Przełamując fale

Przełamując fale

– Jesteśmy tacy sami jak wy, zdrowi – mówią niepełnosprawni uczestnicy wokalnego festiwalu w Ciechocinku.

– Tyle tylko, że mamy pewne kłopoty fizyczne

Ania Szklarz z niewielkiej miejscowości Wężyska w województwie lubuskim od urodzenia cierpi na zanik nerwów wzroku. 24-letnia dziś dziewczyna na jedno oko nie widzi wcale, drugie pozwala jej dostrzec zaledwie kontury przedmiotów i ludzi. Mimo rozbieganych oczu jej ładna buzia z miejsca budzi sympatię. Ale nie zawsze i nie wszędzie.
– Jeszcze kilka lat temu czułam się jak nikomu niepotrzebny śmieć – wspomina Ania. – Za każdym razem kiedy obrzucano mnie epitetami typu „ślepot” czy „pijany zezun”, pragnęłam zapaść się pod ziemię. Miałam żal do rodziców, że się urodziłam. Nienawidziłam innych, zwłaszcza rówieśników, bo byli zdrowi i dobrze wyglądali. To były podłe czasy. Aż wreszcie znalazłam swoją pasję – śpiew i granie na klawiszach. Wkrótce przekonałam się, że jestem w tym dobra. Bardzo dobra. Odzyskałam wiarę w siebie. Dojrzałam. Dziś, gdy ktoś nie szczędzi mi przykrych określeń, ignoruję to. A wyjątkowo upierdliwym mam ochotę wrzasnąć prosto w twarz – zaśpiewaj tak jak ja!

Na scenie z gwiazdami

Od 28 lipca do 3 sierpnia w Ciechocinku trwał Festiwal Piosenki Dzieci i Młodzieży Niepełnosprawnej, zorganizowany przez Fundację Nuta Nadziei z Trójmiasta. Na imprezę przyjechało kilkudziesięciu niepełnosprawnych artystów z całej Polski. Przez pięć kolejnych dni brali udział w warsztatach wokalnych, by w niedzielę stanąć przed kilkutysięczną widownią. I zaśpiewać wybrane utwory w towarzystwie gwiazd polskiej sceny muzycznej (występujących w Ciechocinku za darmo), takich jak Irena Santor, Kora Jackowska, zespoły Ich Troje, Bajm czy Leszcze.
Ania Szklarz dała popis swoich umiejętności wspólnie z Beatą Kozidrak. Obie zaśpiewały jeden z największych hitów Bajmu, „Krainę łagodności”. W opinii publiczności, zrobiły to rewelacyjnie.
– Jestem stałym bywalcem tych imprez, mam już dziesięcioletni staż – od pierwszego festiwalu. I ani myślę przestać przyjeżdżać – mówi inny uczestnik, Mariusz Wentowski ze Szczecinka. – Te festiwale dowartościowują mnie, czynią pewniejszym siebie. Tym samym dają wewnętrzną siłę do zmagania się z rzeczywistością.
A w przypadku Mariusza Wentowskiego jest się z czym zmagać. Choćby ze zbyt wysokimi krawężnikami, z nieprzystosowanymi do przewozu inwalidów pociągami i autobusami czy z brakiem specjalnych podejść w wielu jeszcze urzędach i sklepach. I, niestety, z chodzącą za nim jak cień inwektywą „koślun”. Bo mimo częściowego porażenia dolnych kończyn Mariusz próbuje poruszać się o własnych siłach. Niezwykle hardy, uparty, daje sobie radę. – Chociaż czasem stojąc przed jakąś przeszkodą, mam ochotę zawyć z bezsilności – mówi. Mimo to na co dzień stara się być osobą pogodną – to opinia jego znajomych. A na scenie, śpiewając utwór Stachursky’ego, zachowywał się z niemal gwiazdorską gracją.

Nie metryka, ale duch

Dariusz Tabiś z Kamiennej Góry i Zbigniew Szczerek z Kielc przez cały festiwal trzymali się razem. Bo pierwszy, z porażonymi nogami i zaawansowaną skoliozą, nie mógł się obyć bez ramienia drugiego. I nie byłoby w tym może nic dziwnego, gdyby nie fakt, że Szczerek również jest osobą niepełnosprawną. Z wykształcenia budowlaniec, kilka lat temu stracił w wypadku przy pracy obie dłonie amputowane do wysokości łokci.
Obydwaj mężczyźni, jak przyznają, właśnie przestali załapywać się do kategorii „młodzieży”. Przyjechali jednak zaśpiewać na festiwalu w Ciechocinku, gdyż – ich zdaniem – liczy się nie metryka, ale duch. A tego mają iście młodzieżowego. Zwłaszcza Dariusz – do niedawna prezenter w lokalnej rozgłośni radiowej.
– No właśnie, do niedawna. Do czasu, kiedy okazało się, że przy kłopotach finansowych najłatwiej wyrzucić na bruk kalekę – nie kryje rozgoryczenia Tabiś. Ale zaraz potem uśmiecha się szeroko. – Przyjechałem tu i doładowałem akumulatory pozytywną energią – zapewnia. – Po powrocie wezmę się za szukanie i a nuż znajdę jakieś zajęcie.
– Imprezy, na których spotykamy się z innymi niepełnosprawnymi, to dla nas ważne chwile – dodaje Zbigniew Szczerek. – Wreszcie otaczamy się gronem ludzi mających takie same problemy jak my. Później z dobrych rzeczy pozostają jedynie relacje z najbliższą rodziną – choć wcale nie jest to takie pewne – oraz własne pasje i zamiłowania.
Pasją Zbigniewa Szczerka jest projektowanie ogrodów. Bezrobotny od czasu wypadku, bardzo chciałby pracować w biurze architektonicznym. – Na tworzeniu kompozycji drzew, krzewów i kwiatów niemal zjadłem już zęby – zapewnia. A wszystkie rysunki mimo utraty dłoni wykonuje osobiście.
– Jestem uparty jak osioł, więc po długich miesiącach prób nauczyłem się rysować mazakiem przyczepionym gumką do kikuta – mówi Szczerek. – Nie było łatwo, ale przecież ludzkich słabości nie wymyślono ot tak sobie – są po to, by je pokonywać. Brzmi to może idiotycznie, ale tak właśnie myślę. Tak zracjonalizowałem sobie to, co mnie w życiu spotkało. Do głowy mi nie przychodzi zrzędzić czy narzekać.

Triumf woli

Małgorzata Kaufmann z Poznania nie wygląda na osobę niepełnosprawną. Trzeba się dobrze przyjrzeć, by w chodzie tej żywiołowej nastolatki dostrzec drobną skazę. Podobnie jak wielu jej festiwalowych kolegów urodziła się z częściowym paraliżem dolnych kończyn.
– Dziesięć lat temu rozpoczęłam rehabilitację i dziś jestem żywym przykładem tego, że leczenie czyni cuda – opowiada tuż po zejściu ze sceny, na której zaśpiewała razem z wokalistką Bajmu. – Ale bez samozaparcia, bez pomocy rodziny i przyjaciół nie udałoby się. Co do tego nie mam najmniejszych wątpliwości…
Wszyscy moi rozmówcy to osoby inteligentne, życzliwe dla innych, kontaktowe. Nie ma w nich śladu pretensji do świata ani ludzi o to, że ich skrzywdzono, że inni mają lepiej. Nie epatują dla uzyskania współczucia własną niepełnosprawnością. Przeciwnie – mówią o niej niechętnie. Przecież nie to jest ich podstawowa cecha. Są tacy sami jak my – zdrowi. Tyle tylko, że mają pewne fizyczne kłopoty, najczęściej z poruszaniem się…
– To, co reprezentują sobą ci młodzi ludzie, to dowody prawdziwego triumfu woli – mówi Zofia Kirszenstein, prezes Fundacji Nuta Nadziei. – Wyszli z getta własnej niesprawności. Przełamali tak typową dla niepełnosprawnych barierę wstydu i nieśmiałości. Pokazali, że mimo wszystko można. Reszta zależy od nas, pełnosprawnych. Od tego, czy przyjmiemy wyciągniętą dłoń i pozwolimy na integrację.

 

Wydanie: 2003, 33/2003

Kategorie: Kraj

Napisz komentarz

Odpowiedz na treść artykułu lub innych komentarzy