Remoncik zamiast rekonstrukcji

Remoncik zamiast rekonstrukcji

Mamy rząd. Na papierze. Bo tam, gdzie czekamy na decyzje, tego rządu nie ma. Jest za to na ekranach stacji telewizyjnych, które żywią się licznymi konferencjami premiera i ministrów zapowiadających kolejne cuda. I dla odmiany czy kontrastu wymieniających kolejne grupy Polaków, z którymi władza musi walczyć. A musi, bo chrześcijańska Polska jest zagrożona.

Kto chce, ten wierzy tym złotoustym, a prościej mówiąc wyszczekanym, bredzisławom, którzy przemawiają na tle logo swoich partii. Jeszcze nie ucichnie echo po jednej konferencji, a już zaczyna się następna – i kolejna.

Nie pamiętam ekipy, która choć po części byłaby tak płodna w produkowaniu obiecanek. Ale skoro polityczne cudotwórstwo opłaca się władzy, to jedzie na tej metodzie bez umiaru. Co mądrzejszych obserwatorów polityki bardzo dziwi skuteczność tak prymitywnej gry. Bo przecież nawet kompletny laik musi widzieć, jak bardzo to wszystko jest niespójne. I jak bardzo te rozmaite obietnice są nierealne.

Może i widzieli, może i wiedzieli. Ale wiara, że ta specyficzna pisowska prawica dotrzyma obietnic, wygrywała z wątpliwościami. Aż do powtórnego wyboru Dudy. I to mimo że trudno znaleźć jakąś głupotę, której Duda by nie powiedział w czasie kampanii, gdy żarliwie żebrał o głosy wyborców.

Poparli go i teraz czekają na realizację obietnic składanych przez prezydenta i obóz prawicy. Kolejne grupy zawodowe już wiedzą, że po wyborach ich oczekiwania mają skromne znaczenie. Zaczęło się od górników. Bardzo zimny prysznic spadł na rolników. A emeryci, którzy tłumnie poparli Dudę, równie tłumnie będą ofiarami zapaści służby zdrowia. W kolejce do wyrównania rachunków starych krzywd są nauczyciele, którzy nie zapomną rządowi PiS, jak pacyfikował ich strajk.

Problemów w Polsce jest tyle, że nawet dwa rządy, i to bardzo sprawne, miałyby co robić. A my zamiast tego mieliśmy wodewil, który nazwano rekonstrukcją rządu. Reforma miała być głęboka i merytoryczna. Opozycja zaniemówiła. Media relacjonowały rozmowy. I po prawie trzech miesiącach na świat przyszło to oczekiwane coś. Z szumnych zapowiedzi został tylko remoncik. Klocki pomalowano na inne kolory, zmieniono nazwy oraz tabliczki na gmachach i drzwiach gabinetów. Słyszałem, jak minister z kancelarii premiera mówił, że jest to komprymacja i optymalizacja. Niestety, król jest nagi. Reformy nie ma. Jest eksperyment. I to bez większego sensu.

W dramatyczną fazę epidemii wchodzimy ze słabnącą pozycją prezesa Kaczyńskiego, głęboko skonfliktowanym rządem, prezydentem bez charakteru, podziałami w samym PiS i coraz żwawszym ogonem w postaci Solidarnej Polski i Porozumienia. Jest się czego bać.

Wydanie: 2020, 42/2020

Kategorie: Felietony, Jerzy Domański

Napisz komentarz

Odpowiedz na treść artykułu lub innych komentarzy