Przyznaję się, że morduję od dziecka

Teledelirka

Ja, pisarka, niewymieniona z nazwiska, a nazwana przez Tadeusza Zielińskiego znaną felietonistką, chcę porozmawiać z nim jak felietonistka z felietonistą. Pan profesor, którego czytam z uwagą i często się z nim zgadzam, szukał przykładu społecznej niedojrzałości prawnej i wydawało mu się, że znalazł go w moim tekście. Chodzi, bagatela, o zabijanie zbrodniarzy bez sądu. Ja namawiam do linczu, mimo że wypowiedziałam się półżartem, mój felieton jest „sygnałem dewiacji”. Nie wiem, czy tytuł: „Triumfalny powrót Kodeksu Hammurabiego” był zbyt mało ironiczny? Pisałam o marzeniu w skali społecznej, by pojawił się Terminator, który wreszcie zrobi porządek za państwo i jego zaatakowane liszajem organa. To nasz lęk powoduje, że stajemy się, z jednej strony, bezradni, z drugiej zaś, żądni krwi.
Tak więc i ja, gdy dowiedziałam się, że jeden z trzech bandziorów, gwałciciel i morderca, postrzelony podczas ucieczki leży w szpitalu, pomyślałam, że trzeba tam pojechać i załatwić sprawę od ręki. Pomyślałam, bo z a w s z e w przypadkach skrajnego bestialstwa myślę o zemście w imieniu ofiary. Moje współodczuwanie to rodzaj syntonii uczuciowej z ofiarą, zawsze staję po jej stronie. To nie dewiacja, to odruch zdrowego organizmu, wentyl, przez który uchodzą emocje.
Mam niezbywalne prawo prywatnego człowieka do myślenia o zemście. Sędzia, adwokat, prokurator takiego prawa nie mają. W przypadku prawnika rola powinna być wewnętrznie zintegrowana z osobowością. Dla dobra sprawy.
Dlatego też ja jestem mściwą, naładowaną emocjami pisarką, a pan profesor jest obiektywnym, wyważonym i sprawiedliwym w ocenie facetem, pozbawionym całkowicie uczucia zemsty.
Zawsze myślę, by wyeliminować zbrodniarza, a jednak tego na własną rękę nie czynię. Tak zachowują się ludzie bezradni, którzy chcą żyć w państwie prawa, a nie zgadzają się na zło. Nie wiem, czy mój interlokutor czytał, co pisałam o próbie samosądu na prezesie Odry? Byłam przeciw i jestem z a w s z e przeciw samosądom w każdej postaci. Pisałam o tym w felietonie „Ogórek, lincz i kreatywna księgowość”, gdzie jasno wypowiedziałam się, co sądzę o napaści na prezesa i rewolucyjnym wymiarze sprawiedliwości.
Cytaty z Seneki, toczące się ze strony prof. Zielińskiego, na moją biedną głowę jak kamienie, a mówiące o zdrowszym dla społeczeństwa, wstrzemięźliwym wymierzaniu kar, chybiły. Moim skromnym zdaniem, dotyczą innego rodzaju przestępstw niż gwałcenie 14-letniej dziewczynki na oczach jej chłopaka przez trzech zbirów i zamordowanie jej, potem skatowanie chłopca, który przeżył, choć zgodnie z logiką wytrzymałości ludzkiej, nie powinien.
Łagodniejszych niż u nas wyroków za okrutne gwałty nie ma ani w Europie, ani w Ameryce. Za kilkakrotny gwałt na dziewięciolatce sąd w Łodzi skazał pedofila na cztery i pół roku więzienia. Na cztery i pół oraz trzy lata skazano w Bytomiu policjantów, którzy gwałcili zbiorowo zatrzymane 11-, 14- i 16-latki. Za takie czyny nasze prawo przewiduje od trzech do dwunastu lat więzienia. Nie mówmy więc o jeszcze większym złagodzeniu wyroków!
Wiele razy czytałam opisy przewodów sądowych będące farsą, gdzie z ofiary robiono osobę lekkich obyczajów, jakby takie można było bezkarnie gwałcić. U nas wypowiedzi feministek na ten temat wzbudzają niechęć albo śmiech, a one przynajmniej nagłaśniają i dokumentują te sprawy. Wystarczy wziąć do ręki „OŚKĘ” wydawaną przez Ośrodek Informacji Środowisk Kobiecych, by zobaczyć, ile sekcji pracuje, by pomóc kobietom. Robią to stale, a nie ze względu na kalendarz wyborczy. Popieram, choć do żadnej organizacji ani partii nie należę. Robię swoje, pisząc. Mówię za siebie, jestem wolna.
A teraz geneza zabijania. W powieści „Chwała czarownicom”, która właśnie wyszła z drukarni, wiele stron poświęciłam zemście. Wszystko wzięło się z traumatycznego przeżycia z dzieciństwa. W wieku sześciu lat bohaterka Bogna Fox, uznawana przez nauczycieli za trudne dziecko, a przez księdza za małą diablicę, nie mogąc doczekać się sprawiedliwości, ani ze strony Boga, ani też sądu, wzięła na siebie ciężki obowiązek wyeliminowania zbrodniarza. To był pedofil, który dokonał brutalnego gwałtu na jej najbliższej przyjaciółce z klasy. Przychodził często pod szkołę, zabierał którąś z małych, gapowatych dziewczynek na spacer, częstował cukierkami, pachniał wodą kolońską, uśmiechał się i wiele obiecywał. Dawał też pieniądze. Milczenie i wstyd dzieci czyniły go bezkarnym. Mała Bogusia zaplanowała wszystko w najdrobniejszych szczegółach i wykonała to. W tajemnicy przed rodzicami ćwiczyła na zwiniętym w rulon starym kocu pchnięcie nożem, by mieć pewność, że ten pan już nigdy nikogo nie skrzywdzi. Nóż włożyła do worka z kapciami. Wiedziała, że nikt nie będzie podejrzewał sześciolatki o morderstwo z premedytacją. Była bardzo sprytną dziewczynką.
Teraz Bogna Fox jest dorosłą pisarką i opisuje swoją traumę. Ktoś spytał mnie, czy to się stało naprawdę, bo jest bardzo przekonywujące. Odpowiadam: tak, to się stało naprawdę, w świecie fikcji literackiej. Ona zabiła naprawdę, ja zabijam w myślach. Uwalniam się od strachu, potem przyjmuję obowiązujące racje naszego państwa prawa i z wielkim trudem podporządkowuję się normom. Staram się być cywilizowaną kobietą, choć przyznaję, że idzie mi to z wielkim trudem.
Prześlę panu profesorowi tę powieść, a wtedy zrozumie, jak ciężkie i skomplikowane jest życie pisarki.

 

 

Wydanie: 2002, 41/2002

Kategorie: Felietony

Napisz komentarz

Odpowiedz na treść artykułu lub innych komentarzy