Romeo i Julia z Bagdadu

Romeo i Julia z Bagdadu

Małżeństwa amerykańskich żołnierzy z irackimi kobietami nie przynoszą szczęścia

Sierżant Sean Blackwell być może wróci niedługo z Iraku do rodzinnego domu na Florydzie, niehonorowo zwolniony z amerykańskich sił zbrojnych. Ale nie zabierze ze sobą żony. Nie widział jej od czasu pospiesznej ceremonii ślubnej, która odbyła się latem ub.r. na podwórku zrujnowanej restauracji w Bagdadzie.
27-letni Blackwell oraz jego kolega z 3. Batalionu 124. Dywizji Piechoty Gwardii Narodowej, 37-letni kapral Brett Dagen, przerwali na niespełna pół godziny patrol, aby zawrzeć irackie małżeństwa. Podczas obrzędu koledzy z oddziału uważnie lustrowali dachy, wypatrując wrogich snajperów.
Ten niezwykły ślub doprowadził przełożonych do szewskiej pasji. Żołnierzom groził sąd wojenny za zlekceważenie rozkazów oraz niedopełnienie obowiązków. Ostatecznie uznano, że obaj gwardziści są winni, ponieważ wyjawili narzeczonym oraz ich rodzinom tajemnicę wojskową – trasę patrolu. Blackwell dostał naganę na piśmie i musi pożegnać się z mundurem.
„Romeo i Julia z Bagdadu”, piszą o nich światowe media. Młode żony drżą teraz z lęku o swe życie. Rodacy grożą im codziennie porwaniem lub śmiercią za to, że

związały się z „okupantami”.

Armia Stanów Zjednoczonych czuwa, aby nie zobaczyły mężów. „Mamy zadania do spełnienia na ulicach Bagdadu, musimy chronić naszych żołnierzy. Jeśli to prawdziwa miłość, mogą o nią walczyć za kilka miesięcy, ale teraz nie będą się widywać”, powiedział rzecznik Gwardii Narodowej Florydy, kapitan Jack McClellan.
Brett i Sean wywodzą się z najuboższych warstw amerykańskiego społeczeństwa. Zaciągnęli się do armii, żeby zdobyć zawód i trochę pieniędzy, znaleźć swoją szansę w życiu. Brett był żołnierzem przez sześć lat, potem przeszedł do rezerwy i zarabiał na chleb jako mechanik. Sean z 40-tysięcznego miasta Pace na północnej Florydzie przez dwa lata służył w Ekwadorze i w Korei. Pod koniec 2002 r. wystąpił z wojska, chciał studiować dietetykę. Dwa miesiące później został zmobilizowany i wysłany do Iraku. 3. Batalion Gwardii Narodowej przydzielono do 1. Dywizji Pancernej, która zaczęła pełnić straż w zdobytym Bagdadzie.
W kwietniu na ulicach irackiej stolicy grasowali łupieżcy i rabusie. Obok zburzonych przez bombardowania domów wznosiły się stosy śmieci. Sean i jego koledzy strzegli splądrowanego gmachu Ministerstwa Zdrowia. Wtedy do żołnierzy podeszła śliczna 25-latka Ehda. Falujące czarne włosy opadały jej na ramiona. Mówiła płynnie po angielsku, pochodziła z zamożnej irackiej rodziny, studiowała w Paryżu, została lekarką. Szukała pracy u Amerykanów jako tłumaczka. W ministerstwie nie było pracy, ale młodą kobietę zauroczył nieśmiały żołnierz zza Atlantyku. „Ludzie nie wierzą, że istnieje miłość od pierwszego wejrzenia. Ale to właśnie było to. Sean jest bardzo inteligentny i wrażliwy, a jego uśmiech po prostu magiczny. Przebojem zdobył mój umysł i serce”, powie później Ehda reporterom. Sean napisał do swej matki, Vicky McKee, że spotkał „najpiękniejszą, najsłodszą dziewczynę, jaka kiedykolwiek chodziła po Ziemi” i że pragnie dzielić z nią życie. Zaniepokojona Vicky ostrzegła, że przebiegłej Arabce chodzi jedynie o uzyskanie amerykańskiej wizy i że opuści ona

zaślepionego uczuciem żołnierza,

gdy tylko postawi stopę na amerykańskiej ziemi. Ale zakochany po uszy sierżant promieniował szczęściem. Oznajmił matce, że znalazł u młodej Irakijki „te wszystkie wartości moralne i cnoty, których zawsze szukał w kobiecie”.
Młodzi długo rozmawiali w ograbionych gabinetach ministerstwa. Sean wyznał, że pochodzi z rozbitej rodziny, wychowywał się bez ojca, w wieku 19 lat wziął ślub, lecz małżeństwo nie trwało długo. Ma dwie córeczki w wieku dwóch i czterech lat, młodsza pochodzi ze związku z inną kobietą. „Pokocham je jak własne dzieci”, zapewniła Ehda. Młoda kobieta pewnego dnia przyprowadziła przyjaciółkę, również lekarkę, 26-letnią Joanne. Ta szybko znalazła wspólny język z kapralem Dagenem. Obie zaczęły przynosić swym amerykańskim chłopcom ciepłe posiłki.
Przełożeni początkowo patrzyli na wszystko przez palce, myśleli, że to zwykły romans. Jednak na początku sierpnia kapral i sierżant postanowili, że poślubią arabskie wybranki, zaczęli wypełniać odpowiednie dokumenty. Dowódca kompanii w imieniu żołnierzy zasięgnął porady prawnej. Ale podpułkownik Thad Hill stojący na czele batalionu nie posiadał się z oburzenia. Tak, prawo wojskowe nie zabrania takich małżeństw, lecz żołnierz nie powinien przecież bratać się z miejscowymi, i to w warunkach walki, kiedy wrodzy snajperzy i bombiarze każdego dnia

dybią na życie

amerykańskich piechurów! Łatwo powiedzieć: „Kochamy się, więc weźmiemy ślub”, ale kto zapewni bezpieczeństwo młodej żonie, jeśli rodacy w odwecie za związek z „okupantem” zechcą poderżnąć jej gardło? Żołnierz powinien najpierw myśleć o służbie, wypełniać obowiązki, a dopiero potem słuchać głosu serca! Podobnego zdania był pierwszy sierżant batalionu, który ostrzegł: „Chrześcijanie i muzułmanie po prostu do siebie nie pasują”.
Rozumieli to sierżant Sean i kapral Brett. Obaj zdawali sobie sprawę, że zgodnie z irackim prawem mogą zawrzeć małżeństwo z muzułmankami tylko wtedy, jeśli przyjmą religię Proroka. Blackwell opowiada: „Długo o tym myślałem. Poprosiłem irackich tłumaczy, aby opowiedzieli mi o swej wierze. Czytałem Koran i książkę Geraldine Brooks „Dziewięć twarzy pożądania” na temat kobiet islamu. Kochałem narzeczoną tak bardzo, że decyzja o nawróceniu nie okazała się trudna. Myśl, że będę żył w wielokulturowej rodzinie, jest dla mnie ekscytująca”.
Pewnego sierpniowego dnia Blackwell i Dagen, eskortowani przez kilku uzbrojonych kolegów, przybyli w transporterach opancerzonych Humvee przed złupiony budynek sądu. Tam, przed obliczem sędziego, złożyli w języku arabskim wyznanie wiary, obowiązujące każdego muzułmanina: „Nie ma Boga prócz Allaha, a Mahomet jest jego Prorokiem”. Urzędnik sądowy, Chalida al-Zorbai, chwalił tak niezwykłych konwertytów: „Znali nawet historie z Koranu”. Wydawało się, że teraz małżeństwa zostaną zawarte szybko, lecz o zmianie wyznania dowiedzieli się oficerowie i zabronili obu żołnierzom opuszczania bazy poza służbą. Z pomocą kolegów, którzy służyli im jako posłańcy, Brett i Sean ułożyli ze swoimi narzeczonymi zdumiewający plan – postanowili wziąć ślub podczas patrolu.
W niedzielę 17 sierpnia pogoda zdawała się sprzyjać ceremonii. Na letnim niebie pokazał się także księżyc. Po przejściu połowy trasy patrolu sierżant i kapral w otoczeniu kilku towarzyszy z oddziału spotkali na umówionym rogu dwóch ulic narzeczone z garstką najbliższych. Ehda założyła długą sukienkę w kolorach róży i hebanu, Brett zawiesił na szyi islamski różaniec, obaj żołnierze byli z bronią, w hełmach i kamizelkach kuloodpornych. Ten mały orszak weselny podążył na trawiaste podwórko za na wpół zburzoną restauracją. Tu, przy plastikowym stoliku, czekał wyraźnie zdenerwowany iracki sędzia, który nieustannie rozglądał się, wypatrując zamachowców.

Panowie młodzi zdjęli hełmy,

odłożyli karabiny. Zapłacili za akt ślubu po 1000 dol., podpisali odpowiednie dokumenty, zobowiązując się, że w razie rozwodu dadzą swym żonom po 10 tys. dol. odszkodowania. Narzeczeni wymienili obrączki. Sędzia wygłosił do każdego z Amerykanów uroczyste oświadczenie: „Teraz ona jest twoją żoną. Wzywam cię, abyś ją chronił i strzegł jej honoru. Twoja krew zmiesza się z jej krwią, krwią muzułmanki i Irakijki”. Potem jeszcze kilka wykonanych pospiesznie zdjęć i trzeba było wracać na patrol. Od tej pory młodzi małżonkowie więcej się nie zobaczyli.
Rozsierdzeni oficerowie zabronili Blackwellowi i Dagenowi opuszczania bazy i wszelkich kontaktów z żonami, także przez Internet. Dopiero w listopadzie zezwolono im na kilka rozmów telefonicznych. O wyjeździe do Stanów Zjednoczonych Joanne i Ehda mogły tylko marzyć. Prawo amerykańskie nie uznaje małżeństw zawartych przed irackim urzędnikiem, a konsulat USA nie wydaje wiz w kraju, który ogarnęła rebelia przeciw siłom koalicji. Brett i jego żona postanowili przeczekać, unikali kontaktów z mediami. Ale Sean zawiadomił matkę, która wynajęła adwokata, szukała pomocy u dziennikarzy i polityków. Biuro kongresmana z Florydy, Jeffa Millera, odpowiedziało, że dopóki nie zostaną złożone wnioski o wizy, niczego nie można zrobić. Ale media nagłośniły w świecie dramat Romea i Julii z Bagdadu i armia nie odważyła się postawić winowajców przed sądem wojennym.
Obie młode lekarki początkowo usiłowały utrzymać małżeństwa w tajemnicy. Ale już 17 sierpnia o ślubie doniosła jedna z rozgłośni radiowych w Bagdadzie, początkowo nie podając nazwisk. Słuchacze dzwonili, najczęściej z wyrazami oburzenia. Jak Irakijka i wyznawczyni islamu może powierzyć swój los żołnierzowi obcej armii? Ehdę jako świeżo poślubioną żonę piechura rozpoznał jej sąsiad. I on potępił ten związek: „Nie chodzi o to, że wyszła za Amerykanina. Lubię Amerykanów, bo robią znakomite horrory. Niedobre jest to, że stała się żoną okupanta”. Tożsamość obu lekarek ujawniło kilka kanałów arabskiej telewizji. Ehda musiała porzucić dobrą pracę w amerykańskiej firmie w Bagdadzie, ukrywa się przed zemstą islamskich fundamentalistów i zwolenników Saddama Husajna. Przerażona Joanne pod naciskiem rodziny

wystąpiła o rozwód.

Ehda stara się o wyjazd do Europy Zachodniej, tam będzie się ubiegać o wizę do USA. Konsul francuski odmówił pomocy w obawie przed gniewem Amerykanów. Nawet jeśli żona sierżanta zdoła wyjechać, i tak będzie musiała czekać na wizę wiele miesięcy. Niektórzy komentatorzy uważają, że obaj żołnierze sami ponoszą winę za te nieszczęścia. Tu nie chodzi o wesele. Gwardziści popisali się uporem i głupotą, bo opuścili swe posterunki, narażając kolegów na niebezpieczeństwo. Powinni cieszyć się, że unikną sądu wojennego, pisze dziennik „Florida Sun-Sentinel”. Inni twierdzą jednak, że żołnierze zawinili tylko swą miłością. Sean Blackwell nie traci nadziei, że żona w końcu przybędzie do USA. Wtedy być może prawo do pokazania tej niezwykłej historii kupi jakieś wydawnictwo czy wytwórnia filmowa. „Przydałyby nam się te pieniądze. Moglibyśmy w domu wreszcie położyć parkiet na betonową podłogę”, marzy Vicky McKee.

 

Wydanie: 03/2004, 2004

Kategorie: Świat

Napisz komentarz

Odpowiedz na treść artykułu lub innych komentarzy