Przestrogi Marszałka

Przestrogi Marszałka

W rocznicę śmierci Aleksandra Małachowskiego

Nie zawsze czas leczy rany. Mija właśnie (26 stycznia) czwarta rocznica śmierci Aleksandra Małachowskiego i po raz kolejny przekonujemy się, jak bardzo Go brakuje, jego rad i opinii. I jak wiele znaczył, nie tylko dla lewicy.
Wielokrotnie zastanawiałem się, na czym polega fenomen Małachowskiego, skąd bierze się trafność jego proroctw, jakim cudem nieomylnie wyczuwa zło i dobro, odróżnia ludzi wielkich od podłych. Myślę, że było tak, gdyż był on, jak mało kto, głęboko w Polskę zakorzeniony. Znał Polaków, znał ten kraj, przejechał go na swoim motocyklu wzdłuż i wszerz. Przegadał ze spotkanymi ludźmi setki godzin. Czuł polską duszę jak najlepszy poeta, wiedział, do czego Polacy są zdolni i do czego niezdolni.
Większość rodaków pamięta go z „Telewizji nocą”, nocnych programów, w których rozmawiał z ludźmi pokrzywdzonymi, opuszczonymi, chorymi. Oglądały go miliony. Ucząc się wrażliwości, szacunku dla bardziej potrzebujących.
Aleksander Małachowski, niczym wielkie drzewo, był głęboko zakorzeniony w polskich sprawach. Z dumą prezentował wszystkim gościom portret Stanisława Małachowskiego, marszałka Sejmu Wielkiego, jednego ze swoich przodków. Ze swadą opowiadał o rodzinie, o swoich wojennych losach, kiedy zesłano go na Syberię i niewolniczo pracował w kopalni. Czuł się kolejnym ogniwem polskiej historii, odpowiedzialnym wobec wielkich przodków, ale i odpowiedzialnym za przyszłe pokolenia. Tak zresztą spoglądał na Polskę – z perspektywy historii i z perspektywy normalnego, uczciwego Polaka.
Więc i widział dalej.
Dziś, gdy czytamy jego przestrogi pisane sześć, siedem, dziewięć lat temu, przechodzą ciarki po plecach. Proroczo przewidział przyjście PiS do władzy, koalicję Kaczyńskich, Leppera i Rydzyka. Opisał też PiS-owskie rządy, mimo że nie przyszło mu ich oglądać. Już w 2002 r. skrót PiS rozszyfrowywał jako Przemoc i Strach, nawiązując do sposobu rządzenia, który proponowali Kaczyńscy, i ze smutkiem konstatując, że znajdą oni do swych przedsięwzięć żądnych kariery wykonawców.
Skąd ta wiedza?
Ano ze znajomości Polski, znajomości historii, z niebywałej umiejętności czytania polityki. Bo przecież nie ukrywał, i pisał o tym gorzko, że błędy III RP, tej balcerowiczowskiej transformacji, napędzają wyborców Kaczyńskim.
Za te wszystkie gorzkie i ostre słowa, pisane na wysokim C, bo przed Bogiem i historią, polska prawica serdecznie go nienawidziła. Nienawidziła słów prawdy, które mówił im prosto w oczy, i pogardy, którą do niej żywił.
Ze swym życiorysem – ziemiańskim pochodzeniem, przeszłością sybirskiego zesłańca, działalnością w strukturach opozycji demokratycznej i „Solidarności” – Aleksander Małachowski mógłby być ikoną prawicy. Na pierwszy rzut oka pasował do niej jak mało kto. Ale wybrał lewicę.
To nie był wybór koniunkturalny – to była świadoma decyzja, wielkie dzieło na ostatnie lata życia. Wybrał lewicę już po upadku komunizmu, już za czasów demokracji. Wierzył, że ona, w swym PPS-owskim kształcie, najpełniej może realizować interesy Polski i Polaków. I w perspektywie historycznej, i w perspektywie przysłowiowego Kowalskiego. To on rzucił hasło Drzewa Oliwnego, czyli wspólnego działania partii lewicowych, obrony demokracji, to on pilnował podczas prac sejmowych, by interes budżetu nie zwyciężył nad interesem zwykłych obywateli, i boleśnie przeżywał nuworyszostwo niektórych działaczy.
Pewnie dziś, w dniach kryzysu lewicy, byłby nie tylko jej ikoną, lecz jednym z najważniejszych strategów.
Ale go nie ma.
Zostały po nim wspomnienia, a przede wszystkim książki i artykuły. Warto się w nie wczytać…

RW

 

Wydanie: 04/2008, 2008

Kategorie: Kraj

Napisz komentarz

Odpowiedz na treść artykułu lub innych komentarzy