Przejrzeć Woodyego Allena

Przejrzeć Woodyego Allena

W 70. urodziny Ameryka go odrzuca, snobistyczna Europa oklaskuje. Krytycy spierają się, czy nastąpił upadek wielkiego reżysera
Imię i nazwisko: Allan Stewart Konigsberg.
Pseudonim: Woody Allen (woody – ang. drewniany, nie wiadomo dlaczego, czy dlatego, że koledzy mówili o nim, że „drewniana twarz”, czy na cześć imienia jazzmana Woody’ego Hermana, Allen – od prawdziwego imienia).
Urodzony: 1 grudnia 1935 r. na Brooklynie.
Wykształcenie: Midwood High School na Brooklynie i jeden semestr na New York University.
Pierwsze pieniądze: w wieku 15 lat sprzedał pierwszy dowcip do gazety.
Wykonywane zawody: reżyser, pisarz, scenarzysta, dramaturg, komik, muzyk, filozof, aktor.
Partnerki życiowe: Harlene Rosen, Louise Lasser, Diane Keaton, Mia Farrow, Soon-Yi Previn.
Dzieci: biologiczne – syn Satchel (z Mią Farrow, która po rozstaniu przechrzciła go na Seamusa), adoptowane: syn i trzy córki (syn i córka z Mią Farrow – po rozstaniu sąd odebrał mu prawa do opieki; dwie córki z Soon-Yi).
Hobby: jazz tradycyjny, gra na klarnecie w swojej formacji New Orleans Jazz Band, w Michael’s Pub w Nowym Jorku (w 1978 r. z powodu koncertu nie odebrał Oscara).
Poglądy polityczne: zadeklarowany demokrata.
Oscary: 20 nominacji, trzy statuetki.

„Twoim problemem jest to, że uważasz się za Boga. – Cóż, na kimś muszę się wzorować”. „Nie czepiaj się masturbacji, to seks z kimś, kogo się kocha”. „Nie masz żadnych zasad. Całe twoje życie to nihilizm, cynizm, sarkazm i orgazm. – Wiesz, we Francji mógłbym startować z takim hasłem i wygrać wybory”. „Mózg to mój drugi w kolejności ulubiony organ”. Może trudno w to uwierzyć, ale autorowi tych i lawiny podobnych kultowych dialogów 1 grudnia stuknie siedemdziesiątka. Na półki naszych księgarń trafia nowa biografia Pepa Aixala (wydawnictwo Muza), a sam Woody Allen najprawdopodobniej (bo to informacja na razie tylko ze strony internetowej jego zespołu jazzowego) spędzi tegorocznego sylwestra w… warszawskiej Fabryce Trzciny. Słynny reżyser wystąpi wraz z New Orleans Jazz Band i polska publiczność będzie mogła się przekonać, czy ma rację, mówiąc, że gdyby nie jego sława, nie słuchano by z taką atencją jego gry.

Rodziców nie przekonał

„Nowy Jork był jego miastem. I zawsze nim będzie”, mówił bohater „Manhattanu”. Woody Allen może się pod tym podpisać. Urodził się na Brooklynie, zakochał w Manhattanie, gdy ojciec zabrał go jako sześciolatka po raz pierwszy na Times Square. Próbował kiedyś kupić dom nad morzem, ale niezadowolony z wykończenia szybko go sprzedał. Nowym Jorkiem przesiąknięte są niemal wszystkie jego filmy. Zdjęcia poza Manhattanem kręcił do „Śpiocha” (Kalifornia), „Miłości i śmierci” (Europa), „Wszyscy mówią kocham cię” (Wenecja i Paryż) i „Jej wysokości Afrodyty” (Grecja). Dlatego nie lada wydarzeniem jest najnowsza premiera „Wszystko gra” (u nas w marcu przyszłego roku) nakręcona w całości w Londynie. Gdziekolwiek by jednak te filmy powstały – a jest ich już 39, wliczając „Wszystko gra” – niosą ze sobą niepodrabialny, ironiczno-melancholijny charakter pisma, śmiech maskujący egzystencjalne smutki.
Rodzice starej daty wyobrażali sobie, że syn powinien zostać prawnikiem, w najgorszym wypadku farmaceutą. Allen robił wszystko, żeby udowodnić im, że reżyseria to poważne i szanowane zajęcie. Nie do końca z sukcesem. Dowód? W dokumencie „Wild Man Blues” (1996 r.) Barbary Kopple, pokazującym trasę jego zespołu jazzowego, jest scena u rodziców reżysera, gdzie pada zdanie: „Powinieneś był zostać farmaceutą, a nie artystą”.
Od dziecka pasjonowało go kino, ale także iluzja i sport. Jednak sposób na zarabianie znalazł w wykorzystywaniu poczucia humoru i inwencji. Pisał dowcipy, skecze dla telewizji, potem większe artykuły do tak prestiżowych tytułów jak „New Yorker”, zaczął występować jako komik w nowojorskich klubach, a stąd był już krok do kina. Zaczynał jako scenarzysta („Co słychać koteczku”), grywał też u innych reżyserów (choćby diabolicznego siostrzeńca Jamesa Bonda w „Casino Royale”).
Nie ma wykształcenia filmowego, choć wśród przedmiotów na uniwersytecie wybrał też produkcję filmową. Problem w tym, że Allen wytrzymał na uczelni jeden semestr. Awersję do szkoły miał od dzieciństwa. Nie tylko zresztą. Boi się wind, zatłoczonego metra, latania, wojen, kataklizmów. Jest hipochondrykiem i ma stale kontakt z armią lekarzy – specjalistów od niemal wszystkich narządów. Chociaż właściwie nie powinien się zbytnio martwić – jego ojciec dożył setki mimo palenia dwóch paczek papierosów dziennie.
Pochodzi z żydowskiej rodziny, ale jest ateistą. Albo, jak mówi kolejny z kultowych cytatów, konstruktywną opozycją wobec Boga. Nie wierzy w życie pozagrobowe i od przytłaczających myśli ucieka w kręcenie filmów. Wiadomo, najtrudniejsze dylematy najlepiej obśmiać. Paradoksalnie jednak zawsze interesowało go pisanie poważnych filmów i sztuk teatralnych. Nieraz mówił, że gdyby miał wybór, wolałby zamiast swojego komicznego talent na miarę Tennessee Williamsa. Jednak dzisiaj hołd dla jednego z mistrzów – Bergmana – „Wnętrza”, czy „Wrzesień”, albo „Inna kobieta” to trochę zapomniane tytuły. W przeciwieństwie do jego komicznych antybohaterów, mających w sobie coś z błazenady innych jego mistrzów: Chaplina, Groucho Marksa czy Boba Hope’a (dla którego zresztą w młodości przez pewien czas pisał).
Zaczynał od bezpretensjonalnych komedyjek, takich jak „Bierz forsę i w nogi”. Przełom w karierze, a także kinematografii amerykańskiej przyniosła komedia z intelektualnym drugim dnem, łącząca śmiech z niebanalną refleksją – „Annie Hall”.

Ile życia w filmie?

Jak film Allena, to można liczyć na zestaw obowiązkowych motywów. Kalejdoskop neurotycznych postaci, które kochają się, nienawidzą, schodzą i rozstają, w wiecznej gonitwie za prawdziwym uczuciem. Inteligenci, cytujący z pamięci Kierkegaarda i Kanta, którzy nie radzą sobie z relacjami z własna rodziną. Obsesje śmierci – w „Annie Hall” Alvy podarowuje Annie tylko książki ze śmiercią w tytule, bo „to ważna kwestia”. Mickey z „Hanny i jej sióstr” wpada w panikę z powodu szumu w uszach. Bo to na pewno rak mózgu.
Allen, jak chyba nikt przed nim, odważył się otwarcie mówić o seksie, z wiwisekcją fobii i obsesji włącznie. Jednak purytańska Ameryka jego satyry na seksuologię, „Wszystko, co chcielibyście wiedzieć o seksie, ale baliście się zapytać”, nie doceniła. Choć przecież epizod o homoseksualizmie wyciął z filmu. Wyniósł na ekrany także ulubiony sport amerykańskich elit – psychoanalizę. Sam od lat radzi się terapeuty (pierwsza wizyta odbyła się w 1959 r.), Mia Farrow narzekała nawet, że bez pomocy psychoanalityka nie wybierze nawet dywanu.
Jak żaden inny filmowiec Woody Allen nie jest w stanie uciec od porównań ze swoim filmowym alter ego. Na próżno zapewniały jego życiowe partnerki, że naprawdę nie ma wiele wspólnego z filozofującym wesołkiem z ekranu. Sam podkreślał wielokrotnie, że w życiu jest inny, prowadzi egzystencję typową dla klasy średniej, jest zdyscyplinowany, ciężko pracuje i jest pesymistą. Ale jak tu uwierzyć?
W „Annie Hall” bohater wspomina na przykład, że matka zaprowadziła go do kina na „Królewnę Śnieżkę”. Faktycznie to prawdopodobnie pierwsza wyprawa trzyletniego Allana Konigsberga do kina. Ale czy rzeczywiście zakochał się zamiast w Śnieżce w jej wrednej macosze? To już trudno zweryfikować. Scenariusz „Hannah i jej siostry” skrytykowała matka Mii Farrow, bo miał tyle wątków z życia jej rodziny. A chociaż film „Mężowie i żony” powstał przed rozpadem związku z Mią, która odkryła że Allen romansuje z jej adoptowaną córką, Soon-Yi, to wydawało się, jakby autor przewidział, co wkrótce rozpęta się w jego życiu. To największy skandal w biografii reżysera, musiał bronić się przed oskarżeniami o pedofilię i ostro ścierać się w sądzie z Mią Farrow, z którą mimo doskonałego przeciwieństwa charakterów przeżył szczęśliwie kilkanaście lat.
Potem jego twórczość zmieniła się, nastąpił cykl filmów – m.in. „Przejrzeć Harry’ego”, Jej wysokość Afrodyta” – którymi jakby próbował się usprawiedliwić przed publicznością. Dopiero „Drobne cwaniaczki”, kapitalna komedia o pseudogangsterach, zakończyła ten rozliczeniowy okres.

Ucieczka do Europy

Od analizy biografii zatem nie ucieknie. Ale ostatnio doszły jeszcze rozważania, czy już się skończył, czy jeszcze nie. Wieszczono jego upadek artystyczny po słabszym „Końcu z Hollywood” i powrót do formy „Życiem i całą resztą” oraz „Melindą i Melindą”. Jednak jeśli porównać jego twórczość czasu „Manhattanu” i „Annie Hall” z dzisiejszymi filmami, to tak wiele się nie zmieniło. Może tylko dawne obrazy były bardziej rozedrgane w narracji i pogodniejsze w nastroju. Dzisiaj jakby kładł większy nacisk na filozofowanie – jak w „Melindzie…”, gdzie udowadniał, jak bardzo każda komedia podszyta jest tragedią i na odwrót.
Allen tak znowu się nie zmienił. To raczej publiczność – zwłaszcza za oceanem – jest już wychowana na innych niż on mistrzach. Amerykańska krytyka zaczyna – podobnie jak on sam – być wiecznie niezadowolona z jego filmów. Na razie zatem Allen przeniósł się do Londynu, gdzie oprócz „Wszystko gra” nakręcił też kolejny film „Scoop” (premiera latem przyszłego roku), ze Scarlett Johansson, o której już mówi się jako o nowej muzie reżysera. W „Końcu z Hollywood” reżyser dotknięty psychosomatyczną ślepotą kręci okropny gniot – Ameryka go odrzuca, snobistyczna Europa oklaskuje. Choć Allen ostro pokpiwał tu z własnej kariery, to coś w tym jest. W Europie go nadal doceniają.

 

Wydanie: 2005, 48/2005

Kategorie: Kultura

Napisz komentarz

Odpowiedz na treść artykułu lub innych komentarzy