Przewrót kopernikański

Przewrót kopernikański

W Krakowie odbył się Kongres Nauki Polskiej. Z wielką pompą i wielkim rozmachem. Punktem centralnym kongresu było ujawnienie przez ministra nauki, a zarazem wicepremiera, Jarosława Gowina, projektu nowej ustawy Prawo o szkolnictwie wyższym. W zapowiedziach wicepremiera i ministra w jednej osobie ta nowa ustawa uwolni ogromny potencjał naukowy Polek i Polaków, który najwyraźniej dotąd był tłumiony przez poprzednie rządy za pomocą ustawy starej (choć nie tak bardzo, bo z roku 2003!).

Rzeczywiście, stan nauki polskiej jest opłakany. Najlepsze uniwersytety, Jagielloński i Warszawski, wedle tzw. rankingu szanghajskiego lokują się w czwartej czy nawet piątej setce uniwersytetów świata. Wyprzedzają je nie tylko najlepsze uczelnie amerykańskie, angielskie, niemieckie czy francuskie, ale również co najmniej setka uniwersytetów z krajów, które niegdyś zaliczane były do tzw. Trzeciego Świata. Nasze ścigają się nie z Harvardem, Oksfordem czy Cambridge, ale raczej z uniwersytetem w Bangkoku lub innym, równie, mogłoby się wydawać, egzotycznym. Oddziaływanie polskiej nauki na naukę światową, mierzone liczbą cytowań, też wypada mizernie. Lokuje nas gdzieś między Chorwacją a Łotwą.

Dlaczego tak jest, każdy wie. Nauka kosztuje. Budżet od lat najwyżej notowanego w rankingach Uniwersytetu Harvarda przewyższa budżet całej nauki polskiej. Nie ma pieniędzy na badania ani na honoraria dla sław światowej nauki, mogące je zachęcić do przybycia nad Wisłę na semestr czy dwa. Płace nie tylko asystentów czy doktorantów, ale nawet ludzi po habilitacjach są tak niskie, że najzdolniejsi albo wyjeżdżają za granicę i tam odnoszą sukcesy, albo rezygnują z kariery naukowej.

Wiele więcej pieniędzy na naukę z budżetu nie będzie, bo jesteśmy państwem relatywnie biednym. Można pomyśleć o innych, pozabudżetowych, np. w postaci grantów na badania w konkretnych dziedzinach, finansowanych przez gospodarkę czy jakieś bogate fundacje. Ale do tego potrzebne są silna gospodarka i bogate fundacje. Aby zatem coś poprawić, trzeba zracjonalizować wydatki. Te same pieniądze wydawać lepiej. Pisałem o tym wielokrotnie. Ponad 90% pieniędzy przeznaczonych na naukę i szkolnictwo wyższe stanowią wynagrodzenia kadry naukowej, rzeszy urzędników i pracowników obsługi. W ogromnej większości marnej kadry marnych uczelni. Czy rzeczywiście państwo polskie stać na utrzymywanie „wyższych szkół zawodowych” w różnych miastach powiatowych? Jak te wydatki przekładają się na efekty naukowe? Bogate Stany Zjednoczone mają mniej niż 50 uniwersytetów stanowych, czyli państwowych. Reszta to uczelnie prywatne (z najlepszym w świecie Harvardem na czele). Czy nasze państwo stać na utrzymywanie w jednym mieście na trzech uczelniach publicznych tego samego kierunku studiów? Albo – co jeszcze dziwniejsze – na tym samym uniwersytecie tego samego kierunku na dwóch wydziałach?

Czy stać państwo na utrzymywanie instytutów PAN identycznych z tymi, które istnieją na większości uniwersytetów? Po co np. Instytut Historii PAN, Instytut Nauk Prawnych PAN, Instytut Filozofii i Socjologii PAN i wiele innych? Może by kadrę tych instytutów i ich bazę materialną po prostu włączyć do uniwersytetów?

Mógłby ktoś sądzić, że ustawa, której projekt zaprezentował minister Gowin, coś w tej materii rozwiąże. Miała wszak „uwolnić ogromny naukowy potencjał Polek i Polaków”. Jaki wpływ na poziom nauki polskiej ma to, czy jest taki, czy inny tryb przeprowadzania przewodów doktorskich? A jaki zbawienny wpływ będzie miało to, że rektorem lub członkiem rady uczelni będzie mogła zostać wyłącznie osoba, która nie tylko nie służyła czy pracowała w organach bezpieczeństwa PRL, ale nawet z nimi nie współpracowała? Przy czym chodzi tu nie o tajną współpracę, jak dotąd przy wszystkich lustracjach, ale o współpracę w ogóle. Co było, a co nie było współpracą jawną?
Jaki wreszcie wpływ na poziom polskiej nauki będzie miało zastąpienie Centralnej Komisji ds. Stopni i Tytułów Radą Doskonałości Naukowej? Nazwa dość pretensjonalna, żeby nie powiedzieć zabawna. Warunkiem zasiadania w tej Radzie Doskonałości jest m.in. – podobnie jak w przypadku rektora – niezhańbienie się służbą lub pracą w organach bezpieczeństwa PRL ani współpracą z nimi, również jawną, dotąd niezdefiniowaną, oraz nieprzekroczenie 70. roku życia. Nadto „członek doskonały” nie może być karany za przestępstwo umyślne lub umyślne przestępstwo skarbowe (art. 228 ust. 1 pkt 3 projektu ustawy), wymaga się także, by „nie popełnił czynu określonego w art. 115 ustawy o prawie autorskim i prawach pokrewnych, stwierdzonego prawomocnym wyrokiem” (art. 228 ust. 1 pkt 4). Wyjaśnię: chodzi o plagiat. Osobie piszącej projekt wyjaśnię dodatkowo, że popełnienie plagiatu jest przestępstwem, w dodatku umyślnym, pkt 4 zatem mieści się już w pkt 3. No cóż, jak widać, nikt nie jest doskonały (z wyjątkiem przyszłych członków Rady Doskonałości Naukowej).

Stare powiedzenie mówi, że od mieszania herbata nie staje się słodsza. Obawiam się, że to, co zaproponował wicepremier i minister w jednej osobie, co zgodnie z jego zapowiedziami i wedle rzeszy pochlebców (na kongresie ich nie brakowało) miało być niemal kopernikańskim przewrotem, całą uwagę skupia na trzymaniu łyżeczki i sposobie mieszania herbaty. O tym, jak do szklanki dosypać cukru, w projekcie ustawy nie ma nic.

Na koniec trzy uwagi. Kilku poważnych profesorów, ludzi z uznanym dorobkiem naukowym i zawodowym, cieszyło się jak dzieci. „To jest nasza ustawa”, mówili i dziękowali ministrowi za to, że taką ustawę środowisko naukowe mogło wspólnie z nim napisać. Nie zapomnieli przy tym dodać, że z ministrami poprzednich rządów im się to nie udało.
Po pierwsze, Koledzy Profesorowie, pamiętam wasze zachwyty nad poprzednią władzą. Po drugie, naprawdę nie dostrzegam w projekcie ustawy niczego, co w sposób zasadniczy zmieniłoby naukę polską i podniosło jej międzynarodowy prestiż. Młody zdolny naukowiec dalej nie będzie chciał tu pracować za 2 tys. zł i przy pierwszej sposobności zwieje do krajów, w których i możliwości uprawiania nauki są lepsze, i wynagrodzenie za pracę pozwala na godziwe życie. Nie zatrzyma go w Polsce żadna Rada Doskonałości Naukowej ani inne zaklęcia.

Po trzecie, to, co z takim zapałem nazywaliście ustawą, jeszcze nią nie jest. Wyjaśnię. To dopiero projekt ustawy. A właściwie projekt projektu. Projekt przedkłada Sejmowi rząd. Zanim to zrobi, to, co wydaje się Wam ustawą, trafi do uzgodnień międzyresortowych. Swoje uwagi zgłoszą zapewne minister edukacji narodowej, minister finansów i pewnie jeszcze kilku innych ministrów. Po uzgodnieniach, po zaopiniowaniu projekt, uwzględniający z zasady część uwag innych ministrów, trafia na obrady rządu. Gdy zostanie przyjęty, rząd przedłoży go Sejmowi. Sejm zaś skieruje go do komisji. Nie wiem, czy pamiętacie, ale tam większość mają posłowie PiS. Na koniec Sejm ustawę przyjmie. Później trafi ona do Senatu itd. Jeszcze trwał kongres, kiedy bliski doskonałości prof. Terlecki w imieniu klubu PiS odcinał się od projektu, a posłanka Kopernik-Mazurek wspominała, że w projekcie ustawy nie wszystko Prezesowi Polski się podoba. Poczekajcie z zachwytami do czasu, kiedy przeczytacie ustawę w jej ostatecznym kształcie, opublikowaną w Dzienniku Ustaw.

Wydanie: 2017, 39/2017

Kategorie: Felietony, Jan Widacki

Napisz komentarz

Odpowiedz na treść artykułu lub innych komentarzy