Przeproś, bo zabiję

Przeproś, bo zabiję

Ciosy były słabe, takie z serca – to pierwsze słowa podejrzanego w czasie przesłuchania

Helena Kowalik

19 lutego 2009 r. dr Anna G. wróciła ze szpitala koło godz. 19. Na parkingu przed jej blokiem nie było wolnego miejsca, więc dość długo krążyła po osiedlowych uliczkach. Przy słabym świetle lampy nie dostrzegła Włodzimierza Z. (…)
Pierwsze kopniaki spadły na nią w chwili wyjmowania kluczy z torebki. Odwróciła się, zobaczyła jego wykrzywioną wściekłością twarz. Nie powiedzieli ani słowa. Anna G. upadła pod drzwiami własnego mieszkania, krew zalała jej oczy, nic już nie widziała, czuła tylko razy, uderzenia pięścią i dźgnięcia w głowę czymś ostrym.
Usiłowała się podnieść, wołając o pomoc. Wyjrzała sąsiadka i zaraz zatrzasnęła drzwi. Napastnik chyba się jednak wystraszył, bo zbiegł na półpiętro.
Anna G. znów sięgnęła po klucze i w tej chwili coś huknęło, oślepił ją błysk. Gdy się ocknęła, leżała na podłodze w swoim mieszkaniu, na głowie miała zakrwawiony ręcznik, a nad nią pochylały się twarze syna i znajomej z niższego piętra. – Zaraz będzie tu pogotowie – powtarzali.
W szpitalu stwierdzono złamanie lewej kości skroniowej i ranę postrzałową głowy – na szczęście kula nie dotarła do opony twardej. Na głowie 20 ran zadanych ostrym narzędziem.
Policjanci zabrali z korytarza kilka rzeczy zgubionych przez napastnika: okulary, pudełko po kremie Nivea. Anna G. od razu podała jego nazwisko: Włodzimierz Z.
Znała też adres. Funkcjonariusze jednak nie zastali nikogo w domu, musieli wyważyć drzwi. (…)
Sąsiedzi nie potrafili wiele powiedzieć o tym lokatorze. Samotny emeryt po sześćdziesiątce, był nauczycielem matematyki w liceum. Z nikim nie utrzymywał kontaktów.
Cztery dni później policjanci z samochodowego patrolu na skraju rezerwatu leśnego w Warszawie dostrzegli skradającego się za drzewami mężczyznę. Zatrzymali go. Był to Włodzimierz Z., od 19 lutego ukrywający się w pobliskim szałasie. Miał przy sobie pręt metalowy, trzy scyzoryki i pudełko z nabojami. Od razu przyznał się do napadu na Annę G. Twierdził, że poszedł z własnoręcznie skonstruowanym pistoletem i metalowym szpikulcem pod blok, w którym mieszkała, „aby jeszcze raz ją zobaczyć”. W lesie zamierzał zostać kilka dni, póki mu się nie skończą pieniądze na jedzenie. Potem planował popełnić samobójstwo.

– Ciosy były słabe, takie z serca – to pierwsze słowa podejrzanego w czasie przesłuchania.
Emerytowany nauczyciel chętnie wyjaśnił śledczym, dlaczego chciał Annę G. „jeszcze raz zobaczyć”. Otóż poznali się wiosną 2004 r. za pośrednictwem internetu. Do listopada byli parą.
– To ja postanowiłem zerwać, bo czułem się przez nią zgnębiony psychicznie, zwłaszcza na tle finansowym – zeznał.
Powiedział jej: „To nasza ostatnia rozmowa”, ale łudził się, że „Anna się opamięta i zastanowi, co traci. Ale ona tylko na to czekała”. Odpowiadając na pytanie o „tło finansowe”, Z. nie zamierzał oszczędzać czasu prokuratora. Jego potrzeba zwierzania się nie miała granic.
Dostawał 1150 zł emerytury, a młodsza od niego o cztery lata dr Anna G. pracowała jako diagnosta laboratoryjny w klinice. Miała więc zdecydowanie więcej pieniędzy, a jeszcze mogła coś uszczknąć z wysokiej emerytury ojca, z którym mieszkała. Mimo to tylko raz poczęstowała Włodzimierza Z. obiadem, podczas gdy każda jej wizyta w jego mieszkaniu zaczynała się od gorącego posiłku.
– Bezduszna egoistka – podał do protokołu przesłuchiwany. – Kiedy zorientowała się, że jestem biednym emerytem, zaczęła mnie traktować przedmiotowo, chodziło jej tylko o seks. W listopadzie powiedziałem jej, że to nasza ostatnia rozmowa, łudząc się, że przeprosi za wszystkie upokorzenia. A ona przestała odbierać telefony. I tak było przez trzy następne lata. Nie mogłem się z tym pogodzić.
– Chciałbym zaznaczyć – wyjaśnił w śledztwie – że jako mężczyzna byłem dla Anny idealny. Spełniałem wszystkie jej wymagania. Co do wykształcenia, wagi, wzrostu, umiejętności manualnych. Osobiście uważam, że jej nowy partner jest odrażający. Nigdy mi nie powiedziała, dlaczego nasz związek został tak brutalnie przerwany. Gdy zostawiałem jej pod drzwiami upominki w postaci słodyczy, odsyłała je z powrotem pocztą. Podobnie zrobiła z zamkiem do drzwi, który zamontowałem wiosną 2004 r.
Z. zwierzył się funkcjonariuszowi, iż od początku podejrzewał, że Anna jest psychicznie chora. Ona miała straszny opór przed powiedzeniem „dziękuję” czy „przepraszam”. Chciał ją pod tym względem wychować, uświadamiając jej przede wszystkim, że istnieje ktoś, kto ją obserwuje. Rysował szminką na szybie jej samochodu serduszka, pod wycieraczką zostawiał karteczki, robił jej zdjęcia z oddali, tych fotek nazbierało się tysiące. Wysyłał setki e-maili.
Raz, w lipcu 2006 r., przysiadł się do niej, gdy odpoczywała na ławce. Z kartki odczytał 40 powodów, dla których powinna mu być wdzięczna. Ale ona uznała sytuację za absurdalną i tylko dla świętego spokoju, jak twierdził, wydusiła z siebie oczekiwane przez niego słówko „przepraszam”. (…) Co go pchnęło do tak drastycznego kroku jak napad na ukochaną kobietę?
– W lutym 2009 r. przyszedł list polecony od komornika, który grożąc egzekucją, zażądał aż 700 zł za niezapłacone w swoim czasie 400 zł grzywny. To przez Annę sąd niesłusznie skazał mnie na tak dotkliwą karę pieniężną. Ogarnęła mnie fala rozgoryczenia i przypomniałem sobie treść e-maila, który kiedyś wysłałem do jej syna: „Twoja matka jest niereformowalna, nawet gdyby pistolet jej przystawić do głowy, też nie potrafiłaby powiedzieć przepraszam”. Zabrałem się za skonstruowanie samopału. Naboje miałem z lat 80., bo uczeń bawił się nimi na lekcji.
Nazajutrz chciał zobaczyć Annę choćby z daleka. Pomachać jej, gdy podjedzie pod swój blok. Wziął więc ten amatorski pistolet i szpikulec, łudząco podobny do długopisu. Sam go kiedyś zrobił – tak na wszelki wypadek.

Anna G. poznała Z., gdy przygotowywał stronę internetową dla fundacji, w której działa. Zbliżyli się do siebie, mieli kontakty intymne. Jednakże już po kilku miesiącach była rozczarowana tą znajomością, chciała ją zerwać; tymczasem on usiłował za wszelką cenę zagnieździć się w jej mieszkaniu, życiu.
Nie pomogło ani „dawanie do zrozumienia”, ani zasadnicze rozmowy. W końcu powiedzieli sobie, że to już koniec, i ona wykreśliła jego numer telefonu ze swego notesu. Była szansa zapomnieć o niefortunnej znajomości, zwłaszcza że związała się z innym mężczyzną. Ale Włodzimierz Z. nie zapomniał… Stale kręcił się koło jej bloku. (…) I te e-maile, kilkadziesiąt dziennie. W 2005 r. nadszedł tekst, który brzmiał jak pogróżka: „Tylko bezpośrednie przykre doświadczenie może sprawić, że coś do ciebie dotrze”.
Wkrótce potem zginęła jej sznaucerka, bardzo już stara, na spacerach nie odchodziła od nogi właściciela. Wyprowadził ją rano ojciec Anny. Gdy na moment zagadał się z sąsiadem, pies jakby zapadł się pod ziemię. Anna G. podejrzewała, że Włodzimierz Z. mógł mieć z tym coś wspólnego. Wiedział, jak bardzo była przywiązana do psiny. Może to miało być to „przykre doświadczenie”?
Psa znaleziono martwego w szybie windy. Ktoś go tam wepchnął. Pani doktor nie miała wrogów w swoim bloku. Zawiadomiła policję o złośliwym nękaniu jej przez Włodzimierza Z. Podejrzewany o takie okrucieństwo mężczyzna zaprzeczył, aby owego dnia był w pobliżu miejsca zamieszkania Anny G. Na tym dochodzenie zakończono. (…)
Z. stale szukał pretekstu do przypominania o sobie. Uważał się za świetnego diagnostę od jej stanów psychicznych: „Cześć. Czy wiesz, że dziś jest dzień walki z depresją? Czy ja wiem, czym jest depresja i jak się z nią walczy? No, powiedziałbym. (…) Nawet kurtuazyjnie, gdy byłem u Ciebie jeszcze na etapie pobłażliwego akceptowania moich opinii w różnych sprawach, zgodziłaś się z tym twierdzeniem. Usiłowałem wielokrotnie powiedzieć Ci, jakie jest źródło Twoich depresji jesiennych, zimowych, wiosennych i letnich, ale to był daremny trud. Czy pamiętasz z tego choć trochę?”. (…)
Wobec jej milczenia wysłał ponad sto aforyzmów wybranych z książek. Każdy miał coś sugerować. Np.: „Nie rozcinaj liny, gdy można ją rozplątać”. I zaraz potem błaganie (jest już rok 2006, dwa lata po zerwaniu znajomości): „Aniu, bardzo Cię proszę, chciałbym się z Tobą spotkać. Obiecuję, że jeżeli po naszej rozmowie powiesz mi, że nie chcesz, abym się Tobą interesował, to tak się stanie i będziesz miała święty spokój. W przeciwnym wypadku ciągle będę zakładał, że jednak chcesz, abym Cię nachodził i będę to robił znacznie skuteczniej niż dotychczas”.
Bez odpowiedzi.
Wtedy 100 jej znajomych, również zwierzchnicy w pracy, dostali osobliwą korespondencję z jej adresu e-mailowego:
„– Puk, puk lustereczko. Powiedz przecie.
– Powiem. (…)
– Dlaczego nikt mnie nie zauważa?
– Przecież masz tylu przyjaciół.
– Chodzi Ci o te babska wstrętne, z którymi muszę się nudzić w teatrze, kinie? Dlaczego mężczyźni mnie nie zauważają?
– Bo widzisz już tylko koniec własnego nosa, wszyscy, przeciwnie, widzą w Tobie to, czego Ty nie chcesz widzieć.
– Ja? A co takiego ja nie chcę widzieć?
– Widzą w tobie wieprza, ohydny bezduszny aparat biologiczny niezdolny do jakichkolwiek uczuć, kierujący się jednym priorytetem próżności, i własnej przyjemności. Masz kompleks wyższości. Sama nie zarabiasz wiele i żyjesz z wysokiej emerytury tatusia, ale zobacz, z jaką pogardą traktujesz emerytów. Odreagowujesz w ten sposób stres związany z tym, że musisz płaszczyć się w stosunku do tych, którzy mają nad tobą władzę. Nie potrafisz już ukryć swego cynizmu i otwartej niechęci do mężczyzn.
Z drugiej strony bardzo mi Ciebie żal, bo jesteś poważnie chora psychicznie, masz daleko posuniętą sklerozę, która zjadła Ci już ćwierć mózgu. Ludzie to widzą, ale nie mówią, chyba przez grzeczność i szacunek dla Twego dorobku naukowego”.
W marcu 2007 r. Anna G. zawiadamia policję o nękaniu jej. (…) Tym razem wszczęto postępowanie. Z. został ukarany 400 zł grzywny. Nie zapłacił. Nadal owładnięty chorym uczuciem w dotarciu do skamieniałego, jak pisze, serca Anny szuka pomocy u jej dorosłego syna. „Twoja mama – informuje go w e-mailu – potraktowała mnie jak worek treningowy. Gorzkie życie sobie zafundowała, ponieważ kieruje się skrajnym egoizmem. Jak będzie dalej takie życie wieść, to za dwa lata będzie rupieciem. Nie będę się interesował nią w nieskończoność. Mam w swoim otoczeniu kilka sympatycznych kobiet młodszych od Twojej mamy, które się mną jawnie interesują, ale nadal sądzę, że pod wieloma względami pasujemy z Twoją mamą do siebie. Ja jestem skłonny do daleko idących ustępstw. Od niej wymagam jedynie głupie: proszę, dziękuję i przepraszam za wszystko”. (…)
2 lutego 2009 r. lekarka otrzymuje od dręczyciela krótki liścik na jej internetową skrzynkę odbiorczą: „Komu bije dzwon? Bije on Tobie”. Dwa tygodnie później Z. strzela do niej na klatce schodowej.

Włodzimierz Z. został zbadany przez biegłych psychologa i psychiatrę. (…) Psycholog stwierdziła, że Z. starał się skierować wywiad na Annę G. Zwierzył się, że przeczytał poradnik „Współżycie łatwe i trudne” i zauważył, że jego była partnerka należy do opisanych w książce kobiet „bierek”, które nic od siebie nie dają mężczyźnie, chcą tylko brać. Ma na to dowody: współżyła z nim, bo chciała pozyskać tą drogą męskie hormony, dobre na cerę. Jako typowa „bierka” nawet gdy coś obieca, udaje potem, że nie pamięta. Zachęcała go do zrobienia prawa jazdy, ale nie pomogła przed egzaminem, musiał zdawać osiem razy.
Badanego cechuje wysoka inteligencja, ale jego osobowość ma cechy nieprawidłowe, które utrudniają właściwe przystosowanie społeczne. Egocentrycznie skupia się na własnych problemach, nie liczy się z innymi, nie bierze pod uwagę, że może kogoś swoim postępowaniem skrzywdzić.
Relacje Z. z innymi są ubogie i powierzchowne. Często czuje się nieakceptowany („Moim problemem jest zbytnia delikatność wobec kobiet. Nie potrafię się cenić i dobrze sprzedać”). Wobec otoczenia nastawiony podejrzliwie, że jest wykorzystywany. (…)
Wyższościowe traktowanie biegłego sądowego wskazuje na roszczeniowy stosunek do świata. Również w relacjach z Anną G. nie przyjmował do wiadomości faktu, że ona już nie chce się z nim spotykać. Z psychologicznego punktu widzenia w chwili oddania strzału do Anny G. był w stanie silnych emocji, ale nie można tego określić jako afekt fizjologiczny.
W badaniu psychiatrycznym Włodzimierz Z. (pełna diagnostyka neurologiczna i obraz mózgu) nie stwierdzono choroby psychicznej, co oznaczało, że w dniu napaści miał pełną zdolność rozpoznania znaczenia swego czynu i pokierowania swoim postępowaniem.

Zamknięty w areszcie Z. nie uznał żadnej z tych opinii. (…)
Do prokuratora wysłał kilkadziesiąt stron wyjaśnienia w swojej sprawie. Twierdził, że wcześniej Anna G. na niego napadła. To zdarzyło się w grudniu 2007 r., gdy stał pod jej domem, aby „wyrazić żal z powodu śmierci jej ojca”. Chciał uświadomić byłej kochance, że tolerowała ojca tylko z powodu wysokiej emerytury. Miał na to dowód – zrobił kiedyś zdjęcie, jak pan G. całuje córkę w głowę, a „ona go odgania rękami jak karalucha, widać zaciśnięte ze złości usta”. Napaść lekarki odbyła się z pomocą jej syna, który „ruszył jak jakieś dzikie zwierzę”. W związku z tym Z. sugerował prokuratorowi, aby zapytał rzekomo pokrzywdzoną, czy w jakimkolwiek stopniu poczuwa się do odpowiedzialności za to, co mogło się stać. Bo on obawia się, że nie.
Na końcu swego długiego elaboratu oskarżony stwierdził, że cel postępowania dochodzeniowego został osiągnięty. Udało mu się osiągnąć spokój wewnętrzny, jest przekonany, że już nigdy nie wejdzie w konflikt z prawem i nie chciałby wracać do tej sprawy z 19 lutego. Ma pewne plany na przyszłość, w których już nie ma miejsca dla Anny. Poddaje się karze bez przewodu sądowego – proponuje do dwóch i pół roku więzienia w zawieszeniu na pięć lat.
Wniosek został odrzucony. Sąd wyznaczył termin pierwszej rozprawy… Pokrzywdzona występująca jako oskarżyciel posiłkowy nie chciała zeznawać w obecności oskarżonego. Nie zamierzała też słuchać jego wyjaśnień. Zaoszczędziła sześć godzin. I sporo nerwów, bo odpowiedź Włodzimierza Z. na akt prokuratorski była jednym wielkim oskarżeniem lekarki.
– Nasz związek – zaczął były nauczyciel – miał być oparty na partnerstwie, wzajemnym zaufaniu i szczerości. Ta kobieta złamała wszystkie zasady, gdy ze mną zerwała. Chciałem się od niej dowiedzieć, dlaczego tak się stało, przecież pasowaliśmy do siebie idealnie. Uważam, że miała wobec mnie liczne zobowiązania. Ja to wszystko przedstawię sądowi w szczegółach…
W tym momencie sędzia Grzegorz Całkiewicz przypomniał oskarżonemu, jakie ciążą na nim zarzuty, i poprosił, aby wyjaśnienia dotyczyły przedmiotu sprawy. Z. jakby nie słyszał.
– Pierwsze nasze spotkanie było na Bemowie. Drugie w kinie Atlantyk. Potem pojechaliśmy do Krakowa. Byliśmy też na wsi… Lista była długa, oskarżony twierdził, że może okazać stosowną dokumentację, kilka tysięcy (tak!) zdjęć. Ale sąd nie chciał tych dowodów.
Następnie Z. wymienił 40 dobrych uczynków dla Anny G., za które nie podziękowała tak, jak oczekiwał. Mianowicie: zainstalował lepszą klawiaturę w jej komputerze. Także głośnik i faks. Zrobił projekt plakatu dla jej fundacji. Był z nią na zakupach w supermarkecie. Na spotkaniu z koleżankami w parku w Powsinie. U pewnej Ukrainki, aby zamówić sprzątanie. U pani P., której kupili kartofle. Na darmowym pokazie filmu „Otello”. Dwa razy na cmentarzu. W sklepie, gdy kupowała buty. U okulisty, na zebraniu PiS. W Teatrze Wielkim na „Braciach Karamazow”. Na basenie. Zmienił zamek w jej drzwiach, naprawił lampę i odkurzacz. Sprezentował jej książkę o Egipcie. Towarzyszył w niedzielnej wyprawie na pchli targ, gdzie kupiła dwa kieliszki. Ściął rogi stołu w jej mieszkaniu. Założył jej adres e-mailowy. Gościł w swoim mieszkaniu, gdzie częstował ją obiadem, a potem „robili inne rzeczy”. (Tu rzucona mimochodem uwaga: „Muszę przyznać, że w łóżku zachowywała się ekscentrycznie. Przeważnie była to postawa bierna albo chciała w trakcie stosunku oglądać telewizję, powiedziała, że ma podzielną uwagę”). Pamiętał o deserze – lubiła melony, chałwę, czekoladę, pomarańcze. I o alkoholu. Wypili sześć butelek „balsamu pomorskiego”, czyli
3 litry. Z tego łatwo obliczyć, że wypijając po dwa kieliszki, czyli razem 100 g, było
30 tych intymnych spotkań. (…)
Na pytanie sędziego, czy te okoliczności mają znaczenie, Z. stwierdził, że tak. Bo nie potrafiła się zrewanżować. Chciała, aby poszukał sobie płatnego zajęcia, wszak zna się na informatyce, ale gdy on prosił, aby załatwiła mu taki etat w szpitalu, zimno poradziła, aby swoimi sprawami zajmował się sam. (…)
Wreszcie sędziemu udało się pytaniami naprowadzić oskarżonego na wydarzenie z 19 lutego 2009 r. Z. wyjaśnił:
– Zrobiłem samobój, żeby oddać przynajmniej jeden strzał. Chciałem odebrać sobie życie, ale przedtem miałem ochotę zobaczyć Annę, czekałem na nią pod blokiem kilka godzin. Gdy dotarłem na jej piętro, nie miałem świadomości, że mam ten pistolet przy sobie. Ona się obejrzała i to jakoś wyzwoliło moją agresję. Włożyłem rękę do kieszeni kurtki, wyczułem metal. To nie było zamierzone działanie. Ciosy zadawałem głównie szpikulcem, ale tak raczej z serca, chaotycznie, nie myślałem o konsekwencjach. Potem szedłem przez pół Warszawy do lasku, gdzie zostałem zatrzymany po czterech dniach. Policjant fotografował mnie jak jakiegoś bandziora. (…)

Gdy przyszedł czas na składanie zeznań przez Annę G., zgodnie z jej życzeniem oskarżony został wyprowadzony z sali.
– Zdarzyła mi się nierozważność – zaczęła 55-letnia lekarka o zdecydowanie młodszym wyglądzie, niżby to wynikało z jej metryki – nawiązania z panem Z. bliższych kontaktów. Winię się za to, jest mi wstyd. On się podjął zrobienia strony internetowej fundacji, w której działam, i tak to się zaczęło. Straciłam zainteresowanie nim już wcześniej, ale ponieważ była umowa-zlecenie na zrobienie tej strony, nie chciałam jej zrywać. Tymczasem wykonawca strasznie się grzebał, przeciągał terminy. I tak zeszło do listopada 2004 r.
Poszkodowana, podobnie jak jej były partner, nie oszczędzała czasu sędziów, opowiadając w szczegółach, jak wyglądało psychiczne molestowanie jej przez Włodzimierza Z. Co do listy dobrych uczynków oskarżonego – tak, tłumaczył, że to element jakiejś jego koncepcji wychowawczej. Gdy doszli do punktu 16., nie wytrzymała groteskowej sytuacji. Wstała i odeszła.
O tym, co zdarzyło się wieczorem 19 lutego 2009 r., Anna G. powiedziała krótko: „Chciał mnie zabić”. Szczęśliwie przeżyła, ale nadal cierpi na silne bóle głowy i ma 40-procentową utratę słuchu. W wyjściu ze stanów lękowych pomaga jej psycholog.
Zaraz po rozprawie oskarżony zamówił do aresztu kopie protokołu z zeznań poszkodowanej i na kilkudziesięciu stronach napisał drobiazgowy komentarz do nich. Oto próbka: „Początek wypowiedzi o nierozważnym poznaniu mnie, to chyba podpowiedź jakiegoś spin doktora. »Nierozważne poznanie«. To ja powinienem tak powiedzieć. Zostałem bezwzględnie wykorzystany – moje odczucia, moja inteligencja, wrażliwość. Gdy zaprosiłem ją do siebie, przed kąpielą jakby nigdy nic nasiusiała do wanny, a paznokcie obcinała do umywalki. Kiedyś ogoliła nogi moją maszynką, choć miała swoją. Gdy zauważyła w szafce nowy garnek, to choć mówiłem, że jest na lepsze czasy, natychmiast go użyła (…)”.

Niewiele wnieśli do sprawy świadkowie zarówno oskarżenia, jak i obrony. (…)
Sąd czekał na opinie biegłych od balistyki i chirurgii. Zdaniem tego pierwszego przyłożenie do skroni niegwintowanej lufy i wystrzelenie sportowego naboju nie mogło spowodować śmiertelnego skutku, gdyż energia wyrzucająca pocisk była za słaba, aby trafił w głąb czaszki.
Chirurg nie potrafił odpowiedzieć na pytanie prokuratora, co by się stało, gdyby oskarżony strzelił w klatkę piersiową albo w oko ofiary. Po ponownym zanalizowaniu dokumentacji pacjentki zmienił swą pierwotną opinię, że doszło do ciężkiego uszczerbku na zdrowiu (za co grozi kara pozbawienia wolności do lat 10). To był raczej przypadek „rozstroju zdrowia, naruszenia czynności narządu ciała”.

Proces przed sądem okręgowym dobiegł końca. Prokurator domagał się dla Włodzimierza Z. kary 15 lat więzienia. Dowodził, że oskarżony przygotowywał się do napadu i następnie zaatakował Annę G. z premedytacją. (…)
Obrońca oskarżonego przekonywał sąd, że gdyby jego klient chciał pozbawić życia ukochaną kobietę, którą niewątpliwie nękał, toby to zrobił. (…)
Włodzimierz Z. w ostatnim słowie prosił o przekwalifikowanie jego czynu z art. 148 kk (usiłowanie zabójstwa), bo taki postawiono mu zarzut, na art. 160 kk
(narażenie człowieka na bezpośrednie niebezpieczeństwo utraty życia albo ciężkiego uszczerbku na zdrowiu). Zapewniał, że już więcej nie będzie nachodził Anny G., chce o niej zapomnieć, spędzić resztę życia samotnie.
Sąd uwierzył oskarżonemu, że działał „w zamiarze ogólnego pokrzywdzenia” i nie chciał swej ofiary zabić. (…) Jak wynika z opinii biegłego przedstawionej na procesie, użyty pistolet nie mógł zabić. Pociski penetrowały tylko tkankę miękką, gdy trafiały w czaszkę, rozpłaszczały się.
Czy Włodzimierz Z. zdawał sobie sprawę z tych ograniczeń? Zdaniem sędziego Tomasza Całkiewicza – nie. Przecież zarówno w śledztwie, jak i na rozprawie mówił, że chciał się tym pistoletem (niewypróbowanym w działaniu) zabić. Z powodu zaniedbań w śledztwie co do ustalenia kąta strzału nie da się już wyjaśnić, czy sprawca strzelał, aby zabić, czy też coś mu przeszkodziło i kula poszła w bok, pod kątem ostrym do skroni.
Sąd okręgowy uznał, że oskarżony dopuścił się przestępstwa, ale brakuje dowodów na przypisanie mu zarzutu zamiaru ewentualnego zabójstwa. Dlatego wymierzył Włodzimierzowi Z. karę sześciu lat pozbawienia wolności.
Prokurator zaskarżył wyrok w całości, gdyż sprawca, strzelając w głowę ofiary, raniąc ją w 20 miejscach, działał co najmniej z „zamiarem ewentualnym” (termin prawny) pozbawienia życia. Nie przywiązywał wagi do tego, pod jakim kątem strzelał. Gdy uciekł z miejsca przestępstwa, nie wiedział, czy strzał był śmiertelny.
Sąd apelacyjny podzielił pogląd oskarżyciela.
– Uzasadnienie wyroku w pierwszym procesie jest nie do obrony – stwierdził sędzia Jan Krośnicki. – Jeśli ktoś przystawia ofierze broń palną do głowy, musi się liczyć z tym, że spowoduje skutek śmiertelny.
Proces zacznie się więc od nowa.

Zamknięty w celi Z. nadal wysyła Annie G. sygnały, że o niej myśli. Ostatni to paczuszka, którą przekazał przed Bożym Narodzeniem. Zawierała 12 cukierków w opakowaniu po biseptolu i opłatek w chusteczce higienicznej. Adresatka odmówiła odebrania przesyłki.

Skróty pochodzą od redakcji

Fragment drugiego tomu reportaży sądowych Heleny Kowalik Warszawa kryminalna II.
Historie głośnych medialnie spraw karnych tworzą panoramę przestępstw i procesów toczących

Wydanie: 2012, 41/2012

Kategorie: Książki

Napisz komentarz

Odpowiedz na treść artykułu lub innych komentarzy