Przehandlowani

Przehandlowani

Turcja wycofała weto w sprawie członkostwa Szwecji w NATO. Kurdów tam mieszkających to nie uspokoiło

Choć temperatura powietrza wynosiła wtedy zaledwie 19 st. C, 7 czerwca był jednym z najgorętszych dni w szwedzkim parlamencie. Mniejszościowy rząd pod przewodnictwem socjaldemokratki Magdaleny Andresson walczył o przetrwanie. Wotum nieufności przygotowała opozycyjna prawica, zarzucająca rządzącym bezradność w walce z przestępczością zorganizowaną. Po relatywnie spokojnym okresie pandemicznym na ulicach największych szwedzkich miast znowu zaczęły wybuchać bomby. Przyczyna nie była szczególna, po prostu na nowo uaktywniły się gangi, głównie przemytników i handlarzy narkotyków. Ale ponieważ w kilku telewizyjnych reportażach na temat wybuchów pojawili się młodzi mężczyźni o śniadej cerze, skrajnie prawicowi Szwedzcy Demokraci odkurzyli swoje zapatrywania. Ruszyli przeciwko rządowi Andersson, oskarżając go o zbyt liberalną politykę migracyjną. Dla nich wszystko było jasne, socjaliści sprowadzali do Szwecji bliskowschodnich terrorystów. I jeszcze płacili im za naukę szwedzkiego.

W ławach rządowych zaczęło się gorączkowe liczenie szabel i szukanie nowych zwolenników. W jednym z najbardziej prawdopodobnych scenariuszy wychodziło na remis, po 174 głosy dla każdej ze stron. Nie pierwszy raz w tej kadencji o losie szwedzkiej polityki zadecydować miała więc jedna osoba. I nie pierwszy raz była to Amineh Kakabaveh.

Bohaterka, feministka, „terrorystka”

Prezydent Turcji Recep Erdoğan nazywa ją wprost terrorystką. Dla 150 tys. mieszkających w Szwecji Kurdów jest z kolei bohaterką, symbolem tego, że w nowej ojczyźnie można osiągnąć wielki sukces. Jest feministką, ma za sobą epizod w partyzantce, w dodatku wywodzi się z ortodoksyjnego marksizmu, przez co z większością lewicowych ugrupowań nie było jej po drodze. Dlatego dzisiaj jest posłanką niezależną i twarzą kurdyjskiej demokratycznej opozycji na Półwyspie Skandynawskim. Kakabaveh dobiła targu z Magdaleną Andersson w listopadzie ubiegłego roku. Obiecała premierce, że będzie głosować razem z jej rządem nad wszystkimi kluczowymi ustawami. W zamian socjaldemokraci mieli ogłosić poparcie Szwecji dla utworzenia administracji niezależnego państwa kurdyjskiego na północnym wschodzie Syrii.

Ta prosta relacja zadowalała obie strony. Rząd miał zapewniony kluczowy głos na sali plenarnej za relatywnie niewielką cenę. Nawet sama Kakabaveh nie oczekiwała frontowych deklaracji, że od teraz Szwecja uznawać będzie Kurdystan za niepodległe państwo. Chodziło jej o utrzymanie wsparcia, jakie rząd w Sztokholmie od lat udzielał kurdyjskiej diasporze. Pomoc rozwojowa, projekty edukacyjne, szkolenia w zakresie partycypacji obywatelskiej. Nic wielkiego. A jednak dla Erdoğana, najpotężniejszego polityka południa Europy, to zagrożenie wręcz egzystencjalne.

Rosyjska inwazja na Ukrainę wstrząsnęła szwedzką polityką, zarówno w przestrzeni międzynarodowej, jak i na scenie krajowej. Kraj od dekad neutralny nagle stał się krajem frontowym, a sami Szwedzi przestali czuć się bezpiecznie. Od lat wzmacniali zdolności obronne, ale własnym kosztem i siłami. Na ewentualną agresję Rosji z pewnością byłoby to za mało. W pierwszych kilkunastu dniach wojny, gdy wagę deklaracji Władimira Putina o użyciu broni nuklearnej trudno było jeszcze ocenić, w Szwecji zapanowała dyskretna panika. Bez krzyków, protestów, długich kolejek, ale jednak w aptekach zaczynało brakować płynu Lugola, a rząd wyciągnął z szuflady plany narodowej sieci schronów atomowych. Po kolejnych kilku tygodniach rosyjskich zbrodni w Ukrainie szefowe rządów Szwecji i Finlandii spotkały się, by omówić dalszą strategię. Ich cel był jasny: koniec neutralności, wchodzimy do NATO. Z poparciem 78% Finów i 60% Szwedów.

Oficjalny wniosek o członkostwo w Sojuszu oba kraje złożyły 18 maja. Perturbacji nikt się nie spodziewał, w gronach eksperckich mówiło się wręcz o autostradzie do akcesji, przyśpieszonym, zaledwie kilkumiesięcznym procesie. Amerykanie cieszyli się, wreszcie mogli z Morza Bałtyckiego zrobić zamknięte natowskie jezioro, co ułatwia logistykę ćwiczeń i zwiększa presję na Rosjan. Wszystko prowadziło do happy endu, aż pojawiło się weto Ankary. Przyjęcie nowych członków do NATO wymaga jednomyślności, więc nawet jeden głos sprzeciwu wstrzymywał plany Szwecji i Finlandii. Zachodnia opinia publiczna stanęła jak wryta, ale Erdoğan ani myślał ustępować. Blokował oba kraje, chociaż wiadomo było, że jego prawdziwym celem jest Szwecja, która według niego udziela wsparcia – również militarnego – antytureckim organizacjom terrorystycznym.

Jakakolwiek kurtuazja wyparowała. Dwa dni później turecki ambasador w Sztokholmie Emre Yunt udzielił wywiadu w pierwszym programie szwedzkiego radia publicznego, powtarzając słowa swojego szefa. Od siebie dodał, że jedna z tych „terrorystek” zasiada nawet w szwedzkim parlamencie. Miał na myśli oczywiście Kakabaveh, która po tych słowach wpadła w furię. Nie dlatego, że turecki dyplomata ją obraził, ale z powodu braku zdecydowanej reakcji ze strony rządu. Jednym z elementów listopadowej umowy była bowiem obietnica, że Szwedzi nie pozwolą już nikomu nazywać Kurdów terrorystami.

Wymiana mało parlamentarnych wypowiedzi trwała jeszcze kilka dni, Yunt pokusił się nawet o wyznanie, że „w miarę dostępnych metod” chciałby doprowadzić do ekstradycji Kurdyjki do Turcji. Przy tej temperaturze sporu, dla której tło stanowiły deklaracje Siergieja Ławrowa o „zbrojnych konsekwencjach” dla Szwecji za wejście do NATO, brak dyplomatycznej eskalacji można uznać za cud.

Kurdowie to Kurdowie

Mówiąc „terroryści”, Turcy mają na myśli przede wszystkim YPG, Powszechne Jednostki Ochrony, popularnie zwane kurdyjską armią. YPG powstały w 2004 r. jako zbrojne ramię Partii Unii Demokratycznej, jednego z największych ugrupowań Kurdów w Syrii. Świat dowiedział się jednak o nich dopiero kilka lat później, kiedy syryjski konflikt destabilizował już cały Bliski Wschód. Żołnierze YPG byli forpocztą walki z Państwem Islamskim, pokonując kalifat w słynnej bitwie o Kobani na północy Syrii w 2015 r. W wielu innych miejscach bili się do ostatniego żołnierza, wykonując zadania, których za żadną cenę nie chciały realizować wojska USA. Amerykanie zresztą Kurdów chronili, dawali wsparcie z powietrza. I, podobnie jak Szwedzi, przyjmowali do siebie ich liderów na uchodźstwie.

Dla Ankary YPG to zagrożenie tureckiego bezpieczeństwa narodowego. Wszystkich Kurdów Erdoğan postrzega jednakowo, bez względu na to, czy mieszkają w Turcji, Syrii czy w Iraku. PKK, Kurdyjska Partia Robotnicza, od 1984 r. walczy o niepodległość Kurdystanu. Ale Zachód był tej walce nieprzychylny, w najlepszym razie obojętny. Długo podzielał turecki punkt widzenia, bo we wspieraniu Kurdów nie miał żadnego interesu.

Współtwórcami tej doktryny byli zresztą Szwedzi. To Szwecja jako pierwszy kraj po Turcji uznał PKK za organizację terrorystyczną, dopiero potem zrobiły to Stany Zjednoczone i Wspólnota Europejska. Kiedy dwa lata później działacze partii zastrzelili dwóch swoich dezerterów na ulicach Sztokholmu, niechęć jeszcze wzrosła. PKK była nawet na liście podejrzanych w sprawie morderstwa Olofa Palmego, bo premier i od Kurdów otrzymywał pogróżki. Długo więc między Szwecją a Kurdystanem nie było żadnego politycznego porozumienia.

I to pomimo faktu, że migracja Kurdów na północ zaczęła się dużo wcześniej. Pierwsze duże grupy przyjechały tu w latach 1961-1962  w odpowiedzi na ogromne zapotrzebowanie tutejszego przemysłu na siłę roboczą. Pracowali głównie fizycznie, w ośrodkach przemysłowych, jak Malmö czy Göteborg. Głównym magnesem była praca, której wtedy brakowało w Turcji, bo zdecydowana większość Kurdów mieszkających w Szwecji pochodzi właśnie z tego kraju. Tych syryjskich i irackich jest znacznie mniej, zaczęli się pojawiać dopiero w ostatnich latach, wypędzeni przez wojnę domową. Pierwsza dekada ich pobytu w Skandynawii była bezbarwna. Upolityczniać zaczęli się dopiero w 1971 r., kiedy w Turcji nastąpił wojskowy zamach stanu. Mundurowi oskarżyli PKK o propagowanie komunizmu i porwania dla okupu na modłę latynoamerykańskich bojówek.

Wtedy do Szwecji zaczęli zjeżdżać pierwsi kurdyjscy uchodźcy polityczni. Ale i tak nie było im łatwo. Nikt ich nie wspierał, szwedzki cud gospodarczy dopiero się wydarzał. Nie wiedzieli nawet, ilu dokładnie ich jest – Kurd to przecież nie narodowość, w migracyjnych statystykach demograficznych nie widnieją jako osobna grupa. Wszystkie dane na ich temat były szacunkowe. Dopiero na początku tego stulecia pojawiły się dość wiarygodne statystyki, określające wtedy liczbę Kurdów w Szwecji na mniej więcej 50 tys. Dziś jest ich trzy razy tyle, co pokazuje skalę migracji ostatnich dwóch dekad.

Presja

Podejście Sztokholmu zmieniło się dopiero, kiedy YPG okryło się chwałą jako pogromcy Państwa Islamskiego. Kurdyjscy przywódcy zaczęli być w Szwecji podejmowani z najwyższymi honorami. Ankara te ruchy obserwowała, co jakiś czas wysyłając sygnały niezadowolenia. Szwedzcy Kurdowie uważają zresztą, że Sztokholm zaczął się uginać pod ich presją dużo wcześniej. Od 2018 r. 57 Kurdom odmówiono wydania kart stałego pobytu, a ich teczki zostały przekazane szwedzkiemu wywiadowi. Kiedy rok temu Zozan Buyuk, Kurdyjka pochodząca z Belgii, zamężna z Kurdem ze Szwecji, została deportowana, w społeczności kurdyjskiej zawrzało. Między innymi stąd wzięła się twarda polityka, którą wobec rządu uprawia dziś Amineh Kakabaveh. Sama często mówi, że jeśli ona nie upomni się tu o Kurdów, nie zrobi tego nikt.

W tej sprawie akurat punkt widzenia bardzo zależy od punktu siedzenia. Kurdowie narzekali, że tracą ochronę. Turcy – że Szwedzi promują terrorystów. Erdoğana do wściekłości doprowadziło zrobione w maju zdjęcie Nesrin Abdullah, dowódczyni żeńskiego szwadronu YPG, podczas wizyty w Sztokholmie. Abdullah uśmiecha się na nim w towarzystwie Kakabaveh i szwedzkiej minister spraw zagranicznych Ann Linde, znanej w przeszłości z feministycznego i pacyfistycznego aktywizmu. Z Ankary natychmiast poszedł komunikat, że taka wizyta nie może się powtórzyć, bo inaczej Szwedzi będą musieli zapomnieć o członkostwie w NATO.

To zresztą niejedyne oskarżenia. Erdoğan utrzymuje, że Szwedzi sponsorują kurdyjskie bojówki aktywne w Syrii, które według niego ściśle współpracują z PKK. A więc próbują obalić jego rząd. Faktem jest, że YPG stanowi kręgosłup Syryjskich Sił Demokratycznych, popieranych przez Amerykanów oddziałów wciąż walczących z islamistami na terenie Syrii. Sami Kurdowie przyznają, że dostali już ze Szwecji miliony dolarów wsparcia, bezpośrednio lub przez organizacje międzynarodowe.

Nie ma natomiast dowodów, żeby Sztokholm dawał Kurdom broń – choć i tu Ankara twierdzi inaczej. 25 maja tamtejsze ministerstwo obrony poinformowało, że w jednej z górskich jaskiń na terytorium walk YPG odnaleziono broń przeciwpancerną szwedzkiej produkcji. Linde natychmiast się odcięła, wydając oświadczenie, że „wbrew fake newsom” żadnej broni jej rząd nigdy Kurdom bezpośrednio nie przesłał.

Rzeczniczka MSZ Julia Eriksson-Pogorzelska podała do wiadomości publicznej więcej szczegółów. Owszem, Szwecja ma strategię dla Syrii na lata 2016-2023. Zakłada ona „wsparcie rozwoju regionalnego dla społeczności syryjskich oraz uchodźców z Syrii przebywających w sąsiednich krajach”. Łączna kwota zarezerwowana na ten cel w budżecie to 3,21 mld koron, czyli 376 mln dol. Ale granica jest jasno określona, ani grosza z tej puli nie dostają aktywne na miejscu organizacje militarne i polityczne. Dyplomatyczny ping pong na chwilę został wstrzymany.

Strach pozostał

Ostatecznie Magdalena Andersson przetrwała ciężki czerwiec. Wotum nieufności upadło, a dwa tygodnie później przepchnęła przez parlament projekt budżetu, znów dzięki głosowi Kakabaveh. Największy triumf przyszedł jednak pod koniec miesiąca. Na ubiegłotygodniowym madryckim szczycie NATO Recep Erdoğan ogłosił, że blokować rozszerzenia sojuszu już nie będzie. 29 czerwca Szwecja i Finlandia zostały oficjalnie zaproszone do wejścia do NATO. W Sztokholmie otwarto szampany. Ale Kurdów tam mieszkających oblał zimny pot.

Czy zostali przehandlowani? A jeśli tak, to jakim kosztem? Możliwe, że Turcji nigdy nie chodziło o Szwecję i Kurdów, tylko o presję na Amerykanach. Waszyngton od lat próbuje temperować Erdoğana, nakładając na Ankarę sankcje m.in. w przemyśle zbrojeniowym. Przez to Turcja ma problemy z zakupem dodatkowych myśliwców F-16, została też wykluczona z projektu produkcji myśliwców piątej generacji F-35. Pełna prawda nie wyjdzie pewnie nigdy na jaw. Ale to wszystko nie zmniejsza strachu kurdyjskich uchodźców.

Fot. AFP/East News

Wydanie: 2022, 28/2022

Kategorie: Świat

Napisz komentarz

Odpowiedz na treść artykułu lub innych komentarzy