Przyjeżdżajcie do Czarnobyla

Przyjeżdżajcie do Czarnobyla

Amatorzy turystyki ekstremalnej za parę godzin pobytu w zonie płacą 200 dolarów. Telewizyjne reklamy zachęcają Ukraińców do wydania 10 dolarów

Przepustka do czarnobylskiej zony z dwoma pieczęciami, podpisana przez naczelnika W. Lewkowicza, M. Dmitruka i szefa krajowego departamentu ds. wysiedlenia, nie przekonuje milicjanta na posterunku „Ditjatki”, 30 km od Iwankowa, że mamy prawo wjazdu do skażonej strefy, ogrodzonej drutem kolczastym. Każe nam czekać przed szlabanem, a sam znika w baraku. Przez okno widzimy, że gdzieś dzwoni. Godzinę wcześniej wicemer Iwankowa, Jurij Grynczuk, zapewniał nas, że z taką przepustką nie będzie żadnych trudności z wjazdem do Czarnobyla. Widać są, bo milicjant wychodzi z baraku dopiero po dobrej chwili. Każe otworzyć bagażnik pożyczonego od Grynczuka żiguli, zagląda do wnętrza, sprawdza numer rejestracyjny wpisany do przepustki, dopiero potem podnosi szlaban. Andriej, młodziutki kierowca żiguli, mówi, że jeździ do zony bardzo rzadko. Jest pracownikiem merostwa. – Kazali mi, to jadę – odpowiada wymijająco na pytanie, czy się nie boi „radiacji”. Promieniowanie już tutaj jest czterokrotnie wyższe od normy, a do reaktora, który wybuchł 26 kwietnia 1986 r., jeszcze około 30 km.
Ani on, ani my nie dostaliśmy ubrań ochronnych i masek. Osiem lat temu dostawał każdy, zaś auta wyjeżdżające z zony były starannie myte. Teraz „rekwizyty ochronne” przysługują tylko amatorom turystyki ekstremalnej, którzy za parę godzin pobytu w zonie płacą 200 dol. Telewizyjne reklamy zachęcają Ukraińców do mniejszego wydatku: „Przyjeżdżajcie do Czarnobyla za 45 hrywien” (ok. 10 dolarów).
Ninę Jankowską, którą poznaliśmy w Iwankowie, sześciotysięcznej stolicy rejonu, obejmującego od wybuchu również całą strefę czarnobylską, takie reklamy głęboko oburzają. Dwa lata temu pochowała 18-letniego syna. Pawlik zmarł nagle, Anatolij Jankowski, mąż Niny, były likwidator w zonie, jest po zawale. Nina swoje nieszczęścia przypisuje wybuchowi reaktora. – Wyjechałam dopiero dwa tygodnie po awarii. Wcześniej uspokajali nas, że w Czarnobylu był tylko pożar. Zabrałam Pawlika i Witalija do Krasnodarskiego Kraju, gdzie mam rodzinę. Mąż został w Iwankowie, musiał pilnować pracy i gospodarstwa.
– W mieście zostali sami mężczyźni – opowiada Anatolij. Nina z dziećmi wróciła dopiero po paru miesiącach. W Iwankowie jest trzeci stopień skażenia radioaktywnego, strefa tzw. dobrowolnego wysiedlenia. Wyjechać mógł każdy. Rząd wyceniał opuszczany dom, dawał pieniądze i można było się osiedlić w innej części ówczesnego Związku Radzieckiego. – W Krasnodarskim Kraju upatrzyliśmy sobie dom, ale tam wszystko obce, a we wrześniu słońce wypala ziemię do cna – mówi Tola Jankowski, Polak z pochodzenia. – W Iwankowie jesteśmy na swoim. I grób Pawlika blisko.

Nie stawajcie na mchu

Na nowym cmentarzu w Iwankowie, otwartym niespełna rok przed katastrofą, już nie ma miejsc. Gala, która pracowała razem z Niną Jankowską w piekarni, pochowała w ciągu roku matkę, siostrę i brata. – Tego dnia, gdy chowaliśmy siostrę, było sześć pogrzebów, ale od zrywu w Czarnobylu to nikogo nie dziwi – mówi Gala, jakby pogodzona z losem.
Czarnobyl. 300 m od czwartego reaktora, pogrzebanego pod betonowymi płytami, tonami piasku i ołowiu, w Prypeci pływają olbrzymie sumy. Jurij Tatarczuk, urzędowy opiekun, który przejął nas zaraz po przekroczeniu granicy zony, proponuje, żebyśmy nakarmili „rybki”. Karmimy, a on uruchamia dozymetr. Odtąd nasilający się momentami jazgot urządzenia wskazującego stopień napromieniowania przypomina o coraz większym skażeniu terenu. Poziom promieniowania w zonie wynosi od 30 do 300 mikrorentgenów na godzinę, norma – do 20.
– Nie stawajcie na mchu ani na trawie, tam radiacja jest największa – ostrzega Jurij.
Wokół sarkofagu kryjącego to, co zostało z czwartego reaktora, w białych kombinezonach i pomarańczowych kaskach pracują ludzie. Wejście do wnętrza sarkofagu grozi roczną dawką promieniowania.
Na dachu sarkofagu jest 200 m kw. szczelin, przez które podczas opadów i wiatrów przenika do atmosfery radioaktywny pył. Szacuje się, że jest go ok. 50 ton. Na dolnych poziomach sarkofagu wykryto substancje zawierające paliwo atomowe. Nikt nie wie, ile go wyciekło. We wnętrzu sarkofagu jest go ok. 180 ton (jak podał w 1999 r. ukraiński miesięcznik „Nadzwyczajna Sytuacja”).
W grudniu 2000 r. wyłączono ostatni reaktor w Czarnobylu. – Teraz my musimy im dawać prąd, bo elektrowni atomowej nie da się zamknąć na kłódkę – tłumaczy Jurij Grynczuk, były likwidator. W środku sarkofagu przebiegają reakcje radioizotopów, wydzielają się gazy i ciepło. Istnieje prawdopodobieństwo, że syntezują się nowe, nieznane dotąd nauce substancje. Wszystko to przenika do ziemi, do wody, także do Dniepru, z którego pije dwie trzecie Ukrainy. Na skażonych obszarach mieszka 3,2 mln ludzi.

Likwidatorzy

Po wybuchu najpierw gasili pożar reaktora, potem zakrywali jego szczątki materiałami zrzucanymi z helikopterów, odkażali teren w promieniu 30 km od elektrowni, która jest teraz zamkniętą strefą. Dla 10 tys. ludzi jest wciąż miejscem pracy. Cenionym, bo tylko tu płacą regularnie, dają dodatki za szkodliwe warunki i wcześniejszą emeryturę – 10 lat w zonie liczy się jak 15 lat zatrudnienia poza nią.
Jurij Tatarczuk pracuje w zonie od sześciu lat. Zarabia 200 hrywien plus dodatki, w sumie tysiąc hrywien miesięcznie (średnia płaca na Ukrainie – ok. 200 hrywien). – Mam żonę i dwoje dzieci – mówi Jurij. O zdrowiu na razie nie myśli. – Nie jem tutejszych grzybów ani ryb – zastrzega. Ma dopiero 30 lat. Jest po anglistyce.
W ciągu ostatnich lat zmarło ponad 12,5 tys. likwidatorów – podały „Moskiewskie Nowosti” w październiku 2000 r. Liczba zmarłych i wciąż umierających z napromieniowania, także z powodu ukradzionych w zonie radioaktywnych metali i materiałów budowlanych, nie jest znana. Nie wiadomo, ile czasu jeszcze przeżyją. Dr Martinez Perez na łamach „Le Figaro” podkreśla, że śmiertelność wśród likwidatorów jest niższa niż w populacji niedotkniętej bezpośrednio katastrofą czarnobylską, a to dlatego, że likwidatorzy są pod lepszą opieką medyczną. Znacznie częściej niż inni chorują oni na dolegliwości układu trawiennego, choroby sercowo-naczyniowe, chroniczne zapalenie oskrzeli i reumatyzm. U dzieci z rejonu Homla (Białoruś), który znalazł się w bezpośrednim zasięgu chmury radioaktywnej, rak tarczycy pojawiał się sto razy częściej niż przed wybuchem.
Jurij Grynczuk: – W Iwankowie żyje 20 kobiet wyleczonych z raka. Jego zdaniem, 30% chorób bierze się z radiacji i ciężkich warunków życia, a 70% z nerwic wywołanych katastrofą.
Z samego rejonu Iwankowa 2,5 tys. mężczyzn jeździ do zony na kilkudniowe wachty. W zonie najdłużej można pracować dwa tygodnie, potem dwa tygodnie wypoczynku w domu. Czyli praca w polu, w gospodarstwie. W rejonie iwankowskim co roku oznacza się obszary, gdzie ze względu na skażenie radioaktywne nie wolno sadzić kartofli, zbierać grzybów, jagód ani polować, ale ludzie łamią zakazy. Ze względu na skażenie gleby zamknięto jedyną fabrykę włókienniczą przerabiającą len. Na bazarach kontroluje się napromieniowanie sprzedawanej żywności.

W Czarnobylu jemy z Jurijem i Andriejem czterodaniowy obiad „specjalny”, likwidatorzy też, tyle że bez pielmieni (pierożków) i schabu na przystawkę.
Cerkiew w Czarnobylu zamknięta. W kapliczce obok zapalamy świeczkę za duszę popa Fiodora Ilenoka, który osiem lat temu mówił nam tutaj, że awaria zbliżyła ludzi do Boga. – Na nabożeństwa w wielkie święta przychodzi po kilkadziesiąt osób, nawet likwidatorzy – zapewniał. Wyjechawszy jakiś czas później z Czarnobyla, zmarł. – A widzicie – mówi kobieta spotkana pod cerkwią – kto zostaje w Czarnobylu, żyje, kto wyjeżdża, umiera. Ja tu już jestem 16 lat.
Prypeć, niecałe dwa kilometry od reaktora. Ani żywej duszy oprócz nas. Na placu zabaw pluszowy słonik rozerwany przez zdziczałe zwierzę szukające pożywienia i rudy mech pełznący po betonowych płytach. W ciągu 48 godzin ewakuowano z miasta 47 tys. pracowników elektrowni z rodzinami. Powiedziano im, że wrócą za dwa dni. Zostawili wszystko, dzisiaj nie ma prawie nic. Powyrywano nawet futryny z okien. Olbrzymie blokowisko zamienia się w ruinę. Gdy domy rozpadną się, wiatr rozwieje radioaktywne pyły poza obszar zony. I znowu dojdzie do skażenia. Na jakim obszarze, zdecyduje wiatr.
– Nie stawaj na mchu! – krzyczy Jurij. Dozymetr wariuje, wzmaga się wiatr, Jurij podnosi nad głowę rękę z urządzeniem. – Radiacja większa niż przy sarkofagu – oznajmia. Jeszcze większa będzie w zachodniej części zony.

Wróciliśmy, żeby umrzeć na swoim

Opacziczi. Tej wsi, podobnie jak wielu w tej najbardziej skażonej strefie, powinno nie być. Żyje w niej 27 samosielców – ludzi, którzy potajemnie wrócili tu po wysiedleniu do ciasnych mieszkań w odległych miastach. Wróciła też Nastazja Czikałowiec. – Mój batko (ojciec) chciał umrzeć na swoim – wspomina. – Gdyśmy tylko wrócili z wygnania, kartofle wykopali, batko pomarł. Z mężem Nikołą mamy teraz dwie chaty. Zachodcie! Nastazja pokazuje gospodarstwo. – Co nam, starym, więcej potrzeba, świnkę wyhoduję, kury, krowę. Woda z własnej studni. I wódka własnej roboty. Skosztujcie! Ma z 60 gradusów. Dobra na radiację.
Przypominamy sobie, co mówiła Nina, technolog żywienia z Iwankowa: – Po wybuchu kazali dzieciom pić czerwone wino, moja córka miała 12 lat i nie chciała. Dorosłym radzono pić wódkę. Kierowcy jeżdżący do zony dostawali alkohol za darmo.
Jurij Tatarczuk: – Gdy płonął reaktor, w pierwszej kolejności powycinali drzewa przy drogach, żeby kierowcy ciężarówek z piaskiem i gruzem mogli jechać jak najszybciej.
Pytamy o Olgę Zachorną, poznaną w Opacziczi przed ośmiu laty. Żyje! – Nastazja, okazuje się jej bratowa, prowadzi nas do znajomej chaty przez zupełnie zarośniętą drogę. Ledwie poznaliśmy obejście Olgi po starej studni. Olga akurat daje jeść kurom. Przytyła, ale narzeka na zdrowie. – Doktor w Czarnobylu, czym się tam dostanę? A najbliższy szpital w Iwankowie. Autobusu do Iwankowa na targ już trzeci miesiąc nie dają. Tyle co chleb przywiozą dwa razy na tydzień.
Olga narzeka, ale stół migiem zastawia, kroi ogórki, chleb, mięso, kromki paschy (świątecznego ciasta). – Samogonki musisz wypić trzy stakanczyki, na Trójcę świętą, a potem już do woli – poucza i sama wychyla za nasze zdrowie, szczęśliwa, żeśmy się jeszcze na tej ziemi spotkali.
A mało brakowało. Zagrody w Opacziczi zostały celowo podpalone, żeby wykurzyć stąd samosielców. – Cudem ocalało parę chat – opowiada Nastazja. Władze twierdzą, że pożary same wybuchły, ale ludzie widzieli, jak podpalacze ciskali butelki z benzyną. Z samolotów zrzucano napalm. Ale samosielcy wykurzyć się nie dali. – Bo gdzie pójdziemy. Dla nas już tylko jedna droga, na cmentarz – mówi Olga.
Z fotografii za szkłem w każdej chacie spoglądają dzieci i wnuki samosielców. Młodym do 18 lat nie wolno tu przyjeżdżać. Starsi dostają przepustki, ale przyjeżdżają rzadko, bo to kosztuje. Olga prosi, żebyśmy następnym razem przywieźli jej coś z ubrania. Przywieźliśmy tylko świeży chleb, cukierki i pomarańcze. Tatarczuka prosi, żeby zaglądał częściej. – Jak nam samotność dokuczy, to się schodzimy, samodiełki popijemy, pośpiewamy – mówi Nastazja i po ostatnim na dziś stakanczyku zaczyna śpiewać, że jak baba popije, to wraca do domu i chłopa bije…
Zmierzcha. Wracamy do Iwankowa przez Poleskoje – kolejną wysiedloną wieś. Czarne oczodoły pustych chałup, przed jedną z nich plącze się porzucona maska przeciwgazowa. W zaroślach świecą oczy zdziczałych psów, a może wilków. Zwierzyny po lasach namnożyło się tyle, że nie wiadomo, co z nią począć – narzeka Tatarczuk. I dodaje, że kłusują tu całe bandy. – Ale dwugłowych wilków nie zobaczycie. Chociaż nie wiadomo, jakie genetyczne zmiany kiedyś się tu pojawią u zwierząt i u ludzi.

40 pokoleń potworów

Badania prof. Wiaczesława Konowałowa, genetyka, nie były na rękę ani władzy radzieckiej, ani dzisiejszej władzy Ukrainy. Obserwując drozofile, muszki, u których cykl rozrodczy wynosi 10 dni, stwierdził, że po czterech pokoleniach zaczęły rodzić potwory – bez skrzydeł, bez oczu lub z kolorowymi oczami. Zmutowane radiacją muszki umieścił w środowisku ekologicznie czystym. Okazało się, że mutanty rodziły mutanty przez kolejnych 40 pokoleń. Dopiero potem wszystko wróciło do normy. Zdaniem Konowałowa, akumulacja w kościach ludzkich strontu 90, plutonu i pierwiastków transuranowych prowadzi do niestabilności genetycznej, anomalii dziedziczonych przez kolejne pokolenia. Mieszkańcy skażonych rejonów noszą w sobie miniaturowe reaktory, które z każdym rokiem otrzymują coraz więcej paliwa.
Według wielu uczonych, małe dawki radiacji przyjmowane przez 16 lat są bardziej niebezpieczne niż silniejsze promieniowanie, gdyż organizm nie włącza wówczas mechanizmów obronnych.
Mijamy ciężarówkę wyładowaną sosnowym drewnem. Wolno wywozić tylko okorowane pnie, ale wywozi się wszystko, jak leci.
Przez zamkniętą strefę najbardziej skażonego rejonu Poleskoje codziennie jeździ kursowy autobus do Mozyra na Białorusi. Cudzoziemców się tędy nie przepuszcza, co stwierdziliśmy na własnej skórze. Z autobusu wysadzono nas na przejściu granicznym w Wilczy (ostatnia wysiedlona wieś po ukraińskiej stronie). Po długich, lecz bezowocnych pertraktacjach z Białorusinami musieliśmy zawrócić na Ukrainę. Przez zamkniętą zonę, bez przepustek, przejechaliśmy w nocy przygodnie napotkanym tirem wiozącym traktory z Mińska do Kijowa.


16 lat po czarnobylskiej awarii, z mieszaniny promieniotwórczych izotopów, które przedostały się do atmosfery, groźny przestał być jedynie jod 131. Jego rozpad połówkowy jest bardzo krótki – około ośmiu dni. Wybuch spowodował jednak emisję groźniejszych izotopów, nadal tak samo szkodliwych jak tuż po awarii – cezu 137, strontu 90 i plutonu 241. Okres rozpadu połówkowego cezu 137 wynosi około 30 lat. Pierwiastek ten osadza się w tkance mięśniowej człowieka. Jest głównym sprawcą choroby popromiennej. Stront 90, mający zbliżony do cezu okres rozpadu połówkowego, osadza się w tkance kostnej. Pluton 241 w ciągu 14 lat przeobraża się w połowie w ameryk 241 – nieistniejący w przyrodzie, który atakuje organizm ludzki cząstkami alfa, czyli jądrami helu, znacznie uszkadzając tkankę.


Anatolij Aleksandrow, dyr. Instytutu Energii Jądrowej im. Kurczatowa, przyznał publicznie, że bezpośrednią przyczyną katastrofy czarnobylskiej był przeprowadzony w elektrowni eksperyment, o którym nie wiedział ani on sam, ani nawet konstruktor reaktora, akademik Dołleżał. Eksperyment wiązał się z likwidowaniem nadmiaru ciepła. Przygotowanie eksperymentu powierzono organizacji Donenergo, która nigdy nie miała do czynienia z elektrowniami atomowymi. W rezultacie czarnobylska elektrownia pracowała z wyłączonym układem awaryjnego chłodzenia reaktora (system SAOR). Eksperyment 12 razy naruszał instrukcję eksploatacji elektrowni. – W koszmarnym śnie coś takiego się nie przyśni – powiedział Aleksandrow, który zasłynął z tego, że przed wybuchem w Czarnobylu uratował od awarii reaktor w Czelabińsku.

 

 

Wydanie: 19/2004, 2004

Kategorie: Świat

Napisz komentarz

Odpowiedz na treść artykułu lub innych komentarzy