Rewolucjoniści trzeciej zmiany

Rewolucjoniści trzeciej zmiany

Jak kot śpi, to myszy harcują. Kot w państwie demokratycznym to system, na który składają się opiniotwórcze elity, reprezentatywny parlament, stabilna równowaga między władzą ustawodawczą, wykonawczą i sądowniczą, prawdziwie niezależne media, silne partie polityczne i ich sprawni liderzy. By taki system stworzyć i by zaczął działać w miarę sprawnie, trzeba wielkiego wysiłku edukacyjnego i czasu na ugruntowanie pożądanych zachowań. My nie mieliśmy ani jednego, ani drugiego. Co więc mamy? Zręby demokracji w budowie. Demokracji słabej, nieokrzepłej, niepewnej poparcia społecznego, a więc takiej, która narażona jest na próby zastąpienia jej innymi, pozademokratycznymi, metodami. Pokusa chodzenia na skróty jest przecież równie stara jak homo sapiens.
Przyzwyczailiśmy się już, że co kilka lat podejmowane są próby zepchnięcia polskiego okrętu na inne wody. Niedługo czeka nas kolejna próba sił. Tegoroczna walka będzie najbardziej dramatyczna od 1989 r., a jej wynik do końca niepewny. Startujemy bowiem do potrójnych wyborów w bardzo kiepskiej kondycji.
Kumulacja napięć społecznych i powszechna frustracja mają oczywiście swoje realne przyczyny. Jest wiele obiektywnych powodów do krytykowania władz. Tyle że na te kłopoty nie ma jednego cudownego lekarstwa. Każdy, kto przychodzi z takim lekiem, jest zwykłym oszustem i demagogiem.
Co jakiś czas z zakamarków wyłażą frustraci, ludzie zżerani ambicją, z poplątanymi życiorysami i problemami psychicznymi. Łączy ich gotowość szybkiego rozwiązania wszystkich polskich problemów i jednocześnie brak w życiorysach jakichkolwiek sukcesów zawodowych.
W ostatnich miesiącach to oni, rewolucjoniści trzeciej zmiany, nadają ton polskim sprawom.
Przez lata lekceważeni przez elity i spychani na margines przez wyborców, złapali wreszcie wiatr w żagle. Napędza ich wielkie rozczarowanie społeczeństwa skutkami rządów w 15-leciu. Sprzyja im luka, jaka powstała po rozpadzie SLD, a hulać pomagają krótkowzroczność PO i PSL, no i brak aktywności programowej prezydenta. Stosując bardzo prostą, wręcz prymitywną socjotechnikę, skutecznie sparaliżowali działalność wielu ośrodków władzy. Bezpardonowe ataki na prezydenta, jego żonę, czołówkę polityki i biznesu dały oczekiwany przez nich efekt. Sparaliżowały strachem całe środowiska i grupy społeczne.
Bo i czym, jeśli nie strachem o własne interesy i oportunizmem można tłumaczyć bierność, z jaką przyjmowane są kolejne, coraz bardziej kretyńskie oskarżenia i zarzuty? Co i rusz przekraczane są przecież kolejne granice absurdu. No i co?
W prywatnych rozmowach komentuje się te zachowania, pukając się wymownie w czoło. Ale na zewnątrz cicho sza. Na scenie obecna jest tylko jedna strona. Agresywna, demagogiczna, zacięta. W mediach brylują samozwańczy sędziowie, eksperci od podsłuchów i list agentów.
Gdzieś się rozpłynęli rozsądni, kompetentni ludzie, liderzy opinii, środowiskowe autorytety. Gdzie?

Wydanie: 13/2005, 2005

Kategorie: Felietony, Jerzy Domański

Napisz komentarz

Odpowiedz na treść artykułu lub innych komentarzy