Duński minister przyłapany na ruszaniu z parkingu bez zapiętych pasów sam poprosił o mandat
Korespondencja z Kopenhagi
W ostatnią niedzielę stycznia Brian Mikkelsen, szef resortu przemysłu w rządzie Larsa Løkke Rasmussena, wracał służbowym samochodem z uroczystości otwarcia Royal Arena w Kopenhadze, pięknego i nowoczesnego obiektu, w którym mogą się odbywać wielkie imprezy sportowe i kulturalne, kongresy itp. Zanim minister zdążył opuścić parking, do auta podeszli dziennikarze, którym udzielił krótkiego wywiadu. Kilkunastosekundowy film z clou jego wypowiedzi Mikkelsen od razu umieścił na Twitterze. I na co zwrócili uwagę internauci? Do meritum nie mieli zastrzeżeń, dostrzegli jednak niezapięte pasy bezpieczeństwa. W tak praworządnym kraju jak Dania to niewybaczalne. Posypały się tweety pytające, dlaczego minister nie zapina pasów.
Brian Mikkelsen nie czekał, aż drobne w istocie wykroczenie rozrośnie się do rozmiarów afery, i natychmiast odtweetował, że mu przykro, zagapił się i że świadomy tego, czego się dopuścił, natychmiast skontaktuje się z policją, prosząc o nałożenie należnego mandatu w wysokości 1,5 tys. koron (ok. 870 zł). I to mimo że samochód znajdował się jeszcze na parkingu, gdzie zapinanie pasów nie jest obowiązkowe.
Brian Mikkelsen jest członkiem duńskiej Partii Konserwatywnej, od listopada ministrem przemysłu w rządzie kierowanym przez szefa duńskich liberałów. Wcześniej w różnych rządach był m.in. ministrem kultury, sprawiedliwości (któremu w Danii podlega policja), a także gospodarki. Od ponad 20 lat jest posłem. Dla porządku należy poinformować, że ani prokuratura, ani policja nie rozpoczęły poszukiwań internautów, którzy wytknęli ministrowi wykroczenie. Dania to taki dziwny kraj, w którym przeciętny Jensen (tamtejszy Kowalski) może sobie pozwolić na zbyt szybką jazdę lub jazdę bez pasów i nikt nie robi z tego sensacji, natomiast gdy coś takiego przytrafi się politykowi, często oznacza szybki koniec kariery.
Tak było np. w lutym 1997 r., gdy Hans Engel, ówczesny szef konserwatystów i murowany kandydat na premiera w zbliżających się wyborach, wracał po nocnym konwentyklu partyjnym do domu. Na autostradzie trwały roboty drogowe, padało, a Engel był pod wpływem alkoholu. W rezultacie nie zauważył betonowego kloca zamykającego jeden pas autostrady i najechał na niego swoją starą mazdą. Momentalnie „wytrzeźwiał”, co w przypadku praworządnego duńskiego polityka oznacza, że zadzwonił na policję. Zgodnie z przepisami miał prawo odjechać z miejsca wypadku, gdyż nie uszkodził tzw. wyposażenia drogi (znaków drogowych, barierek itp.), nie było też osób poszkodowanych z wyjątkiem samego Engela, który stłukł sobie kolano. Przybyła na miejsce zdarzenia policja wykonała rutynowe czynności i stwierdziła, że polityk miał we krwi aż 1,37 promila alkoholu. Pikanterii sprawie dodawał fakt, że zgodnie z ówczesnymi przepisami kierujący pojazdem mógł mieć 0,8 promila we krwi, lecz akurat konserwatyści walczyli w kampanii wyborczej o obniżenie tej granicy do obecnej – 0,5 promila.
Wiadomość o wypadku już następnego dnia ukazała się na pierwszych stronach gazet, a największy brukowiec pod zdjęciem polityka umieścił słowo „ZAŁATWIONY!” (FÆRDIG!). I tak się stało. Hans Engel – jak przystało na przyzwoitego polityka w praworządnym i demokratycznym kraju – przeprosił partyjnych kolegów oraz wszystkich, którym sprawił zawód nieodpowiedzialnym zachowaniem. I natychmiast zrezygnował ze wszystkich partyjnych funkcji czy aspiracji. Do dziś Engel jest jedynie bardzo szanowanym komentatorem politycznym.
A co się dzieje, gdy wykroczenia drogowego dopuści się większy lub mniejszy kacyk w którymś z krajów Trzeciego Świata? Usłużna prokuratura i policja zaczną prowadzić dochodzenie w takim kierunku, żeby oczyścić tego, kto popełnił wykroczenie (vide wypadek kolumny aut ministra Macierewicza pod Toruniem). W Danii Antoni Macierewicz (gdyby jakimś cudem tak niezwykły człowiek został ministrem) już dzień po wypadku kolumny, za której sposób jazdy ponosi nie tylko polityczną odpowiedzialność, byłby byłym ministrem. W Polsce mało że nie poniósł najmniejszych konsekwencji, to w dalszym ciągu stwarza zagrożenie dla życia i zdrowia innych uczestników ruchu drogowego.
Jak to możliwe, wyjaśnia cytat z klasyka, byłego ministra Mirosława Drzewieckiego, który kilka lat temu zauważył, że Polska to dziki kraj. I mentalnie bliżej nam – niestety, nie tylko naszym politykom – do byłych azjatyckich republik ZSRR niż do średniego poziomu unijnego. Wystarczy wspomnieć pełne miłosierdzia „spier…”, jakim ostatnio abp Głódź miał potraktować fotoreportera. W Kościele protestanckim takiego pasterza nie uświadczysz, w Kościele katolickim są na świeczniku.
„natychmiast skontaktuje się z policją, prosząc o nałożenie należnego mandatu. I to mimo że na parkingu zapinanie pasów nie jest obowiązkowe.”
Dania to faktycznie dziwny kraj, można dostać grzywnę za niedopilnowanie czegoś, co nie jest obowiązkowe.