Pytania niedokończone

Z prof. Januszem Czapińskim rozmawiałem w środę, 14 kwietnia. Profesor już wtedy przestrzegał przed dwoma falami, które narastają. Po pierwsze, przed falą dzielenia Polaków na tych, którzy mają prawo przeżywać żałobę, i tych, którzy na to nie zasługują. Właśnie widzimy, jak ta fala narasta – jak różni PiS-owscy funkcjonariusze wdrażają w czyn słowa swego klasyka – my jesteśmy tu, a oni tam, gdzie ZOMO. Czasami przybiera to subtelne formy – takie jak chociażby pomijanie w relacjach z żałoby nazwisk ofiar niezwiązanych z PiS czy też niezwiązanych z Kościołem katolickim. Ale częściej przypomina machanie żyletką po oczach – kiedy Jarosław Marek Rymkiewicz pisze:
„To co nas podzieliło – to się już nie sklei / Nie można oddać Polski w ręce jej złodziei / Którzy chcą ją nam ukraść i odsprzedać światu / Jarosławie! Pan jeszcze coś jest winien Bratu!”.
Po takich słowach, a nie są one odosobnione, dziecinnie brzmią opowieści o zjednoczonej Polsce, o wspólnocie, o tym, że można razem. I o tym, że kampania prezydencka, która rozgrywa się w cieniu ofiar, toczyć się będzie spokojnie.
Druga fala, przed którą przestrzegał Czapiński, to zalew rozmaitych teorii spiskowych. O zamachu na prezydencki TU-154, o strzałach na miejscu katastrofy itd. Takie teorie, z jednej strony, świadczą o kondycji polskich umysłów, ale z drugiej, przysłaniają sprawy ważne. Bo jeżeli media zajmować się będą rzekomymi strzałami na miejscu katastrofy, to nie będą zadawać pytań kluczowych: w jakim stopniu wylot do Katynia był związany z kampanią wyborczą? Dlaczego tak wielu VIP-ów leciało jednym samolotem? Dlaczego pilot nie posłuchał sugestii wieży kontrolnej, by skierować się na zapasowe lotnisko? Czy sam zdecydował się na lądowanie we mgle? Były premier Leszek Miller mówi otwarcie: w podobnych sytuacjach pilot zawsze konsultował się z premierem, prezydentem, z najważniejszą osobą na pokładzie. Taki był zwyczaj. I trudno przypuszczać, by tym razem było inaczej. By nie zapytał: a może wylądujemy w Mińsku? Ale czy tego się dowiemy? A powinniśmy – bo to jest najważniejsze pytanie dotyczące katastrofy.
Jest jeszcze jeden ważny element, o którym wspominał Czapiński – że PiS będzie budowało legendę Lecha Kaczyńskiego, legendę swego państwa. I buduje. Propaganda w tej sprawie trwa nieprzerwanie od kilkunastu dni. Przez szacunek na czas żałoby, przez szacunek dla tych, którzy zginęli, warto było milczeć. Ale powoli nadchodzi czas, by powiedzieć, jakimi nićmi szyta jest ta gra. Lech Kaczyński nie był prezydentem wszystkich Polaków i nie chciał nim być. Był kluczowym elementem państwa PiS, dobrego dla PiS-owców, ale złego dla innych. Państwa, które straszyło Polaków krajami sąsiednimi, szczuło jednych na drugich, dzieliło Polaków na słusznych i niesłusznych, które kryminalizowało politycznych przeciwników, nasyłało na nich prokuratorów i agentów, straszyło teczkami. Które było duszne od kadzideł patriotycznych uroczystości. Odgrywanych z przesadą i traktowanych instrumentalnie. Katyń, do którego prezydent Kaczyński udawał się drugi raz w życiu (wcześniej był w roku 2007, przed wyborami), jest tego przykładem.
Teraz, na fali powszechnego smutku, widzę próbę zamazywania tych spraw, tych wydarzeń, pisania ich od nowa. le to świadczy o tych, którzy to czynią.
Ale i nie najlepiej o tych, którzy w to uwierzą.

Wydanie: 17/2010, 2010

Kategorie: Felietony

Napisz komentarz

Odpowiedz na treść artykułu lub innych komentarzy