Recykling

Najpiękniejszy, najbardziej poetycki recykling słów i pojęć z odzysku przeprowadził Tadeusz Różewicz w tomie wierszy „zawsze fragment”; stworzył z nich istne cuda. Dotknął przy tym, jak tylko on potrafi, istoty rzeczy wielkich i głębokich.
Recykling to odzyskanie zużytych materiałów i przygotowanie ich do ponownego użycia. W tym celu trzeba te rzeczy posegregować i wysłać do odpowiednich fabryk. Bogate społeczeństwa tak robią i są coraz bogatsze. Tymczasem u nas do oddzielnych pojemników z napisami lud wrzuca, co popadnie. Można było to zobaczyć na niektórych osiedlach w Warszawie. A gdy już naród nauczył się segregować i wrzucał, co trzeba, tam, gdzie trzeba, przyjeżdżała wielka śmieciara, mieszała wszystko i wywoziła na zwałkę, żeby dać pracę Syzyfom.
Mój recykling nawiązuje do zużytych partii, wysypywanych bez żadnego porządku na zwałkę. Nikt nie potrafi ich posortować, tak żeby było wiadomo, co na prawo, co na lewo, a co w środku. Najpierw trochę liberałów wpadło do UW, potem przerzucono ich na Platformę, różne różności wpadają też do pojemnika z PiS-em, Samoobrona pomieszała się z PSL-em, odpady zaś stamtąd i skądinąd zmieszały się w nowym pojemniku pod wodzą Jagielińskiego, teraz czekają na swój czas. Kilka brylantów z UW zasiliło SLD, natomiast eseldowska drobnica przerzuca się do Samoobrony, a jak komu się poszczęści, to i na Platformę może się dostanie. Nie można nic porządnie posegregować i przypasować do konkretnej całości. Robi się powoli z tego ciemna masa, maceruje się, przesiąka zapachami i jak tak dalej pójdzie, dojdziemy znów do jednej jedynej wiodącej partii bez wyrazistego oblicza. Same kłótnie czy wypominanie rodowodów to jeszcze nie ideologia ani też program.
Dni mijają pod znakiem ogłaszania upadłości rządzącej koalicji Leszka Millera z Markiem Polem. Trąby jerychońskie w telewizji oraz w gazetach upadek już otrąbiły, a mury Jerycha wciąż stoją. Ledwo kilka cegieł wypadło, gdy premier ogłosił, że przestaje hołdować zasadzie dwa w jednym. Zaprzyjaźniona fryzjerka mówi, że dwa w jednym nie jest dobre dla włosów, zwłaszcza dla farbowanych i przesuszonych. Ani to szampon, ani odżywka, pomieszanie z poplątaniem. Trzeba mieć właściwy szampon i odpowiednią odżywkę. Osobno. Premier zastanawia się, komu przekazać odżywkę: Janikowi, mającemu zawsze na głowie artystyczny nieład, Celińskiemu, który może wolałby szampon, czy też Oleksemu na jeszcze wyższy połysk?
Pojawiła się jeszcze jedna kandydatura, Jolanta Banach. Musi być naprawdę kiepsko, jeśli dopuszczono możliwość, że kobieta weźmie partię w swoje ręce. Pamiętam, jak wybierano Hannę Suchocką na premiera. Faceci żarli się między sobą jak na walkach psów, tak że zostały same kosteczki, żaden nie chciał zgodzić się na kolegę. Ten ch…? Nigdy – wołali – niech już lepiej zostanie baba!
I została.
Dziś sytuacja jest delikatniejsza, panowie majstrują sobie koło pióra złotą szpileczką, po cichutku, podrzucają kolegom świnki malutkie, marcepanowe, tyle że faszerowane cyjankiem, pracują w rękawiczkach, choć rękawiczki jako rekwizyt źle się w tym teatrze kojarzą. Jednak brak odcisków palców też się liczy. Panowie proponują sobie układ, ty weźmiesz radę nadzorczą, a ja rząd dusz, jak spadnę, to mnie zatrudnisz, żebym upadł miękko, na moje delikatne kończyny. Tu na kobietę nie ma miejsca. Mówi się o tym, że Banach może zostać wice. Wydaje się im, że są bardzo przebiegli, że nikt tego nie zauważa; społeczeństwo mają za głupich. A ludziska po prostu przestali się interesować świecznikiem, postawili już na nim krzyżyk.
A jednak, p o r u c z n i k u, k t o ś m u s i o c z y ś c i ć t o m i a s t o!, by użyć słynnego zwrotu mistrza czarnego kryminału. Nam nie jest wszystko jedno, że zacytuję Michnika z reklamy „Gazety”. Nie jest nam obojętne, kto będzie szefem partii, rządu, prezydentem lub prezydentką. Nam, czyli myślącej i czującej części narodu. Myślimy o was źle, a czujemy smród. Jeszcze nie wyjechaliśmy na emigrację wewnętrzną ani zewnętrzną, bo zostało trochę ludzi, w których można lokować nadzieję.
Chcemy wyrzucenia śmieci, które nie nadają się do recyklingu. Te rozmowy między baronami! O Stella Maris! Różni funkcyjni SLD to niejedyne przerdzewiałe przęsło w tym moście. Istnieje wielkie, ponadpartyjne porozumienie ponad podziałami. Otwarcie, na nowe wielkie przekręty.
Otwarci są: i cywile, i prałaci, baronowie i wójtowie,
ministrowie oraz radni, komisarze ich podwładni,
ci z agencji i ci z banków, z rad nadzorczych,
z miast, z zaścianków…
O Boże, ze zdenerwowania rymnęło mi się! Sytuacja musi być rzeczywiście krytyczna. Gdyby plan Hausnera miał choć kilka procent tego korowodu oszustów jako zwolenników, już by był wdrażany. Wszelkie znaki na niebie i ziemi wskazują na to, że partia miłośników cudzego szmalu jest najliczniejsza. I jest to partia męska. Może zdarzy się gdzieś pani gangsta prokurator albo jakaś oszustka powiatowa, jednak w swej masie korupcja wbrew gramatyce jest rodzaju męskiego.
A im, tym ze świeczników partyjnych, wciąż się wydaje, że jeszcze nie jest aż tak źle, żeby uczynić kobietę liderką. Coś przebąkują o lewicowym rodowodzie, o nieskompromitowanej niczym podłym twarzy Jolanty Banach. Nie nazywano jej nigdy baronową, nie ma na koncie przekrętów, może więc będzie próbowała oczyścić to miasto? Nie. Nie może zostać, wali między oczy prawdę, nie jest faryzeuszką. Aż strach powiedzieć, kogo się nie boi. Lepiej więc, jak to kiedyś się mówiło, niech wszystko zostanie przy starym.

Wydanie: 10/2004, 2004

Kategorie: Felietony

Napisz komentarz

Odpowiedz na treść artykułu lub innych komentarzy