Radek Sikorski i pieniądze

Radek Sikorski i pieniądze

Oszczędzamy, żeby wydawać

Równie wiele o pieniądzach mówiło się, gdy Sikorski był szefem MSZ. W roku 2008, w pierwszych miesiącach urzędowania, podjął decyzję o zlikwidowaniu kilkunastu ambasad i konsulatów, tłumacząc to względami oszczędnościowymi. Zdecydowano się m.in. na zamknięcie ambasad w Kongu, Tanzanii i Senegalu i sprzedaż budynków. Miało to dać ok. 3 mln zł oszczędności rocznie (po mniej więcej milion złotych na ambasadę).

Rzecz skończyła się tak, jak przewidywali fachowcy. Owszem, udało się zlikwidować ambasadę w Dakarze i sprzedać jej budynek, położony w znakomitym miejscu. Ale szybko się okazało, że wycofanie się Polski z Afryki było ruchem mało przemyślanym. To dziś jeden z najszybciej rozwijających się kontynentów, a jego rynkami zainteresowanych jest coraz więcej polskich firm. Dziś więc MSZ szuka budynku w Dakarze, by go kupić lub wynająć na ambasadę i wydział handlowy.

Do jeszcze większego marnotrawstwa doszło podczas zakupów sprzętu komputerowego i biurowego. Na to MSZ nie żałowało pieniędzy, elektroniczne gadżety są wielką pasją Sikorskiego, podobnie zresztą jak biurka i fotele. Jak to się skończyło – możemy przeczytać w raporcie Najwyższej Izby Kontroli. Nie tak dawno NIK krytykowała MSZ za kupno foteli w cenie 13 tys. zł brutto. W sumie za 28 foteli resort zapłacił ponad 300 tys. zł.

Inspektorzy NIK odkryli w magazynach ministerstwa sterty kosztownych urządzeń. Nieużywane od ponad dekady zestawy satelitarne za 260 tys. zł czy też wart ponad 3 mln zł sprzęt komputerowy. NIK ujawniła również inne przykłady marnowania publicznych pieniędzy – na czas prezydencji w 2011 r., de facto trwającej kilka miesięcy, Polska zakupiła fotele, biurka i stół konferencyjny za – bagatela – 580 tys. zł. Po pół roku meble te złożono w piwnicach ambasady w Brukseli.

Dodajmy, że sama ambasada była inwestycją na czas prezydencji. W MSZ uznano, że budynek zbudowany w 1998 r. jest za mały na potrzeby naszego przedstawicielstwa przy Unii Europejskiej. Kupiono więc za 40 mln euro czteropiętrową kamienicę i w niej zainstalowano przedstawicielstwo. To wszystko zagrało w czasie prezydencji, ale po jej zakończeniu urzędnicy wrócili do Warszawy, a w ambasadzie zostały trzy puste piętra. Teraz zapełnia się je na siłę.

Inne kraje rozwiązały problem okresu prezydencji, wynajmując na kilka miesięcy powierzchnie biurowe na mieście. Tanio i efektywnie.

Jednych dużo, drugich mało

Przez całe lata Radosław Sikorski opowiadał, że unowocześnia MSZ, dając pracownikom nowoczesny sprzęt typu BlackBerry albo wprowadzając procedury przekazywania informacji. Zupełnie zapomniał, że ważniejsza jest zawartość informacji niż sposób jej przekazania. Efekt był taki, że za jego czasów nastąpiło potężne rozdmuchanie komórek pomocniczych, obsługujących samego ministra.

W MSZ, w centrali, zatrudnionych jest dziś ponad 1550 osób. W czasach Skubiszewskiego i Geremka wystarczało 600-700 urzędników. Owszem, teraz ich liczba się zwiększyła, bo do MSZ wcielono dawny Urząd Komitetu Integracji Europejskiej, ale to nie tłumaczy takiego przerostu zatrudnienia. Zwłaszcza że puchną nie te komórki, które powinny.

W czasach, gdy szefem resortu był Adam Daniel Rotfeld, biuro dyrektora generalnego liczyło ok. 20 pracowników. Dziś – prawie trzy razy więcej. Sekretariat ministra zatrudniał niespełna 20 osób. Teraz jest tam ponad 50 urzędników.

Jednocześnie na stałym poziomie pozostaje zatrudnienie w departamentach merytorycznych. Departament Afryki i Bliskiego Wschodu to ok. 20 pracowników. Departament Azji i Oceanii – podobnie. W centrali MSZ sprawami Chin, Japonii, Indii, Pakistanu i Australii zajmuje się kilka osób. A sprawami ministra – 50.

Tę dysproporcję widać również w traktowaniu pracowników, zwłaszcza wracających z placówek. Mniej więcej od czasów, gdy szefem MSZ był Włodzimierz Cimoszewicz, próbowano wprowadzić w resorcie zachodnioeuropejski model kariery. Urzędnik MSZ miał jasno wytyczoną ścieżkę awansu, polegającą na pokonywaniu kolejnych szczebli, zarówno w centrali, jak i na placówkach.

Dziś ten model zarzucono – pracownik wracający z placówki jest kierowany do działu kadr, a tam usłyszeć może wszystko. Najczęściej propozycję obniżki zaszeregowania i podrzędnego stanowiska.

O tym, że Sikorski przywiązuje wielką wagę do spraw mających niewiele wspólnego z działalnością merytoryczną MSZ, było głośno w roku 2012, gdy powołał specjalnego pełnomocnika ds. estetyki wnętrz budynków ministerstwa. Było to całkowicie nowe stanowisko w historii resortu, a zostało utworzone – co już jest wewnętrzną plotką – by pomóc finansowo znajomemu ministra, artyście malarzowi. Ów artysta początkowo miał zostać dyrektorem Instytutu Polskiego w Madrycie. Odwołano zatem poprzednią dyrektor Joannę Karasek, żeby zwolniła miejsce. Wybuchła awantura, list protestacyjny przeciwko zwolnieniu pani dyrektor podpisało kilkudziesięciu artystów – ostatecznie minister z tej decyzji się wycofał. I wtedy stworzył dla znajomego specjalne stanowisko.

Z samego założenia było ono drogie i mało potrzebne. W zarządzeniu minister określił, że jednym z głównych zadań będzie „standaryzacja estetyki wnętrz budynków MSZ” na całym świecie. Żeby tego dokonać, pełnomocnik powinien budynki obejrzeć – czyli zwiedzić ponad 150 placówek rozsianych po całym świecie. Ale jaki efekt mogły przynieść te wizyty? Polska dyplomacja dysponuje różnymi budynkami. Ambasada w Paryżu mieści się w zabytkowym pałacu, w którym niczego nie można zmienić bez zgody konserwatora zabytków. Ambasada w Tokio, niedawno zbudowana, jest z kolei supernowoczesna. Nowa jest także ambasada przy UE w Brukseli. Nie ma szans, by to wszystko zestandaryzować. Tym bardziej że niektóre budynki mają własną, przystającą do otoczenia estetykę.

Nie wiadomo, czy pełnomocnik ministra był świadom tych ograniczeń. W każdym razie zabrał się do wizytowania naszych placówek. Nie zdążył ich wszystkich zwiedzić, gdyż nowy minister Grzegorz Schetyna go odwołał. Ale co się nazwiedzał – to jego.

Foto: Paweł Skraba

Strony: 1 2

Wydanie: 2014, 51-52/2014

Kategorie: Kraj

Komentarze

  1. Franciszek
    Franciszek 28 grudnia, 2014, 20:28

    Kwalifikacje Radosława Sikorskiego przypominają zasadę :i ty będziesz ministrem: zawsze na stanowisko takie w normalnych krajach desygnuje się osobę posiadającą specjalistyczne kierunkowe wykształcenie i kompetencje a tutaj nie dostrzegam ani wykształcenia ani obycia bo raz miałem możliwość spotkać się z tą osoba w ambasadzie jednego kraju To w jaki stanie pozostawia ministerstwo i że pozostawia bałagan organizacyjny daje przykład błędnych decyzji jak zawsze w obecnej RP ( rób co chcesz a konsekwencji nie będziesz ponosił).Prawo Archimedesa w pełnym zastoswaniu

    Odpowiedz na ten komentarz
  2. Zniesmaczona
    Zniesmaczona 29 grudnia, 2014, 10:30

    Sikorskiego już dawno nie powinno być w polityce, jak ta partia w ogóle może trzymać w swoich szeregach tak nie uczciwą osobą. To jest przykre trochę że szarego człowieka za 1zł skarbówka potrafi zrujnować, a politycy kradną jawnie i nie ponoszą żadnych konsekwencji

    Odpowiedz na ten komentarz
    • Jacek
      Jacek 3 stycznia, 2015, 15:34

      To nie trzeba było głosować w 1989 na Solidarność później wierzyć w nadęty balon sprawy Rywina

      Odpowiedz na ten komentarz

Napisz komentarz

Odpowiedz na treść artykułu lub innych komentarzy