Rachunki Stelli Maris

Rachunki Stelli Maris

Abp Głódź zarządza składkę dla skarbówki, a sądy analizują niejasne powiązania katolickiego wydawnictwa z biznesmenami

Afera Stelli Maris

Głównym bohaterem jednej z największych w historii afer finansowych na Pomorzu był ks. Zbigniew B., kapelan abp. Tadeusza Gocłowskiego, jedna z najbardziej wpływowych osób w kurii. Zbigniew B. był m.in. szefem Wydawnictwa Archidiecezji Gdańskiej Stella Maris. Wspólnie z Tomaszem W., pełnomocnikiem wydawnictwa, i Józefem A., głównym księgowym, miał jakoby przywłaszczyć mienie ponad
20 spółek handlowych na kwotę 67 mln zł. Wspólnie z Januszem B., współwłaścicielem spółki BOI, byłym pracownikiem KW PZPR w Gdańsku, oraz Konradem K. miał także pomagać w wyprowadzaniu znacznych kwot z prywatnych firm. Proceder – zdaniem prokuratury – polegał na tym, że świadcząca usługi doradcze spółka BOI realizowała faktury wystawione przez Stellę Maris za fikcyjnie wykonane prace. Ks. Zbigniew B. miał jakoby przekazywać pieniądze w gotówce z powrotem, zatrzymując sobie kilka procent prowizji. Podobno prokuratura odnalazła ok. 100 takich faktur. W wyniku tego procederu ze spółek miało być wyprowadzonych ponad 65 mln zł. Afera Stelli Maris zaowocowała serią procesów sądowych, z których część zakończyła się wyrokami uniewinniającymi głównych oskarżonych, część zaś nadal się toczy. Ks. Zbigniew B. dobrowolnie poddał się karze bez procesu. Został skazany na trzy lata więzienia w zawieszeniu i karę grzywny. Zdaniem wielu w tej sprawie nadal jest więcej znaków zapytania niż odpowiedzi.

Marek Czarkowski

W ubiegłym tygodniu media doniosły o datowanym na 11 czerwca br. dekrecie arcybiskupa gdańskiego Sławoja Leszka Głodzia, w którym zobowiązał on kapłanów diecezjalnych – w tym biskupów i emerytów – do comiesięcznych wpłat w wysokości 50 zł na specjalny rachunek bankowy. Oprócz tego proboszczowie mają na to samo konto przelewać kwotę zależną od liczby mieszkańców parafii – po
5 gr od osoby. Szacunki mówią, że miesięcznie może to dać ok. 75 tys. zł.
Powodem owej wymuszonej ofiarności są problemy finansowe archidiecezji gdańskiej, będące pokłosiem głośnej niegdyś afery wydawnictwa Stella Maris.

Skarbu państwa odbieranie

Myliłby się jednak ten, kto sądzi, że pozyskane w ten sposób środki zostaną przeznaczone na zaspokojenie wierzycieli, którzy pod koniec ubiegłego stulecia pożyczyli solidnej, jak się wydawało, kościelnej firmie dziesiątki milionów złotych lub nie otrzymali pieniędzy za towary i usługi. Chodzi raczej o uregulowanie należności archidiecezji wobec skarbu państwa.
W marcu 2007 r., kiedy śledztwo w sprawie skandalu było już w rozkwicie, gdański urząd skarbowy wypłacił Wydawnictwu Archidiecezji Gdańskiej Stella Maris ok. 14 mln zł jako zwrot podatku VAT, plus odsetki (podatek – 7 mln zł, odsetki – 6,8 mln zł), za transakcje przeprowadzone przez to wydawnictwo w latach 1999-2002. Według prokuratury, miały one charakter przestępczy.
Wolno domniemywać, że nie był to jedyny przypadek wystąpienia przez wydawnictwo Stella Maris do fiskusa o zwrot podatku. 22 stycznia 2009 r. posłanka SLD Joanna Senyszyn pytała premiera Donalda Tuska w interpelacji: „Z posiadanych przeze mnie informacji wynika, że Urząd Skarbowy w Gdańsku zwrócił wydawnictwu Stella Maris ponad 3 mln zł podatku VAT. Jaka była podstawa prawna dokonania tego zwrotu, skoro w sądzie toczy się przeciwko wydawnictwu sprawa o pranie brudnych pieniędzy oraz uszczuplenia podatkowe na szkodę skarbu państwa w wysokości kilkunastu milionów złotych?”.
Odpowiedzi udzielił jej wiceminister finansów Andrzej Parafianowicz: „Swoją siedzibę na terenie miasta Gdańsk posiadają trzy podmioty o nazwie Wydawnictwo Archidiecezji Gdańskiej Stella Maris”, a pani poseł nie określiła, o którą Stellę chodzi. Poza tym minister nie może pomóc, gdyż „udzielenie bardziej szczegółowych informacji w tej sprawie, takich jak: kwota zwrotu podatku czy okoliczności prawne jego dokonania, stanowiłoby naruszenie przepisów o tajemnicy skarbowej”!
W kwietniu 2011 r. przed Sądem Okręgowym w Gdańsku ruszył proces cywilny, w którym reprezentująca skarb państwa Prokuratoria Generalna domagała się od wydawnictwa Stella Maris (w likwidacji) zwrotu 6,8 mln zł jakichś odsetek. Zapewne tych oddanych przez urząd skarbowy w 2007 r.
O powodach podjęcia tamtej decyzji krążyły po Wybrzeżu plotki. Miał to być elegancki sposób udzielenia przez państwo wsparcia archidiecezji przeżywającej kłopoty finansowe. Przyjazny gest ze strony rządzącego wówczas Prawa i Sprawiedliwości wobec Kościoła. Zwykła pomyłka urzędników, którzy ulegli argumentom adwokatów dowodzących, że skoro wydawnictwo Stella Maris płaciło VAT od transakcji, które – jak twierdziła prokuratura – miały albo charakter przestępczy, albo w ogóle nie miały miejsca, to podatek się nie należy. Nikt zbytnio nie dociekał, w czym rzecz. Zwłaszcza że rozliczenia wydawnictwa z fiskusem były jednym z wielu elementów tej skomplikowanej układanki.
Pomyślmy. Na terenie Gdańska istniał nie jeden, lecz trzy podmioty o nazwie Wydawnictwo Archidiecezji Gdańskiej Stella Maris. Wiem o dwóch: Stella Maris I – powołana do życia 10 stycznia 1989 r. dekretem biskupa gdańskiego Tadeusza Gocłowskiego na podstawie statutu 123-128 II Synodu Gdańskiego. Nie była to spółka, lecz „działalność gospodarcza Archidiecezji Gdańskiej” i z tego powodu wydawnictwo nie miało osobowości prawnej. Adres: Gdańsk, ul. Cystersów 15. Dyrektorem Stelli Maris I w czasach rozkwitu był ks. Zbigniew B., a jego zwierzchnikiem abp Tadeusz Gocłowski.
Istniała też Stella Maris II – Wydawnictwo Archidiecezji Gdańskiej Stella Maris – spółka z o.o. z siedzibą w Sopocie, przy ul. Abrahama 41/43. Działające zgodnie z przepisami kodeksu spółek handlowych od dnia 30 lipca 2001 r. (Repertorium A nr 2014/2001). Jedynym udziałowcem spółki była Parafia Katolicka pw. św. Bernarda w Sopocie. Prezesem owego podmiotu był nie kto inny jak wspomniany już ks. Zbigniew B.
Lecz czym była tajemnicza Stella Maris III i kto był jej udziałowcem, a kto prezesem? To zapewne wiedzą kompetentne organy.
Dziennikarze, opisując procesy i spory sądowe, które toczyły się i toczą w związku z wydarzeniami z lat 2002-2005, sądzą, że mają do czynienia ze Stellą Maris I. Większość nigdy nie słyszała o istnieniu pozostałych. W efekcie nie trudno o pomyłkę.
Prosty przykład – 18 stycznia 2012 r. Naczelny Sąd Administracyjny uwzględnił skargę kasacyjną Wydawnictwa Archidiecezji Gdańskiej w likwidacji Stella Maris w sprawie odmowy wypłaty odsetek od zwrotu podatku VAT. Chodziło o odsetki od kwot różnicy VAT do zwrotu na rachunek bankowy za poszczególne okresy rozliczeniowe od maja 2002 r. do grudnia 2002 r. oraz luty 2003 r. Ciekawe, z kim Stella Maris robiła w tym czasie interesy. Był to okres, gdy opisy jej działalności trafiały na pierwsze strony gazet. I która Stella Maris?
Jedyne, co dziś możemy zrobić – w części dotyczącej wzajemnych rozliczeń fiskusa i archidiecezji gdańskiej – to wyrazić uznanie prawnikom Prokuratorii Generalnej, którzy przymusili abp. Głodzia do działania. Inni nie mieli tyle szczęścia.

Stella – bicz boży

Afera Stelli Maris nigdy by nie wybuchła, gdyby nie wyjątkowa łaskawość państwa polskiego wobec instytucji kościelnych. Wśród licznych przywilejów, którymi zostały one obdarowane, znalazły się także zwolnienia z podatku dochodowego w części przeznaczonej na działalność religijną. Jak się okazało, w przypadku niektórych osób z archidiecezji gdańskiej pokusa, by sprawdzić się w biznesie, okazała się silniejsza niż ewangeliczny nakaz ubóstwa.
Nie od dziś stawiane jest pytanie, dlaczego ten skandal ujrzał światło dzienne. Jedna z wersji mówi o lekkomyślności byłego szefa wydawnictwa Tomasza W., który na początku 2002 r. podniósł kapitał swojej spółki Szpitale Gdańskie, dokonując wpłaty 2 mln zł, co wzbudziło zainteresowanie urzędników gdańskiej skarbówki. Badając, skąd Tomasz W. miał pieniądze, zajęli się wydawnictwem archidiecezji i odkryli, że głównym źródłem dochodów wcale nie był druk literatury religijnej, ale konsulting, lobbing i doradztwo.
Inna wersja głosi, że w sprawę zaangażowana była grupa księży niezbyt przychylnych abp. Gocłowskiemu, która najpierw poinformowała o nieprawidłowościach nuncjusza papieskiego w Polsce abp. Józefa Kowalczyka, a wobec braku reakcji zwróciła się mniej oficjalnie do kompetentnych organów.
Jeszcze inna mówi, że Wydawnictwo Archidiecezji Gdańskiej Stella Maris zaciągało w bankach liczne kredyty, których nie było w stanie spłacić, i to banki dały cynk, że źle się dzieje na Wybrzeżu.
Każda z tych wersji jest prawdopodobna i wszystkie mogły się zdarzyć jednocześnie. Problemy pojawiły się, gdy Urzędowi Kontroli Skarbowej, Agencji Bezpieczeństwa Wewnętrznego i prokuratorom Prokuratury Apelacyjnej przyszło się zmierzyć ze zgromadzonym materiałem. Początkowo media, powołując się na anonimowych informatorów, pisały, że Stella Maris to „fabryka lewych faktur VAT”, co okazało się nieprawdą. Potem mówiono o wyprowadzaniu przez prominentnych przedstawicieli życia gospodarczego i politycznego Wybrzeża milionów złotych z firm, we władzach których zasiadali.
Trop ten okazał się dla śledczych wyjątkowo atrakcyjny. W tryby aparatu ścigania wpadli np. lider SLD na Pomorzu, Jerzy Jędykiewicz, jeden ze znanych lokalnych biznesmenów, właściciel m.in. gdańskiej Korporacji Budowlanej Doraco, Andrzej H., i była wiceprezydent Szczecina Elżbieta M.
Przez lata media miały używanie. Dziś poza Jerzym Jędykiewiczem, którego proces potrwa zapewne bardzo długo, wszyscy zostali oczyszczeni z zarzutów.
Śmiem twierdzić, że prokuratura nigdy nie dysponowała dowodami przeciw nim. A sprawa Stelli Maris okazała się wygodnym pretekstem do rozprawy z częścią trójmiejskiego establishmentu. Po raz ostatni sięgnięto po nią w roku 2007, gdy na celowniku Centralnego Biura Antykorupcyjnego w związku z aferą gruntową znaleźli się ówczesny minister spraw wewnętrznych i administracji Janusz Kaczmarek oraz jeden z najbogatszych Polaków, właściciel Prokomu, Ryszard Krauze.
O Kaczmarku pisano, że jako prokurator apelacyjny, w czasie gdy toczyło się śledztwo, krył Jędykiewicza, a spółki Krauzego miały jakoby prowadzić interesy z tymi, których współwłaścicielem było wspomniane wydawnictwo archidiecezji gdańskiej. Obaj panowie zostali przesłuchani. Krauze nawet zeznawał w sądzie jako świadek.
W o wiele gorszej sytuacji znalazły się banki i spółki leasingowe, którym Stella Maris winna była pieniądze – np. Kredyt Bank. Jak wynika z dokumentów, należąca do archidiecezji, położona w Gdańsku przy ul. Rzeźnickiej nieruchomość, w której mieściły się główna siedziba wydawnictwa i budynki drukarni, była obciążona dwoma wpisami hipotecznymi na rzecz Kredyt Banku PBI O/Gdańsk w kwotach 2,6 mln zł plus odsetki oraz 1 mln zł plus odsetki. Hipoteki kaucyjne ustanowione były też na parafiach wchodzących w skład archidiecezji. Były to m.in. Parafia Katolicka pw. św. Wojciecha w Świbnie, mieszcząca się pod adresem Gdańsk-Świbno, ul. Turystyczna (570 tys. franków szwajcarskich), Parafia pw. św. Judy Tadeusza w Gdańsku-Łostowicach, Parafia pw. Matki Boskiej Brzemiennej w Gdańsku-Matemblewie czy Parafia pw. bł. Michała Kozala w Pruszczu Gdańskim. W 2004 r. ówczesna prezes Kredyt Banku Małgorzata Kroker-Jachiewicz próbowała osobiście przekonać abp. Gocłowskiego do zwrotu pieniędzy. Niewiele to dało. Inni też nie mieli lżej. Bank Inicjatyw Społeczno-Ekonomicznych pożyczył Stelli Maris 5 mln zł. Spółka Volksbank Leasing z Wrocławia domagała się od diecezjalnego wydawnictwa zwrotu 3,7 mln zł. Bankowy Fundusz Leasingowy chciał 1,5 mln zł, Futura Leasing jedynie 0,5 mln zł.
W końcu w marcu 2004 r. komornik z Inowrocławia Artur Zieliński zajął ruchomości należące do archidiecezji gdańskiej, o czym szeroko pisały media. Później doszło też do zajęcia samochodów. Kuria negocjowała z wierzycielami, lecz warunki przedstawiane przez prawników reprezentujących jej interesy były nie do przyjęcia.
Od 2003-2004 r., czyli od wybuchu afery, instytucje kościelne w Polsce nie mogą liczyć na kredyty bankowe. Budynki kościelne nie nadają się na zabezpieczenie, ponieważ nie można ich sprzedać. W latach 90. opinię Kościoła nadszarpnęła afera ks. Halberdy z Elbląga, który pożyczył dużo pieniędzy i nie oddał. Później wybuchła afera salezjańska. W maju 2006 r. na ławie oskarżonych legnickiego sądu zasiadło 10 księży, dwóch biznesmenów i dyrektor tamtejszego oddziału Kredyt Banku. Zarzut – wyłudzenie od banków w latach 1999-2001 65 pożyczek lombardowych na łączną kwotę ponad 418 mln zł. Z tego 132 mln nie spłacono. Blokada na kredyty udzielane parafiom i diecezjom przez banki jak dotąd skutecznie chroni polski Kościół przed skandalami finansowymi.
Marek Czarkowski

Wydanie: 2012, 27/2012

Kategorie: Kraj

Napisz komentarz

Odpowiedz na treść artykułu lub innych komentarzy