Puścić spekulantów w skarpetkach

Puścić spekulantów w skarpetkach

Operacje banków, kupujących i sprzedających setki milionów dolarów i zarabiających na tym krocie, powinny być opodatkowane

Kupując w sklepie skarpetki i proszek do prania za 30 zł, uiściłem min. Rostowskiemu 6,60 zł tytułem podatku VAT. Ponad jedna piąta (22%) z tego, co wydałem na ten zakup, poszła do państwowej kasy.
Jeśli natomiast zechcę sobie kupić w kantorze (albo w banku) 100 dol., to żadnego podatku od tej transakcji nie zapłacę. Także jeśli kupię nie 100, ale 10 tys. dol. za – powiedzmy – 35 tys. zł – również żadnego VAT ani innego podatku nie zapłacę. Jeśli następnego dnia złotówka osłabnie np. o 2,5%, to będę mógł odsprzedać kupione dzień temu dolary za 35.875 zł.
Handlując w sprzyjającym momencie amerykańską walutą, mogę na „huśtawce walutowej” jednego dnia zarobić 875 zł, i to na czysto, bez jakiegokolwiek podatku. Ale gdybym w tym czasie wykonał jakąś pracę zleconą za osiem stów, to zapłaciłbym państwu co najmniej 144 zł podatku. W kapitalizmie opodatkowane są praca i konsumpcja, ale spekulacyjny handel walutą opodatkowany nie jest.

Bezradny fiskus

Dziennikarka „Gazety Prawnej” Ewa Marszczewska pomyślała, że coś tu nie gra, i zapytała resort finansów, czy drobni spekulanci walutowi faktycznie są zwolnieni od podatku dochodowego. Resort min. Rostowskiego odpowiedział, że opodatkowaniu podatkiem dochodowym podlegają wszelkiego rodzaju dochody, z wyjątkiem tych, które są wymienione w stosownych ustawach. Ponieważ dochody z handlu walutą nie są w stosownych przepisach wymienione jako wolne od podatku – teoretycznie należy się od nich podatek. Dorabiający się na osłabianiu złotówki powinni więc uiścić fiskusowi stosowną daninę.
To oświadczenie resortu wywołało rozbawienie u internautów na portalu „Gazety Prawnej”. „Ciekawe, w jaki sposób fiskus ma zamiar ustalić prywatne osoby, które kupiły waluty po niższych cenach, a sprzedały po wyższych. Może w ministerstwie liczą, że ludzie sami przyjdą do Urzędu Skarbowego i się przyznają do spekulowania walutą. Chyba by musieli być nienormalni, a tacy raczej na osłabieniu złotówki nie zarobili”, skomentował resortową interpretację podatkową jeden z internautów.
Istotnie drobni spekulanci walutowi podatków od swych transakcji de facto nie płacą. Nakryć kogoś na czerpaniu dochodów z kantorowej spekulacji walutą jest jeszcze trudniej, niż przyłapać cichodajkę z klientem. (W myśl prawa dochody z prostytucji też teoretycznie podlegają opodatkowaniu).

Zastrzyk dla budżetu

Nieopodatkowanie dochodów drobnych, kantorowych spekulantów nie jest tak naprawdę istotnym problemem w skali państwa. Rzeczywisty problem leży gdzie indziej. To operacje banków, kupujących i sprzedających dzień w dzień setki milionów dolarów i zarabiających krocie na hazardzie walutowym, powinny być skutecznie i sowicie opodatkowane. Tak się jednak nie dzieje, choć spekulacje walutowe ogromnie szkodzą państwu i gospodarce.
W Najjaśniejszej podlegają opodatkowaniu przychody z „hurtowego” handlu walutą. Przychody z różnic kursowych, w myśl prawa podatkowego są przychodami z działalności gospodarczej i podlegają 19-procentowemu opodatkowaniu. Ale ten jeden z niższych w Europie podatków dochodowych, płaconych przez banki i fundusze inwestycyjne, bynajmniej nie zniechęca do spekulacji walutowych.
W sytuacji, gdy w tegorocznym polskim budżecie już powstała 34-miliardowa dziura (wedle byłego ministra finansów Mirosława Gronickiego) i w sytuacji „huśtawki walutowej”, warto by rozważyć wprowadzenie dodatkowego (nawet okresowego) podatku obrotowego od handlu walutą. Specjalny podatek od transakcji walutowych mógłby w jakiejś mierze ograniczyć tę swoistą ruletkę finansową, polegającą na nieustannym obstawianiu kursów i grożącą w każdej chwili krachem finansów państwa. Zbieranie podatku od transakcji walutowych byłoby proste i tanie. Przychody z tego rodzaju podatku mogłyby być nawet wyższe od tych, jakie chciałby uzyskać Wojciech Olejniczak, proponując przywrócenie 40-procentowego PIT dla najbogatszych Polaków. Zresztą uzysk z tego pomysłu mógłby pojawić się w budżecie dopiero w połowie 2011 r., a państwo potrzebuje gotówki teraz.

Niesłuchany Tobin

Już w latach 70. John Tobin, światowej sławy ekonomista, laureat Nagrody Nobla z 1984 r., zaproponował symboliczne (0,01%) opodatkowanie transakcji walutowych. Tobin zmarł 11 marca 2001 r. Jego idea – żeby społeczeństwa mogły odrobinę uszczknąć ze spekulacyjnych zysków i tak uzyskane środki przeznaczyć na zwalczanie nędzy – niestety nie weszła w życie. Parę miesięcy później, 28 sierpnia 2001 r., ówczesny premier Francji Lionel Jospin wyraził opinię, że jednak należałoby wprowadzić „podatek Tobina”. Zostało to bardzo źle przyjęte przez tzw. rynki finansowe (czytaj międzynarodowych spekulantów). W 2002 r. Jospin przegrał w wyborach prezydenckich i zniknął z wielkiej polityki. Idea dobrania się do skóry spekulantom walutowym poszła w zapomnienie.
We wrześniu zeszłego roku o podatku Tobina, jako o instrumencie ograniczającym spekulacje walutowe, wspomniał w „Gazecie Wyborczej” Jacek Żakowski. Podatek obrotowy od handlu walutą przyniósłby budżetowi jakąś ulgę, ale jednocześnie silnie uderzałby w interesy banków, zmniejszając ich zyski z gry w walutową ruletkę. Tymczasem interesy tego sektora są oczkiem w głowie Platformy. Zaraz więc usłyszymy, że podatek od transakcji walutowych jest zbędny, bo najlepiej przed różnicami kursowymi będzie Polskę chronić wprowadzenie euro. To klasyczna półprawda, bo przecież wiele podstawowych dla gospodarki surowców: gaz, ropę, bawełnę, kawę, kukurydzę itd. kupujemy i będziemy kupować nie za euro, ale za dolary i franki szwajcarskie. Problem spekulowania na różnicach kursowych będzie więc występował nawet wówczas, gdy Polska znajdzie się w eurolandzie, choć wówczas pole do spekulacji będzie nieco węższe.
Próbując jakoś zaradzić nadciągającej katastrofie, Donald Tusk i jego współpracownicy nie chcą jednak nawet na krok odejść od kanonów neoliberalnej ideologii i zasad tzw. konsensusu waszyngtońskiego, wynegocjowanego w Międzynarodowym Funduszu Walutowym w 1978 r. Jest więc mało prawdopodobne, aby ten rząd – za pomocą „podatku Tobina” – podjął próbę puszczenia spekulantów walutowych w skarpetkach.

Wydanie: 12/2009, 2009

Kategorie: Opinie

Komentarze

  1. Anonim
    Anonim 14 stycznia, 2017, 17:54

    Gra na rynku walutowym jest opodatkowana podatkiem dochodowym.

    Odpowiedz na ten komentarz

Napisz komentarz

Odpowiedz na treść artykułu lub innych komentarzy