Prezerwatywa oznacza sukces

Prezerwatywa oznacza sukces

Produkcja prezerwatyw to babski interes. Kobiety są bardziej precyzyjne

Uparta, ciągła wstydliwość związana z wyrobami Unimilu powoduje, że przyznawanie im tytułu najlepszego produktu mogło przyjść z trudem. Wreszcie w maju tego roku dostali godło „Teraz Polska”. Z zakulisowych informacji wynika, że pewne wątpliwości wyrażali tylko niektórzy mężczyźni. Kobiety zasiadające w kapitule nagrody były pewne, że „Teraz Polska” i prezerwatywy świetnie się łączą.
– Na 300 możliwych punktów prezerwatywy dostały 299. Eksperci zapewniali, że jeszcze takiego superproduktu nie mieli. I już dziś wszyscy odbiorcy podziwiają znak „Teraz Polska” na serii Special Collection. – mówi Grzegorz Winogradski, prezes zarządu Unimilu SA w Krakowie.
Rozwój firmy jest imponujący. Zaczęło się od produkcji w wynajętej hali, gdzie stała jedna linia produkcyjna. Później pod Krakowem zbudowano fabrykę, która ma sześć ciągów . Jeszcze później firma przekształciła się w spółkę akcyjną i trafiła na giełdę.

Podstępne przekłuwanie

Produkcja prezerwatyw to babski interes. Specjaliści tłumaczą, że właśnie kobiety mają szczególne zdolności manualne, są też bardziej precyzyjne. Jednak dla pracowników prezerwatywa jest wyzuta z seksu. Jest takim samym środkiem medycznym jak plaster czy woda utleniona. Owo wyznanie oznacza nie tylko to, że nikomu w pracy nie drżą z emocji ręce. Po prostu w produkcji muszą obowiązywać bezwzględne rygory – odpowiednia temperatura, wilgotność, specjalne strefy czystości.
Linia produkcyjna to tysiące penisów zanurzających się rytmicznie w lateksie. Praca trwa w ruchu ciągłym, żeby tworzywo nie zastygło.
Potem jest moment najważniejszy – kontrola jakości, która decyduje o tworzeniu wizerunku solidnej firmy.
Dobra pracownica nie nosi pierścionków, ma krótkie paznokcie, żadnych skaleczeń. Pracownik dostaje premię, gdy sprawdzi ponad 15 tys. prezerwatyw na zmianie.
40 razy na minutę z maszyny wyskakuje elektroda, na którą pracownica musi błyskawicznie nałożyć prezerwatywę. Ale dzięki takiej kontroli wyroby Unimilu spokojnie mogą wejść do Unii. Norma europejska wymaga, by zrywały się, gdy osiągną 700% swojej długości. Polski wyrób pęka dopiero przy 800%.
Elektrowstrząsy, rozciąganie, dmuchanie – temu wszystkiemu poddawane są prezerwatywy. Ale prawdziwa kontrola musi być też podstępna. Każda pracownica ma igłę. Co jakiś czas przebija prezerwatywę i sprawdza, czy maszyna ją odrzuci. Jeżeli automat się pomyli, całą partię trzeba sprawdzić od nowa.

Same dobre wiadomości

Prezerwatywy są takie, jakie chcieliby mieć klienci. Najpierw zapytano Polaków, z jakim owocem kojarzy się im członek. Odpowiedzieli, że z bananem, i natychmiast na rynku pojawiły się wyroby Unimilu o smaku bananowym. Popularne są też prezerwatywy malinowe, bo ten smak uznano za wyjątkowo delikatny. Są najróżniejsze – cienkie, grubsze i XXL (co podobno jest bardziej męskim chwytem reklamowym niż rzeczywistością), w kolorze naturalnym, żółtym, różowym lub zielonym. Najlepiej sprzedają się przedłużające doznania. Tyle prezerwatywy mówią o seksie Polaków.
Krakowski Unimil obchodził niedawno 12. urodziny. Pierwszy rok produkcji zakończono z wynikiem 6 mln prezerwatyw. Sześć lat temu spółka zadebiutowała na giełdzie, rok później otrzymała certyfikat ISO 9001. Była też pierwszą firmą, która uzyskała certyfikat według zaostrzonej normy dla producentów wyrobów medycznych. Jakość to najlepsza metoda walki z konkurencją.
Trzy lata temu Unimil pozyskał strategicznego partnera, niemiecką spółkę Condomi AG w Kolonii.
Daty i cyfry oznaczają tu sukcesy. Uruchomiono nową linię produkcyjną, dzięki niej firma może dostarczać o 30% więcej prezerwatyw. Zdolności produkcyjne to 200 mln rocznie. W ciągu minionych trzech lat zysk wzrósł o 150%, a kurs akcji o 140%. Wydaje się, że Unimil poza prezerwatywami produkuje same dobre wiadomości.

Wyprawa na Wschód

I dlatego, by dorzucić jeszcze jedną wiadomość, tak ważny jest eksport. Dotąd większość produkcji spółki przeznaczonej na Wschód trafiała na Ukrainę. Teraz trwa walka o rynek rosyjski.
– Unimil chce wysyłać w tym kierunku dużą część swoich wyrobów – twierdzi Grzegorz Winogradski i dodaje z rozmarzeniem, że Rosja to obiecujący kraj. Rośnie tam poziom życia, więc mieszkańcy chcą używać tego, co mają bogatsze narody. Także prezerwatyw.
– Mamy 70% rynku w Polsce. To maksimum tego, co chcielibyśmy osiągnąć – tłumaczy prezes Unimilu. – Oczywiście, będziemy się cieszyć z każdego dodatkowego procentu, ale klienci powinni mieć wybór. Po co nam monopol? Osobiście najbardziej jestem zadowolony z tego, że w ciągu trzech lat nasz udział w rynku podskoczył z 56% do 70%. Jesteśmy liderem i to jest najważniejsze.
I rzeczywiście Unimil to drugi co do wielkości producent w Europie.
Recesja go nie dotyczy, bo produkuje wyrób z gatunku tych podstawowych i jednorazowego użytku.
– Chcemy produkować i sprzedawać więcej droższych prezerwatyw – twierdzi prezes Grzegorz Winogradski. – To na taką odrobinę luksusu Polak chce sobie pozwolić.
Unimil ma się kojarzyć nie tylko z seksem, ale i z ochroną przed wirusem HIV. Producent już wybronił się przed zarzutem, że jego wyrób jest nieskuteczny. Pod kontrolą PAN przeprowadzono badania, z których wynika, że żaden wirus się nie przedrze.
Produkt wykorzystywany jest także do celów anegdotycznych i różnorodnych – jako osłonka do sondy USG (choć zakład produkuje prawdziwą i jest największym producentem na świecie tych osłonek), do produkcji piszczałek i w wersji pociętej na cienkie paseczki do przewiązywania szczypiorku.
Wbrew pozorom reklama jest trudna. Ponieważ często zachwalanie najróżniejszych produktów ma podtekst erotyczny, prezerwatywy unikają takich skojarzeń. Może dlatego wielu Polaków wstydzi się tego zakupu, a tylko kilka osób na sto nosi prezerwatywę przy sobie. Jednak we wszystkich ankietach dotyczących antykoncepcji prezerwatywy są na pierwszym miejscu wśród metod skutecznych.

 

 

Wydanie: 2003, 35/2003

Kategorie: Obserwacje

Napisz komentarz

Odpowiedz na treść artykułu lub innych komentarzy