Prymas patriotą PRL

Prymas patriotą PRL

Kardynał Stefan Wyszyński nie był żadnym zaprzysięgłym wrogiem Polski po 1944/1945 r.

Dr hab. Lech Mażewski – historyk prawa polskiego, politolog. Ostatnio opublikował „Ustrojowopolityczny taran. Polityka NSZZ »Solidarność« a przemiany ustrojowe w PRL w latach 1980-1982”.

Napisał pan książkę „Prymas Stefan Kardynał Wyszyński wobec Polski po 1944/1945 r.” niezgodną z polityką historyczną uprawianą nie tylko przez Instytut Pamięci Narodowej, ale i przez Kościół. Nie przedstawił pan prymasa Wyszyńskiego jako zaprzysięgłego wroga Polski Ludowej.
– Ta książka nie tylko jest niezgodna z polityką historyczną uprawianą przez IPN i większość czynników kościelnych, ale także jej tezy nie będą miały żadnego wsparcia wśród sił politycznych dominujących dziś w Polsce. Prymas Stefan Wyszyński, podobnie jak kard. August Hlond, jego poprzednik na stolicy arcybiskupiej w Gnieźnie i Warszawie, a tym samym prymas Polski, nie był żadnym zaprzysięgłym wrogiem Polski po 1944/1945 r. Obaj uznawali realia geopolityczne ukształtowane po zakończeniu II wojny światowej, a nawet oceniali je jako korzystne dla Polski, nie sprzeciwiali się przemianom społeczno-gospodarczym, w tym reformie rolnej i nacjonalizacji przemysłu, a później industrializacji na wielką skalę, stanowczo występowali jedynie przeciwko próbie narzucenia Polsce państwowego ateizmu. To ostatnie szczególnie dotyczyło prymasa Wyszyńskiego. Walka z państwowym ateizmem była jednym z celów w ramach Wielkiej Nowenny Milenium Chrztu Polski w latach 1957-1966 i samych uroczystości milenijnych w latach 1966-1967.

Pozostańmy na chwilę przy stosunku prymasa do reform społeczno-gospodarczych, które dokonały się w Polsce po II wojnie światowej.
– W 1965 r. kard. Wyszyński powiedział Januszowi Zabłockiemu, ówczesnemu posłowi Koła Poselskiego Znak, że wśród wielu rewindykacji wobec rządu „nie domagamy się zwrotu majątków kościelnych – ich strata stanowi dobrodziejstwo. Księża przestają być latyfundystami, są bliżej ludu”. W ogólnopaństwowej perspektywie prymas mówił w taki sam sposób w trakcie spotkania z redaktorami „Tygodnika Powszechnego” już w październiku 1952 r.: „Cokolwiek przyniesie przyszłość, trzeba pamiętać, że cały szereg tzw. zdobyczy społecznych ma charakter stałych zdobyczy. Do nich zaliczam przejęcie na własność społeczną ciężkiego przemysłu i wielkiej własności rolnej. Kościół w Polsce nie będzie walczył o zwrot majątków rolnych, sam też nie upomni się o swoje folwarki”. Dokładnie to samo stwierdził w rozmowie z Bolesławem Piaseckim, prezesem Stowarzyszenia PAX, odbytej 16 sierpnia 1953 r.: „»Przedwojenne« nie wróci. (…) Ja osobiście nie chcę odbierać majątków prymasowskich; nie przyjąłbym zwrotu majątków kościelnych. Jestem zdania, że przemysł ciężki musi pozostać w ręku państwa, pod kontrolą instytucji związków zawodowych. Podobnie kopalnie itp.”.

Jak by pan lapidarnie określił stosunek prymasa Wyszyńskiego do PRL?
– Rozumiem, że określenia PRL nie używa pan w sensie konstytucyjnoprawnym. Chodzi panu o Polskę po 1944/1945 r.?

Tak.
– Prymas Wyszyński był patriotą tak rozumianej PRL, występując przeciwko niej z pozycji wewnątrzsystemowych. Przedmiotem jego kontestacji było głównie forsowanie przez władze państwowego ateizmu, a nie socjalistyczny model społeczno-gospodarczy, ograniczenia niepodległości państwa czy brak demokracji politycznej, aczkolwiek i tu miał wiele krytycznych uwag.

Czy nieco podobnego stanowiska nie zajmował wobec PRL prof. Andrzej Walicki?
– Ma pan rację, że Walicki określa się jako patriota PRL, a jednocześnie jako jej krytyk z pozycji wewnątrzsystemowych. Ale o co innego chodziło znakomitemu historykowi idei, a co innego przyświecało prymasowi, gdyż książę Kościoła z liberalizmem w jakiejkolwiek postaci nie miał nic wspólnego, a to z kolei cechuje znawcę rosyjskiej myśli politycznej.

Co prymas Wyszyński rozumiał przez pojęcie państwowy ateizm?
– Państwowy ateizm to próba narzucenia przez państwo ateizmu jako istotnego elementu oficjalnej ideologii, co musiało skutkować dyskryminacją ludzi wierzących i wysiłkami na rzecz ograniczenia działalności Kościoła jedynie do wykonywania kultu religijnego w świątyniach, a nie korzystania z wolności religijnej poprzez obecność w życiu publicznym.

Czy w działaniach kard. Wyszyńskiego nie raziły zbyt ofensywny katolicyzm i maryjna religijność, utożsamiana w wielu środowiskach z przejawami zacofania?
– Taki pogląd reprezentowały nie tylko władze i środowiska laickiej inteligencji, ale również ugrupowania katolików świeckich. Nie chodzi mi tu o PAX Piaseckiego – po Październiku 1956 r. to już tylko rodzaj partyjno-państwowej dywersji wobec Kościoła i osobiście prymasa. Myślę o środowiskach inteligencji katolickiej skupionych wokół „Tygodnika Powszechnego” i „Znaku” w Krakowie czy „Więzi” i Klubu Inteligencji Katolickiej w Warszawie. W 1975 r. Stanisław Stomma, wieloletni lider Koła Poselskiego Znak, przyznał w długiej rozmowie z prymasem, którą określił mianem spowiedzi politycznej, że to przewodniczący Konferencji Episkopatu Polski miał rację w sprawie obchodów Milenium Chrztu Polski, wraz z uwypuklaniem maryjności polskiego katolicyzmu, a więc odwoływaniem się do jego ludowego charakteru, a nie inteligenccy oponenci kardynała z Krakowa czy Warszawy. W ten sposób Kościół uzyskał oparcie w szerokich rzeszach społeczeństwa, dające mu siłę do dalszych działań w życiu publicznym, tym razem chodziło o wpływanie na kierunek polityki państwa.

Kiedy po wojnie władzę w Polsce objęli ludzie głównie komunistycznej proweniencji, w 1948 r. wbrew większości biskupów prymasem został hierarcha, który w publikacjach i wystąpieniach już przed wojną nie szczędził słów krytyki kapitalizmowi. Czy to mogło mieć wpływ na nominację jego, a nie arcybiskupa poznańskiego Walentego Dymka?
– Ówczesny biskup lubelski został świadomie wskazany przez umierającego prymasa Hlonda, co bez zbędnej zwłoki zaaprobował Pius XII. Stanowisko reszty biskupów nie miało tu nic do rzeczy, bo to nie ich sprawa, kto ma być prymasem. Na szczęście Kościół nie kieruje się regułami demokracji politycznej, pozostając instytucją o wyraźnie określonej hierarchicznej strukturze. Dlaczego Hlond postawił na Wyszyńskiego? Obu ich łączyła ostentacyjna wręcz maryjność. Niewątpliwie znaczenie miały też lewicowe poglądy społeczno-gospodarcze nowego prymasa Polski, widoczne już w latach 30. zeszłego stulecia. No i wreszcie kwestia wieku. Następca Hlonda był najmłodszym członkiem Episkopatu Polski, a zanosiło się na ciężkie czasy dla Kościoła, więc trzeba było kogoś nieuwięzionego w przedwojennych schematach myślowych. Wszystkie te trzy czynniki razem zadecydowały, że kolejnym arcybiskupem Gniezna i Warszawy został Wyszyński.

Czy lewicowe poglądy społeczno-gospodarcze nowego prymasa były wówczas czymś wyjątkowym w polskim Kościele?
– Niedawno dowiedzieliśmy się, że w wykładach z zakresu społecznej nauki Kościoła, które Karol Wojtyła prowadził na początku lat 50. na Katolickim Uniwersytecie Lubelskim, inspiracja marksizmem była bardzo znacząca. Łatwo możemy o tym się przekonać, bo w 2018 r. wykłady te zostały opublikowane przez Wydawnictwo KUL w formie książki „Katolicka etyka społeczna”.

Prymas Wyszyński od początku był krytykowany przez wielu hierarchów za podpisanie porozumienia z władzami 14 kwietnia 1950 r.
– Tak rzeczywiście było. Warto pamiętać, że owo porozumienie zawarto jedynie dzięki determinacji prymasa, wspieranego głównie przez sekretarza episkopatu bp. Zygmunta Choromańskiego i biskupa łódzkiego Michała Klepacza, a przy pewnych wahaniach ze strony metropolity krakowskiego kard. Adama Stefana Sapiehy. Również Pius XII i rzymscy kurialiści odnosili się bardzo niechętnie do tego porozumienia, uważając, że ustępstwa Kościoła były zbyt wielkie i że wkraczało ono w materię konkordatu zastrzeżoną dla Stolicy Apostolskiej.

Porozumienie to było wówczas korzystne zarówno dla Kościoła, jak i dla władzy, gwarantując np. nieprzeciwstawianie się duchownych powstawaniu spółdzielni produkcyjnych i potępienie zbrojnego podziemia.
– Wyszyńskiemu chodziło głównie o utrzymanie niezależności obsady urzędów kościelnych, nawet za cenę utraty dotychczasowej bazy materialnej; zdawał się tu na ofiarność wiernych. Przedstawiciele władzy uważali, że Kościół nie da sobie rady, więc nie trzeba stosować drastycznych rozwiązań prawnych na kształt tych z dekretu Rady Państwa z 9 lutego 1953 r., a przecież Franciszek Mazur, główny negocjator ze strony władz, miał ich zarys już przygotowany w trakcie negocjacji kwietniowego porozumienia. Sądził on, że Kościół będzie musiał zwrócić się do państwa o pomoc finansową i wtedy zostanie skutecznie uzależniony. W ten sposób rozpoczęła się wielka polityka prymasa polegająca na kupowaniu czasu, aby doczekać śmierci Józefa Stalina i rozpoczęcia spodziewanego procesu detotalizacji systemu, co rzeczywiście się stało. Polityka ta uwieńczona została zwycięskim powrotem z Komańczy do Warszawy 28 października 1956 r.

Przedtem jednak 25 września 1953 r. prymas Wyszyński został internowany na podstawie uchwały Prezydium Rządu PRL, przy biernym zachowaniu pozostałych biskupów. Czy to nie oznaczało klęski jego dotychczasowej polityki?
– Okazało się, że wcale nie. Rozpoczynała się gra na dwóch fortepianach. Internowaniu Wyszyńskiego oraz aresztowaniu i uwięzieniu bp. Antoniego Baraniaka towarzyszyły wysiłki biskupów Klepacza i Choromańskiego, skutecznie starających się o utrzymanie niezależności Kościoła, na ile to wtedy było możliwe. Na ad limina apostolorum w maju i czerwcu 1957 r. Wyszyński zabrał do Rzymu całą trójkę hierarchów, broniąc bp. Klepacza przed zarzutami, że w latach 1953-1956 był zbyt uległy wobec władz.

W czasie tej wizyty sekretarzowi stanu kard. Domenicowi Tardiniemu prymas powiedział, że „w Polsce panuje »komunizm nacjonalistyczny«, który walczy o suwerenność Polski, broniąc jej przed Moskwą”. Mało kto dziś wystawia taką ocenę rządzącym PRL.
– Jasno należy powiedzieć: tak pochlebną ocenę. Zwrócę uwagę, że także sami rządzący PRL nie mówili tego o sobie po 1989 r., nieudolnie starając się przejść na pozycje swoich demoliberalnych przeciwników. Skąd więc oczekiwanie, że dziś mielibyśmy w taki sposób się wypowiadać? Powiedzą to co światlejsi ludzie lewicy. A na prawicy może byłby do tego zdolny jedynie red. Jan Engelgard z „Myśli Polskiej”.

W sprawie stosunku do komunizmu prymas w zapiskach „Pro memoria” wyraził jasne stanowisko: „Nawet gdy walczymy z obłędnym komunizmem, nie chcemy wojny z Narodem Rosyjskim”, co wyraźnie pan podkreśla.
– Należy ten pogląd Wyszyńskiego eksponować, gdyż w polskim myśleniu o Rosji bolszewickiej zazwyczaj, wzorem Jana Kucharzewskiego, autora „Od białego do czerwonego caratu”, utożsamia się Rosję i komunizm. Obecnie do wyjątków w świecie akademickim należą wspomniany już Andrzej Walicki czy Bronisław Łagowski, dla których Rosja i komunizm to nie byty tożsame.

Czyżby Wyszyński uważał, że nam, Polakom, bliżej do Rosjan niż do Zachodu?
– To dosyć skomplikowana sprawa. Rzeczywiście, kilkakrotnie w rozmowach z przywódcami PZPR/PRL w różnych okresach prymas wskazywał, że w powojennych realiach, mając do wyboru Niemcy i ZSRR, należy się oprzeć na wschodnim mocarstwie, robiąc to oczywiście ze względów nie ideologicznych, ale geopolitycznych. Niekiedy było to jednak formułowane w dość dziwacznych słowach o słowiańskiej bliskości Polaków i Rosjan – zamiast w jasnym języku raison d’état.

Na zakończenie konfliktu wokół „Orędzia biskupów polskich do ich niemieckich braci w Chrystusowym urzędzie pasterskim” z końca 1965 r. prymas sformułował w piśmie do Władysława Gomułki z 12 marca 1966 r. tezę, że Polska wcale nie jest częścią germańskiego czy romańskiego Zachodu, a raczej należy do łacińsko-rzymskiego Południa.
– To sprawa o kapitalnym znaczeniu dla określenia tożsamości i położenia Polski w ogóle. Wyszyńskiemu chodziło o to, że w sensie kulturowym i religijnym czerpiemy z łacińskiego Rzymu, natomiast w znaczeniu geopolitycznym możemy być zarówno częścią Zachodu, jak i Wschodu. W tym drugim przypadku tak było w okresie Królestwa Polskiego, utworzonego przez Aleksandra I w 1815 r., i żadna szczególna krzywda nas z tego tytułu nie spotkała.

Czy prymas Wyszyński rozumiał rolę Stalina w objęciu przez Polskę Ziem Zachodnich i Północnych?
– To też nie jest prosta sprawa. We wspomnianym liście do biskupów niemieckich mowa jest o tym, że decyzja o przyznaniu Polsce ziem poniemieckich po Odrę i Nysę Łużycką wynikała ze wspólnego stanowiska trzech głównych mocarstw koalicji antyhitlerowskiej z okresu II wojny światowej, a nie jedynie ZSRR. Z kolei przedtem w wielu wystąpieniach podkreślana była teza o powrocie Polski na ziemie piastowskie i dokonanym w ten sposób akcie sprawiedliwości historycznej, co dobrze współbrzmiało z ówczesnym stanowiskiem władz. Z pewnością Wyszyński zdawał sobie sprawę z roli, jaką w procesie przesunięcia Polski ze wschodniej do środkowej Europy odegrał Stalin, acz w szczegółach nie było mu to znane, a już z pewnością nie wiedział, że w ten sposób radziecki dyktator był jedynie wykonawcą koncepcji Siergieja Sazonowa, ministra spraw zagranicznych Rosji z okresu I wojny światowej, tyle że w wariancie terytorialnie korzystniejszym dla Polski.

Naczelną zasadą działania Wyszyńskiego było szukanie porozumienia z władzą i wpływanie na jej decyzje, co miało miejsce choćby w czasie uchwalania noweli konstytucji PRL z 10 lutego 1976 r.
– To oczywiście prawda, ale po raz pierwszy z taką sytuacją mieliśmy do czynienia już w październiku 1956 r. Skuteczne wpływanie na politykę państwa, choćby w trakcie prac nad lutową nowelą konstytucji PRL, było możliwe jedynie dlatego, że Kościół występował z pozycji siły, co wynikało z oparcia w katolickich masach. Zupełnie nie byli w stanie tego zrozumieć działacze katoliccy ze Stanisławem Stommą na czele, którzy swoją pozycję w życiu publicznym zawdzięczali czynnikom partyjnym, a nie własnej sile. Dlatego ich znaczenie w ówczesnym życiu publicznym Polski mogło być jedynie marginalne – w przeciwieństwie do Kościoła i samego prymasa.

Do historii przeszło kazanie na Jasnej Górze z 26 sierpnia 1980 r., w którym prymas nawoływał do rozwagi, kierując te słowa do rządzących, ale i do strajkujących. Wiadomo, że ci drudzy niechętnie do nich się odnieśli. To był poważny sygnał, że nie jest już całkowitym władcą dusz?
– Prawdą jest, że strajkujący w sierpniu 1980 r. mogli oczekiwać od głowy polskiego Kościoła czegoś więcej, ale interes Polski nakazywał Wyszyńskiemu inne zachowanie. Potrzebowaliśmy zarówno realizacji postulatów strajkowych, jak i ustabilizowania sytuacji – na nowych już warunkach. To, czy prymas przestał być bezdyskusyjnym władcą dusz, wobec nakazu racji stanu nie było sprawą aż tak istotną. Poza tym także w ten sposób Kościół od samego początku pozycjonował się jako odrębny podmiot wobec rodzącego się dualizmu państwo-nowy ruch związkowy, sprawiając, że do 12/13 grudnia 1981 r. w polskim życiu publicznym istniał trójkąt: państwo-nowy ruch związkowy-Kościół.

Nie wolno nie docenić roli prymasa w zażegnaniu kryzysu bydgoskiego z marca 1981 r.
– W tym czasie nie tylko doszło do współpracy prymasa, prezesa Rady Ministrów gen. Wojciecha Jaruzelskiego i przewodniczącego NSZZ Solidarność Lecha Wałęsy w sprawie zażegnania narastającego kryzysu, ale, co ważniejsze, zakończyła się ona powodzeniem. Słowem, postąpiono w imię etyki odpowiedzialności za los Polaków i stan realnie istniejącego państwa, a nie jakichś rewolucyjnych, związkowych czy powstańczych fantazji. Brak współpracy ze strony któregoś z nich zniweczyłby starania pozostałych. Uniknięto strajku generalnego, w reakcji na to – proklamacji stanu wojennego, a gdyby wprowadzenie stanu nadzwyczajnego okazało się nieskuteczne, zapewne interwencji militarnej Związku Radzieckiego. Tak wyglądało zagrożenie dla Polski pod koniec marca 1981 r., choć byli tacy działacze czy politycy solidarnościowi, którzy nie chcieli tego przyjąć do wiadomości, względnie nie miało to dla nich znaczenia, w szczególności mam tu na myśli Jacka Kuronia czy Karola Modzelewskiego. Zresztą ich działania tak samo negatywnie oceniała trójka przywódców, którym udało się doprowadzić do tego, że Polska uniknęła katastrofy.

Czy jakąś rolę w zażegnaniu kryzysu bydgoskiego mógł odegrać Jan Paweł II?
– W „Pro memoria” pod datą 31 marca 1981 r. Wyszyński zapisał: „Strajk generalny »Solidarność« odwołała sine termine. Głosi się, że na decyzję miał wpływ Papież i… Prymas”. Bardziej rozbudowaną wersję przebiegu tych wydarzeń sformułował Michał Atłas, kierownik Wydziału Administracyjnego KC PZPR, w rozmowie z jednym z przedstawicieli NRD w Polsce: „Papież dał do zrozumienia za pośrednictwem Ambasady Radzieckiej w Rzymie, że strajku generalnego nie będzie, jeśli państwa UW zrezygnują z interwencji w Polsce. W ciągu pół godziny Breżniew dał znać Papieżowi, iż nie dojdzie do interwencji, jeżeli strajk zostanie natychmiast odwołany. Papież poinformował o tym Prymasa Wyszyńskiego, który zażądał od Wałęsy wykonania polecenia Papieża. Wałęsa odwołał strajk bez porozumienia z prezydium »Solidarności«”*. Nie da się wykluczyć i takiej wersji wydarzeń, przy czym musiała być załatwiona sprawa NSZZ Rolników Indywidualnych Solidarność, co właśnie stało się 26 marca 1981 r. w trakcie rozmowy prymasa z premierem gen. Jaruzelskim. Nie wolno też pomijać roli Wałęsy, który już wcześniej, bo w trakcie posiedzenia KKP NSZZ Solidarność w Bydgoszczy w dniach 23-24 marca 1981 r., uratował Polskę przed ogłoszeniem natychmiastowego strajku generalnego.

Dla całej trójki przywódców w marcu 1981 r. interes Polski był najważniejszy.
– Absolutnie się z panem zgadzam. W trakcie tych wydarzeń zarówno Wałęsa, jak i gen. Jaruzelski złamali mandat otrzymany od kierowniczych gremiów czy to związkowych, czy partyjnych. Pierwszy nie mógł samodzielnie doprowadzić do odwołania strajku generalnego, drugi zaś nie miał prawa zgodzić się na powstanie chłopskiej Solidarności. Ale raz jeszcze powtórzę: dla obu interes Polski był ważniejszy niż stanowisko ich związkowych czy partyjnych mocodawców. Także Wyszyński przechodził do porządku dziennego nad emocjami strajkowymi, dominującymi wówczas w masach solidarnościowych, a przecież byli to w olbrzymiej większości przedstawiciele tak mu bliskiego katolickiego narodu.

Nie brakuje głosów, że prymas zmarł za wcześnie, bo gdyby żył, Polska nie zmierzałaby do stanu wojennego.
– Problem jest nierozstrzygalny. Można założyć, że pod koniec 1981 r. prymas Wyszyński w publicznym wystąpieniu zwróciłby się do władz NSZZ Solidarność o opamiętanie, a w szczególności do Wałęsy, żeby powstrzymał związkowych radykałów. Jaki to mogłoby odnieść skutek – nigdy się nie dowiemy. W każdym razie oczekiwalibyśmy od niego zachowania na wzór pamiętnej homilii z 26 sierpnia 1980 r., ale czy dwa razy wchodzi się do tej samej rzeki?

I wreszcie, na koniec, jak prymas Wyszyński oceniał polskie władze, przywódców, ich postępowanie?
– Może to zabrzmieć paradoksalnie, ale chyba najlepszą opinię miał na temat Bolesława Bieruta, widząc w nim głowę państwa polskiego, której bez względu na wszystko należy się szacunek. Niezbyt cenił Gomułkę, ale to przecież dzięki jego koncepcji polskiej drogi do socjalizmu, która w rzeczywistości okazała się polską drogą od socjalizmu, w ogóle możliwe było przeprowadzenie Wielkiej Nowenny Milenium Chrztu Polski. Poza tym temu I sekretarzowi KC PZPR Polska zawdzięcza traktat graniczny z RFN z 7 grudnia 1970 r., mimo że kilka miesięcy wcześniej RFN w umowie z ZSRR wyraźnie uznała zachodnią granicę Polski. Dla Gomułki to było mało – dla podkreślenia podmiotowości PRL chciał, aby RFN zrobiła to samo w odrębnym traktacie z Polską. Z przykrością stwierdzam, że jedynie z trudem Wyszyński był w stanie to docenić. Z Edwardem Gierkiem miał do czynienia dopiero pod koniec lat 70. Pozytywnie oceniał jego starania na rzecz modernizacji Polski, ale też dostrzegał, jak kruche były podstawy tych działań. O Stanisławie Kani sądził, że to jedynie sezonowy przywódca PZPR, i nie mylił się. I wreszcie przeciwko gen. Jaruzelskiemu nic osobiście nie miał, ale obawiał się, że wraz z jego awansem na stanowisko premiera dojdzie do militaryzacji polityki w PRL. Ta pewna niechęć do generalskiego munduru mogła wynikać z faktu, że prymas przed wojną związany był z chadecją, pozostającą w opozycji do rządzących piłsudczyków.

Dziś tych przywódców Polski stawia się pod pręgierzem, a gen. Jaruzelski stanął nawet przed sądem.
– Wspominałem już o spotkaniu prymasa z redaktorami „Tygodnika Powszechnego” w Krynicy jesienią 1952 r. Warto przypomnieć jeszcze jedną jego wypowiedź z tego spotkania: „Gdyby się miało tak zdarzyć, że przyjechałby gen. Anders na białym koniu, (to) obowiązkiem byłoby przeciwstawienie się wszelkim aktom zemsty i troska o ocalenie pozytywnego dorobku lat powojennych”. Aż do śmierci kardynał nie zmienił stanowiska w tej sprawie, nie traktując liberalizmu gospodarczego jako alternatywy dla porządku społeczno-gospodarczego ustanowionego w Polsce po 1944/1945 r. Chociaż prymas był człowiekiem pamiętliwym, obca mu była jakakolwiek chęć zemsty. Toteż nie sądzę, by pochwalał to, co dziś w ramach polityki historycznej forsowanej nie tylko przez IPN robi się w stosunku do ludzi władzy PRL i ich dorobku.

* K. Grzybowska, M. Rybiński, „W obronie Polski czy w obronie komunizmu?”, „Rzeczpospolita”, 23 VI 1994.


Przełożona beatyfikacja

28 maja minęła 39. rocznica śmierci kard. Stefana Wyszyńskiego. 7 czerwca miały się odbyć uroczystości jego beatyfikacji, jednak ze względu na epidemię przełożono je na późniejszy termin.


Fot. NAC

Wydanie: 2020, 23/2020

Kategorie: Wywiady

Napisz komentarz

Odpowiedz na treść artykułu lub innych komentarzy