Prawi i honorowi (za 300 zł)

Prawi i honorowi (za 300 zł)

Liderzy PiS pisali ewidentne kłamstwa, byle tylko dostać poselską dietę. Zajmie się nimi prokurator?

Czy prokurator zdziesiątkuje klub PiS? To jest możliwe, tego nie wykluczają najpoważniejsi karniści. 27 posłów PiS pisało śmieszne rzeczy w przedstawianych marszałkowi usprawiedliwieniach, byle tylko otrzymać dietę w wysokości 300 zł. Niektórzy ewidentnie kłamali. Wśród nich byli najważniejsi ludzie w PiS – Jarosław Kaczyński, Zbigniew Ziobro, Wojciech Jasiński, Paweł Kowal…
Kodeks karny interpretuje to jednoznacznie – w grę wchodzą dwa jego artykuły – poświadczenie nieprawdy przez funkcjonariusza publicznego i usiłowanie oszustwa. Kara za taki czyn jest również jasna – od sześciu miesięcy do ośmiu lat pozbawienia wolności (przepraszam, czy Ziobro chce dalej zaostrzenia kar, zwłaszcza dla złodziei publicznych pieniędzy?). Jest to też przestępstwo ścigane z urzędu, więc prokuratura już powinna wszcząć w tej sprawie postępowanie wyjaśniające. Oczywiście nie wszczyna, co po raz kolejny pokazuje, jak bardzo jest uwikłana w politykę i jak bardzo przetrącony ma kręgosłup.
Ale wydarzenie z oszukańczymi usprawiedliwieniami pokazuje nam jeszcze inne mało ciekawe fragmenty naszego kraju. Pokazuje życie sejmowe, a przede wszystkim pokazuje PiS.

Rycerze moralnego wzmożenia

Latem PiS dwukrotnie się obrażało i wychodziło z sali głosowań.
Pierwszy raz 13 czerwca, podczas głosowania nad ustawą o komercjalizacji i prywatyzacji przedsiębiorstw. Poszło o zadawanie pytań. Posłowie PiS chcieli je zadawać, a ponieważ głosowanie było transmitowane, pytania przeciągały się w wielominutowe oświadczenia. Zamiast głosowania mieliśmy w Sejmie debatę. W końcu prowadzący obrady marszałek Komorowski przerwał te serię, wykorzystując swoje uprawnienia zapisane w regulaminie Sejmu. „Jest czas na debatę i jest czas na głosowanie”, argumentował.
To wywołało furię PiS. Posłowie PiS wyszli z sali obrad, krzycząc: „Skandal!”, „Hańba!”, „Dyktatura!”. I nie głosowali.
„Komorowski złamał dobre obyczaje i należy rozważyć odwołanie go z funkcji”, mówił dziennikarzom Jarosław Kaczyński. „On się nie nadaje. Opozycja ma siedzieć cicho, a jak mówi, to wielki skandal. Platforma zmierza do ograniczenia demokracji, stworzenia systemu, w którym tylko PO będzie rządzić”.
Drugie wyjście posłów PiS miało miejsce 11 lipca. Tego dnia rano PiS chciało uzupełnić porządek obrad o wysłuchanie informacji ministra sprawiedliwości w sprawie nacisków na krakowskiego prokuratora Wojciecha Miłoszewskiego. To ten prokurator, który na polecenie Zbigniewa Ziobry pokazywał Jarosławowi Kaczyńskiemu materiały ze śledztwa w sprawie mafii paliwowej. Było to w czasie, kiedy Kaczyński był jedynie prezesem PiS, więc nie miał prawa zapoznawać się z materiałami z prokuratorskiego śledztwa. Właśnie w tej sprawie prokuratura wnioskowała o zdjęcie Ziobrze immunitetu.
Ale w międzyczasie Miłoszewski opowiedział, że prokuratorzy prowadzący w tej sprawie postępowanie wyjaśniające namawiali go, by to on oskarżył Ziobrę o nakłanianie do ujawnienia tajemnicy służbowej. Miłoszewski odmówił. A te namowy PiS-owcy uznali za naciski na prokuratora. I zażądali wielkiej na ten temat debaty.
To się nie udało, większość sejmowa na to się nie zgodziła. Na znak protestu posłowie PiS wyszli więc z sali i ustawili się na sejmowych schodach, gdzie – choć podobno protest był spontaniczny, pod wpływem chwili, na Jarosława Kaczyńskiego czekała już mównica. „W kraju, gdzie dzieją się takie rzeczy, demokracji już nie ma – mówił Kaczyński. – Mamy do czynienia z sytuacją, która zaczyna przypominać Białoruś. Na prokuratora, który pokazywał mi akta, były wywierane nielegalne naciski. To oczywiste przestępstwo. Kolejnym aktem tej akcji politycznej jest odrzucenie wniosku o dyskusję na ten temat w Sejmie. To podniesienie ręki na demokrację”.
Hańba, dyktatura, Białoruś, podniesienie ręki na demokrację – tak krzycząc posłowie PiS dwukrotnie opuszczali salę obrad. Demonstrując, że gnębić się nie dadzą, że swój honor mają i swoje przywiązanie do procedur.
Chyba nikt nie przypuszczał, że kilka tygodni później te wydarzenia będą miały tak zaskakujący ciąg dalszy.

Gdy wzmożenie przeszło

Gdy wzmożenie moralne posłom PiS przeszło, zaczęli kalkulować. Nieobecność podczas głosowania to strata 300 zł diety, co przypomniał im w swoim piśmie wicemarszałek Jarosław Kalinowski. Zaczęli zatem na chybcika pisać usprawiedliwienia. Bądź co bądź 300 czy 600 zł piechotą nie chodzi.
Choć trzeba przyznać, że nie wszyscy posłowie postanowili zakombinować, raptem 27, za to sam PiS-owski kwiat. Jarosław Kaczyński, Zbigniew Ziobro, Wojciech Jasiński, Marek Kuchciński, Przemysław Gosiewski…
„Uprzejmie informuję, iż powodem absencji i brak podpisu na liście, spowodowane było niemożliwymi do przewidzenia przeszkodami, jakie miały miejsce w wyżej wskazanych dniach”, napisał w swoim usprawiedliwieniu Jarosław Kaczyński (pisownia oryginalna). Okazuje się więc, że prezes PiS, który nie ma konta i majątku, w sprawach dotyczących swojej kieszeni jest jednak skrupulatny i nie odpuszcza.
Krzysztof Tchórzewski pisał z kolei, że nie uczestniczył w głosowaniach „ze względu na wykonywanie obowiązków Sekretarza Klubu PiS”. A Przemysław Gosiewski pisał tak: „Szanowny Panie Marszałku, uprzejmie proszę o ponowne rozpatrzenie sprawy obniżenia należnych mi (sic!) środków pieniężnych za miesiąc czerwiec 2008 roku, w związku z nie uczestniczeniem w odpowiedniej licznie głosowań (…). Pragnę wyjaśnić, iż w wyżej wymienionych dniach nie uczestniczyłem w głosowaniach ze względu na wcześniej zaplanowane zadania wynikające z pełnienia przeze mnie funkcji Przewodniczącego Klubu Parlamentarnego Prawo i Sprawiedliwość”.
Z kolei nieobecność Wojciecha Jasińskiego podczas głosowania 13 czerwca była spowodowana „koniecznością wykonywania innych ważnych obowiązków poselskich”. Podobnie Zbigniew Ziobro – nie mógł uczestniczyć w głosowaniu „z powodu ważnych spraw poselskich”. A Ludwik Dorn musiał „opiekować się dzieckiem”. Marek Kuchciński dwukrotnie domagał się „utraconych” diet i tłumaczył: „podczas powyższych głosowań wykonywałem inne ważne obowiązki parlamentarzysty”.
Z kolei Gabriela Masłowska wyjaśniała, że nie głosowała 13 czerwca „z powodu choroby”. Wojciech Mojzesowicz tłumaczył nieobecność „kłopotami zdrowotnymi”, Nelly Rokita „poważnymi problemami zdrowotnymi”, a Zbigniew Wassermann „udziałem w audycji TVN-u”. Waldemar Wiązowski walczył zaś o 300 zł takimi argumentami: „W związku ze śmiercią najbliższego, samotnie żyjącego sąsiada, jednego z trzech mieszkańców mojej wioski Poniatów k. Długopola Zdrój zmuszony byłem w dniu 13 czerwca opuścić obrady Sejmu w celu zajęcia się sprawami pogrzebowymi”.
Bardziej bezpośredni był natomiast Krzysztof Jurgiel, który napisał do marszałka Komorowskiego po prostu tak: „Wniosek o ponowne rozpatrzenie sprawy obniżenia należnych świadczeń pieniężnych. Proszę o usprawiedliwienie nie wzięcia przeze mnie udziału w głosowaniach na posiedzeniu Sejmu w dniach 11-06-2008 r. i 13-06-2008 r.
Uzasadnienie 1. Dn. 11-06-2008 r. – z powodu udziału w innych zajęciach sejmowych 2. dn. 13-06-2008 r – w związku z decyzją KP PiS o nie wzięciu udziału w głosowaniach”.
Szast-prast. Klub PiS zdecydował, więc Sejm musi usprawiedliwić.
Cytować można dłużej, usprawiedliwienia posłów PiS brzmią żałośnie i bezczelnie zarazem.
Dla pieniędzy wypisywali niepoważne rzeczy. A w wielu przypadkach świadomie kłamali, świadomie pisali nieprawdę, żeby otrzymać 300 zł.
Na tym tle niczym gwiazda błyszczy poseł Tadeusz Woźniak, który pisze: „za niewzięcie udziału w trzech głosowaniach w dniu 11 lipca 2008 r. gotów jestem ponieść konsekwencje przewidziane Regulaminem Sejmu, gdyż moja absencja na tych głosowaniach była wiadomą manifestacją polityczną”.
Brawo, panie pośle!

Łobuzy czy złodzieje?

Komentując zachowanie posłów PiS, Bronisław Komorowski szydził, że swój honor sprzedali za 300 zł.
To sugestywny komentarz, tylko że niepełny. Bo w tej sprawie chodzi o coś więcej niż tylko o honor kilkudziesięciu posłów PiS. Ma ona wątek karny, polityczny, nawet ustrojowy.
Wątek karny jest najprostszy. Posłowie PiS kłamiąc w usprawiedliwieniach, żeby wyrwać od Sejmu 300 zł, ewidentnie naruszyli kodeks karny. To nie był jakiś mało elegancki strzał, tylko było to przestępstwo. „W grę wchodzą dwa artykuły kodeksu karnego: poświadczenie nieprawdy przez funkcjonariusza publicznego i usiłowanie oszustwa. Mamy w tym przypadku do czynienia z oszustwem, jeśli ktoś starał się wprowadzić w błąd inną osobę w celu uzyskania korzyści majątkowej”, tłumaczył „Gazecie Wyborczej” prof. Jan Skupiński z Instytutu Nauk Prawnych PAN w Warszawie.
Tak naprawdę posłami PiS i ich fałszywymi usprawiedliwieniami powinna się więc zająć prokuratura. Ciekawe, co wówczas będą mówić?
Bo do dziś posłowie PiS w tej sprawie milczą.
Na stronie internetowej pis.org.pl o wydarzeniu nie ma nawet wzmianki. Śmiesznie zachowały się w tej sprawie również pro-PiS-owskie pisma. „Rzeczpospolita” informację na ten temat zamieściła w środku numeru, na samym dole, pokrętną, z której wynika, że jest jakiś spór o diety i tyle. To też sygnał wiele mówiący o kondycji polskich mediów.
Delegowany do komentowania całej sprawy poseł PiS Mariusz Kamiński tłumaczył, że zawsze pisano takie fikcyjne usprawiedliwienia i nikt się nie czepiał. Więc o co chodzi? I groził, że PiS będzie wnioskowało o przejrzenie usprawiedliwień wszystkich posłów.
Na marginesie dodajmy, że tłumaczenie, iż zawsze tak robiono, a dopiero nas za to złapano, jest samobójcze. Bo jakaż w nim logika? Że jak inni kradli, to my też możemy kraść? Że jak inni brali łapówki, to my też możemy brać?
PiS-owcy idą więc w całej sprawie w zaparte, nie widać u nich cienia refleksji, nie mówiąc o jakiejś skrusze. Przyzwoitość nakazywałaby, ażeby posłowie PiS przynajmniej przeprosili wyborców za swe niegodne zachowanie. Tymczasem – nic z tych rzeczy. Oni zamiatają te brudy pod dywan, licząc, że ludzie nie zauważą albo zapomną. Jest w tym zachowaniu prosta, bolszewicka filozofia – my możemy więcej, a jeżeli ktoś coś nam wypomina, to jest to atak polityczny.
Sprawa ma też szerszy kontekst. Bo czym zajmują się posłowie? Stanowią prawo, a jednocześnie pełnią funkcje kontrolne wobec władzy wykonawczej. To są ich obowiązki. Tymczasem okazało się, że wybrańcy Polaków, ludzie, którzy stanowią prawo i pilnują jego przestrzegania, sami to prawo łamią, kłamią dla 300 zł. A złapani za rękę, udają, że nic się nie stało, ba, odgrażają się. Z jednej strony, mają usta pełne frazesów o demokracji, wolności, prawie, a z drugiej, po cichutku wykłócają się o niewielkie (w porównaniu z ich uposażeniem) pieniądze. I chachmęcą, żeby je wyrwać.
Takimi wydarzeniami, takim zachowaniem nie buduje się szacunku dla instytucji państwa, niszczy się ład społeczny.
Przykład przecież idzie z góry.
Sposób, w jaki zostanie załatwiona ta sprawa – poświadczenia nieprawdy i próby wyłudzenia publicznych pieniędzy – będzie papierkiem lakmusowym, pokazującym i stan polskiej demokracji, i wolę walki z patologią. Warto śledzić, jak będzie się rozwijać.

————————————————————

Jak oceniam postępowanie posłów PiS, którzy składali fałszywe oświadczenia, by wyłudzić 300 zł?

Prof. Marian Filar, poseł PD, prawo karne
Gdyby składali usprawiedliwienia, by odzyskać np. 300 mln zł, można by się zastanawiać nad takim czynem, ale osądzanie ich za to, że chcieli otrzymać 300 zł? Mizeria, cienizna. Niezręcznie mi o tym mówić, bo sam jestem posłem i zabieram głos w sprawie swoich kolegów, ale każdy absolwent prawa wykształcony na elementarnych podręcznikach wie, co jest w art. 271 kodeksu karnego, który wspomina o poświadczeniu nieprawdy przez funkcjonariusza publicznego na dokumencie w celu uzyskania osobistej korzyści majątkowej. To jest oczywiste przestępstwo, bez żadnej dyskusji, za co grozi od sześciu miesięcy do ośmiu lat pozbawienia wolności. Gdyby któryś z posłów wynajął mnie jako adwokata, to szukałbym jakiejś linii obrony, np. takiej, jaką zasugerował Jarosław Kaczyński, że mechanicznie, nie patrząc, co podpisuje, zaakceptował dokument, choć mógł myśleć, że to są np. życzenia dla nowożeńców. Byłby to zatem błąd uzasadniony. Gdybym jednak był oskarżycielem w tej sprawie, nie dałbym się nabrać na takie tłumaczenie i twierdziłbym, że prawnie liczy się nie zamiar bezpośredni, ale zamiar ewentualny. Prawnie zatem ocena jest jednoznaczna, ale praktycznie można dyskutować. Liczy się tutaj nie tyle nawet aspekt moralny, ile obyczajowy. Rozpatrywałbym zdarzenie w takiej kategorii, jak gdy ktoś puści bąka na przyjęciu. Tego właściwie nikt nawet nie stara się komentować, bo sprawa jest paskudna.

Prof. Zbigniew Hołda, prawo karne wykonawcze, Helsińska Fundacja Praw Człowieka
To jest skandaliczne zachowanie. Co do kwalifikacji prawnej, to może być przestępstwo, ale miejmy nadzieję, że po ujawnieniu takiego aferalnego faktu już się on więcej nie powtórzy. Realistycznie patrząc, trudno sobie wyobrazić postępowanie karne poprzedzone uchyleniem immunitetów poselskich. To byłoby mimo wszystko śmieszne. Taki drobiazg. Sądzę jednak, że powinna się tymi przypadkami zająć sejmowa Komisja Etyki, która dysponuje odpowiednimi sankcjami, a przede wszystkim powinno się uchylić te „usprawiedliwienia”.

Prof. Andrzej Zoll, prawo karne materialne, b. rzecznik praw obywatelskich
Niewątpliwie zachowanie naganne, bo mamy do czynienia z poświadczeniem nieprawdy. Jeśli były nawet zaświadczenia lekarskie, to zostały wyłudzone, jeśli napisane własną ręką, to mamy czyn kwalifikujący się jako próba wyłudzenia pieniędzy, co ma swoją kwalifikację prawną w kodeksie karnym. Ale przede wszystkim jest to zachowanie kompromitujące, bo z jednej strony są wielcy demonstratorzy, którzy swoją postawą chcą wykazać niewłaściwość postępowania marszałka Sejmu i koalicji rządzącej, a z drugiej strony oszukują. Czy karać? To jest problem prokuratury, która mogłaby zbadać każdy przypadek indywidualnie i ustalić, czy mamy do czynienia z czynem zabronionym, czy też umorzyć postępowanie.

Prof. Maria Szyszkowska, filozofia prawa, b. senator
Obowiązkiem posła jest zajmowanie stanowiska w określonych sprawach. Można tego unikać, m.in. nie biorąc udziału w głosowaniu, ale z dwojga złego lepszą sytuacją jest wstrzymanie się od głosu, co prawnie jest dozwolone. Wyborcy oczekują jednoznacznej postawy tych, którzy ich reprezentują. W tym przypadku postępowanie posłów było ogromnie naganne, nie tyle ze względów prawnych, ile z uwagi na elementarną przyzwoitość. Nie mówiłabym o stronie moralnej, bo tej się z polityką nie miesza. Sprawa ta prowokuje uruchomienie dyskusji nad wprowadzeniem przepisów, których w Polsce nie ma, pozwalających wyborcom odwołać posła w trakcie kadencji. Uruchamianie procedury karnej, straszenie sądem, prokuratorem zupełnie nie ma sensu, skończyłoby się niczym i tylko spowodowało poczucie bezkarności. Przypadek ten natomiast powinien być publicznie podany do wiadomości, by zniechęcić wyborców, by w kolejnych wyborach na takich kandydatów nie oddawali głosu.

Prof. Halina Perkowska, filozofia współczesna, etyczka, Uniwersytet Szczeciński
To żenujące. Podejrzewam, że taka jest powszechna praktyka, bo posłowie wiedzieli, że są na widoku, że są w Sejmie i to całe kłamstwo jest dziecinne. I tak się wyda. Podobny obyczaj istnieje i w innych środowiskach, np. na uniwersytetach skraca się czas trwania zajęć i choć to także kradzież, nikt się nie czepia. Ale gdyby kogoś przyłapano, czułby się głupio. Jarosław Kaczyński w tak ewidentnej sprawie powiedział bezwiednie prawdę, bo on tak myślał, że w głosowaniu przeszkodziły mu nieprzewidziane okoliczności. We własnym sumieniu już się rozgrzeszył, bo gdyby stanowiska izby były inne, to on i jego ludzie nie musieliby wychodzić z sali. To inni, a nie on, są tutaj winni. Były przeszkody, aby PiS uczestniczył w głosowaniu itd. Nie ma więc co rozdzierać szat, w każdym środowisku mamy podobne sytuacje. Posłowie oszukują nie tylko przy dietach, lecz także nieuzasadnionych wyjazdach zagranicznych, które wcale nie muszą być niezbędne dla dobra kraju. Gdyby wszystkie takie sprawy wziąć pod lupę, to może dopiero wtedy okazałoby się, jakie tu dzieją się przekręty. Godzimy się więc na sytuacje zdecydowanie wstydliwe, jak głośne beknięcie przy stole. Tego też nikt nie rozpatruje w kategoriach prawnych czy moralnych. Taki jest cichy obyczaj, że kiedy jest nieobecność, to coś trzeba napisać i pisze się. Niestety wszystkie dziedziny życia ulegają takiej atrofii. Bylejakość staje się normą społeczną. Nikt nie jest pryncypialny, bo pryncypialny to niemal totalitarny.

Not. BT

 

 

Wydanie: 2008, 40/2008

Kategorie: Kraj

Komentarze

  1. Anonim
    Anonim 22 lipca, 2016, 22:59

    Jeżeli to prawda – oni nie mają krzty honoru. nie mówiąc o uczciwości Wstyd mi , że w tak pięknym i pełnym mądrych ludzi kraju wybrano do parlamentu osoby niegodne reprezentowania nas – POLAKÓW. Wypowiedzi i zachowania tych „przedstawicieli narodu” tworzą negatywną opinię na Świecie o nas wszystkich, Stąd tez częste złe traktowanie Polaków za granicą – uważa się nas za głupszą i nieuczciwą nację mimo, że wielu naszych rodaków mimo barier narodowościowych zdobyło i nadal zdobywa uznanie poza granicami kraju. Niestety przy wyborze rządzących Państwem obowiązuje u nas od wielu lat selekcja negatywna. „Dobry polityk” musi umieć kłamać. powinien być bałwochwalczo uległy wobec szefów partii , nie ma prawa mieć własnego zdania. a w zamian za to może kraść, oszukiwać i taktować nas jak barany, dopóki prokurator generalny i prezesi sądów są podwładnymi tego samego szefa. W razie poważnej wpadki „klakiera” zmienia się prokuratora lub jest jeszcze Prezydent, który go ułaskawi oraz obowiązkowa wiązanka kwiatów w parlamencie.

    Odpowiedz na ten komentarz
    • Anna Kuropieska-Świć
      Anna Kuropieska-Świć 23 lipca, 2016, 06:47

      Wyrzuciłabym WSZYSTKICH posłów, którzy napisali fałszywe usprawiedliwienie. Dopóki takie postępowanie nie będzie skutkowało usunięciem z ław sejmowych będziemy mieć to co mamy. Poseł MUSI mieć nieposzlakowaną opinię.

      Odpowiedz na ten komentarz

Napisz komentarz

Odpowiedz na treść artykułu lub innych komentarzy