejszy bot – a więc im lepiej wytrenowany przez lingwistę czy antropologa – tym lepiej zastąpi telemarketera nawet w rozmowie telefonicznej. O ponad 20% spadnie też popyt na asystentów prawniczych, również dzięki automatyzacji. A dokładniej postępowi w digitalizacji aktów prawnych i procesów sądowych. Mówiąc skrótowo, e-państwa, których wszyscy tak chcemy, mogą rzeczywiście być wygodne dla obywatela, ale zarazem przyczynić się do wysłania tysięcy ludzi na bezrobocie lub zmuszenia ich do szybkiego przekwalifikowania się.

Raport BLS prognozuje poza tym, że powoli wymierać (minus 20%) będą zawody florystyczne – tu jednak automatyzacja nie odgrywa większej roli. Decydujący jest znów czynnik społeczny. Zmienia się natura naszych interakcji, przez co kupujemy mniej kwiatów. Stają się one raczej elementem dekoracyjnym na specjalną okazję niż codziennością. W dodatku na rynek florystyczny weszły markety, więc dla wielu osób archaiczne stało się samo doświadczenie chodzenia do kwiaciarni. Ten akurat przykład warto zapamiętać. Potwierdza on tezę, o której często zapomina się w debatach o przyszłości zawodów: że rynek pracy jest odzwierciedleniem społeczeństwa, nie na odwrót.

m.mazzini@tygodnikprzeglad.pl

Fot. Shutterstock

Wydanie: 2021, 43/2021

Kategorie: Obserwacje

Napisz komentarz

Odpowiedz na treść artykułu lub innych komentarzy