Z ratusza do więzienia

Z ratusza do więzienia

Suwalskich VIP-ów mieszkańcy dzielą na tych, którzy już siedzą i tych, którzy siedzieć będą

Tadeusza B. znają całe Suwałki. Ten biznesmen może nie używał wytwornego języka, może nie ubierał się u najlepszych krawców, ale miał pieniądze i kontakty. I to jakie! Do „Szalonego” (to jego ksywa, z której – zdaje się – był dumny) wpadali na piwo, zawsze odpowiednio schłodzone, dyrektorzy, redaktorzy, prokuratorzy i najwyżsi rangą suwalscy policjanci.
Szczodry był. Trudno zliczyć szkoły, kościoły, domy dziecka i innych potrzebujących, których wspomógł. Ale nie tylko maluczkim pomagał.
Zdarzyło się, że wiceprezydent Suwałk, Mieczysław G., rozbił swój samochód. Trudno mu było codziennie autobusem dojeżdżać 12 km do Suwałk z rezydencji położonej nad Wigrami, w Starym Folwarku. Pomógł mu B., użyczając volkswagena passata. Nie miał samochodu zastępca komendanta suwalskiej policji, kom. Dariusz Minkiewicz – też dostał volkswagena. Co prawda tylko polo, ale i ranga obdarowanego niższa. Nie miał gdzie zamieszkać kuzyn zastępcy komendanta głównego policji, Adama Rapackiego – znalazł miejsce w jednej z posiadłości Tadeusza B.
Posiadłości tych funkcjonariusze Centralnego Biura Śledczego naliczyli już sześć czy nawet osiem. Każda piękna, w najcudniejszych zakątkach Suwalszczyzny. Każda warta majątek. Wiceprezydent G. mógł z okien swojej chatki (według miejscowych, pałacyku) oglądać najpiękniejsze jezioro i klasztor pokamedulski, ale i tak przy swoim dobroczyńcy uchodził za biedaka. Dziś jednak mają dokładnie te same warunki bytowania – w celach aresztu śledczego.

Zdjęcie na pierwszej stronie

Że Tadeusz B. nie jest postacią z kryształu, wiedzieli wszyscy, którzy wiedzieć chcieli. On sam chętnie pokazywał swoim gościom papiery, z których wynikało, że prokuratorzy i CBŚ go prześladują. „Tak było za komuny, tak jest i teraz – mówił. – Ci sami ludzie, te same metody”. W ramach „prześladowań” został oskarżony m.in. o paserstwo, groźby karalne i parę innych drobiazgów. Dla nikogo też nie były tajemnicą bliskie związki biznesmena z wiceprezydentem G. Jeśli ktokolwiek jeszcze nie wiedział, musiał się dowiedzieć po szlagierowej w Suwałkach publikacji tygodnika „Nie” pt. „Przewalszczyzna”.
Miejscowe elity nie zauważyły problemu. Jedynie główny zainteresowany udzielił wywiadu finansowanemu przez radę miasta „Tygodnikowi Suwalskiemu”: „Nie twierdzę, że jestem wolny od potknięć czy wad, nie oczekuję od mass mediów milczenia lub pochwał, jednak trudno mi się pogodzić z takimi materiałami dziennikarskimi, które mają znamiona nagonki”, skarżył się wiceprezydent G. Komentując fakt, że jeździ samochodem biznesmena mocno skonfliktowanego z prawem, oświadczył: „Jedyny konkret dotyczący mojej osoby to niebędący żadną tajemnicą fakt, iż od dłuższego czasu korzystam z użyczonego mi przez Tadeusza B. samochodu osobowego. Nie będę ukrywał, iż nie sądziłem, że skorzystanie z propozycji mojego wieloletniego znajomego będzie odbierane jako czyn nieetyczny”.
Nie on jeden nie widział niczego nieetycznego w fakcie, że wiceprezydent sporego miasta siedzi w kieszeni mocno podejrzanego biznesmena. Niczego złego nie zobaczył redaktor „TS”, bo jest – tak samo jak wiceprezydent G. – radnym, podporą koalicji rządzącej miastem. Trochę też dorabia jako naczelny, więc to całkiem naturalne, że nie może psuć humoru ludziom decydującym o losach pisma. Każdego roku dotacje do tygodnika przekraczają 200 tys. złotych. Pieniądze przyznają radni, więc redaktor-radny zamieszcza ich zdjęcia i wypowiedzi w tygodniku. Najwięcej i najpiękniejszych – to się należy z urzędu – prezydenta Suwałk, Grzegorza Wołągiewicza, który tę odpowiedzialną funkcję piastuje od ośmiu lat.
Prezydent Wołągiewicz, nauczyciel z zawodu, też nie zauważył niczego niestosownego w poczynaniach swojego zastępcy. Niechby tylko spróbował! Pensja prezydenta jest znacznie, ale to znacznie wyższa od pensji nauczyciela, do którego to zawodu musiałby w razie czego Wołągiewicz wrócić.
Bardzo długo nie widział niczego złego w kontaktach z wziętym pod lupę CBŚ biznesmenem również komendant suwalskiej policji, Jan Truchan, którego zastępca korzystał z gościny i samochodu Tadeusza B. Być może, zadziałała magia nazwiska i stanowiska zastępcy komendanta głównego, Rapackiego, którego kuzyn był rezydentem w dobrach suwalskiego biznesmena.
Osobą najbardziej powołaną do walnięcia pięścią w stół był przewodniczący Rady Miejskiej w Suwałkach i jednocześnie szef Rady Programowej „Tygodnika Suwalskiego” – Andrzej Kolankiewicz z klubu radnych SLD. „Kolankiewicz? – Dobra uczelnia, inteligentny, kontaktowy, szybko zdobywający sympatię” – tak się o nim mówiło. Doskonały kandydat na szefa rady, gdzie liczy się umiejętność mediacji, godzenia różnych interesów. Tylko nie ma pięści… A może boi się, że jak walnie, to rozpadnie się stół koalicyjny?

Obrotowy środek rady

Andrzej Kolankiewicz nie mógł zbesztać G., bo za G. stoi mur kilkunastu radnych, potężni w Suwałkach prezesi spółek komunalnych, układy towarzyskie, wiceszef podlaskiej, wojewódzkiej struktury SLD, Janusz Krzyżewski, i kilku proboszczów. No i kolega przecież. Walnąć pięścią, znaczy zmienić cały układ władzy w Suwałkach i… wypaść z tej władzy.
Po wyborach w 1998 r. SLD zdobył dziewięć mandatów, AWS – 10. Reszta (w sumie 17 mandatów) przypadła kilku drobnym komitetom lokalnym oraz połączonym siłom PC i UW. Wszystko wskazywało na to, że władzę przejmie AWS, plus kilkunastu radnych, którym jest tak samo blisko do lewicy, jak i do prawicy. Tam właśnie, w tym złotym obrotowym środku, uplasowali się G., Wołągiewicz i redaktor tygodnika. Bez nich i ich szabel niemożliwa jest jakakolwiek koalicja. Dzięki tytanicznej pracy między innymi Kolankiewicza powstała koalicja centrolewicowa. SLD dostał fotel przewodniczącego rady, wiceprezydenta, członka zarządu, kilka komisji. I to wszystko zaprzepaścić tylko dlatego, że wiceprezydent jeździ bryką biznesmena? Żal.
Zresztą – komu oddać władzę? W opozycji pierwsze skrzypce gra Jarosław Zieliński. Zasłynął tym, że jako kurator wojewódzki wyciął w pień wszystkich dyrektorów szkół z peerelowskiego rozdania. Na drugich przygrywa Zbigniew Filipkowski, były senator z ramienia „Solidarności”, nieudany menedżer (kompletnie rozłożył finansowo Agencję Restrukturyzacji „Odnowa”) i równie nieudany prywatny przedsiębiorca. „Zgroza – mówią ludzie SLD – już lepiej wytrzymać w tym układzie, jaki jest”.

Biznesmen pociągnął wiceprezydenta

Na początek zamknięto Tadeusza B. Funkcjonariusze Centralnego Biura Śledczego z Białegostoku nie mieli z tym żadnych problemów, bo jego druh i obrońca, mecenas H., przybył z odsieczą szybko, co prawda, ale w stanie nietrzeźwości. Mecenas H. był szeregowym prokuratorem za PRL, wojewódzkim za „Solidarności”, wreszcie dyrektorem departamentu w MSWiA za rządów ministra Tomaszewskiego. Wrócił do Suwałk, został adwokatem i przyjacielem B. Nabył posesję nad Wigrami.
Kiedy zamknięty i oskarżony o liczne przestępstwa biznesmen zaczął mówić, stało się jasne, że następny będzie wiceprezydent G. I faktycznie. „Mieczysław G. aresztowany” – doniosły gazety. W Starym Folwarku sąsiedzi wiceprezydenta nie kryli radości. Jakoś go nie lubią. Może dlatego, że wiceprezydent G, jako pełnomocnik salezjańskiej Fundacji im. Św. Jana Bosko, bardzo skutecznie działał na rzecz tejże fundacji. Gminny ośrodek kultury, w którym mieścił się między innymi ośrodek zdrowia, fundacja kupiła za aż 12 tys. złotych. Mieszkańcy szemrali, że to tyle, co za byle garaż, ale wójt Jacek Gościński nie mógł oprzeć się perswazji pełnomocnika G., który załatwił dla fundacji kupno kolejnej działki. Tym razem miało to być kilka tysięcy metrów kwadratowych. Po 5 zł za metr. Prawie w sercu Wigierskiego Parku Narodowego. Prawie nad jeziorem. I bardzo blisko domostwa wiceprezydenta G. Do tej transakcji nie doszło, bo na szczęście Starego Folwarku po skandalu szefowie fundacji przestali budować i kupować cokolwiek. Rozmawiają z prokuratorami.
Niestety, okazało się, że w Starym Folwarku ucieszyli się przedwcześnie, bo to nie był „ten” Mieczysław G. To był tylko szef suwalskiej Unii Pracy, który, co mu zarzuca prokurator, wysłał kryminalistę do swojej byłej wspólniczki w interesach po ponoć należne mu pieniądze. Zapłacił 20 tys. kaucji i wyszedł.

Ucieczka do przodu

Radni także czekali na aresztowanie wiceprezydenta, ale trzymali fason do końca. Nikt – ani z koalicji, ani z opozycji – nawet nie pisnął, że można by odwołać wiceprezydenta. „Trzeba oszczędzać – powiedzieli koalicjanci. – Miasto w potrzebie, a pensja wysoka. Zmniejszymy zarząd o jednego wice”. „Dlaczego o jednego? O dwóch, będzie jeszcze oszczędniej!” – krzyknęła opozycja.
Po burzliwych targach (po drodze omal nie odwołano przewodniczącego rady Kolankiewicza) uchwalono, że prezydencki chleb straci tylko jeden wice. Wyboru miał dokonać i stosowne wnioski przedłożyć prezydent Wołągiewicz. Wyborcy usłyszeli, że i opozycja, i koalicja oszczędzają dla dobra miasta.
Sesja, podczas której rajcowie poczuli potrzebę oszczędzania, odbyła się 27 marca. 4 kwietnia około godz.10 funkcjonariusze CBŚ zatrzymali wiceprezydenta G. Razem z nim dwóch innych funkcyjnych urzędników samorządowych. Jeden to kierownik w urzędzie miasta, drugi – geodeta w starostwie. Wszystkim zarzucono ujawnianie tajemnicy służbowej, co oznacza, że wszyscy trzej biegali do B., jeśli tylko Centralne Biuro Śledcze zwróciło się z jakimkolwiek pytaniem o działalności tegoż biznesmena. Właśnie kserokopiami tych tajnych, sygnowanych przez CBŚ dokumentów wymachiwał Tadeusz B., kiedy skarżył się, że jest prześladowany. Prokurator twierdzi też, że wszyscy trzej urzędnicy są zamieszani w lewe przetargi. Wiceprezydent je nadzorował, kierownik Zbigniew W. organizował, geodeta Ryszard K. opiniował. Wygrywali ludzie podstawieni przez Tadeusza B.
To tylko część zarzutów. Wśród nich jest też przydział mieszkania poza kolejnością. Przyznał je wiceprezydent kuzynowi komendanta Rapackiego. Suwalskie władze wiedzą o tym od wielu miesięcy. W tym czasie wiceprezydent G. pijał trunki i namawiał miejscowych dziennikarzy do wypicia, uspokajając ich sumienia słowami: „Spokojnie pij! W tym mieście to ja decyduję, kto jest pijany!”. Ostatni raz na wolności pił w przeddzień zatrzymania. Najwyraźniej dużo, bo prokurator nie mógł go przesłuchać w dniu zatrzymania – alkomat pokazał prawie dwa promile. Wiceprezydent w takim stanie przyszedł do pracy. Pił w towarzystwie Marka G., prezesa Przedsiębiorstwa Gospodarki Komunalnej. „Nie pamiętam, gdzie byliśmy”, oświadczył na łamach „Kuriera Porannego” Marek G. „Kurier” uwierzył. Wszyscy wiedzą, że przy kielichu wiceprezydentowi nikt nie dorówna. O pamiętaniu nie ma nawet mowy.
Pewnie też niczego nie pamięta pani wiceprezes firmy przebywająca w towarzystwie obu panów. Przypadkiem jest, że jej firma sprzedała autobusy miejskiej spółce, którą Marek G. zarządza jako prezes, a którą Mieczysław G. do niedawna nadzorował jako wiceprezydent.
Innym prezesom komunalnym G. też nie pozwolił robić krzywdy. Prezes Przedsiębiorstwa Energetyki Cieplnej zarabiał tyle, ile prezydent RP. Niektórzy mówią: co najmniej tyle. Dom prezesa (niektórzy mówią: najlepsza chata w Suwałkach) powyższą opinię potwierdza. Wiceprezydent G., zanim przed sześcioma laty poszedł dbać o dobro publiczne do ratusza, był wiceszefem PEC. To oczywiście przypadek. Małżonka prezesa PEC pełni funkcję wiceprzewodniczącej rady miasta. Tu o przypadku nie ma mowy. To werdykt demokratyczny.

Kto jest bez winy?

9 kwietnia odbyła się nadzwyczajna sesja Rady Miejskiej w Suwałkach. Radni mieli odwołać wiceprezydenta. Prokurator wskazał, a prezydent Wołągiewicz się z nim zgodził, że odwołać należy wiceprezydenta G. Nikt nie mówił już o oszczędzaniu. Wszyscy mówili o „psuciu dobrego wizerunku suwalskiego samorządu”. Nikt nie miał dobrej miny. Prezydentowi Wołągiewiczowi, któremu prokurator odebrał szansę podjęcia pierwszej samodzielnej decyzji, wypomniano brak nadzoru i zażądano ustąpienia. Przewodniczący Rady Miejskiej w Suwałkach, Andrzej Kolankiewicz, miał zły dzień, bo właśnie odwołano go z funkcji prezesa banku. Ponoć właśnie przestał się liczyć w suwalskiej talii.
Wielkim tryumfatorem powinien być Jarosław Zieliński, lider Prawa i Sprawiedliwości oraz opozycji w radzie miasta. Nie był. Bowiem tego samego dnia „Kurier Poranny” przyniósł (na pierwszej stronie, z dużym portretem) informację, z której wynika, że sponsorem kampanii wyborczej do Sejmu kandydata Prawa i Sprawiedliwości, Jarosława Zielińskiego, był… Tadeusz B..
Z przecieków (ściśle kontrolowanych) wynika, że w kolejce do aresztu czeka cała gromadka innych suwalskich działaczy i urzędników samorządowych.

Są tacy, którzy ciągle twierdzą, że reforma samorządowa to jest to, co nam się najbardziej udało. G., mimo iż aresztowany na trzy miesiące, na odchodnym dostanie ok. 7 tys. zł odprawy. Jest w dalszym ciągu radnym.

 

 

Wydanie: 16/2002, 2002

Kategorie: Kraj

Napisz komentarz

Odpowiedz na treść artykułu lub innych komentarzy