Robot klasy olimpijskiej

Robot klasy olimpijskiej

Technologie wchodzą do sportu w ekspresowym tempie.

To dobrze czy źle?

Choć wieczór 29 marca 2017 r. nie był w Paryżu specjalnie przyjemny, wiele osób zapamiętało go na długo, a niektórzy nawet na zawsze. Pomimo chłodu wczesnej wiosny na trybunach stadionu narodowego w Saint-Denis na północnych przedmieściach stolicy Francji zjawiły się dziesiątki tysięcy fanów, gotowe oklaskiwać swoją reprezentację w prestiżowym meczu z Hiszpanią. Niewielu pewnie miało wtedy świadomość, że oglądanie piłkarskiego widowiska najwyższej klasy połączone będzie z uczestnictwem w wydarzeniu przełomowym dla całego sportu. Zaraz po rozpoczęciu drugiej połowy meczu Francuzi przypuścili atak na bramkę Hiszpanów. Przeprowadzili akcję, po której bramkę strzelił Antoine Griezmann. Trybuny były w ekstazie, piłkarze z radości rzucili się sobie w ramiona. Jednak niemiecki sędzia Felix Zwayer zatrzymał się i nie wskazywał, że padła bramka. Po chwili radość przekształciła się w konsternację, bo Zwayer podszedł do Francuzów i powiedział, że gola nie zaliczy – Griezmann był na minimalnym spalonym. A Niemiec dowiedział się o tym od sędziów siedzących przy monitorach, analizujących sytuację klatka po klatce. Gol strzelony przez Griezmanna stał się pierwszym w historii futbolu golem unieważnionym przez technologię.

Maradona przegrałby z VAR

Dziś, cztery lata później, tamten mecz wydaje się już prehistorią. VAR – video assistant referee, elektroniczny system wykorzystywany do weryfikacji kontrowersyjnych sytuacji na boisku, jest już w futbolu najwyższego szczebla codziennością. Przyzwyczaili się do niego piłkarze, przyzwyczaili sędziowie i fani. Czy dzięki VAR piłka nożna jest sportem uczciwszym? Trudno powiedzieć, bo system ma swoje wady i zalety, jest technologią jedynie częściowo zautomatyzowaną, sam z siebie rzadko podejmuje decyzje. Te wciąż należą do ludzi. A gdzie człowiek, tam zawsze ryzyko kontrowersji. Nie znaczy to jednak, że wprowadzenie VAR do powszechnego użycia w najważniejszych piłkarskich rozgrywkach przeszło bez echa. Wręcz przeciwnie – powiedzieć, że w tym przypadku technologia wpłynęła na sport, to nic nie powiedzieć.

Pojawienie się weryfikacji wideo w futbolu jest być może najbardziej medialnym przykładem coraz wyraźniejszej automatyzacji i komputeryzacji sportu. Dlaczego? Piłka nożna z jednej strony jest sportem absolutnie masowym, z drugiej – pozostawia wiele miejsca na interpretację zasad czy wręcz naciąganie przepisów. Gra na czas jako rozsądne zarządzanie siłami, bramki z minimalnych spalonych albo po przepychankach w polu karnym jako dowód boiskowego sprytu, długie dyskusje z sędzią i próby wywierania na nim presji jako stały element folkloru, symulowanie fauli jako cwaniactwo. Dość powiedzieć, że bodaj najsławniejsza, a już na pewno najbardziej romantyczna bramka w historii piłki – „ręka Boga” Diega Maradony z meczu z Anglią na mundialu w 1986 r., przez VAR zostałaby momentalnie anulowana.

Sędzia robot się nie myli

W innych dyscyplinach automatyzacja przebiega ciszej, choć wcale nie wolniej lub mniej efektywnie. Doskonałym tego przykładem jest bejsbol, dla Amerykanów sport narodowy, nierzadko przyciągający przed telewizory i na stadiony znacznie więcej ludzi niż piłka nożna, nawet w ujęciu globalnym. Od kilku lat w mniej ważnych, często wręcz półamatorskich ligach bejsbolowych testowany jest Automated Ball-Strike System (ABS) – technologia analizująca kluczowy dla meczu moment, w którym miotacz rzuca piłkę w kierunku pałkarza, a ten ma za zadanie trafić w nią kijem i odbić, najdalej jak się da. O tym, czy piłka dotyka ciała pałkarza, ociera się o sam kij albo czy pałkarz popełnia faul, do tej pory decydował stojący za nim sędzia. Tak naprawdę to wokół niego toczyła się gra, bo w praktyce był na boisku bogiem. Oceniał nie tylko samą grę, ale też zachowanie zawodników. Mógł ich wyrzucić za agresywne zachowanie, wulgarne komentarze, naruszenie własnej nietykalności. To sędzia pociągał za sznurki.

Z ABS sytuacja zmieniła się diametralnie. System analizuje rzucanie piłki z prawie 98-procentową dokładnością, więc o błędach w zasadzie nie ma mowy. Dane pobierane są przez mały, prostokątny aparat, blaszaną skrzynkę wielkości pudełka do pizzy. Stamtąd przekazywane są do komputera wyposażonego w oprogramowanie przypominające systemy obrony przeciwrakietowej – zjawisko jest w gruncie rzeczy podobne, w obu przypadkach chodzi przecież o analizowanie obiektu szybko przemieszczającego się w powietrzu. Na tej podstawie ABS komunikuje werdykt, niemal zawsze prawidłowy.

Władze amerykańskiego bejsbola na razie rewolucję technologiczną wprowadzają połowicznie. Choć to ABS podejmuje decyzje, są one wciąż ogłaszane przez arbitrów. Bo sędzia robot nie wyeliminował sędziego człowieka, przynajmniej na razie. W praktyce wygląda to dość kuriozalnie, bo sędzia stoi obok blaszaka, w uchu mając słuchawkę, przez którą blaszak wypluwa mu komendy. Zarządy lig, w których ABS jest testowany, tłumaczą to względami estetycznymi – ogłaszanie decyzji przez sędziego jest częścią bejsbolowej tradycji, kibice mogliby być zdezorientowani, gdyby zamiast komunikatów głosowych nagle wszystko było jedynie wyświetlane na monitorach. Dla samych sędziów oznacza to coś zupełnie innego – ich rola została zredukowana do teatralnego odgrywania, by utrzymać atmosferę widowiska. W dodatku bardzo wysoki odsetek poprawnych decyzji systemu elektronicznego sprawia, że ich obecność na boisku lada moment może się okazać kompletnie zbędna. Nieuchronnie zmierzają więc do sytuacji, w której bejsbol obserwować będą co najwyżej jako fani.

Challenge jak wytrych

Na pierwszy rzut oka ani z VAR, ani z ABS nie powinno być żadnych problemów. Oba systemy naprawiają ludzkie niedociągnięcia, a kto by nie chciał, żeby jego ukochany sport był uczciwszy? Problem w tym, że sporty ulegające coraz większej automatyzacji stają się innymi dyscyplinami. Zach Helfand, piszący o społecznych aspektach sportu reporter „New Yorkera”, zwraca uwagę, że główna zmiana, jaka nastąpiła w ligach, w których już działa ABS, to bezwzględna, często wręcz krępująca cisza na trybunach. Ponieważ wszyscy wiedzą, że sędzią jest robot, a jego decyzja jest nieodwołalna, nikt w kierunku stanowiska sędziów nie krzyczy. Brakuje krytyki, nawet obraźliwych odzywek, nie ma wyzwisk. A przez to, pisze Helfand, jest na meczu o wiele mniej emocji.

Z oczywistych względów, jeśli ABS stanie się powszechny, do historii przejdą też kary za dyskusję z sędzią. Nikt przecież robota nie obrazi – a nawet jeśli, robot nie zareaguje. Piłkarski VAR nie ma aż takich problemów, bo mimo wszystko decyzje w nim często wciąż podejmują ludzie, przez co emocji akurat nie brakuje. Kontrowersje wzbudza natomiast aptekarstwo zautomatyzowanego sędziowania. Arbitrzy mają do dyspozycji 40 kamer, więc nie ucieknie im prawie nic – w tym zagrania, które może i naruszają przepisy, ale są przypadkowe, wynikają z przebiegu gry, w najlepszym razie bardzo trudne do jednoznacznego rozstrzygnięcia. VAR raczej nie myli się tylko przy spalonych, bo tutaj ocena jest binarna, a decyzja łatwiejsza do podjęcia. Inne sporne sytuacje, na czele z faulami, dalej bywają autostradą do kontrowersji. Z VAR nie brakuje ani ciszy, ani emocji.

Bejsbol i piłka nożna nie są jedynymi sportami, w których technologia zaczyna dominować na tyle, że praktycznie redefiniuje ich zasady, a już na pewno – sposób ich odczuwania. Siatkarska wideoweryfikacja, tzw. challenge, szybko stała się wytrychem dla trenerów. Proszą o nią, nawet kiedy wiedzą, że sędzia miał rację, wykorzystując przerwę w grze na dodatkową rozmowę z drużyną. Podobnie dzieje się w tenisie i wielu innych sportach, w których technologia daje bardziej obiektywny wynik, ale zawodnicy czy trenerzy używają jej także do własnych celów. Jak zauważają Christopher Higgins, Harry Collins i Robert Evans, brytyjscy badacze społeczni i autorzy książki „Bad Call” (ang. Zła decyzja), opisującej wpływ automatyzacji na świat sportu, w tej debacie nie chodzi bowiem tak naprawdę o to, czy kibice i zawodnicy samą technologię zaakceptują. Badania pokazują, że raczej nie mają z tym większego problemu. Dyskusja dotyczy jednak zjawiska znacznie szerszego, dotyka wręcz esencji sportu. Kwestii tego, co dla kogo jest w nim ważniejsze: wynik czy emocje. A tego nie rozstrzygnie żaden sędzia – ani człowiek, ani robot.

m.mazzini@tygodnikprzeglad.pl

Fot. Imago Sport and News/East News

Wydanie: 2021, 42/2021

Kategorie: Technologie

Napisz komentarz

Odpowiedz na treść artykułu lub innych komentarzy