Przeprosin nie było – problem pozostał

Przeprosin nie było – problem pozostał

Pojednanie polsko-ukraińskie jest możliwe, ale tylko pod warunkiem, że mówi się prawdę

Pomijanie słowa „ludobójstwo” i nienazywanie po imieniu rzeczywistych sprawców masowych rzezi, które miały charakter doktrynalny i zaplanowany, jest od dawna znaną metodą, stosowaną przez apologetów Organizacji Ukraińskich Nacjonalistów (OUN), propagandystów i zwolenników teorii tzw. pojednania polsko-ukraińskiego. Uroczystość w Pawłokomie to potwierdziła. Wiele mówiono o prawdzie, ale skrzętnie ją pominięto, co niewątpliwie jest sztuką. Sztuką jest także nawoływanie do wybaczenia bez wskazania winowajcy.
Na tym zlocie nie chodziło o pojednanie polskich i ukraińskich mieszkańców Pawłokomy oraz okolic, którzy ten dramat przeżyli, bo to nie podlegałoby dyskusji. Międzypaństwowa uroczystość w Pawłokomie została wykorzystana przez organizatorów, nawiązujących wprost do tradycji OUN-UPA, do zrównania ludobójstwa dokonanego na Kresach Południowo-Wschodnich z incydentalnym odwetem, podczas którego zginęło kilkudziesięciu ukraińskich nacjonalistów. Nie jest tajemnicą, że spadkobiercom OUN zależy na pomniejszaniu zbrodniczych czynów OUN-Bandery, poprawieniu wizerunku UPA, podzieleniu win, by mocne postounowskie siły mogły krzyknąć: Polacy też byli mordercami! To oczywiście stwarza szanse do uzyskania rozgrzeszenia, usprawiedliwienia bestialskich mordów, niemających odniesienia w XX w. W świetle powyższego prezydent Ukrainy Wiktor Juszczenko będzie mógł powiedzieć swoim wschodnim rodakom: Polacy wybaczyli, więc dążmy do przyznania członkom UPA uprawnień kombatanckich.
Podczas wystąpień szermowano takimi pojęciami jak naród, prawda, solidarność oraz znaną formułą „Przebaczamy i prosimy o wybaczenie”. W przeddzień uroczystości prezydent Juszczenko w wywiadzie dla „Gazety Wyborczej” powiedział: „Narody polski i ukraiński od 1989 r. przechodzą proces pojednania”. Trzeba wyraźnie podkreślić, że powołanie się na naród jest wielkim nieporozumieniem, żeby nie powiedzieć manipulacją, nikt bowiem przy zdrowych zmysłach nie obciąża narodu ukraińskiego za zbrodnie dokonane przez OUN-UPA, był to niecały 1% obywateli polskich narodowości ukraińskiej, mieszkających na Kresach Wschodnich II RP. Nie istnieją żadne przesłanki, aby jednać się z narodem, wybaczać sobie ani, jak wzywa prezydent Juszczenko, „podawać sobie ręce na zgodę”, w sytuacji gdy nas nic nie dzieli, a łączy wiele, chociażby wspólna walka z faszyzmem w czasie ostatniej wojny. Żołnierze Ukraińskiej Socjalistycznej Republiki Radzieckiej walczyli na najcięższych odcinkach frontu wschodniego.

Ukraińscy autentyczni weterani

mówią: znamy ich (banderowców) „bohaterskie czyny”, oni strzelali nam w plecy. Tak istotnie było, potwierdzam, przeżyłam upowską rzeź na Wołyniu.
Na jakiej podstawie prezydent Juszczenko nazwał upowskich terrorystów weteranami? Przecież członkowie tej formacji nie byli żołnierzami. Wojsko i żołnierze to pojęcia szczytne, UPA od początku powstania do końca swego istnienia koncentrowała się na mordowaniu bezbronnych mieszkańców polskich wsi, paleniu ich dorobku i zacieraniu śladów polskości na Kresach, a po wojnie na oderwaniu ziem zwanych przez OUN „Zakierzonią”. UPA nie była też ruchem partyzanckim, nie wszyscy jej członkowie byli ochotnikami. OUN w swojej strategii nie przewidywała walk z Niemcami, wszystkie jej frakcje traktowały Niemców jako aktualnego i perspektywicznego sojusznika. Mówienie po latach, że UPA walczyła z Niemcami, jest zwyczajnym blefem, te rzekome walki sprowadzały się do drobnych potyczek, najczęściej podczas konfiskowania żywności lub zdobywania broni, jej celem było fizyczne wyniszczenie mniejszości narodowych, głównie Polaków. Nie ma więc żadnych podstaw, aby morderców polskich dzieci i kobiet nazywać weteranami.
Prezydent Juszczenko nie mówi wprost o pojednaniu z ounowcami i banderowcami, lecz o pojednaniu z Ukraińcami, co jest manipulacją. Polscy politycy i ogół społeczeństwa nie rozumieją współczesnej propagandy postounowskiej, jej związku z ideologią typu faszystowskiego, która była podstawą działań OUN od 1929 r. Aktualnie nie nastąpiła ani ideologiczna, ani programowa transformacja nacjonalizmu ukraińskiego. Cywilizowany świat neguje faszyzm, a my mamy wybaczać banderowskim faszystom, na których ciąży odpowiedzialność za zbrodnie ludobójstwa na narodzie polskim i nie tylko – ukraińska policja pomocnicza pomagała Niemcom w likwidowaniu gett żydowskich, z rąk UPA zginęło ponad 200 tys. Polaków, wielu Rosjan, Czechów; wiadomym jest, że banderowska Służba Bezpeky ma na sumieniu dziesiątki tysięcy Ukraińców, którzy pomagali Polakom lub nie wyrazili zgody na wstąpienie do UPA. Nad ofiarami znęcano się w wyrafinowany sposób, nie była to więc śmierć przez rozstrzelanie, o jaką się modliliśmy, ale następowała w wyniku tortur lub wrzucania do ognia.
Nie przypomniano, że tragedia mieszkańców Pawłokomy w tamtym czasie to dalszy ciąg działań band UPA, które z Wołynia i Małopolski Wschodniej przemieściły się na polskie pogranicze wschodnie i kontynuowały, nie przebierając w środkach, czystkę etniczną zapoczątkowaną na Wołyniu w 1942 r. Nie przypomniano, że barbarzyńskie działania UPA i rozlew krwi przerwała dopiero wojskowa operacja „Wisła”, o trzy lata za późno. Żadne polityczne kalkulacje tego faktu nie zmienią.
Wystąpienie prezydenta Lecha Kaczyńskiego w Pawłokomie nie wróży zmian w podejściu do tego zagadnienia, a na to liczyli nie tylko Kresowianie zrzeszeni w organizacjach kresowych i kombatanckich. Prezydent Kaczyński w TVN tłumaczył, że wypowiedziane słowa były celnie dobrane do sytuacji, natomiast szef kancelarii, pan Urbański, poinformował dziennikarzy, że to ważny moment we wzajemnych relacjach, który wymaga „niezmiernej delikatności”, w tej sytuacji prezydent powiedział to, co mógł. Wspomniał, owszem, że „mocne i trwałe pojednanie Polski i Ukrainy można budować tylko na prawdzie”, niestety z prawdą się minął, gdyż cel polityczny przesłonił istotę sprawy. W swoim przesłaniu prezydent Kaczyński nie omieszkał podkreślić, że „Pawłokoma stała się dla Ukraińców symbolem tragedii ich narodu”, a prawda jest taka, że była tragedią nacjonalistów ukraińskich na drodze donikąd i Polaków, którzy na niej się znaleźli. Według słów polskiego prezydenta, „prawdziwe pojednanie Polaków i Ukraińców odbyło się dwa lata temu, podczas pomarańczowej rewolucji w Kijowie”. Tylko że wówczas z polską flagą wyjechało wielu Ukraińców z Polski i sympatyków postounowców.
Prezydent Kaczyński nie miał odwagi, jak jego poprzednik Aleksander Kwaśniewski w Porycku, powiedzieć, że „żaden cel, nawet tak szczytny jak walko o suwerenność, nie usprawiedliwia ludobójstwa”. To jedno słowo po prostu przywraca prawdę, a poprzez prawdę także przyzwoitość (w tym miejscu zacytowałam słowa posła Jarosława Kaczyńskiego, wypowiedziane podczas debaty sejmowej 9 lipca 2003 r.). Odwoływanie się do miłosierdzia i słów modlitwy nie zamknie tej bolesnej przeszłości, nadal będzie trwała walka o prawdę historyczną.
Największe kontrowersje budzi słowo „przepraszam” i tym razem znalazło się w centrum dyskusji w gabinetach i na łamach prasy. Prof. Przebinda z Uniwersytetu Jagiellońskiego skomentował: „sytuacja (…) po obu stronach chyba jeszcze nie dojrzała do słów – przepraszam i że coś tutaj musi dalej nastąpić”. Oczywiście, że musi nastąpić, przede wszystkim należy

porzucić taktykę manipulacji,

przemilczania i zakłamywania historii w zakresie działań OUN i jej struktur. Podjąć uchwałę potępiającą ideologicznych inspiratorów, organizatorów i sprawców zbrodni. Jeśli ta przeszkoda zostanie pokonana, pojednanie nastąpi automatycznie. Nie jest to możliwe, przynajmniej w najbliższej przyszłości, gdyż na współczesnej Ukrainie ożył etos nacjonalistyczny, gloryfikuje się zbrodnicze formacje z okresu wojny, ich członków nazywa się weteranami. Ponieważ zbrodnia ludobójstwa nie ulega przedawnieniu, nierozliczony problem moralny będzie istniał dotąd, dopóki trwać będzie historyczna pamięć narodu.
W świetle odradzającego się nacjonalizmu ukraińskiego na Zachodniej Ukrainie i wzmożonej aktywności obrońców OUN-UPA w Polsce nie ma sensu dyskusja o przepraszaniu, to uwłacza pamięci ofiar, naszych bliskich, zostawionych pod darnią kresową, w studniach i miejscach nieznanych. Kto kogo i za co ma przepraszać? Postounowskie siły negują jednoznacznie potwierdzone fakty, narzucają swoje interpretacje, nieodpowiadające wojennej rzeczywistości, z kolei żyjących świadków denerwuje pomijanie nazw konkretnych formacji odpowiedzialnych za masowe zbrodnie, gloryfikowanie ich przywódców, zakłamywanie naszej tragicznej przeszłości przez niektórych historyków i propagandzistów usprawiedliwiających mordy wyimaginowanymi krzywdami.
Przepraszanie w Polsce miało miejsce. Czym było, jak nie przepraszaniem, potępienie akcji „Wisła” przez senatorów pierwszej kadencji, w euforii solidarnościowego antykomunizmu, wbrew polskiej racji stanu? Starannie przygotowana uchwała przyczyniła się do pierwszego znaczącego zwycięstwa postounowców w Polsce. Prezydent Kwaśniewski złożył hołd upowskim ofiarom pod pomnikiem w Jaworznie, gdzie przepraszał za akcję „Wisła”, tym samym upokorzył polskich żołnierzy, którzy zginęli z rąk UPA, i żyjących kombatantów. Było to drugie propagandowe zwycięstwo spadkobierców OUN, działających w Związku Ukraińców w Polsce.
Najwyżsi dostojnicy Kościoła obu obrządków również ocenzurowali prawdę. W ramach pomysłu „katechezy pojednania” wybaczyli mordercom, nie ujawniając konkretnych formacji, które odpowiadają za czystkę etniczną, a przecież mają one swoją nazwę. Abp Jan Martyniak już na pierwszej uroczystości żałobnej w Pawłokomie nawoływał do pojednania Polaków i Ukraińców, do wzajemnego wybaczania dawnych konfliktów. Dla abp. Martyniaka były to tylko „konflikty”, nie wspomniał, że z rąk UPA zginęło wielu Ukraińców. W tym samym duchu 13 maja w Pawłokomie przemawiał ks. abp Michalik. Nie kierował słów do pawłokomian, tylko do Polaków i Ukraińców. Komu mamy wybaczać? Ounowcom, żyjącym jeszcze banderowcom? Bez żadnych warunków? Oni w tak sprzyjającej dla siebie sytuacji politycznej nigdy nie przyznają się sami do winy, gdyż nie rozumieją swoich czynów.
Dotychczas wybaczają sobie ci, którzy nie są obciążeni syndromem wojny, trwania i opuszczania polskich Kresów Wschodnich na zawsze, lub ci, którzy nie znają prawdy i znać jej nie chcą. Np. z listu ks. prymasa Józefa Glempa do kard. Lubomyra Huzara, znanego z ounowskich sympatii, dowiedziałam się, że z tytułu mieszkania na Kresach jestem spolonizowaną Rusinką. Według księdza prymasa, „ruska ludność dzisiejszej Ukrainy była uparcie polonizowana, co było ogromną krzywdą… i te krzywdy nagromadzone przez stulecia wybuchły

gwałtowną zemstą i mordami”.

Ten, kto redagował ten list, korzystał z obowiązującej ukraińskiej literatury nacjonalistycznej, tak tłumaczą postounowcy owe mordy i zemstę. Szkoda, że wiedza historyczna pomocników prymasa jest tak żenująca, to odpowiada spadkobiercom OUN, którzy pouczają, jaki „model przebaczenia” winniśmy przyjąć. Oto on – podzielić winy na pół, przebaczyć, zapomnieć i bez „kompleksu” Wołynia budować wspólną przyszłość.
U schyłku II RP uczono mnie, że należy okazać skruchę, wyrazić żal za popełnione grzechy, odprawić stosowną pokutę i po tych aktach ekspiacji może nastąpić przebaczenie. Minęło tyle lat, może dziś obowiązuje inna wykładnia, skoro udokumentowana zbrodnia ludobójstwa jest pod ochroną. Duchowni greckokatoliccy ani prawosławni nie organizują pielgrzymek kresowym szlakiem hańby, nie mówią: wybaczcie im (tj. ounowcom-banderowcom), ich opanował zbiorowy omam szowinizmu, nie wiedzieli, co czynią. Swego czasu spotkałam w hotelu grupę niemieckiej młodzieży z księdzem ewangelickim; w rozmowie powiedział, że prowadzi uczniów do Oświęcimia, muszą poznać drogę zbrodni. Nie obciążamy młodszego pokolenia winą ich dziadków czy ojców, pod warunkiem jednak, że nie będą ich bronić kłamstwami i budować im panteonów chwały.

Autorka opublikowała wspomnienia „Z Kresów Wschodnich na Zachód”, stanowiące swoisty dokument historyczny, w którym na przykładzie dziejów swojej rodziny opisuje dramat Polaków na Wołyniu

 

Wydanie: 2006, 25/2006

Kategorie: Opinie

Napisz komentarz

Odpowiedz na treść artykułu lub innych komentarzy