Raz Wujek Sam, raz Wielki Brat

Raz Wujek Sam, raz Wielki Brat

Studiowanie polskiej historii przez pryzmat USA jest dużo rzetelniejsze niż przy zastosowaniu obowiązującej dzisiaj w Polsce optyki

Kupiłem dwa tomy efektownie opakowanego, monumentalnego dzieła Longina Pastusiaka „400 lat stosunków polsko-amerykańskich” pod wpływem impulsu konsumenckiego, wyprzedzając konkretne potrzeby. Skusiło mnie opakowanie – dwa potężne tomy w jednym tekturowym pudełku. Ale ta księga wykazała swoją przydatność prawie natychmiast, kiedy przeczytałem wywiad Zbigniewa Brzezińskiego, a w nim paradoksalne zdanie: „To ciało, G 8, nie jest już klubem najważniejszych państw świata, bo nie ma tam Chin. Nie jest też klubem państw demokratycznych, bo jest tam Rosja”.
Dlaczego w USA, gdzie o wyniku wyborów przesądza wielki kapitał, jest demokracja, a w Rosji, gdzie wynik wyborów jest z góry znany Władimirowi Putinowi i kilku oligarchom, demokracji już nie ma?
„Gdyby demokratyczne wybory mogły coś w Ameryce zmienić, byłyby zakazane”, powtarza z uporem Noam Chomsky, profesor lingwistyki w Massachusetts, filozof o przekonaniach lewicowych. Wybory prezydenckie 2010 r. pokazały, że w Polsce demokracja też doskonale

konserwuje istniejący układ sił.

Prawo wyborcze, zwłaszcza w części dotyczącej finansowania, jest tak skonstruowane, że żadna nowa siła nie może się wcisnąć na arenę polityczną, legalne bowiem są tylko środki finansowe pochodzące z państwowych subwencji, a subwencje otrzymuje się dopiero po wejściu do Sejmu. Koło jest doskonale zamknięte.
Zbigniew Brzeziński to obywatel amerykański, lecz podejrzewam, że silniej odcisnął się on na polityce Rzeczypospolitej niż Stanów Zjednoczonych. Sprawdźmy rzecz u źródeł, czyli w monograficznej książce Pastusiaka, traktującej o historii stosunków polsko-amerykańskich. Brzeziński w indeksie nazwisk występuje u Pastusiaka 32 razy, pierwszy raz pojawia się na stronie 1191, ostatni raz na 1858.
„Przy lądowaniu ogarnęło mnie wzruszenie”, czytamy w cytowanych przez Pastusiaka wspomnieniach Brzezińskiego z pierwszej podróży zagranicznej Jimmiego Cartera, w której profesor towarzyszył prezydentowi USA jako jego doradca polityczny (s. 1207). „Amerykańskie i polskie flagi, hymny narodowe, doskonałe przemówienie Cartera, zmarnowane niestety przez nieudolnego tłumacza, który w jakiś sposób zruszczał jego wyrażenia. Nawet członkowie Biura Politycznego podnosili zarzuty, że tłumaczenie roiło się od rusycyzmów. Było przeraźliwie zimno. Poprosiłem agentów ochrony prezydenta o zgrupowanie się wokół pani Carter, by nie zamarzła na śmierć”.
W swojej pierwszej podróży zagranicznej prezydent USA lądował w Warszawie. Czy mogła to być stolica kraju okupowanego, nieistniejącego na mapie politycznej Europy, jak teraz chce tego Jarosław Kaczyński i jego polityczny protektor zza oceanu, Zbigniew Brzeziński?
Jeśli w PRL królował straszliwy zamordyzm, jak to przedstawia się w dzisiejszych opracowaniach historycznych, to jak wyjaśnić możliwość najpierw zorganizowania w ogóle konferencji prasowej z udziałem polskich i zagranicznych dziennikarzy, a potem zadania prezydentowi Carterowi bolesnego pytania: „Panie prezydencie, podczas debat w kampanii prezydenckiej zdarzył się pewien incydent. Prezydent Ford utrzymywał, że Europa Wschodnia nie znajduje się pod radziecką dominacją. Odpowiedział pan wtedy: „Niech pan to powie Polakom”. Teraz, gdy pan tu jest, czy pańskim zdaniem dominacja ta będzie się utrzymywać w nieskończoność?”.
Carter odpowiada wymijająco: „Moja własna ocena w odniesieniu do regionu europejskiego jest taka, że tutaj w porównaniu z niektórymi innymi krajami istnieje duża wolność religijna, w innych dziedzinach także. (…) Sądzę, że nasza koncepcja praw człowieka w Polsce przestrzegana jest znacznie lepiej niż w innych krajach europejskich, które są mi znane. Istnieje tutaj wolność prasy, co znajduje wyraz na tej konferencji prasowej”.
Ocenami Cartera w znacznym stopniu powodowała kurtuazja. Owszem, sam fakt zorganizowania konferencji prasowej dobrze świadczy o nadwiślańskich obyczajach, lecz prawda jest taka, że z pytaniem zadanym prezydentowi USA zapoznała się

tylko amerykańska publiczność,

bo w Polsce o wymazanie pytania i odpowiedzi zadbała jednak cenzura. Ale pytanie dziennikarza i odpowiedź Cartera zadają kłam trochę metaforycznym słowom Bronisława Geremka, że II wojna światowa zakończyła się w momencie przystąpienia Polski do NATO, i całkiem płaskim twierdzeniom braci Kaczyńskich, iż okupacja Polski zakończyła się dopiero w 1993 r. wraz z wyjściem ostatniego żołnierza sowieckiego z Polski.
Przed odlotem z Warszawy Carter powiedział jeszcze: „Wiem, może teraz lepiej niż dawniej, że narody takie jak Wasz i radziecki nigdy nie rozpoczną wojny, chyba że doszłoby do straszliwej prowokacji lub nieporozumienia z powodu braku kontaktów”. Taki optymistyczny pogląd mocno podszyty jest kurtuazją, lecz znając granice przyzwoitości, wyznaczone przez prawdomówność, i tak można nabrać przekonania o fałszywości słów płk. Kuklińskiego, który ostrzegał świat przed groźbą atomowego ataku i szykowa-ną inwazją sowiecką, w której wojskom polskim wyznaczone było zadanie podbicia Danii. (Na s. 1430 dowiadujemy się, że nazwisko płk. Kuklińskiego, tajone przez CIA i przemilczane przez propagandę peerelowską, po sześciu latach skrywania wypłynęło na łamy gazet amerykańskich, akurat gdy „kontrwywiad polski ujął II sekretarza ambasady USA Alberta Muellera w trakcie przekazywania obywatelowi polskiemu wyposażenia szpiegowskiego, zadań wywiadowczych, kodów szyfrowych i dolarów”. Prof. Zbigniew Brzeziński dołożył wszelkich starań, żeby działalność Ryszarda Kuklińskiego uznano za patriotyczną, a nie szpiegowską – s. 1649 i następne).
Skaczę po dziele Longina Pastusiaka ruchem konika szachowego, zafascynowany tym, jak bardzo jednolicie czarny obraz PRL zyskuje kolory i krasę dzięki poznawaniu opinii polityków amerykańskich. Studiowanie historii Polski poprzez pryzmat amerykański jest dużo rzetelniejsze niż przy zastosowaniu obowiązującej dzisiaj w Polsce optyki.
W czasie spotkań „tischnerowskich” na Uniwersytecie Warszawskim jeden z uczonych powiedział ogólnikowo, że premier Tusk powinien więcej czytać, lecz nie przedstawił kanonu lektur ad usum Delphini. Podam odważnie jedną pozycję fundamentalną, a później wyjaśnię, dlaczego. Donald Tusk powinien przestudiować dzieło Longina Pastusiaka.
Ktoś z otoczenia braci Kaczyńskich zaraz po elekcji Afroamerykanina na stanowisko prezydenta Stanów Zjednoczonych wyraził się poetycko: „Oznacza to koniec cywilizacji białego człowieka”. Wszyscy naskoczyli na biednego polityka, że jak śmiał, że co sobie o Polsce i Polakach pomyślą na świecie. Rasistowski wydźwięk słów wyczytano ze skrajnie prawicowego, nacjonalistycznego kontekstu. Nikt nie wgłębił się w rzeczywisty sens przepowiedni o końcu cywilizacji białego człowieka, a przecież tkwi w niej najgłębsza racja.
Można powiedzieć, trzymając się w ryzach poprawności politycznej, że koniec cywilizacji białego człowieka nastąpił już wcześniej, w chwili gdy prezydent Lyndon Johnson w 1964 r. podpisał ustawę o prawach obywatelskich, która zakazywała dyskryminacji rasowej w miejscach i budynkach należących do instytucji publicznych. Ale jeszcze 20 lat później czarnoskóra Michelle, dzisiejsza pierwsza dama Ameryki, w pracy dyplomowej pisała: „Pobyt w Princeton University uczynił mnie bardziej świadomą, że jestem Murzynką, aniżeli kiedykolwiek wcześniej. Byłam zawsze najpierw Murzynką, a dopiero po tym studentką”.
Michelle Obama z czasów szkolnych i studenckich najmilej wspomina dwie koleżanki, Christy Niezgodzki i Julie Wachowski – sądząc po nazwiskach, dwie białe Amerykanki polskiego pochodzenia. Podejrzewać można, że w tym przypadku przyjaźń scementowały prześladowania rasowe; dwie Polki z pochodzenia były ciągle jeszcze

przybłędami na kontynencie amerykańskim,

takimi białoskórymi Murzynkami.
Gdyby Donald Tusk z książką Longina Pastusiaka zapoznał się odpowiednio wcześnie, zapewne wnikliwiej rozpatrzyłby przypadek Romana Polańskiego, który wprawdzie dopuścił się na terytorium USA przestępstwa seksualnego, lecz uciekł do Europy, gdyż był ścigany przez sędziego, który publicznie wyznał, że zamierza szczególnie srogo ukarać tego „małego sukinsyna”, przybłędę z kraju za żelazną kurtyną, w dodatku przybłędę żydowskiego pochodzenia, czego sędzia już publicznie nie uwypuklił. W Ameryce seks z nieletnią karany jest długoletnim więzieniem, ale za seks z białą dziewczynką linczowano Murzyna na miejscu zbrodni.
Przerażenie mnie ogarnia, gdy sobie pomyślę, ile mielibyśmy zbrodni na wzór i podobieństwo Jedwabnego, gdybyśmy w Polsce zamiast cywilizowanych praw II Rzeczypospolitej, chroniących jednako wszystkich obywateli niezależnie od rasy i wyznania, mieli prawa norymberskie. Działalność Ku-Klux-Klanu, organizacji białych do terroryzowania i zabijania Murzynów, zdelegalizowana została dopiero w 1954 r. A ile było w tej organizacji przekonania o wyższości rasowej Anglosasów, ile amerykańskiego patriotyzmu, ciemnoty i okrucieństwa, pokazuje film „Missisipi w ogniu” z Genem Hackmanem w roli białego szeryfa, który musiał się uciec do drastycznej przemocy, żeby zwalczyć przemoc. Ten film robił furorę w Ameryce w czasach, kiedy Michelle Obama, z domu LaVaughn Robinson, rozpoczynała pierwszą pracę w charakterze prawnika.
Z książki Longina Pastusiaka dowiadujemy się, że Ameryka wytwarza znacznie mniej, niż konsumuje, co jest świadectwem drenażu ekonomicznego starego kontynentu za pomocą dolara, i podaje informację, że zarobki Michelle w pierwszej pracy zaraz po ukończeniu studiów wynosiły 70 tys. dol. rocznie, dziesięciokrotnie więcej, niż zarabia młody prawnik np. w Polsce. Ameryka uprawia w Europie podwójny drenaż mózgów, raz, gdy wmawia wszystkim, że wojna w Iraku jest sprawiedliwa i konieczna, bo Saddam Husajn zagraża światu bronią masowego rażenia, i drugi raz, gdy wszystkie najwybitniejsze mózgi zrodzone i wykształcone w Europie transplantuje do siebie, za ocean, obietnicą wielokrotnie wyższych zarobków.
W żyłach pierwszej damy płynie krew białego plantatora, który z niewolnicą Melvinią, praprababką Michelle, spłodził dziecko. Lektura książki Longina Pastusiaka uświadamia, jak niewielki dystans czasowy dzieli Amerykanów od epoki niewolnictwa. Roman Polański, który cudem przeżył getto, a teraz ścigany jest przez amerykański wymiar sprawiedliwości za przestępstwo sprzed 30 lat, w naszym, europejskim rozumieniu dawno już przedawnione, przypomina, jak niewielki dystans czasowy dzieli Europejczyków od Holokaustu.
Jak więc rozumieć pogląd Brzezińskiego, że w Rosji demokracji nie ma, skoro wola ludu w wyborach do parlamentu nie jest tam fałszowana bardziej, niż rzecz się ma za oceanem, lecz tylko fałszowana inaczej? Książka Longina Pastusiaka nie odpowiada wprost na tak postawione pytania. Daje jednak bogaty i usystematyzowany materiał do samodzielnych przemyśleń.

Longin Pastusiak, 400 lat stosunków polsko-amerykańskich (1608-2008), Oficyna Wydawnicza „Adam”, Warszawa 2010

Wydanie: 2010, 28/2010

Kategorie: Opinie
Tagi: Jakub Kopeć

Napisz komentarz

Odpowiedz na treść artykułu lub innych komentarzy