Rachunek za kolonialną przeszłość

Rachunek za kolonialną przeszłość

Potomkowie ofiar niemieckiego kolonializmu w Namibii domagają się 50 mld euro odszkodowania za ludobójstwo

Korespondencja z Berlina

Nowy Jork, październik 2017 r. Sala sądowa w Southern District Courthouse na Manhattanie jest przepełniona. Ci, którzy nie znaleźli miejsca, porozsiadali się na parapetach albo zajęli miejsca przy drzwiach. Widok egzotyczny nawet jak na nowojorskie warunki – ciemnoskóre kobiety ubrane są w kolorowe, długie suknie, a mężczyźni założyli zielone mundury galowe, ozdobione licznymi orderami i odznaczeniami. Wszyscy są potomkami plemion z Namibii – Herero i Nama. Niektórzy od lat mieszkają w USA, pozostali przylecieli z Afryki specjalnie na rozprawę. Do sądu została wniesiona sprawa przeciwko RFN. Tutaj, na Manhattanie, goście mają nadzieję, że Niemcy wreszcie odpowiedzą za swoje kolonialne przewinienia. Ponad 100 lat temu kajzerowskie Niemcy stłumiły na terenie dzisiejszej Namibii powstania plemion Nama i Herero, co można nazwać pierwszym ludobójstwem w XX w.

W tej sprawie chodzi o historię, ale też o przyszłość – potomków ofiar, relacji niemiecko-namibijskich oraz samej Namibii. No i o pieniądze. Już od trzech lat trwają trudne rokowania między Niemcami a Namibią. Negocjacje o odszkodowania za kolonializm i tragiczny los plemion Nama i Herero nie dotyczą wszak samych przeprosin, ale przede wszystkim pieniędzy i kwestii ich wydania w Namibii. – Oczekiwania Namibijczyków są znacznie wyższe niż to, co Niemcy mogą przeznaczyć na ów cel – powtarza od lat pełnomocnik rządu Ruprecht Polenz. Potomkowie ofiar niemieckiego kolonializmu domagają się 50 mld euro odszkodowania, przy czym Berlin już teraz przekazuje Namibijczykom pomoc rozwojową, a obiecał dalsze „znaczące zobowiązania materialne”. Trudno jednak przypuszczać, że Niemcy zgodziliby się na kwotę 50 mld euro. Ponadto Berlin domaga się, aby z przekazanych środków finansowane były reforma rolna i programy skierowane do grup wywodzących się z plemion Herero i Nama. Natomiast władze Namibii naciskają, by z tych funduszy skorzystał cały kraj. Polenz zaznaczył, że „dla Niemiec porozumienie z Namibią jest moralnym obowiązkiem leczenia ran”.

Metody przemocy

Jednym z głównych oskarżycieli w sprawie jest Barnabas Veraa Katuuo. 64-letni Namibijczyk urodził się w Windhuku i w młodości uchodził za buntownika. Walczył m.in. w sąsiedniej RPA przeciwko polityce apartheidu. Gdy pojawiła się szansa opuszczenia Namibii i znalezienia szczęścia na Zachodzie, skorzystał z niej, podobnie jak wielu jego rodaków. Został architektem w Nowym Jorku, ale nie mógł pożegnać się na dobre z ojczyzną. Zaczął angażować się w ONZ i zajmować nieco bliżej historią kolonialną Namibii, znaną mu co najwyżej z opowiadań dziadka.

W porównaniu z Francją i Wielką Brytanią kajzerowskie Niemcy dość późno sięgnęły po swój kawałek kolonialnego tortu. W 1884 r. powstała na terenie dzisiejszej Namibii Deutsch-Südwestafrika (Niemiecka Afryka Południowo-Zachodnia). Misja cywilizacyjna na tym skrawku kontynentu okazała się niezwykle trudna. Na początku Bismarck wierzył we współpracę z przywódcami lokalnych społeczności, którzy jednak nie rezygnowali z własnych ambicji państwotwórczych. Niemieckie władze szybko więc rozbudowały system kontroli nad ludnością tubylczą, posuwając się nawet do fizycznej likwidacji osób, które mogły im zagrozić. Niemcy umiejętnie rozgrywali plemienne zatargi. Ale gdy w 1897 r. kolonię dotknęła epidemia dżumy i kolonizatorzy sięgali po coraz drastyczniejsze metody przemocy (także gospodarczej), plemiona Nama i Herero zbuntowały się i stawiły zbrojny opór. W 1904 r. Afrykanie zaatakowali niemieckie farmy, zabijając ok. 100 ich właścicieli.

Odpowiedź Berlina była tyleż szybka, co brutalna. Niemcy wysłali komendanta Lothara von Trothę, uchodzącego za wyjątkowo bezlitosnego, który już wcześniej krwawo rozprawił się z plemieniem Wahehe na wschodzie kontynentu. Na jego rozkaz w 1904 r. niemieckie wojska zaatakowały Hererów, głównie kobiety i dzieci, które ukryły się w okolicach pasma górskiego Waterberg. Afrykańscy powstańcy walczyli dzielnie, ale nie mogli wygrać z armatami i karabinami. Zbuntowani tubylcy albo ginęli na miejscu, albo uciekali na pustynne rubieże, gdzie dziesiątkowały ich głód i epidemie. Tysiące Hererów umarło z pragnienia. Zrozpaczone rodziny, które wracały do niemieckich farm po wodę, zostały albo od razu zastrzelone, albo przepędzone, albo zamknięte w obozach koncentracyjnych (już wtedy tak się nazywały). Natomiast w ośrodkach karnych wskutek ciężkiej pracy przymusowej i celowego zaniedbywania śmierć poniosło ok. 80% więźniów.

Prywatna opinia

Historycy zakładają, że między 1904 a 1908 r. zginęło ok. 10 tys. członków plemion Herero i Nama. Nawiasem mówiąc, nazwa Herero właściwie powstała za sprawą niemieckich kolonizatorów. Pierwotna nazwa brzmiała Ovaherero, lecz ova oznacza człowiek. Według Niemców plemię nie zasługiwało na ten przedrostek.

Dziesiątki tysięcy potomków Hererów żyje obecnie w Botswanie, Angoli i RPA, dokąd uciekali ich przodkowie. Ci zaś, którzy pozostali na terenie Namibii, pogrążyli się w skrajnej biedzie. Tymczasem Niemcy długo unikały użycia określenia ludobójstwo, a nawet przeproszenia za tę zbrodnię. Również drażliwy temat odszkodowań był omijany. Dopiero w 2004 r. na uroczystości upamiętniającej rzeź ludności Nama i Herero minister Heidemarie Wieczorek-Zeul (SPD) poprosiła o przebaczenie, przyznając, że Niemcy w 1904 r. dopuścili się ludobójstwa. Jednak błyskawicznie rząd niemiecki zdystansował się od tej wypowiedzi.

Do dyskusji o odszkodowaniach wrócono w Namibii w 2015 r., gdy Bundestag uznał za ludobójstwo rzeź ludności ormiańskiej. Od tego czasu odbyło się sześć rund negocjacji na linii Berlin-Windhuk, dotyczących m.in. treści oficjalnych przeprosin. Polenz, który został wyznaczony przez Merkel na głównego negocjatora, właściwie chciał zakończyć pomyślnie rozmowy z Namibią w końcu 2017 r.

– Niemcy dbają o ofiary nazizmu, uznają ludobójstwo popełnione przez Turków, to dlaczego nie potrafią się zdobyć na podobne gesty wobec nas? – pyta retorycznie Barnabas Veraa Katuuo. Retorycznie, bo jego zdaniem odpowiedź jest jasna: „Ponieważ jesteśmy czarni”. W 2008 r. Katuuo założył Association of Ovaherero Genocide in the USA (Stowarzyszenie Ludobójstwa Ovahererów w USA). Na jednym ze spotkań poznał Kennetha McCalliona, znanego w Stanach adwokata, który wie, jak poruszyć przysięgłych. Jego klientami byli m.in. potomkowie ofiar Holokaustu oraz mieszkańcy Alaski, którzy w 1989 r. doznali uszczerbku wskutek katastrofy ekologicznej spowodowanej przez tankowiec „Exxon Valdez”.

Katuuo wniósł sprawę o odszkodowania do sądu już 15 lat temu, ale wtedy pozew został odrzucony. Teraz szanse są nieporównanie większe, gdyż McCallion z reguły wygrywa. – Sporządziliśmy listę niemieckich nieruchomości, które po wydaniu odpowiedniego wyroku możemy skonfiskować – utrzymuje amerykański adwokat.

Z punktu widzenia oskarżycieli cała sprawa już jest sukcesem, ponieważ nazwisko znanego prawnika przykuło uwagę zagranicznych mediów. BBC zrobiła obszerny materiał na temat namibijskich roszczeń, Al-Dżazira zaś nakręciła film dokumentalny o plemionach Nama i Herero. Dziennik „The New York Times” dał nagłówek: „Niemcy borykają się ze swoim afrykańskim ludobójstwem”.

Wewnętrzne podziały

W październiku 2017 r. przed sądem na Manhattanie pojawili się zatem dziennikarze z wielu krajów, w tym z niemieckich stacji ARD i ZDF. Do niemieckich mikrofonów podszedł Vekuii Rukoro, który w karmazynowym mundurze od razu rzucał się w oczy. Obok Katuuo i wodza ludności Nama Johannesa Isaaca jest trzecią siłą napędową całej rozprawy. Nie bez powodu jego krytyczny wobec Niemiec komentarz zabrzmiał niczym przemówienie w kampanii wyborczej. 63-letni Rukoro to doświadczony polityk i biznesmen, a zarazem obecny wódz Hererów. Namibijczyk nie szczędzi jednak krytycznych słów pod adresem własnego państwa i rządu. Opowiada o plemiennych podziałach, znanych jeszcze z okresu kolonializmu. – Narzuca się pytanie, czy należne nam odszkodowania rzeczywiście trafią do rąk Hererów – martwi się. Rząd namibijski i elity tego kraju są bowiem zdominowane przez osoby z plemienia Owambo, które jego zdaniem większość dotychczasowej pomocy rozwojowej od Niemiec (od 1990 r. popłynęło do Namibii ok. 870 mln euro) przeznaczyły na własne projekty na północy kraju.

Ślady epoki kolonializmu są więc nadal wszechobecne w Namibii, i to nie tylko jeśli chodzi o kolory skóry (część Hererów ma jaśniejszą skórę, co jest echem gwałtów i przemocy pruskich kolonizatorów). Plemię to jest dziś w Namibii sprowadzone do statusu mniejszości. Skarga Vekuii Rukoro – właściwie wymierzona w Niemcy – pogłębiła te postkolonialne podziały, nawet wśród samych Hererów. Nie każdy bowiem w Namibii uważa, że wódz przemawia głosem całego plemienia. Jeffrey Kavendjii, członek Ovaherero/Ovambanderu Council for Dialogue (ONCD, rady ds. dialogu na temat ludobójstwa z lat 1904-1908), odrzuca pozew wniesiony do nowojorskiego sądu i wspiera negocjacje, które prowadzą namibijskie władze z Berlinem. Vekuii Rukoro z kolei uważa, że cała ONCD i Kavendjii są zwykłymi marionetkami rządu.

– Te podziały istniały właściwie już przed okresem niemieckiego kolonializmu. Ludność Herero jest od stuleci podzielona na klany, na sześć królestw. Natomiast stanowisko wodza, które w przeciwieństwie do królów Hererów nie jest uznawane przez namibijski rząd, istnieje dopiero od 1863 r. – tłumaczy Jürgen Zimmerer, profesor historii Afryki na uniwersytecie w Hamburgu. Pierwszym wodzem był Maharero Katjamuaha, który zamierzał zjednoczyć wszystkie klany Hererów. W 1885 r. zawarł pakt z niemieckimi kolonizatorami. Po jego śmierci stanowisko objął syn, Samuel Maharero, który zerwał z Niemcami, stanąwszy na czele powstania w 1904 r.

Nazwy ulic

Konflikt między obecnym wodzem Rukoro a namibijskim rządem ostatnio się zaostrzył. Osią sporu jest podział ziemi. Ponad połowa ziemi rolnej w Namibii nadal należy do potomków niemieckich osadników. Istotnym wątkiem – obok odszkodowań – w negocjacjach z Berlinem jest więc żądanie, aby Niemcy przyczyniły się do rozwiązania wewnętrznych konfliktów, pomagając przy odzyskaniu ziemi. Niemiecki rząd znalazł się w niewygodnej sytuacji, bo musi się opowiedzieć po którejś stronie konfliktu między wodzem a władzami namibijskimi. Ale dotąd jest raczej powściągliwy i gra na czas. – Niemcy dzięki długotrwałej wstrzemięźliwości nie wykorzystały wyjątkowej szansy zasypania rowów w naszym wielonarodowym kraju – uważa Ndumba Kamwanyah, wykładowca University of Namibia.

Zresztą także rząd w Windhuku długo nie palił się do wysuwania roszczeń wobec Niemiec. Politycy o historii Namibii mówią niewiele, bo otworzyliby puszkę Pandory. W przeszłości również Namibijczycy popełniali zbrodnie, które nie doczekały się żadnej kary. Ale kiedy władze dowiedziały się o pozwie wniesionym przez wodza Rukoro, prezydent Hage Geingob wynajął w Londynie kilku adwokatów, którzy mieli się zająć sprawą roszczeń. Gdy okazało się, że wynagrodzenie tych prawników miało wynosić kilka milionów euro, zrobił się z tego osobny skandal. Wtedy Rukoro i Geingob zaczęli się licytować w żądaniach wobec Niemiec. Co ciekawe, również Zimmerer uważa, że winę za obecną sytuację ponosi niemiecki rząd: – Niemcy zachowały się jak zwykle arogancko. Już dawno temu Berlin powinien był bezwarunkowo przeprosić Namibię i przelać szczodre odszkodowania. A poza tym zainwestować w nowe szkoły i infrastrukturę. Mimo niemieckich zbrodni namibijskie władze były zawsze pozytywnie nastawione wobec RFN. Dzisiaj jest już chyba za późno.

Z drugiej strony niemieckie władze od niedawna przejawiają więcej chęci naprawienia sytuacji. Szef niemieckiego MSZ Heiko Maas co prawda jeszcze nie odwiedził Namibii (za to poleciał do innej byłej niemieckiej kolonii – Tanzanii, która nie domaga się odszkodowań), ale w czerwcu wybrała się do Windhuku 60-osobowa delegacja polityków z Bremy.

Niemieckie szkoły w stolicy Namibii nadal cieszą się dużą popularnością, choć skalę frustracji Namibijczyków uzmysławia dyskusja o niemieckich nazwach ulic. Sporą atrakcją dla niemieckich turystów (i nie tylko) były zapewne takie ulice jak Peter-Müller-Strasse czy Vogelsangstrasse. W czerwcu pojawił się pomysł usunięcia tych nazw z miejskiego krajobrazu. – Nazwiska brutalnych kolonistów zostaną zastąpione nazwiskami bohaterów afrykańskich powstań. Bismarck nie zasługuje na ulicę w naszym mieście – mówi rzecznik Windhuku Scheifert Shigwedha.

Wydanie: 2018, 25/2018

Kategorie: Świat

Komentarze

  1. Anonim
    Anonim 5 lipca, 2018, 13:49

    Moga sie domagac. Czy cos dostana , to juz inna sprawa . Raczej nic nie beda widzieli .

    Odpowiedz na ten komentarz

Napisz komentarz

Odpowiedz na treść artykułu lub innych komentarzy