Przegląd na wiosnę

Koty marcują, a ludzie… harcują. Wiele osób kolejną wiosnę wyznacza na termin radykalnych zmian w swoim życiu – odtąd zamierzają być piękni, pewni siebie i szczęśliwi. Ale niestety! Jeśli z zeszłorocznej garderoby rozmiarem pasują nam tylko półbuty i beret, to znak, że długie godziny przy piwku i fistaszkach z “Big Brother” i Natalią Oreiro przyniosły fatalne skutki. Ich usuwanie nie jest tak przyjemne, jak wypracowywanie. Cóż jednak pozwoli nam lepiej uwierzyć w siebie, jeśli nie nowy wygląd? Gdy wytrwali i ascetyczni chwytają się diet, wytworni a leniwi fundują sobie drobne korekty chirurgiczne i kupują nowe ciuszki.
Z trudem osiągnięty, nowy wygląd często wiąże się także z nową moralnością – tak zwaną moralnością inaczej. Zwykle na wiosnę na widok krótkich spódniczek damskich i seksownych, ciemnych męskich okularów w wielu z nas do głosu dochodzi zew natury. Czujemy się piękni, młodzi jak ta wiosenka za oknem i pragniemy coś z tym zrobić. Jednak comeback na rynek reprodukcyjno-flirciarski może w bolesny dla nas sposób wykazać, jak stetryczałym piernikiem staliśmy się tej zimy. Podryw nie idzie, dieta nie służy, na garderobę nas nie stać.
W trosce o swoich Czytelników “Przegląd” przedstawia wiosenny raport na temat ryzyka i pułapek związanych z rozpoczynaniem nowego życia. Zamiast marszczyć się na niemoralność porad starych lisów sztuki uwodzenia, prosimy pamiętać o jednym: konia można doprowadzić do wodopoju. Jednak nie można go zmusić, by się z niego napił.


Mężczyzno – nie śpiewaj pod balkonem, tylko ruszaj do siłowni! Kobieto – popsikaj się feromonami!

Zostań lwem salonów internetowych
Kiedyś trzeba było przezwyciężać nieśmiałość i wydukać choćby: “Czy nie umówiłabyś się ze mną na kawę?”. W Japonii ostatnio hitem są pulsujące światełka, które przyczepia się do plecaka lub kurtki. Światełko to znak: “szukam partnera”. W epoce, w której brak czasu na pomyłki, zapewnia ono maksymalną efektywność – nie tylko nie trzeba sobie strzępić po próżnicy języka, ale i nie dostaje się kosza.
W Niemczech, Danii i Holandii organizowane są imprezy specjalnie dla singli – dyskoteki, wycieczki po mieście i wyjazdy na weekend. W Polsce współczesnych Romea i Julię charakteryzuje kontakt wirtualny. – Czatując w Internecie, można sobie znaleźć kogoś na układy czysto fizyczne albo wirtualno-fizyczne, a równocześnie można spotkać ludzi bardzo wartościowych – mówi Agnieszka, która potrafi przebywać w sieci i 12 godzin. W ten sposób poznała mężczyznę, z którym obecnie się spotyka. Niezbyt często, bo ona mieszka w Łodzi, a on w Paryżu, ale gdyby nie Internet, zapewne nigdy by się nie spotkali. – Kiedy do niego pojechałam, nawet nie wiedziałam, jak wygląda. Ale poznał mnie od razu na peronie, więc pomyślałam, że to znak.

Nowoczesne rykowiska
Coraz częściej polscy Romeo i Julia tańczą swój taniec godowy w siłowni. To też optymalizacja. Człowiek pracujący w dużym mieście nie ma tyle czasu, żeby i dbać o formę, i jeszcze umawiać się na romantyczne kolacje. Aby skończyć z sytuacją “albo-albo”, zastąpiono ją sytuacją “dwa w jednym”. Julie mogą przez obcisłe fitness-stroje zaprezentować swoje wdzięki. Mężczyźni, po uprzednim otaksowaniu tychże wdzięków, mogą wejść w rolę opiekunów i fachowców, tłumacząc obsługę sprzętu i tajniki treningu.

PoŻĄdanie na ŻĄdanie
Współczesna Julia – a zdarza się to równie często współczesnemu Romeo – posiłkuje się wynalazkami nowoczesnej chemii. Ostatnio w Stanach Zjednoczonych i Europie furorę robią perfumy z feromonami.
“Mając na sobie feromony, sprawisz, że żadna kobieta nie przejdzie obok ciebie bez reakcji. Rozbudzą w niej apetyt na seks, tak jak zapach jedzenia rozbudza uczucie głodu” – informuje ogłoszenie internetowe. Feromony to lotne substancje chemiczne, wydzielane przez każdego człowieka. Mają je także zwierzęta i owady. Dzięki feromonom mól wyczuwa samicę z odległości 4-6 km. Z jakiej odległości wyczuwa człowiek – tego jeszcze nie zbadano, choć mola nie przebije. Odkrycie działania ludzkich feromonów nastąpiło przypadkiem. W pracowni doktor Winilieid Cutler z Athena Institute w USA jeden z laborantów rozbił fiolkę z kilkoma gramami zsyntetyzowanych męskich feromonów. Kilka kropli spadło na jego ubranie. Kiedy po pracy wybrał się do pubu, przeżył oblężenie ze strony płci pięknej. Od tej pory fiolki zaczęły ginąć z laboratorium.
Ania, pulchna szatynka, wyłuskała z portfela 600 zł na zakup perfum z feromonami: – To robienie ludzi w konia, bo nie zauważyłam żadnej zmiany w zachowaniu mężczyzn.
Innego zdania jest 36-letni Tomasz: – Nie jestem Belmondo: czoło z lekka opadające na plecy, początek lustrzycy, a jednak babki się mną interesują. To któraś podejdzie, żebym popilnował torebki, albo spyta przy barze, jak się bawię. Być może feromony dodają mi tylko pewności siebie, kto to wie.


Dzwonię, bo chciałabym sobie coś poprawić…

– Dzień dobry, chciałabym sobie jakoś szybko poprawić sylwetkę. No wie pan, żeby mnie było mniej, raczej więcej siebie to już nie chcę mieć.
– I małżonek na pewno nie chce. Ha! Ha! Najlepsza będzie operacja. Na pewno ma pani nadmiar powłok brzusznych. Proponuję cięcie, wycięcie skóry, całe płaty to mogą być. Następnie odsysanie tłuszczu. Możemy to pani zrobić na każdej partii ciała. Jeśli konieczna będzie korekcja twarzy… A ile ma pani lat?
– … ści…ęć, rozumie pan, dzwonię z biura.
– A więc korekcja twarzy będzie potrzebna. Proszę stanąć przed lustrem, kiedy uszczypnie się pani w górną powiekę, zostają zmarszczki, prawda? A my naciągniemy i wtedy nawet bruzda pod żuchwą się pani wyrówna, bo przecież ma pani bruzdę? A potem podniesiemy biust. Wystarczy jedno małe cięcie, ale jeżeli sytuacja jest beznadziejna, musimy wykonać drugie, w dół. Pozostanie kreska, a sama blizna kształtuje się pół roku. Kosztuje to 4 tys. zł. No, zmarszczki są tańsze – 400 zł.

– Dzień dobry, trochę się boję operacji, to pomyślałam, że odsysanie byłoby nieco łagodniejsze.
– I bardzo dobrze, że pani do mnie dzwoni, co to jest, żeby kobiecie takie ładne ciałko wycinać. My zrobimy pani tylko takie małe nacięcie i strzykawką, pod ciśnieniem, będziemy wysysać. Mamy najlepszy zestaw amerykański. Robimy boki, brzuch, ale brzuch pełny, nie jak niektórzy – kawałek. Brzuch to się u nas zaczyna tam, gdzie powinien. No, głos ma pani całkiem jeszcze…, jeszcze całkiem. Bo najgorsze są takie 70-latki, co to im żadne wyciąganie tłuszczu nie pomoże. Ja w pani już widzę temat. Ale tak raczej, żeby jakoś wyglądać, trzeba wydać parę tysięcy.

– Dzień dobry, chciałabym…
– Dzień dobry, salon obuwniczy.
– A, to przepraszam…
– Nie, wszystko w porządku. Anka! Do ciebie!
Podchodzi zdyszana Anka.
– Chciałabym sobie zrobić lifting. To tak ładnie brzmi.
– Na pewno będzie bardzo przyjemnie. Zrobimy takie mikroprądy, dziesięć zabiegów, całość za 1500 zł. Podłączymy panią do komputera takimi elektrodami. Rozbijemy tłuszcz. 30 minut to u nas jak trzy godziny na siłowni. I zakwasów nie ma, bo mięśnie rozbijamy w poprzek, nie wzdłuż. I na pewno buzia jest zniszczona.
– No, może nie tak bardzo…
– Zniszczona, zniszczona, a my zaraz odmłodzimy. A teraz proszę stanąć przed lustrem i podnieść ręce do góry. Czy biust się choć trochę podnosi?
– No, wie pani, jestem w pracy.
– To znaczy, że się nie podnosi. Tak, jest za późno. Trzeba operować. Może chociaż pośladki da się uratować. I brzuch. A brzuch jest w cenie pośladków.

– W jaki sposób usuwacie państwo zmarszczki?
– Wstrzykujemy botox.
– Jad kiełbasiany? Przecież to trucizna.
– Tak, ale w takich ilościach niegroźna. Zablokuje pani skurcz mięśni. I przestanie pani marszczyć czoło.


15 zasad bezpiecznego romansu

Wiosną, częściej niż w innych porach roku, przychodzi nam do głowy myśl, że może warto byłoby na chwilę odetchnąć od rutyny stałego związku. Co jednak zrobić, by uniknąć wpadki i nie odegrać głównej roli w tak często opisywanej scenie, kiedy to delikwent(ka) zrywa się z łóżka, wołając: “Ależ kochanie. To nie to, co myślisz!”? A oto kilka reguł godnych uwagi.

1. Idziemy w zaparte. Nawet gdy zostaniemy nakryci w sytuacji jak powyżej, wmawiajmy, że to gwałt dokonany dzięki hipnozie, szantaż, efekt przymusu psychicznego, czy rodzaj zaskakującej terapii. Nigdy nie wolno się przyznawać.

2. Najlepiej byłoby nie robić tego we własnym mieszkaniu. Jest to zdrowa, amerykańska zasada, ale trudna do zastosowania w skrzeczącej polskiej pospolitości, gdy hoteli jest mało, pokoje drogie, a zapracowana ludność nie ma czasu i pieniędzy, by wyrwać się na romansową eskapadę. Dlatego więc, jeśli już rzecz ma miejsce w domu, bądźmy czujni jak żuraw.

3. Nie pozwalajmy sobie na zbytnie poufałości już w windzie czy na klatce schodowej. Tak można się zachowywać z własnym mężem, ale nie z cudzym.

4. Jeśli zakładamy, że spotkanie przeciągnie się do śniadania, koniecznie upewnijmy się, że nasza druga połowa na pewno nie zawita niespodziewanie w domowe pielesze. Najlepiej sprawdzić to w czułej (ale nie przesadnie, by nie wzbudzić podejrzeń) rozmowie telefonicznej na dobranoc.

5. Gdy spotykamy się w środku dnia, zawsze zakładajmy łańcuch na drzwi. Dzieci kończą lekcje o różnych godzinach.

6. Kiedy już będzie po wszystkim i zostaniemy sami, dokładnie i metodycznie przeszukajmy każde pomieszczenie naszego mieszkania, bacząc, czy gość nie pozostawił jakiegoś kompromitującego drobiazgu (zegarka, broszki, szczoteczki do zębów, szminki itp.).
7. Robienie samowyzwalaczem wspólnych zdjęć sauté czy nagrywanie igraszek kamerą wideo to miły, ale bardzo niebezpieczny proceder. Zdarzyło się już, że fotografie z udziałem pewnej młodej nauczycielki podstawówki rozdawano pod szkołą zachwyconej dziatwie.

8. Powstrzymajmy się od daleko idących wyznań i zawsze mówmy dobrze o naszym stałym partnerze. Prywatni detektywi mogą zastosować romansowy “zakup kontrolowany”. Gdy w ręce naszego towarzysza życia trafi zdradzieckie nagranie magnetofonowe, na którym w dodatku mieszamy go z błotem, będziemy mieć się z pyszna.

9. Jeśli telefonujemy, a drugiej strony nie ma w domu, nie zostawiajmy na sekretarce peanów miłosnych. Licho wie, co może stać się później z tym nagraniem.

10. Po rozmowie telefonicznej prowadzonej z domu warto wykręcić jakiś neutralny numer. Nowoczesne telefony zapamiętują, gdzie ostatnio dzwoniły i jeśli nasz stały towarzysz jest podejrzliwy, może łatwo wykryć, z kim rozmawialiśmy.

11. W miarę możliwości nie udostępniajmy numeru telefonicznego swego mieszkania. Komórka i telefon do pracy – to całkowicie wystarczy.

12. Nie przechowujmy w domu rachunków hotelowych, bo możemy zostać niemiło zaskoczeni pytaniem, co też robiliśmy w Kazimierzu, gdy mieliśmy być w tym czasie na szkoleniu zakładowym?

13. Uważajmy, by pozbyć się obcego zapachu. Pomaga w tym wypalenie papierosa. Damskie nosy są zadziwiająco wyczulone na inne perfumy, a i panowie potrafią w gamie zapachowej swej połowicy wykryć niepokojącą woń płynu po goleniu.

14. Nie obsypujmy swojego towarzysza życia koszami kwiatów i tonami prezentów, by mu wynagrodzić skok w bok. To budzi podejrzenia.

15. Generalnie, zachowujmy dyskrecję. Przyjemnie jest chwalić się podbojami i publicznie pokazywać z nową zdobyczą, ale nie znamy dnia ani godziny i nigdy nie wiemy, kto nas ogląda i słucha.

Lista zasad bezpieczeństwa jest tak długa, że może nam się wszystkiego odechcieć. Jednak przy odrobinie sumienności i zdyscyplinowania nie będziemy mieli kłopotów z ich przestrzeganiem. Powodzenia!


Rozkwitnij i poderwij

Jednym z najlepszych sposobów na nowe życie, wielokrotnie sprawdzonym przez kobiety, polecanym także mężczyznom, jest zafundowanie sobie nowych strojów. Operacja “new image” może być kosztowna, jeśli udamy się do renomowanych sklepów firmowych. Jednak głowa do góry! Najbliższy lumpeks skutecznie obniży cenę wiosennego przeistaczania się. Sokoli wzrok przy grzebaniu w ciuchach pozwoli następnie udawać, że ubrania zostały przywiezione prosto z Pól Elizejskich tudzież z Piątej Alei.


Pamiętnik znaleziony w lodówce

Niech ten tekst ze skromnego zeszytu, znalezionego w nie sprywatyzowanym ośrodku FWP, będzie ostrzeżeniem dla wszystkich kobiet, które zaczęły odchudzać się tej wiosny

Poniedziałek
Muszę schudnąć. Szukam. Jest! W diecie czekoladowej najbardziej podoba mi się czekolada, której odmawiam sobie od studniówki. A tu proszę, do postnego obiadu trzy kulki lodów czekoladowych, 150 g (malutko) budyniu czekoladowego, a i mleko zmiksowane z kakao, potem cztery herbatniki w czekoladzie. Mniam, mniam. Po tygodniu marzę o kiszonej kapuście, utyłam trzy kilo.

Wtorek, miesiąc później
Postanowiłam wrócić do tradycyjnego liczenia kalorii. Precz z czekoladą. Będę wolna. Proszę bardzo, barszczu czerwonego czystego mogę zjeść pięć talerzy, a to tylko 200 kcal, gdy przez tydzień mogę zjeść aż 1000. W tym dziesięć łyżek sosu jogurtowego (tylko 105 kcal), osiem kaw z łyżeczką mleka (40 kcal), kilogram sałatki owocowej. Ty to naprawdę zjesz? – zapytała przyjaciółka. A zjem. I dodam pół kg arbuza za 100 kcal i zjem dziesięć kromek pieczywa chrupkiego. Tylko 300 kcal. Jutro może sześć jogurtów owocowych light (300 kcal), siedem jajek gotowanych, tylko za 550 kcal… Tylko, tylko… (tu tekst się urywa)

Pewna środa
Będę elegancka. Proszę bardzo – dieta hollywoodzka, siedem kg w 18 dni. To w 36 dni – 14 kg, a w 54 dni – 21 kg. No, dosyć marzeń. Cóż my tu mamy. Miska sałaty? A nie, to może jutro.

Wieczór, dzień nieważny
Dieta amerykańskich kosmonautów? Stan nieważkości uzyskuję inaczej. Dieta Andersona? Myślałam, że Andersena i że dostanę ciasteczka. A ten Anderson mówi, że mam wstawać od stołu natychmiast, jak poczuję sytość. No to długo by czekał. I mówi, że po godzinie 20 nie wolno mi jeść. A ja muszę chrupać przy telenoweli. A może powinnam zaufać magii? Jestem Bliźniakiem, sprawdzam, jaka dieta jest dla mnie najodpowiedniejsza. “O dietach wolisz opowiadać koleżankom, niż zastosować którąś z nich” – czytam w dietach dostosowanych do mojego charakteru. Ale dalej jest już lepiej – żyję w biegu i jem w biegu. Najlepsza ma być dla mnie dieta azjatycka – dużo warzyw, kawałki mięsa. Powinnam jeść pałeczkami.

W dwa dni później
Nie zjadłam pałeczek. Szukam następnej diety. O, jest. “Jeśli pizza należy do twoich ulubionych dań, to ta dieta jest wprost wymarzona dla ciebie”. Dalej przepis na pizzę Renata. Piec na blasze – cóż to dla mnie.
A może jednak iść do pizzerii? Wracam i już mi się świat podoba. Może trochę zaszalałam, ale po tylu tygodniach głodówki coś mi się od życia należy. Te kawałki pizzy były takie chrupiące i kapiące. A co to za tłuszcz, trochę go było i tyle. Teraz mogę spokojnie czytać następne diety. Ta ładnie się nazywa – dworska, bo stosowała ją Fergie, księżna Yorku. I schudła 20 kg w dwa tygodnie. O to mi chodzi, przecież mam już tylko jedne spodnie. Co my tu mamy? Lunch i dinner. Piękne słowa. Na ten dinner mam odsączonego z tłuszczu tuńczyka, plasterki jajka na twardo (trochę nieudane). Inny dinner – sznycel z indyczej piersi z rusztu.
“A pewnego dnia księżna Fergie zażądała wrzucenia do garnka – selera, pora, kawałka kapusty i papryki”. Co? Przecież to słynna zupa prezydencka. Żeby księżniczka ściągała dietę od polskiego prezydenta! No, ale los ją pokarał. Schudła, a ten Andrzej i tak ją rzucił.

Piątek
Przyszli znajomi i powiedzieli, że to wszystko przez liczenie kalorii. I że świetnie wyglądam. Potem zjedli resztki wszystkich diet i powiedzieli, że powinnam liczyć punkty, nie kalorie. Wtedy będzie mi lżej. A poza tym można wypić kieliszek wina. Za 20 punktów. Pomyślałam, że to nawet dobre. Dziennie mogę zjeść 60 punktów. Dobrze brzmi. Zjadłam kawałek tortu, tak, przyznaję się, ale do końca dnia będę tylko skubać sałatę. Sprawdzam w tabeli – ten tort to 62 punkty. Dwa jestem do tyłu. I to mnie chyba załamało. Jeszcze się nie obudziłam, a już muszę oddać dwa punkty…
W tym miejscu pamiętnik się urywa. Nie, na ostatniej stronie dopisek – “Zakochałam się. Zupełnie nie chce mi się jeść”.

Wydanie: 14/2001, 2001

Kategorie: Przegląd poleca

Napisz komentarz

Odpowiedz na treść artykułu lub innych komentarzy