Pseudohit o niby-państwach

Pseudohit o niby-państwach

Mają terytorium, ludność i efektywną władzę – brakuje im jedynie uznania międzynarodowego

Politologia ma przyszłość. Setki instytutów naukowych, tysiące wybitnych profesorów, niezliczone kongresy zapewniają prymat politologii w orszaku nauk!
Małostkowe byłoby wytykanie politologii, że gdy rozpościerała skrzydła do lotu, miała trochę niepowodzeń. Nie przewidziała, że jakiś ajatollah wywróci Pawi Tron, że niezłomny Kraj Rad połamie zęby na dzikim Afganistanie i nagle spruje się jak stara kapota, a podobny los spotka dumną Jugosławię i zaradną Czechosłowację, że milionowa armia Saddama Husajna z kretesem przegra dwie wojny, zadając przeciwnikom straty na miarę średniej potyczki, że Japonia, potem Niemcy – gospodarcze giganty – ugrzęzną w stagnacji, że 19 terrorystów straceńców uderzy skutecznie w plexus solaris Ameryki.
Obecnie politologia zwiastuje triumf globalizacji i bliski moment, w którym wartości uniwersalne (czyli europejskie, ogłoszone wszechobejmującymi) zdominują calutki świat, no, chwilowo bez Kuby i Korei Północnej oraz kilku państw-ruin Czarnego Lądu. Wieszcząc to, politolodzy ignorują zjawiska marginalne: błąkające się po świecie

watahy krzykliwych antyglobalistów,

emanujące tu i tam reliktowe separatyzmy oraz naiwne tęsknoty do „małych ojczyzn”, wrogich mcdonaldyzacji i cocacolizacji człowieczeństwa. A już żaden politolog z wyżyn katedr akademickich nie dostrzega ogólnoświatowej wysypki dziwacznych tworów, które można nazwać niby-państwami. Spełniają one kryteria państwowości – mają terytorium, ludność i efektywną władzę – brakuje im jedynie uznania międzynarodowego. Pojawiają się też twory odwrotne: zasiadają w ONZ, mają flagi państwowe, lecz brak im działającej władzy. De facto więc stanowią amorficzną magmę – jak Afganistan, Irak, Laos, chyba Liban i tuzin rozsypujących się krajów Afryki (z Komorami na czele) oraz Oceanii (na czele z Wyspami Salomona).
Niby-państwa dzielą się na podgrupy, pokuszę się o ich typologię. Można wyróżnić kategorie: zabytkową, potencjalną, dojrzewającą i dojrzałą plus subkategorie zbójecką i antypodatkową. To klasyfikacja płynna, niektóre z niby-państw znikną (już zniknęły?), inne dopiero pączkują. Nie zdziwię się, gdy na ulicy Polnej, gdzie medytuje plejada tuzów politologii z PAN, wykiełkują jeszcze inne klasyfikacje. Na czele niby-państw zabytkowych stoją oczywiście Stolica Apostolska oraz Republika Mnichów Athos na greckim półwyspie Chalkidiki. One jednak mają znikome szanse ekspansji – zwłaszcza demograficznej – gdyż zaludnione są wyłącznie przez płeć męską, w dodatku bezżenną i leciwą.
Ścisłe rozróżnienie niby-państw dojrzewających i dojrzałych wymagałoby paroletnich studiów w terenie. Jeśli dostanę grant w euro, mogę je podjąć. Chwilowo te niby-państwa przedstawię łącznie.
Wyspy Owcze, czyli Faroer. W istocie już mają niepodległość – a nawet reprezentację piłkarską! – i łatwo mogłyby ją sformalizować, ale czy warto tracić subwencje z Kopenhagi? Kto dziś wyżyje z rybołówstwa, gdy brakuje ryb i wielorybów?
Identycznie z Grenlandią. Eskimosi (wolą się zwać Inuitami) też są prawie suwerenni i kiedyś z Danią się rozstaną. Będą potęgą w eksporcie lodu, gdy świat wyczerpie zasoby energetyczne i zdechną lodówki.
Podobnie w Kanadzie. I tam Inuici cieszą się od niedawna szeroką autonomią, a to dopiero początek drogi ku niezawisłości.
Kosowo jest gigantem wśród niby-państw, liczy około miliona mieszkańców Albańczyków, zdeklarowanie wrogich Serbii, ale wobec Albanii niezbyt entuzjastycznych. Europa wciąż ufa, że Kosowarzy znajdą z Serbami modus vivendi, lecz to nadzieja złudna jak wiara w „Mapę drogową”, na której spotkać się powinni Palestyńczycy z Izraelczykami. Kosowo, choćby na przekór całej Europie i ONZ, niepodległości się doczeka. Im wcześniej, tym dla wszystkich lepiej.
Czy ostoi się jednak Republika Naddniestrzańska, która separuje się od rumuńskojęzycznej Mołdawii

i woli żyć po dawnemu,

w radzieckim stylu, gadając po rusku? Może ją wchłonie Ukraina? Może jednak Mołdawia?
Albo adoptuje ją Putin jako swą enklawę w typie obwodu kaliningradzkiego? A jest jeszcze w granicach Mołdawii (która sama ma cechy niby-państwa) nieduża republiczka turkojęzyczna, raz zwana Gaugaską, a innym razem Gagauską. Od pewnego czasu o niej głucho, czyżby wyparowała?
Notabene Rosja już posiada nieformalne protektoraty na byłym terytorium byłego ZSRR: Abchazję i Południową Osetię. One wyłamały się z Gruzji, wolały być pod Moskwą niż pod Tbilisi. Putinowi służyły jako instrumenty szantażu wobec nazbyt samodzielnego Szewardnadzego, same zaś chroniły się pod jego połą przed inkorporacją do Gruzji. Czy na trzeciego doszlusuje do nich Adżaria? Wokół Kaukazu żyje około tuzina ambitnych mininarodów (w samym Dagestanie kilka), do tego jest Inguszetia, a przede wszystkim Czeczenia, która – czy Rosja i świat akceptują to, czy nie – stanowi odrębny byt polityczny i dopóki nie doczeka się suwerennych praw, będzie groźna! Później też, być może.
Opuśćmy Kaukaz i okolice, po których jedynie Wojciech Jagielski porusza się bezbłędnie. Teraz coś z innego eksimperium – brytyjskiego. Falklandy i Gibraltar są państewkami dojrzałymi, nie gorszymi niż Lichtenstein, Andora czy San Marino – pełnoprawni członkowie ONZ – choć dużo mniejszymi. Tylko dlatego kryją się one nadal pod brytyjską koroną, by ich nie najechali źli sąsiedzi z Argentyny i Hiszpanii. Ekonomicznie prosperują: Gibraltar jako raj podatkowy, Falklandy z dzierżawy swych wód „strefy ekonomicznej”, co pozwala żyć w dostatku dwóm tysiącom, to jest wszystkim Falklandczykom.
W Afryce mętlik się wzmaga. Jest konsekwencją uznania sztucznych granic kolonialnych za nienaruszalne granice nowych państw, których tożsamość z reguły jest fikcyjna. Paradoksalnie w Roku Afryki i kariery idei négritude („murzyńskości”) – na początku lat 60. – za najbardziej dojrzałą do samodzielnego bytu uchodziła Somalia, bo tam, głoszono, nie ma podziałów plemiennych. Ale są klanowe! Dziś Somalia jest „bytem nieistniejącym”. Jej część dawniej brytyjska utworzyła państwo Somaliland, które jakoś sobie radzi, sąsiednia prowincja jako Puntland ogłosiła się państwem kolejnym (ostatnio o nim nie słychać), a reszta Somalii szarpana wojną klanów jest w stanie agonalnym.
Podobnie w wielkim Sudanie i w Kongu, w malutkim Sierra Leone, w Liberii, nadal w Angoli. O wolność od Maroka (i Algierii?) wciąż dobija się Polisario na Saharze Zachodniej. Secesje grożą lub dokonały się, lecz świat o tym nie wie, jeszcze w kilku państwach Afryki.
Z wyspami same perypetie! Jersey, Guernsey, Alderney i Sark w kanale La Manche uznają zwierzchnictwo Korony Brytyjskiej, lecz nie są częścią Zjednoczonego Królestwa. Każda wysepka ma własny status prawny, wszystkie wyśmienicie prosperują jako raje podatkowe – oprócz Sark, która się chlubi swym niezawisłym Panem-Seniorem, a żyje z turystów, którzy chętnie to dziwo zwiedzają. Z czterech wysp Islamskiej Republiki Komorów Majotta wybrała kolonializm francuski i ma święty spokój, gdy resztę archipelagu nękają przewroty i psy wojny. Moheli i Anjouan też rade by zerwać więzy z Wielkim Komorem (czyli Njazidją) i być całkiem same. Podobnie Barbuda (na Karaibach, 2 tys. mieszkańców) chce się wyrwać spod dyktatury Antigui. Na Wyspach Salomona Malaita drze koty z Guadalcanalem, a sąsiednia Bougainville, należąca do Papui, pragnie być państwem samoistnym lub złączyć się z Salomonami.
Aruba zdystansowała się od holenderskiej Curaçao i jest także rajem podatkowym, rywalizując z Bermudami, a przede wszystkim z Kajmanami, gdzie liczba zarejestrowanych firm uciekających od podatków jest ponoć większa od liczby mieszkańców.
Teraz o niby-państwach poważniejszych. To przede wszystkim Tajwan. Sformalizowanie jego niepodległości jest kwestią czasu, chyba że Chiny staną się tak potężne, że Tajwan anektują zbrojnie; czy USA poważyłyby się bronić starych, ale już zbędnych przyjaciół? To Turecka Republika Cypru Północnego, uznawana formalnie, owszem, ale jedynie przez Turcję. To Elam, separatystyczne państwo Tamilów na Cejlonie, wojownicze i od lat prawie niezawisłe. I oczywiście Czarnogóra, która już rządzi się sama i lada rok oderwie się od Serbii definitywnie.
W Ameryce spokojniej. Chociaż… Czy aby Quebec nie porzuci Kanady? A indiański stan Chiapas – Meksyku? No i ta nieszczęsna Kolumbia! Od 40 lat spora jej część pod szyldem FARC (Rewolucyjne Siły Zbrojne Kolumbii) skutecznie walczy ze słabszą armią kolumbijską, bo jako klasyczne „państwo gangsterskie” dysponuje lepszym uzbrojeniem, kupowanym za zyski z gigantycznego przemytu kokainy.
Dzięki heroinie natomiast kwitły do niedawna niby-państewka opiumowych plemion birmańskich: Szanów, Karenów, Kaczinów oraz „Kraj Wa” przy chińskiej granicy. Były nieźle zorganizowane i uzbrojone, dopóki złoty trójkąt miał prawie monopol w opiumowym biznesie. Odkąd ze światowego narkorynku wyparł go Afganistan, złoty trójkąt sczezł. Teraz szmuglem zajęły się cztery „Wolne Plemiona Pogranicza”, siedzące okrakiem na Linii Duranda, czyli fikcyjnej granicy afgańsko-pakistańskiej: Mohmandzi, Afrydzi, Wazirzy i Mahsudzi. Afgański Karzaj ani pakistański Musharraf nie mają nad nimi kontroli, nawet nie próbują mieć. Tam jest matecznik Al Kaidy i być może schron samego Osamy bin Ladena, a z nim lepiej nie zadzierać.
Zanosi się na bałkanizację Indonezji. Wyzwoli się fanatyczny Atjeh na północnym skraju Sumatry, może też Irian Barat – ojczyzna Papuasów, a następnie Moluki, które (kto to pamięta?) miały w latach 40. parę sezonów niby-niepodległości

i własne znaczki pocztowe!

Efekt domina może przenieść się na inne wyspy. Tam wszędzie Jawajczyków nie cierpią, tak jak w byłej Jugosławii nie cierpiano Serbów, a w byłym ZSRR Rosjan.
Kaszmir wywalczy niepodległość albo zjednoczenie z Pakistanem. Nie zrezygnują z niej Baskowie, którzy nie tylko językiem, ale nawet genami (jedyny taki fenomen w Europie!) całkiem różnią się od Hiszpanów. A co będzie, jeśli patriotom Katalonii przestaną wystarczać sukcesy Barca? Jeśli spełnią się wróżby Normana Daviesa, iż Szkocja i Walia porzucą w końcu Anglików? Jeśli Korsykanie jednak oderwą się od Francji, a Sardyńczycy od Włoch?
Wysp na świecie jest blisko milion… Jak ten świat będzie wyglądać, gdy choćby co tysięczna wybije się na niepodległość?
Nie nasze kłopoty. My wkrótce będziemy współgospodarzami w Brukseli. Tylko gdzie ona się znajdzie, gdy Flamandowie wreszcie rozejdą się z Walonami? Powstanie Wolne Miasto Bruksela?

Autor jest rektorem Wyższej Szkoły Komunikowania i Mediów Społecznych im. Jerzego Giedroycia

 

Wydanie: 2003, 49/2003

Kategorie: Opinie

Napisz komentarz

Odpowiedz na treść artykułu lub innych komentarzy