Prawica nie zastąpi lewicy

Prawica nie zastąpi lewicy

Poza lewicą nikt się nie upomni o świeckość państwa czy państwo sprawiedliwości społecznej

Prof. Mirosław Karwat – kierownik Zakładu Filozofii i Teorii Polityki Instytutu Nauk Politycznych Uniwersytetu Warszawskiego

Panie profesorze, zacznijmy od końca: 25 października ani Zjednoczona Lewica, ani partia Razem nie dostają się do Sejmu. Jaka byłaby szansa, że bez reprezentacji parlamentarnej, pieniędzy z budżetu i dostępu do mediów lewica zdoła w kolejnych wyborach przekroczyć próg niezbędny do powrotu do Sejmu?
– Mimo wszystko nie jestem aż takim pesymistą. Zakładam – chociaż z dużą dozą ostrożności – że próg dla koalicji zostanie w tych wyborach przekroczony. Ale nawet w tym czarnym scenariuszu widziałbym pozytywny element. Po raz pierwszy od przeszło ćwierćwiecza doszłoby do całkowitego wyłączenia lewicy ze współodpowiedzialności za kolejny okres rządów prawicy: za narastanie niesprawiedliwości i przepastnych nierówności, upośledzenie kolejnych grup społecznych, brak perspektyw dla młodzieży. Rozwiałaby się iluzja, że z punktu widzenia ludzi niezamożnych, zadłużonych, niepewnych pracy, emerytury i dostępu do lekarza wybór między PiS i PO jest rzeczywistym wyborem. Porażka lewicy mogłaby okazać się dla niej ozdrowieńcza. Szok wywołany klęską zmusiłby ją nie tylko do rozliczeń (te są najprostsze), ale przede wszystkim do przemyśleń strategicznych i programowych, do wypracowania skutecznej taktyki walki politycznej. Funkcjonowanie w roli partii pozaparlamentarnej sprzyjałoby pozbyciu się salonowych nawyków, przypomnieniu sobie o dobrych tradycjach i doświadczeniach masowego ruchu robotniczego, socjalistycznego, komunistycznego. Jednak mam nadzieję, że także po przekroczeniu progu wyborczego lewica nie popadnie w samozadowolenie, lecz przeciwnie – zacznie się zastanawiać, co zrobić, by zasięg jej oddziaływania nie kurczył się i nie zawężał do kręgu elit. Sytuacja, gdy lewica jest w parlamencie trzecią lub czwartą partią – zmarginalizowaną lub w najlepszym razie w roli koalicyjnego języczka u wagi – zadowala może zawodowych wielokadencyjnych posłów, lecz nie ich wyborców.

Samobójcza licytacja

Na portalu Lewica.pl przeczytałem taki post: „Mam nadzieję, że te różne ZLewy szlag przy urnie trafi. Natomiast czteroletnia nieobecność tych »formacji« lewicopodobnych w »demokratycznym« Sejmie pozwoli na wyklucie się normalnej lewicy”. Od co najmniej kilkunastu lat słyszę z rozproszonych środowisk lewicowych, że dopiero na gruzach starej, skompromitowanej lewicy parlamentarnej będzie można zbudować nową i prawdziwą.
– Ten pogląd nie jest pozbawiony ziarna racjonalności, jeśli wziąć pod uwagę oportunistyczne grzechy SLD. Pachnie jednak zgubnym sekciarstwem, które towarzyszy lewicy od samych narodzin. Sekciarstwo inicjuje jałową lub samobójczą licytację, kto jest prawdziwą lewicą, a kto nie. Mamy dwie skrajności: z jednej strony oportunizm przedstawicieli lewicy parlamentarnej zadowolonych ze swojej pozycji i przestających widzieć cokolwiek innego poza okienkiem TVN, a z drugiej – megalomanię planktonowych ugrupowań, które przypisują sobie jakąś mesjanistyczną rolę, a im są mniejsze, tym surowsze w ocenach. Od zawsze dylematem lewicy było oscylowanie między ideowością, żarliwością a realizmem w ocenie własnych możliwości i szans historycznych oraz oportunistycznym pragmatyzmem. Środowiska naszej lewicy jakoś nie potrafią znaleźć równowagi – kierują się w stronę albo bezideowości, albo kompletnie jałowej utopijności, pobożnych życzeń. W efekcie lewica przestaje być postrzegana jako siła realnie niosąca zasadniczą zmianę społeczną. To licytowanie się w lewicowości jedynie umacnia dominację prawicy, która z lubością eksponuje i podgrzewa folklorystyczny kociołek lewicy.
„Gazeta Wyborcza” zachwalała partię Razem, bo jest w niej „zero złogów postkomunistycznych i pseudolewicowych”, przeciwstawiając ją Zjednoczonej Lewicy, którą nawet w tytułach artykułów nazywa ZLewem.
– To świadoma taktyka pogardy i przyszywania łatek, której celem jest dyskredytacja, ośmieszenie i zniechęcenie do głosowania na Zjednoczoną Lewicę. „Gazeta Wyborcza” ma niebotyczne zasługi w walce z lewicą. Ogłosiła, że SLD „mniej wolno”, zainicjowała kampanię „Powstrzymać SLD”, zwieńczyła to aferą Rywina (choć przy tym oberwała rykoszetem). Do jej stałego repertuaru należy przeciwstawianie „dobrej” lewicy (np. Socjaldemokracji Polskiej) lewicy „złej” (SLD), „dobrych” polityków lewicowych „złym”. A ta lewica namaszczona na „dobrą” nie zawsze rozumie, że jest tylko instrumentem dywersji. Nieraz dochodzi do śmieszności. W maju nieprzychylne lewicy media skwapliwie nagłośniły inicjatywę czwórki profesorów, nazwaną Wolność i Równość. W tej „wirówce” uderzała niewspółmierność nachalnej reklamy do reprezentatywności społecznej, ideowej i politycznej tego tworu. Nikogo jakoś nie zdziwiło, że w jednym miejscu spotykają się organizator Dni Ateizmu Jan Hartman, antyklerykałka Magdalena Środa oraz Kazimierz Kik, który głosi, że socjalizm w Polsce może być albo chrześcijański, albo żaden…

Siła uderzeniowa

Moim zdaniem, obecność w Sejmie ma dla lewicy fundamentalne znaczenie. Bez niej nie będzie miała pieniędzy na funkcjonowanie, zniknie z mediów, a przez to straci możliwość dotarcia do opinii publicznej. Z kolei oparcie w parlamencie może sprzyjać powstaniu po wyborach nowej lub nowych partii. Zwłaszcza że Twój Ruch to już tylko szyld, a Leszek Miller zapowiedział rezygnację z kierowania SLD, który też pewnie już wkrótce wyprowadzi sztandar. Barbara Nowacka, która działała w środowiskach tworzących dziś partię Razem, jest liderką ZL. W tej sytuacji uzyskanie przez lewicę dobrego wyniku wyborczego może pomóc w przemianie i rozwoju.
– Z całą pewnością byłoby lepiej dla wszystkich środowisk lewicowych, gdyby lewica polityczna osiągnęła wynik wyborczy otwierający drogę do przegrupowań i przewartościowań ideowo-programowych, strukturalnych i w konsekwencji kadrowych. Ale wypadnięcie z parlamentu też nie byłoby dla lewicy końcem świata, choć nie potrafiła wykorzystać nawet 10 lat trwałej obecności w ławach opozycji. Mimo dostępu do trybuny sejmowej i mediów jej oddziaływanie na opinię publiczną było niewielkie. Jeszcze w XIX w. w Europie Zachodniej zrodziło się pojęcie kretynizmu parlamentarnego – jako określenie wyobcowania z własnej bazy społecznej i wyobrażenia, że wpływ polityczny zaczyna się i kończy na występowaniu w parlamencie. Siłą demokratycznej lewicy zawsze było połączenie reprezentacji parlamentarnej i legalizmu działania ze skoordynowanym naciskiem jej organizacji pozaparlamentarnych (związków zawodowych, stowarzyszeń) oraz inicjatyw obywatelskich, petycji, manifestacji. A nasi dzisiejsi sejmowi lewicowcy uznali to za zabytek i przeżytek. Oddychają atmosferą samowystarczalnego parlamentarnego i medialnego mikrokosmosu. Pochłaniają ich nie tyle manewry zbiorowe, ile personalne rozgrywki w kuluarach i pojedynki retoryczne. Gwiazdorskie wystąpienia w Sejmie i w mediach sprawiły, że narasta w nich przekonanie o własnej wielkości, wyjątkowości, czują się niezastąpieni. Przestali myśleć o polityce w kategoriach układu sił społecznych, gry interesów zbiorowych i widzą ją wyłącznie w kategoriach taktyk wyborczych, kampanijnych, marketingowych, np. rozdają jabłka lub książki – ale to popisy jednorazowe, od których nie wzrasta ani spożycie, ani czytelnictwo.
Nie zawsze tak się działo, pamiętam odważną postawę wielu posłów SLD w Sejmie w latach 90. Gdyby nie ich obecność w parlamencie, tej partii pewnie już dawno by nie było.
– Ja też pamiętam desperackie wystąpienia i interpelacje posłów lewicy w tamtym czasie, często przemilczane albo wyszydzane. Obecność w parlamencie ma sens, jeśli posłowie funkcjonują nie dla siebie, lecz dla tych, którzy ich wybrali, jeśli są ich głosem, siłą uderzeniową lewicowej formacji. W ostatnich latach tak nie było. Ośrodek kierowniczy partii przeniósł się do klubu parlamentarnego, cała reszta aktywu została sprowadzona do roli dodatku obsługującego tych, którzy zasiadają w Sejmie, aparat zajął się układami lokalnymi i zrywami wyborczymi, niczym więcej. Brakuje przepływu impulsów z dołu do góry, zanika więź z wyborcami i szeregowymi członkami partii, a współdziałanie ze związkami zawodowymi, organizacjami społecznymi czy lewicowymi środowiskami naukowców i twórców jest okazjonalne i fasadowe.

Wielka amnezja

Historia III RP jest także historią prób likwidacji lewicy. Po przejęciu władzy obóz solidarnościowy był przekonany, że bardzo szybko wyrwie lewicowy chwast. Uznał, że najlepszą metodą będzie delegitymizacja poprzedniego ustroju, z którego wyrosła lewica. Do dziś prawica obala PRL. Pokazuje to dobitnie włączenie do panteonu największych bohaterów narodowych tzw. żołnierzy wyklętych.
– Zamiast z wygaszaniem frontu historycznego mamy do czynienia z kumulacją ostrzału. Poza kultem żołnierzy wyklętych jesteśmy świadkami odgrzewania konfliktu polsko-rosyjskiego. Lewica przegrała walkę o pamięć, zresztą tak naprawdę nigdy jej nie podjęła. Od przedszkola mamy antykomunistyczną indoktrynację ideologiczno-historyczną w duchu kościelno-ipeenowskim. Po latach prania mózgu nawet lewicowy student ma prymitywne wyobrażenie o PRL czy komunizmie. Złożoność zjawisk i paradoksy historii zostały wyparte z wyobraźni zbiorowej. Propagandowa wizja historii ma nie tylko obrzydzić lewicę, ale także dowieść, że kapitalizm jest oczywistością bez alternatywy.
Ocena powojennej przeszłości przez PO i PiS jest niemal identyczna. Odnoszę nawet wrażenie, że Platforma przejęła narrację partii Jarosława Kaczyńskiego.
– Hegemonia sił wywodzących się z dawnej Solidarności w dziedzinie polityki pamięci trwa niepodzielnie. Nie istnieje alternatywny kanał i program edukacji, jaki w przeszłości potrafiły stworzyć partie robotnicze, a nawet chłopskie. Swego czasu młodzi liderzy SLD zapowiedzieli buńczucznie, że dotrą do młodzieży z lewicowym przekazem – również historycznym – przez internet. Okazało się, że także w przestrzeni wirtualnej znacznie lepiej radzą sobie liberałowie, nacjonaliści, klerykałowie i konserwatywna prawica.
Skoro PiS jak Rejtan broni lasów państwowych, powinno złożyć hołd PKWN, który uchwalił reformę rolną – dzięki niej ma czego bronić. Właściwą reakcją na niedawną zapowiedź Jarosława Kaczyńskiego budowy Muzeum Ziem Zachodnich byłoby zapalenie zniczy pod pomnikami żołnierzy radzieckich, bo bez nich nie mielibyśmy słupów granicznych nad Odrą i Nysą. Nawet w tak oczywistych sytuacjach lewica milczy.
– A powinna też przy okazji przypomnieć nazwiska tych, którzy odbudowywali i zagospodarowywali ziemie zachodnie, walczyli o gwarancje prawne dla nowych granic: Władysława Gomułki, Aleksandra Zawadzkiego i wielu innych. Dziś te postacie są albo wyklęte, albo zapomniane.

Szprotki z puszki

Kiedy w latach 90. lewica odważnie prezentowała własne zdanie, znajdowała oparcie w wyborcach. Było ono gwarancją, że nie zostanie wyeliminowana z polityki, bo formację zakorzenioną społecznie niełatwo zwalczyć.
– Postawa godności u ludzi lewicy w najtrudniejszych latach 90. budziła szacunek nie tylko tych, których życie przekreślano i opluwano, ale nawet przeciwników. Neofici nie cieszą się poważaniem. Jednak z upływem czasu lewica z siły krytycznie oceniającej przemianę ustrojową przekształciła się w formację legitymizującą III RP, broniącą jej liberalnego i neoliberalnego kształtu „jak niepodległości i demokracji”. A zabiegając o kościelne poparcie dla przystąpienia Polski do Unii Europejskiej, przekroczyła dopuszczalne granice ustępstw wobec tendencji klerykalnych. Cenę tego klerykalnego kompromisu odczuwa coraz większa część społeczeństwa. Utożsamienie lewicy z systemem politycznym III RP sprawiło, że wizerunek partii zasadniczej zmiany zyskało PiS proponujące zamordystyczny projekt IV RP. Również w obecnej kampanii lewica jest postrzegana nie jako nośnik zmiany (tej naiwni szukają u Kukiza), lecz jako – per saldo – filar systemu. A liberałowie i spadkobiercy Unii Wolności selektywnie wystawiają politykom lewicy świadectwo przyzwoitości, niektórych protegują.
Ci mogą liczyć na stanowisko rządowe lub miejsce na liście wyborczej…
– To ukazuje poziom demoralizacji i korupcji politycznej. Wyciąga się pojedyncze szprotki z puszki, a one czują się niezwykle zaszczycone i gorliwie chwalą nowego chlebodawcę.
To jedna ze strategii eliminacji lewicy.
– Ma ona długą tradycję – wystarczy popatrzeć na niektóre prominentne „nabytki” i transfery Platformy.
PO wchodzi w przestrzeń programową lewicy. Już za Donalda Tuska mówiło się o zwrocie socjaldemokratycznym. Teraz Platforma sypie obietnicami z katalogu lewicy, np. godzinowej stawki minimalnej. Jednocześnie napiera na polu kulturowym – należący do PO prezydent Poznania wziął udział w marszu równości, opowiedział się za legalizacją związków homoseksualnych. Wcześniej nadepnął na odcisk lokalnym strukturom kościelnym.
– Platforma jest zlepkiem różnych nurtów ideowych, ale i żerowiskiem bezideowców. W jej przypadku ta formuła mieszanki jednak się sprawdza. Im większy robi rozkrok i szpagat, tym mocniej się trzyma. Zawdzięcza to stałemu rozszerzaniu przestrzeni oddziaływania. Stosuje mechanizm jak w ekstensywnej gospodarce rolnej – po wyjałowieniu swojego pola zajmuje pola sąsiadów. Przygarnęła „trzeciego bliźniaka” Ludwika Dorna i byłego szefa SLD Grzegorza Napieralskiego. Pod jej dachem zmieszczą się wszyscy polityczni uchodźcy i wędrowcy. Odnoszę wrażenie, że tę taktykę próbowali naśladować politycy SLD. Jednak o sile partii opozycyjnej, szczególnie lewicy, stanowi zwartość ideowa. Owszem, Zjednoczona Lewica ma atrakcyjne, zgodne z oczekiwaniami społecznymi hasła wyborcze. Ale ich suma jeszcze nie tworzy całościowej, alternatywnej wizji porządku społecznego. Postulaty podniesienia płacy minimalnej i zmniejszenia wymiaru czasu pracy nie wynikają, moim zdaniem, z jakiejś przemyślanej koncepcji, lecz zostały wymyślone do kampanijnej licytacji, kto da więcej. Bez spójnej wizji ideowej lewica rozłazi się w szwach.

Czas się obudzić

Dzień przed naszą rozmową przeczytałem w „Rzeczpospolitej” tekst „Socjalistyczny zwrot PiS”. Autor, analizując program wyborczy, przekonuje, że PiS zmierza w stronę europejskiej socjaldemokracji.
– Ta teza jest świadectwem albo ignorancji, albo obłudy. W rzeczywistości PiS sięga do doświadczeń zachodniej chrześcijańskiej demokracji, wcielającej od lat reformistyczny program społeczno-gospodarczy – interwencjonistyczny i protekcjonistyczny. W katolickiej Polsce paradoksalnie nie powstała partia chadecka z prawdziwego zdarzenia. Autorytarne PiS też taką partią nie jest, ale przed tymi wyborami odwołuje się do tradycji chrześcijańskich związków zawodowych oraz społecznych doktryn Kościoła. Chyba tylko w Polsce może to uchodzić aż za „socjalizm”.
Jeśli w Polsce ma być taki poziom socjalu jak w Niemczech, to może warto poprzeć PiS?
– Niektórzy zaczynają tak myśleć całkiem poważnie, wykazując się podwójną naiwnością. Po pierwsze, to kiełbasa wyborcza, a nie faktyczne zamiary tej partii. PiS szło już do władzy pod hasłem Polski solidarnej, ale zrealizowało program gospodarczy uprzywilejowujący przedsiębiorców, a nie pracowników. Po drugie, program socjalny PiS jest sprzężony z autorytarnym modelem państwa. Paradoksalnie przypomina to wzorzec z epoki gierkowskiej: partia zadba o obywatela, zaopiekuje się nim, zapewni mu pracę, pomoże zdobyć mieszkanie, byle obywatel nie podskakiwał.
Ale czy PiS – jak Edward Gierek – dałoby mieszkanie i pracę?
– Tego akurat nie jestem pewien, za to z pewnością zadbałoby, żeby obywatel nie podskakiwał.
We wszystkich państwach UE, z którymi sąsiadujemy, socjaldemokracja rządzi lub współrządzi, a w parlamentach Czech i Niemiec zasiadają ponadto partie na lewo od socjaldemokracji. Polska jest prawicową wyspą.
– To rzeczywiście fenomen, częściowo spowodowany klerykalizacją państwa.
Czy lewica może jeszcze zabłysnąć przed wyborami?
– Zostało bardzo mało czasu. Nie sposób odrobić wszystkich strat z „ogórkowej” kampanii prezydenckiej. Niemniej jednak są powody do umiarkowanego optymizmu. Jeśli ten ostatni okres przed wyborami Zjednoczona Lewica wykorzysta na pokazanie całościowej wizji zmiany społecznej, ma szansę na parlamentarne przetrwanie z nadzieją na przyszły przełom.
Słychać sugestię skierowaną do wyborców lewicy: nie marnujcie swojego głosu, bo nie wiadomo, czy lewica wejdzie do Sejmu, zagłosujcie na PO, by nie dopuścić do władzy PiS.
– Takie podejście widać m.in. w publikacjach „Gazety Wyborczej”, która przekonuje, że Platforma może przytulić i częściowo zaspokoić lewicowy elektorat.
Czy prawica może zastąpić lewicę?
– Nikt inny nie upomni się o świeckość państwa czy państwo sprawiedliwości społecznej. Prawica dokonuje jedynie manewrów taktycznych, by przyciągnąć wyborców. Realna oferta PiS nie obejmuje aktywnej polityki społecznej, lecz autorytarny i kościółkowy wzorzec paternalizmu i filantropii. Platforma też nie jest gwarantem modernizacji ani demokracji – ona jest nie tyle liberalna, ile technokratyczna. A jak rządzą technokraci, najlepiej widać w praktyce faktów dokonanych i w polityce dotyczącej służby zdrowia, oświaty, szkolnictwa wyższego i nauki: oszczędności, selekcja, obcinanie bieżących wydatków, nawet jeśli straty długookresowe z tego powodu okażą się wielokrotnie wyższe niż uzyskane oszczędności. W 2007 r. wiele osób myślało: „Zawiodłem się na PiS, zagłosuję na PO, będzie mi się żyło lepiej”. Dziś wielu myśli: zawiodłem się na Platformie, więc zagłosuję na PiS. Czas się obudzić i wyjść z tego przekładańca.

Wydanie: 2015, 41/2015

Kategorie: Wywiady

Komentarze

  1. Iwona
    Iwona 5 października, 2015, 21:22

    Jan Hartman nie jest i nigdy nie był ani organizatorem, ani współorganizatorem Dni Ateizmu. Nie jest też członkiem Stowarzyszenia Koalicja Ateistyczna, organizatora Dni Ateizmu. Nie należy również do żadnej innej organizacji, która brała udział w tym przedsięwzięciu. Jedynie gościnnie zagrał główną rolę w inscenizacji ścięcia Kazimierza Łyszczyńskiego, spektaklu organizowanego w ramach Dni Ateizmu. Co roku inna znana osoba, zasłużona w walce o świeckość, wciela się w tę postać.

    Odpowiedz na ten komentarz
    • Nina Sankari
      Nina Sankari 6 października, 2015, 07:26

      Byłam jedną z głównych organizatorek Dni Ateizmu 2014 i 2015 i potwierdzam, że prof. Jan Hartman nie brał udziału w organizacji Dni Ateizmu. Zagrał rolę Kazimierza Łyszczyńskiego, którą co roku odgrywa inną osoba, dostał w 2014 r. Nagrodę Ateisty Roku i wystąpił jako panelista. Niestety w udzielanych wywiadach nigdy nie wymienił. organizatorów Dni Ateizmu: Koalicji Ateistycznej i Fundacji im. Kazimierza Łyszczyńskiego . Stąd mogła powstać ta pomyłka. Tym niemniej zasługi prof. Hartmana dla Świeckości i Ateizmu są bezdyskusyjnie.

      Odpowiedz na ten komentarz
  2. Joanna
    Joanna 6 października, 2015, 07:12

    Organizatorem DNI ATEIZMU jest stowarzyszenie KOALICJA ATEISTYCZNA a nie prof. Jan Hartman. Co roku z przyjemnością gościmy pana profesora, mamy nadzieję na jego obecność na DNIACH ATEIZMU 2016, które odbędą się w dniach 1-4.04.2015 r. w Warszawie. Gościem specjalnym będzie amerykański działacz i aktywista ateistyczny Aron Ra.

    Odpowiedz na ten komentarz

Napisz komentarz

Odpowiedz na treść artykułu lub innych komentarzy