Przykre

Przykre

Gen. Wojciech JARUZELSKI wyjaśnia, dlaczego zdecydował się wziąć udział w programie „Teraz my”

23 bm. o godz. 22.35 w TVN rozpoczęła się „rozmowa”, jaką przeprowadzili ze mną pp. Andrzej Morozowski i Tomasz Sekielski. Od ponad roku usilnie, wręcz natarczywie – zwłaszcza p. Morozowski – o nią zabiegali. Uchylałem się, dostrzegając, iż w imię fetysza tzw. oglądalności, są to nieraz – mówiąc oględnie – dość dziwaczne spektakle.
W ostatnim okresie miałem możliwość odbycia rozmów z p. Janiną Paradowską („Superstacja” – 10 bm.) oraz p. Moniką Olejnik (TVN 24 – 12 bm.). Zawartość merytoryczną, spokój i kulturę tych rozmów zapamiętałem dobrze. Liczyłem, że ów wzorzec pozwoli panom Morozowskiemu i Sekielskiemu zachować stosowny standard. Z tą też intencją 16 bm. odbyłem z nimi ponadgodzinne spotkanie w Biurze b. Prezydenta RP. Miało ono charakter obustronnie życzliwy, rzeczowy, ześrodkowany na problemach drogi do historycznych przemian, jakie zaszły w Polsce, Europie i na świecie. Wręczyłem im też tekst mojego wystąpienia, jakie miało miejsce 18 września br. w czasie konferencji naukowej we francuskim Instytucie Spraw Międzynarodowych w Paryżu (uczestniczyli w niej również: Tadeusz Mazowiecki, Aleksander Hall, Bogdan Lis, Adam Michnik oraz ks. biskup Bronisław Dembowski). Moje wystąpienie opublikował tygodnik „Przegląd” 4 października br. Do tej konferencji nawiązał również przeprowadzony ze mną przez red. Krzysztofa Lubczyńskiego wywiad, jaki 2 października br. ukazał się na łamach „Trybuny”. Redaktor Morozowski w kolejnej rozmowie telefonicznej (21 bm.) powiedział, że z treścią tego wystąpienia zapoznał się,

podziela zawarte w nim oceny,

co też stanie się osią naszej ew. telewizyjnej rozmowy. Zaznaczył też, że tzw. strzałów z biodra nie będzie. Wszystko to skłoniło mnie do wyrażenia na nią ostatecznej zgody.
Dziennikarz powinien być dociekliwy, gdy trzeba – ostry, nawet zadziorny, ale w ramach elementarnej kultury i rzetelności. Przyznam, iż łatwowiernie na to liczyłem. Nocny telewizyjny „spektakl” 23 bm. po prostu mnie zaskoczył, zaszokował. Właściwie powinienem od razu opuścić studio. Nie uczyniłem tego z szacunku dla telewidzów i stacji TVN jako całości, jednocześnie licząc na uwzględnienie mojej uwagi, iż „ze studia, którego oprawa i sceneria przypomina paryski kabaret Moulin Rouge, nie należy czynić konfesjonału”. Niestety, kto oglądał ową audycję, wie, jak toczyła się ona do końca. Wciąż próbowano sprowadzić ją na płaszczyznę intymną, bardzo osobistą. W tym miejscu przypomnę spotkania – które wielce sobie cenię – z historyczną postacią, Papieżem Janem Pawłem II. Długą, trzygodzinną rozmowę z Prymasem Polski Stefanem Wyszyńskim, a także liczne, merytoryczne kontakty z Prymasem Józefem Glempem. Nigdy nie byłem pytany o mój światopogląd. Panowie – Morozowski i Sekielski – w sposób wręcz natrętny okazali się bardziej papiescy niż sam papież. Zadali nawet tak groteskowe pytanie, jak: gdzie trafię po śmierci: do piekła, czyśćca czy raju? Prowadzący nie oszczędzili też mojej świętej pamięci Matki, m.in. w sprawie charakteru mego udziału w Jej pogrzebie. Telewidzowie mogli to odczytać jako dziennikarskie „odkrycie”, z którego powinienem się wytłumaczyć. A rzecz polega na tym, że to właśnie ja niejednokrotnie pisałem i mówiłem z goryczą o tym fakcie, sytuując go jednakże na szerszym tle ówczesnych chorych stosunków państwo-Kościół.
Zdumiewające było powoływanie się na opinię, jaką wyrażał o mnie Ryszard Kukliński. Warsztatowa, elementarna przyzwoitość nakazywała przywołanie świadectwa nie tylko dezertera i szpiega, ale jeszcze jakiejś innej osoby. Dowodzi to

rzeczywistej intencji

nie tylko wobec mnie, ale i dziesiątek, setek tysięcy osób znających mnie, współpracujących ze mną i podlegających mi przez długie lata. Kukliński np. orzekł, że byłem tchórzem. Tę obelgę smakowicie przywołuje pan Morozowski, co więcej – zapytuje: co to jest honor?! Czy panowie Morozowski i Sekielski przystępując do tej rozmowy, nie zadali sobie trudu poznania nie jakichś wycinkowych, a nawet bałamutnych strzępów, ale całości mojego życiorysu? Zobaczyliby wówczas, jak ten „tchórz” został dowódcą pułkowego zwiadu, działającego przecież na pierwszej frontowej linii. Że został odznaczony orderem Virtuti Militari, dwukrotnie Krzyżem Walecznych, trzykrotnie srebrnym medalem Zasłużonym na Polu Chwały. Że wreszcie w okresie działań wojennych awansował dwukrotnie – i w stopniu, i na stanowisku. Przez powojenne dziesięciolecia musiałem podejmować trudne i nieraz kontrowersyjne decyzje lub też godzić się z nimi. Zawsze przy tym pamiętałem, że Naród nasz doznał nieraz straszliwych skutków różnych „odważnych” decyzji. Nie uznaję jałowej fanfaronady. Kukliński przywołuje jako chlubny przykład odwagę Ceausescu. Poznałem ją z bliska. Płacił za nią wieloletnim terrorem i jaskiniową ortodoksją we własnym kraju. Finał jest znany. A wprowadzenie stanu wojennego? Niezależnie, kto jak ocenia tę decyzję – wymagała odwagi, zwłaszcza że towarzyszyła mi świadomość, iż jej ciężar nieść będę do końca swych dni. Trzy tygodnie przed śmiercią Mieczysława Rakowskiego ukazał się 26 października 2008 r. na łamach „Przeglądu” jego obszerny artykuł na mój temat, w mojej obronie. Pisał w nim m.in. o stanie wojennym, którego wprowadzenie uważał za konieczne, ale jednocześnie przypomina, jak w listach do mnie stwierdzał, że muszę się liczyć z wszelkimi, dotkliwymi konsekwencjami, włącznie z zagrożeniem życia. Zmaterializowało się to zresztą w październiku 1994 r. w postaci zamachu, który istotnie takie zagrożenie spowodował. Tylko że ja wówczas oświadczyłem, iż sprawcy wybaczam, oraz zwróciłem się z apelem do prokuratury i sądu, ażeby go nie karać. W rezultacie kara była symboliczna. Odszedłem więc od aktualnej do dziś filozofii pana Zagłoby: „Ja waści po chrześcijańsku wybaczę, ale trzy dni po tym, jak go kat powiesi”.
Nie piszę o tym wszystkim z nadzieją na jakieś humanitarne względy. Wręcz przeciwnie – co podkreślałem wielokrotnie – jestem zainteresowany, ażeby sprawy rozstrzygnął niezawisły sąd. Pozwala to bowiem w sposób oficjalny złożyć stosowne wyjaśnienia, zarówno w sprawie tragedii Grudnia 1970 r., jak też „zbrodni komunistycznej” stanu wojennego. Te pierwsze są szczegółowo ujęte w książkach pt.: „Przed sądem” oraz „Przeciwko bezprawiu” (Wyd. Adam Marszałek, odpowiednio 2002 oraz 2004 r.). Te drugie – znalazły się w ponadtrzystustronicowej książce pt. „Być może to ostatnie słowo” (Wyd. Comandor – 2008 r.). To w istocie rzeczy dokument. Jednakże jako niewygodny, a dla wielu znanych historyków, polityków, publicystów – nawet wstydliwy, jest znamiennie przemilczany, w zdecydowanej większości księgarń nieobecny. Na wspomniane wyjaśnienia – książkę, zwracałem uwagę panom Morozowskiemu i Sekielskiemu podczas naszego spotkania 16 bm. W czasie audycji nie znalazłem – poza moją uwagą – żadnego jej śladu. Oczywiście każdy, a tym bardziej polityk, dziennikarz – ma prawo do własnych ocen. Ale po pierwsze – powinny być uczciwe. Po drugie – nie mogą polegać na publicznym ferowaniu wyroków, stanowić w ten sposób próby

wywierania na sąd społecznej presji.

Staje się to bowiem czymś w rodzaju słynnego powiedzenia babci Pawlakowej – „Sąd sądem, ale sprawiedliwość musi być po naszej stronie”.
Wreszcie, w owej audycji – bo trudno to nazwać autentyczną rozmową – szczególnie niestosowne było manipulowanie, instrumentalne wykorzystywanie ludzkich tragedii, krzywd doznanych przez niektóre osoby jako emocjonalnej „podkładki” pod tezy mające zdyskwalifikować mnie moralnie. A przecież panowie Morozowski i Sekielski chyba dobrze wiedzą, iż ja niezliczoną ilość razy publicznie mówię, oświadczam: żałuję, ubolewam, przepraszam itd., zwłaszcza tych wszystkich, którym wyrządzona została jakakolwiek krzywda czy niesprawiedliwość. W czasie dramatycznych zawirowań stanu wojennego było to tzw. mniejsze zło. Ale zło nawet mniejsze – co zawsze podkreślam – jest też złem, zwłaszcza gdy dotyka kogoś osobiście. A to, że nie udało się wykryć i ukarać wszystkich sprawców? Nie wiem, czy wnikliwość konkretnych śledztw była wystarczająca. Ale przecież w demokratycznej już Polsce jakże wiele spraw jest wciąż otwartych. Chociażby morderstwo Alicji i Piotra Jaroszewiczów, zabójstwo Marka Papały i wiele innych mniej znanych, ale po ludzku również bolesnych. Niestety, były, są i będą tego rodzaju przypadki nie tylko u nas, ale na całym świecie. Jest wreszcie jeszcze jeden aspekt tej audycji. Stałem się głównym adresatem wszelkiego zła, czarną legendą owych czasów. Ale – chcąc nie chcąc – tym samym oskarżenie rzuca cień na miliony ludzi, którzy stan wojenny poparli i nadal – mimo propagandowej kanonady – uważają, iż był on uzasadniony. Dotyczy to również wielu tysięcy tych żołnierzy, którzy nawet nie uczestnicząc bezpośrednio w jego realizacji, nie dezerterowali, nie protestowali, nie strzelali do siebie jak w 1926 r., a pozostawali w służbie, przy tym niektórzy pozostają w niej do dzisiaj. W istocie rzeczy wszyscy wyżej wymienieni traktowani są jako bezmyślne, bezwolne stado albo jako zgraja oportunistów i koniunkturalistów. Można to stosownie odnieść do jakże wielu realistów, ludzi różnych przekonań, a zwłaszcza polskiej lewicy, w tym tzw. postkomunistów, i oczywiście żołnierzy służby zawodowej, a także zasadniczej, których ok. 50% przed wcieleniem do wojska należało do „Solidarności”. Wojsko Polskie w każdym jego historycznym wcieleniu jest mi serdecznie bliskie.

Biorąc odpowiedzialność na siebie,

bronię i bronić będę do końca jego dobrego imienia.
Proszę, ażeby nie traktować tego tekstu jako wyrazu mojej niechęci, krytycyzmu wobec środowiska dziennikarskiego. Dziennikarz, publicysta, to niezwykle ważna i odpowiedzialna społecznie misja. Zdecydowana większość, mimo nawet skrajnie różnych poglądów, zachowuje należne normy warsztatowe i etyczne. Zasługują oni na społeczne uznanie i zaufanie. Ale właśnie dlatego nie można godzić się na odstępstwa od tych norm, na mieszankę ignorancji z arogancją. Taką „łyżkę dziegciu” zaaplikowali panowie Morozowski i Sekielski. Piszę o tym z przykrością, bo wydawali mi się dotychczas kompetentni i sympatyczni.
Wreszcie uwaga ostatnia. Zbliża się 13 grudnia – kolejna, tym razem już 28. rocznica wprowadzenia stanu wojennego. Od kilku lat daje się zauważyć zupełnie niezrozumiała tendencja. Otóż w miarę upływu czasu zamiast bardziej wyważonych ocen i refleksji następuje eskalacja emocji, oskarżeń, przywoływanie starych podziałów. Historia bywa zastępowana histerią. Trwa licytacja o monopol, o wyłączną uzurpację prawdy, honoru, patriotyzmu. Mnożą się kombatanckie szeregi. Pojawiają się kolejne sensacje. „Jastrzębie” krajowe i zagraniczne, w tym z lampasami, przeistaczają się w „gołębie”. A przecież dla nas, w Polsce, nadrzędne powinno być myślenie: jak tamto wczoraj, w imię jutra, sine ire et studio odczytywać dziś. Wczoraj jako nauka – jutro jako wyzwanie i cel.

Wydanie: 2009, 48/2009

Kategorie: Media

Napisz komentarz

Odpowiedz na treść artykułu lub innych komentarzy