Protest song Koterbskiej?

Protest song Koterbskiej?

Nie całkiem prawdziwa historia „antysowieckiego hymnu Wrocławia”

We wtorek, 13 lipca 2004 r., usłyszałem w Jedynce piosenkę Marii Koterbskiej, a następnie rozmowę z nią nadaną z okazji jej 80. urodzin. Słynna piosenkarka nostalgicznie wspominała, jak to dawno, dawno temu z orkiestrą Haralda z Radia Katowice swymi występami umilała i ubarwiała ludziom ich szare życie w tamtych czasach. Mnie też ubarwiała i dzięki Jej za to. Nawiedzonym „demokratom” kojarzy się jednak Koterbska z czymś innym.
Zaczęło się niewinnie. W maju 2000 r. we wrocławskim wydaniu „Gazety Wyborczej” (nr 104) ukazał się tekst „Jak powstała wrocławska piosenka”. Był to dobry, rzeczowy artykuł autorstwa Wandy Dybalskiej. Napisała o tym, jak w początkach lat 50. Koterbska razem z orkiestrą Haralda jechała pociągiem na koncert do Wrocławia. „Krysia Wnukowska, żona Haralda, mówi w pewnym momencie: może by zrobić piosenkę o Wrocławiu, byłoby przyjemniej. Harald miał już gotową melodię, więc Krysia zaczęła pisać tekst (…) Premierę miała „wrocławska piosenka” w Hali Ludowej. Maria Koterbska pamięta, że śpiewała ją z kartki, bo w pociągu nie zdążyła nauczyć się tekstu. Były tłumy jak na koncercie światowych gwiazd.

Chaczaturian na jazzowo

i przeboje Koterbskiej. Publiczność szalała, a owacjom nie było końca”.
„Przez to swingowanie – pisze dalej Dybalska – miała zresztą (Koterbska) duże kłopoty. Sekretarzom z KC nie podobało się jej „amerykańskie” śpiewanie, więc zażądali wstrzymania nagrań. Zakaz trwał przez kilka miesięcy”. Sama Koterbska – podaje autorka – wspominała, że „po strasznych masowych piosenkach, w których dziewczyna kochała się tylko w murarzu albo w cegle, nagle pojawiły się cudowne, intymne teksty Krysi: „Mały domek”, „Brzydula i rudzielec”, „Bo mój chłopiec piłkę kopie”, „Zachodzi słoneczko”, „Wrocławska piosenka”… Do dzisiaj diamentowe przeboje”.
Tyle cytatów z tekstu w „GW”. Z tym murarzem i cegłą („Wodewil warszawski”) to się zgadza, choć tak straszne to znowu nie było. Podpisać się mogę także pod tym zdaniem o tępakach z KC, którym się „amerykańskie” swingowanie mogło nie podobać. Nikt specjalnie się tym nie przejmował, jak pamiętam z moich warszawskich studenckich lat (1951-1955). Szaleliśmy przy saksofonowych breakach Walaska na jam session w WSP i SGSZ albo w kawiarni Nowy Świat na koncertach bandu Mazurkiewicza. Na studenckich zabawach królowało boogie-woogie, a wiecznie

żywy Glenn Miller

w przeróbce Cajmera wyznaczał główny muzyczny trend. To były czasy! Cokolwiek by jeszcze rzec, w relacji Dybalskiej te dwa stwierdzenia o sekretarzach KC i o cegłach były j e d y n y m i o „posmaku politycznym”.
Potem jest już bardziej słusznie. Norman Davies w wydanej w 2002 r. w Znaku za pieniądze Zarządu Miasta Wrocławia książce („Mikrokosmos”), cieszącej się wręcz entuzjastycznymi recenzjami, powołuje się na tekst Dybalskiej i pisze na stronie 499: „Ktoś z zewnątrz uznałby słowa piosenki za przeraźliwy banał. Wrocławianie byli jednak zachwyceni. W ludziach, którzy wiedli ponure życie w ciągle zrujnowanym mieście, słowa piosenki budziły otuchę właśnie dlatego, że były tak jawnie nierzeczywiste. Na tle rozbuchanej propagandy partyjnej mogły mieć posmak wywrotowej satyry. Komitet partii polecił bowiem niedawno (sic) przemalować wszystkie tramwaje miejskie na czerwono”.
I wreszcie: Norman Davies, jak wiadomo, to absolutny autorytet i najpewniejsze źródło. Nieprawdaż? Słusznie tedy uczyniła Roswitha Schieb, autorka wydanej w 2004 r. przez

Niemieckie Forum Kultury

dla Europy Wschodniej w Berlinie książki „Literarischer Reisefuhrer Breslau. Sieben Spaziergange”, że na „specjalistę do historii Polski” się powołała. Recenzja tej książki we wrocławskim wydaniu „GW” mnie zaintrygowała, więc sobie ten „Wrocławski Bedeker Literacki” sprowadziłem. I oto czytam: „Gdy z powodu narzuconego systemu sowieckiego rosło wraz z wprowadzanym stalinizmem polskie niezadowolenie, powiało w 1953 r. wraz z „tramwajową piosenką” świeżym powietrzem. Ulubiona i niedostosowana do systemu pieśniarka Maria Koterbska, która swym songiem podczas koncertu w Hali Ludowej porwała publiczność, przeciwstawiła sztucznej i nieżyciowej partyjnej propagandzie w kulturze autentyczne uczucia. „Niebieskie jak niebo tramwaje” podziałały jak symbol Wolności. Śpiewanie jej stało się gestem oporu, albowiem komitet partyjny zarządził, aby je przemalować na czerwono. Znany potem jako „Wrocławska piosenka” song stał się szybko nieoficjalnym antysowieckim hymnem miasta”.
I tak „się staje” historia. Spokojną relację dziennikarską o pięknej piosence w słusznej gazecie słuszniejszy jeszcze historyk brytyjski wyinterpretował na antyustrojową satyrę, a przyjazna Polsce niemiecka autorka odkryła w nucących słowikach słowa „nieoficjalnego antysowieckiego hymnu miasta”. Wobec tego rodzaju objawów aberracji trzeba po prostu ćwiczyć się w wyrozumiałości i tyle.

PS A z tramwajami, co jest udokumentowane, było tak, że w Chorzowie, gdzie tramwaje produkowano, najpierw nie mieli czerwonej farby i pomalowali na niebiesko, potem zaś było na odwrót.

Wydanie: 2004, 32/2004

Kategorie: Historia

Napisz komentarz

Odpowiedz na treść artykułu lub innych komentarzy