Prawica rządzi w internecie

Prawica rządzi w internecie

Pandemia pomogła w internetowych sukcesach Konfederacji, ale platformy cyfrowe od lat były dla prawicy gościnne

Sławomir Mentzen, urodzony w 1986 r. doradca podatkowy, ekonomista, właściciel sklepu myśliwskiego i wiceprezes kanapowej partii KORWiN, otrzymał w wyborach parlamentarnych w 2019 r. 16 tys. głosów. Nie był to imponujący wynik jak na jego rodzinny Toruń – mandat z tego samego okręgu uzyskała z lepszym o 10 tys. głosów wynikiem Joanna Scheuring-Wielgus, obecnie posłanka Lewicy, a wcześniej Nowoczesnej. Menzten do Sejmu się nie dostał, wcześniej nieskuteczne były jego kampanie do Parlamentu Europejskiego i na prezydenta Torunia. Dla wielu czytelników PRZEGLĄDU ten związany z kolejnymi wcieleniami Korwinowskich partii działacz, doktor ekonomii, jest pewnie anonimowy.

Tymczasem w internecie Menzten jest jednoosobową potęgą. Aktywista partii, która miałaby duży problem z przekroczeniem progu wyborczego, tylko na Facebooku ma 315 tys. fanów, więcej niż oficjalne profile PO czy PiS. Kolejne 130 i 110 tys. obserwujących ma na Twitterze i YouTubie. Mniej niż Andrzej Duda, Rafał Trzaskowski czy Robert Biedroń, ale ci politycy obecni są w mediach od lat. Mentzen jest zaś pewnie jedynym politykiem, który nie ma nawet mandatu poselskiego, a w internecie dociera do większej liczby Polek i Polaków niż najważniejsze osoby w państwie. Wywiad Mentzena udzielony innemu celebrycie sieci społecznościowych, dziennikarzowi sportowemu Krzysztofowi Stanowskiemu, miał na YouTubie prawie 3 mln odsłon.

Przypadek doradcy podatkowego z Torunia pokazuje jednak tylko szerszy trend. Prawica – dziś przede wszystkim ta na prawo od PiS – radzi sobie niezwykle dobrze w internecie. Popularność jej działaczy i potencjał docierania do użytkowników sieci społecznościowych są wielokrotnie większe niż faktyczne wyniki wyborcze i rozpoznawalność w tradycyjnych mediach – radiu, prasie, telewizji. Ostatnie 10 lat było okresem wyjątkowo korzystnym dla prawicy w sieci. Kwestionowanie pandemii i walka z wprowadzanymi przez rządy obostrzeniami tylko jej pomogły. A platformy cyfrowe mają dla ekscesów prawicowych influencerów i polityków dużo więcej wyrozumiałości, niż chciałyby publicznie przyznać.

Trzy złote zasady

Żeby zrozumieć pozycję dzisiejszej prawicy i skrajnej prawicy na platformach społecznościowych – Facebooku, Twitterze, YouTubie – trzeba się cofnąć o dekadę. Wtedy, gdzieś po kryzysie gospodarczym z 2008 r., ale jeszcze na długo przed sukcesami Trumpa czy referendum brexitowym, prawica pojęła trzy rzeczy, których jeszcze nie rozumieli jej przeciwnicy. Te wnioski były uniwersalne, bo to samo i w podobnym czasie zadziałało i w Polsce, i w USA, i w Wielkiej Brytanii czy we Włoszech.

Po pierwsze, popularność w sieci można zdobywać za bezcen – inwestując nieporównywalnie mniej czasu i pieniędzy, niż wymagały tego konwencjonalne media. Wcześniej stworzenie nawet małej i lokalnej rozgłośni radiowej, półamatorskiej telewizji czy gazety wymagało choćby dostępu do profesjonalnego sprzętu i odrobiny wiedzy. Polityk czy aktywista, który chciał osiągnąć rozpoznawalność, potrzebował na to nierzadko całych lat wysiłków. Fakt, że koło 2010 r. już nawet tani smartfon z dostępem do sieci pozwalał natychmiast wystartować z kanałami na YouTubie, Twitterze i Facebooku naraz, zmienił wszystko.

Po drugie, prawica zrozumiała, że nawet jeśli nie od razu, to już wkrótce w mediach społecznościowych – a nie w telewizji czy na falach radia – będzie się toczyć bitwa o uwagę milionów. Potęga sieci będzie rosła z każdym rokiem wraz z każdym milionem osób, które porzucają gazetę czy telewizję na rzecz kanałów sieciowych. Krzywa zysków, popularności i zasięgów w internecie po prostu będzie musiała iść w górę, innego kierunku nie ma. To pewna inwestycja. Opłacało się zacząć choćby od najskromniejszego, chałupniczego przedsięwzięcia i czekać, aż korzyści przyjdą same.

Po trzecie zaś, prawica pojęła, że wraz z umasowieniem się komunikacji przestały obowiązywać wszystkie wcześniejsze konwencje związane z rolą ekspertów, hierarchią autorytetów i rzetelnością treści. Jeszcze w połowie pierwszej dekady XXI w. próbowano rządzić świadomością mas, odwołując się do intelektualnych, moralnych i politycznych autorytetów – 10 lat później nikt nie miał złudzeń, że liczy się coś innego niż „chłopski rozum”, „mówienie, jak jest” i „walenie prosto z mostu”. Odrzucenie ekspertów i konwencjonalnych mądrości podczas referendum w Wielkiej Brytanii czy amerykańskich wyborów było nie początkiem, ale zwieńczeniem tego długiego procesu.

Z tego zaś wynika jeszcze jedna rzecz: radykalizm wygrywa. Urok polityków w rodzaju Kwaśniewskiego albo swojski wizerunek Tuska, które tak dobrze sprawdzały się jeszcze w dobie telewizji informacyjnych, w sieci zaczęły przegrywać z bezpośredniością, wulgarnością i brakiem powagi bohaterów nowej generacji. To nie przypadek, że mniej więcej w tym samym czasie w tak wielu krajach o najwyższe urzędy zaczęli walczyć byli celebryci (Donald Trump), dziennikarze tabloidów (Boris Johnson), komicy, aktorzy czy też kaznodzieje (aktualnie: Éric Zemmour we Francji, Wołodymyr Zełenski w Ukrainie albo Szymon Hołownia w Polsce).

90% dla Konfederacji

Jeśli to tak jasne i logiczne, dlaczego w swoim czasie zrozumiała to tylko prawica, a jej konkurenci już nie? Odpowiedzi jest kilka, ale najważniejsza dotyczy jednego z podstawowych mitów prawicy – opowieści o terrorze politycznej poprawności, cenzurze i wykluczeniu konserwatystów z debaty publicznej. Właśnie przekonanie, że konserwatyści mają pod górkę – niezależnie od tego, czy rzeczywiście tak było – popchnęło prawicę do gorliwego podboju sieci. A i prawda jest taka, że media społecznościowe były przez długi czas Dzikim Zachodem – każdy, komu nie brakowało determinacji i agresji, mógł wykroić dla siebie odpowiednio dużą działkę. Im bardziej ktoś uważał, że jest wykluczony z debaty publicznej – narodowcy, smoleński odłam PiS, skrajni libertarianie, antyszczepionkowcy… – z tym większą energią szukał nowych kanałów przebicia się w sieci.

Dziś wiemy już dobrze, że nowe media internetowe i sprawniejsze wykorzystanie sieci były decydujące dla wygranej Donalda Trumpa, przeciwników członkostwa w UE podczas brytyjskiego referendum czy dla sukcesu Andrzeja Dudy, a następnie PiS w Polsce. Nie mamy równie dobrych danych jak Amerykanie ani nie analizujemy polskich kampanii w sieci równie intensywnie, jak dzieje się to w USA lub u naszych zachodnich sąsiadów z UE. To zresztą dla polityków wygodne. To, jak wydają pieniądze w sieci i jak nami manipulują, wciąż uważa się za niezbadane terytorium. Ale publicznie dostępne informacje potwierdzają te intuicje. Nawet jeśli kiedyś prawa strona miała w mediach pod górkę, obecnie konserwatyści, religijna prawica, narodowcy i skrajni libertarianie nie mają na co narzekać – ostatnie 10 lat było dla nich bardzo łaskawe. A zwycięzców widać gołym okiem. Kiedyś były to PiS i prawicowe tygodniki opinii, swój moment sukcesu miał Paweł Kukiz, w tej chwili przewagę umacniają Konfederacja i nacjonaliści od Bosaka, najwytrwalsi weterani walki o zasięgi w internecie.

Najnowszy raport firmy Sotrender, która zajmuje się fachową analizą ruchu, popularności i zasięgu treści w sieci, pokazuje to jasno: 13 z 15 najpopularniejszych postów na Facebooku w kategorii polityka w październiku to wpisy Konfederacji lub Ruchu Narodowego! Dwa wyjątki to jeden post Solidarnej Polski i jeden Rafała Trzaskowskiego. We wrześniu br. jeszcze więcej: 14 z 15 najpopularniejszych postów na Facebooku to albo Konfederacja, albo Ruch Narodowy, albo Sławomir Mentzen. Konfederacja jest najpopularniejszą partią na platformie, a jej posłowie i działacze – Artur Dziambor, Konrad Berkowicz, Sławomir Mentzen, Krzysztof Bosak – regularnie trafiają do zestawień najskuteczniejszych polityków w mediach społecznościowych. Konfederacja jest najpopularniejszą polską partią na Facebooku, a są okresy, kiedy osiąga wyniki kilkunastokrotnie lepsze niż PO, PiS i Lewica. Badania pokazują poza tym, że spadki popularności i aktywności w sieci partii rządzącej i jej koalicjantów towarzyszą zwyżkom dla Konfederacji, która rozpycha się tam, gdzie inne partie prawicy nie mogą lub nie potrafią.

To wszystko informacje z Facebooka, ale sytuacja na YouTubie czy Twitterze jest być może jeszcze korzystniejsza dla prawicy. Zdaniem wielu ekspertów, w tym dr. Dominika Batorskiego z Sotrendera, YouTube oraz jego algorytmy nawet mocniej dokładają się do polaryzacji opinii politycznych w Polsce. I rzut oka wystarczy, żeby zobaczyć, jak prawicowo-libertariański przechył mają polskojęzyczne treści w tym serwisie.

Mocniej, ostrzej, lepiej

Platform cyfrowych i ich algorytmów nikt nie zaprojektował celowo w ten sposób, aby służyły prawicy. Ale fałszywy był też mit, że w środowisku cyfrowym lepiej poradzą sobie liberałowie i lewica – bo mają młodszych, bardziej wyedukowanych wyborców i wsparcie branży kreatywnej. Prawda jest taka, że platformy cyfrowe faworyzują to, co generuje więcej interakcji – niezależnie od tego, czy są one pozytywne, czy negatywne. W świecie komunikacji politycznej oznacza to, że wygrywać będą treści krótkie i dosadne, odwołujące się do strachu i oburzenia, bo te emocje dają szybki hormonalny impuls do działania. Tym działaniem jest dalsze udostępnianie treści na platformach społecznościowych, komentowanie i wciąganie do dyskusji kolejnych osób. Idealny przekaz polityczny musi jednocześnie udawać wiedzę dla wtajemniczonych („media wam tego nie powiedzą!”), prowokować do natychmiastowej reakcji i wywoływać spór. Musi być na tyle kontrowersyjny, by ludzie o nim dyskutowali, ale na tyle jednoznaczny i prosty, żeby każdy wiedział, o co ma się pokłócić i z kim.

Gdy spojrzeć na najpopularniejszych polityków na Facebooku i Twitterze po stronie Zjednoczonej Prawicy i Koalicji Obywatelskiej, można łatwo dowieść, że to, co winduje zasięgi Mentzena czy Bosaka, działa także wobec innych. Do najpopularniejszych na Facebooku – wyłączając z tego zestawienia kandydatów w wyborach prezydenckich należą – Radosław Sikorski, Patryk Jaki, Klaudia Jachira, Adam Andruszkiewicz, Krzysztof Brejza i Sławomir Nitras. Właściwie każda z tych osób wpisuje się w jeden z trzech wzorców postaci: chuligan, komik, skandalista, czasami łącząc ich elementy. Warto zwrócić uwagę na to, jak mało poważni, z wyjątkiem może Sikorskiego, są to politycy; nawet w swoich ugrupowaniach zajmują pozycje radykałów i zagończyków. Jak niegdyś Janusz Palikot, który na pewno cieszyłby się wysoką pozycją w podobnych rankingach, gdyby został w polityce dłużej.

Zdaniem psychologa społecznego Jonathana Haidta, który poświęcił temu zjawisku bestsellerową książkę „Prawy umysł”, naszymi politycznymi wyborami rządzą emocje i odruchy, nawet jeśli wydaje się nam inaczej. W tej emocjonalnej polityce ostatnich lat lewica i liberałowie – świeccy, wielkomiejscy, racjonalni – przegrywają i będą przegrywać. Prawa strona odwołuje się do wielu koncepcji dobra i moralności, również nieracjonalnych – do tradycji, honoru, porządku, religii. Świecka lewica i liberałowie zaś, nawet gdy sięgają po emocje, są skrępowani swoim racjonalnym i indywidualistycznym rozumieniem świata. Prawica w grze ludzkimi emocjami ma większy repertuar. To zaś w połączeniu z podkręcającymi emocjonalność przekazu algorytmami platform cyfrowych bardzo jej służy.

Złoto fałszywej pandemii

Wszystko to pozwala zrozumieć, dlaczego w sieci tak doskonałym czasem dla Konfederacji i prawicy w ogóle była pandemia. Gdy w sferze informacyjnej było dużo niepewności, strachu i domysłów, można było próbować je łagodzić za pomocą języka autorytetu i nauki – i to robili zgodnie politycy głównego nurtu i media. Ale można było także te lęki, kontrowersje i niepewność wykorzystać, nagłaśniając tezy przeciwne do konsensusu naukowców i ekspertów oraz punktując niespójność oficjalnej narracji.

Mówiąc zaś wprost: gdy przeważająca większość mediów i autorytetów w sprawie pandemii powielała ustalenia WHO, tylko kwestią czasu było, kiedy ktoś to wykorzysta. Na tych, którzy postanowili zaprzeczać, kwestionować i publicznie wątpić, czekała przecież wielka nagroda w mediach społecznościowych. Im bardziej jednolity i spójny wydawał się przekaz rządów, mediów i organizacji międzynarodowych, tym większym radykałem i wolnomyślicielem musiał się wydawać ktoś, kto popłynie pod prąd. A wpisy, nagrania wideo i memy publikowane przez konfederatów o pandemii dokładnie spełniały warunki algorytmu. Były kontrowersyjne, prowokowały do dyskusji, odwoływały się do emocji i skłaniały do natychmiastowego działania. Język sceptycyzmu wobec pandemii był też wyborem tożsamościowym: przyciągał wszystkich, którzy z dowolnego innego powodu byli nieufni wobec władzy, autorytetów i nauki. Konfederacja świadomie i umiejętnie zagospodarowywała tę nadwyżkę.

Ale czy łamała przy tym regulamin platform, które rzekomo surowo zwalczają dezinformację i mowę nienawiści? Oczywiście, że nie. Prawica przez lata nauczyła się sprawnie balansować na granicy regulaminów i zakazów, jakie bezskutecznie próbują nakładać Facebook czy YouTube. Mówią rzeczy na tyle kontrowersyjne, by wyborcy widzieli w nich „zakazany owoc” – słowa wymykające się poprawności politycznej i rzekomej cenzurze. Ale zarazem na tyle aluzyjne lub czysto publicystyczne, że trudno się do nich przyczepić. Czy np. Konfederacja zniechęca ludzi do szczepień i przeczy nauce? Nie, wyłącznie zwalcza „segregację sanitarną” i „przymus paszportów covidowych”.

I ta gra będzie tak trwać, bo platformy cyfrowe i radykalna prawica zrosły się na dobre. Choć z różnych powodów mogą nie chcieć do tego się przyznać, faktycznie to symbioza. Prawica robi ruch platformom, te w zamian kierują jeszcze więcej uwagi na prawicę. I wszyscy są zadowoleni.

j.dymek@tygodnikprzeglad.pl

Fot. Łukasz Piecyk/REPORTER

Wydanie: 2021, 52/2021

Kategorie: Kraj

Napisz komentarz

Odpowiedz na treść artykułu lub innych komentarzy