Przekonać do Unii

Przekonać do Unii

Historia coraz mocniej puka do naszych drzwi. W wariancie najbardziej optymistycznym już za kilkanaście miesięcy Polska może być pełnoprawnym członkiem Unii Europejskiej. Ale realnie oceniając sytuację, ciągle jeszcze trzeba używać właśnie tej formuły „może być”. Bo przecież wcale nie jest przesądzone, że w tej Unii będziemy. Decyzje na „tak” nie zostały jeszcze podjęte.
Jakby jednak na sprawę nie patrzeć, weszliśmy w ostatni, finalny etap negocjacji. A że każdy finał obfituje w emocje, to tym bardziej musi iskrzyć teraz, gdy łamane są historyczne bariery i uprzedzenia. Od dziesiątków lat nie było rokowań z większym współczynnikiem trudności. Czekają nas twarde rozmowy. Trudne dla obu stron stołu negocjacyjnego. Nic już bowiem nie może być odłożone na potem. Nie ma żadnych rezerw czasowych. Trzeba się bardzo spieszyć, by zdążyć na pociąg i nie pogubić po drodze bagażu.
Po naszej stronie jest pełna determinacja. Zamknęliśmy 22 z 29 rozdziałów negocjacyjnych. Ale najtrudniejsze są jeszcze na stole. Wiele oczywiście będzie zależało od kompetencji negocjatorów. Nie lekceważmy jednak przy tym roli determinacji społeczeństwa i jego woli osiągnięcia tego celu. Zbiorowa wola większości Polaków jest być może naszym najważniejszym argumentem w tych negocjacjach.
Rząd Leszka Millera traktuje negocjacje z Unią Europejską w kategoriach wielkiego narodowego i państwowego wyzwania. Zaprasza do jego realizacji wszystkich, którzy nie chcą, by ta szansa została zmarnowana. Wśród członków nowo powołanej Narodowej Rady Integracji Europejskiej są naukowcy, działacze samorządowi, duchowni, biznesmeni, dziennikarze i artyści. Obok abp. Henryka Muszyńskiego zasiadają w niej m.in. prawosławny abp Abel, szefowie związków zawodowych: Maciej Manicki i Marian Krzaklewski, byli premierzy: Tadeusz Mazowiecki i Józef Oleksy, szefowie mediów: Adam Michnik, Mariusz Walter, Maciej Łukasiewicz, Wojciech Pielecki i autor tego komentarza. Wielce to zobowiązujące. Nie tylko do tego, by pisać o sprawach integracji na łamach „Przeglądu”, ale bardziej, by szukać odpowiedzi na pytanie, jak trafić do tych, którzy nie mają o Unii żadnych informacji, do tych, którzy nie mając miejsc pracy i nadziei na zmianę swojej sytuacji, nie wierzą już, by cokolwiek mogło się w ich życiu poprawić. I do tych, którzy na co dzień straszeni są wszelkim złem, jakie w Unii może nas spotkać. Jest więc nad czym myśleć i dyskutować. Będę bardzo wdzięczny za opinie i rady Czytelników w tej sprawie.

Wydanie: 15/2002, 2002

Kategorie: Felietony, Jerzy Domański

Napisz komentarz

Odpowiedz na treść artykułu lub innych komentarzy