Ropa, religia, narody, interesy

Ropa, religia, narody, interesy

Bliski Wschód przypomina wielopiętrowy labirynt sprzecznych interesów

Krzysztof Płomiński – jest emerytowanym dyplomatą, ambasadorem ad personam, byłym dyrektorem Departamentu Afryki i Bliskiego Wschodu w MSZ. Pracował na placówkach w Libii i Jordanii, pełnił funkcję ambasadora RP w Iraku (1990-1996) i był pierwszym polskim ambasadorem w Arabii Saudyjskiej (2000-2004). W przygotowaniu do druku znajduje się jego książka „Arabia Incognita. Raport polskiego ambasadora”. Jest absolwentem Moskiewskiego Państwowego Instytutu Stosunków Międzynarodowych. Odznaczony Krzyżem Oficerskim Polonia Restituta.

Panie ambasadorze, czy czeka nas nowy konflikt w Zatoce? Co się dzieje z Arabią Saudyjską? Kraj, który zawsze był spokojny, teraz zaczął prężyć muskuły.
– Arabia Saudyjska od utworzenia w 1932 r. starała się odgrywać ważną rolę międzynarodową, zarówno w stosunkach regionalnych, jak i w świecie islamu. Ale, po pierwsze, tradycyjnie robiła to bardzo dyskretnie, preferując instrumenty miękkiej polityki. Po drugie, realizowała politykę zagraniczną w ścisłej koordynacji ze Stanami Zjednoczonymi, w ramach sojuszu zawartego w 1945 r. Dbała o stabilność na globalnym rynku ropy, ale także wszechstronnie wspierała Amerykanów w wojnie w Afganistanie, tej pierwszej, przeciwko ZSRR. Dołożyła też swoją cegiełkę do rozpadu ZSRR.

W jaki sposób?
– 15 września 1985 r. Rijad zdecydował się na krok, który ekonomicznie rzucił Związek Radziecki na kolana. I to jest jedna z dat początku jego rozpadu. Chodzi o decyzję o odejściu od limitów wydobycia ropy naftowej. Wpływy ZSRR z eksportu tego surowca spadły wtedy czterokrotnie, rocznie o 20 mld dol. Ta polityka niskich cen czarnego złota była konsekwentnie prowadzona do rozpadu ZSRR. W sojuszu saudyjsko-amerykańskim coś zaczęło się zmieniać dopiero w czasach rządów Baracka Obamy.

Zaczęło się za Obamy

Co zaczęło się zmieniać?
– Arabia Saudyjska zaczęła być pouczana. W kwestiach dotyczących praw człowieka Amerykanie wytykali jej różnego rodzaju potknięcia. Naciskali w sprawach reform. Budzili nadzieje na liberalizację w całym regionie arabskim. A przede wszystkim zaczęli szukać jakiejś nici porozumienia z rosnącym w siłę Iranem. Ostatecznie znalazło to wyraz w porozumieniu nuklearnym, mającym wielostronny charakter. Saudyjczycy, którzy zabiegali o zaostrzenie sankcji nałożonych na odwiecznego rywala, zamiast tego otrzymali osiągnięte środkami dyplomatycznymi porozumienie, które otwierało drogę do zniesienia sankcji. I powrotu Iranu do społeczności międzynarodowej we wszystkich wymiarach, także gospodarczym. Dla Arabii Saudyjskiej, konkurującej z Iranem, jeśli chodzi o sprzedaż ropy naftowej na rynku chińskim, indyjskim, japońskim i europejskim, nagle sytuacja zasadniczo się zmieniła. Do Iranu zaczęli wracać również inwestorzy zagraniczni. Umacnianie wpływów irańskich w Iraku, jak również w Syrii, Libanie i Jemenie, było postrzegane przez Saudów jako osaczanie królestwa. Rysy na sojuszu amerykańsko-saudyjskim wywołały wręcz panikę w Rijadzie. I myślę, że Saudyjczycy po doświadczeniach z prezydenturą Obamy zrobili wiele, a nawet, powiedziałbym, wszystko, by następnym prezydentem USA został Donald Trump.

Nie Władimir Putin tu mieszał?
– Nie odmawiam zasług Rosjanom. Ale mogę z całą odpowiedzialnością powiedzieć, zresztą są już na to dokumenty, że jeśli chodzi o Bliski Wschód, to z jednej strony Arabia Saudyjska i Zjednoczone Emiraty Arabskie, a z drugiej Izrael wiele zrobiły, by Donald Trump został prezydentem. Z czego w jakimś stopniu Trump zdaje sobie sprawę, bo podchwycenie przez niego propozycji rozpoczęcia urzędowania w sferze polityki zagranicznej od Arabii i od Izraela było poniekąd konsekwencją tego poparcia. Misterna siatka powiązań nierozerwalnie łączy się ze zmianami na szczytach władzy w Rijadzie, w wyniku których dominującą pozycję w państwie uzyskał asertywny i ambitny następca tronu, książę Muhammad ibn Salman. Wraz z jego awansem Rijad poczynił wielkie postępy w kwestii wizerunku, ale polityka saudyjska w regionie stała się wręcz drapieżna.

Arabia-Iran. Zimna wojna

Tak jak polityka Ameryki wobec Iranu? Wypowiedzenie umowy atomowej, pojawiające się groźby…
– Iranowi Trump grozi i w ślad za tym następują konkretne posunięcia, a do konfrontacji popychają administrację amerykańską liczące się grupy interesów w samych Stanach Zjednoczonych, w wymiarze regionalnym zaś Arabia Saudyjska, Emiraty i Izrael.

Iran nie jest Irakiem.
– Nie jest Irakiem, aczkolwiek podobieństw jest bardzo dużo. Jeżeli popatrzymy na obecną sytuację w stosunkach saudyjsko-irańskich, to mamy prawie dokładne powtórzenie wydarzeń poprzedzających wybuch wojny iracko-irańskiej jesienią 1980 r. Czyli kampanię wzajemnych oskarżeń, akcje dywersyjne wszelkiego rodzaju, poszukiwanie możliwości destabilizacji wewnętrznej, próby szkodzenia interesom naftowym, podważanie wiarygodności. Wreszcie napady na przedstawicielstwa dyplomatyczne i konsularne Arabii Saudyjskiej w Iranie, zerwanie stosunków dyplomatycznych oraz incydenty związane z pielgrzymkami Irańczyków do Mekki i Medyny. To jak déja vu. To zmierza…

Do wojny?
– Myślę, że w pierwszym rzędzie chodzi o maksymalne osłabienie potencjału przeciwnika, czemu mają służyć prawdopodobnie skuteczne zabiegi USA o całkowite wyeliminowanie irańskiej ropy z rynków światowych od listopada 2018 r. W parze z tymi posunięciami idzie istotne zwiększenie produkcji tego surowca w Arabii Saudyjskiej do 11, a być może 12 mln baryłek dziennie, pozwalające – wraz ze wzrostem wydobycia w Rosji – zachować globalną równowagę popytu i podaży. Takie podejście pozostawia niewiele miejsca dyplomacji, nawet jeśli przyjąć, że celem USA jest doprowadzenie nie do upadku rządu w Teheranie, ale jedynie do zmiany jego postępowania, a to oznacza, że jakaś forma bezpośredniej konfrontacji zbrojnej staje się realną opcją.

Odwieczny wróg

Ona już ma miejsce, np. w Syrii, gdzie walczą ze sobą siły popierane przez Arabię i przez Iran.
– To są wojny zastępcze. Konfrontacja Arabii Saudyjskiej i jej sojuszników z Iranem jest faktem w Syrii, Iraku, Libanie i Jemenie. Przebiega również w wielu innych miejscach. To jednak nie to samo, co bezpośrednie starcie. Myślę, że jeśli chodzi o zrozumienie stosunków persko-arabskich, należy pamiętać, że korzenie wzajemnych animozji są bardzo stare. Jeszcze z okresu, kiedy starożytna Persja próbowała na Półwyspie Arabskim i w całym regionie realizować swoje mocarstwowe interesy. I potem, już w okresie islamu, kiedy była pierwszym przeciwnikiem Arabów na szlaku podboju świata i kiedy niespełna 50 lat po śmierci proroka Mahometa jego wnuk Husajn został zamordowany pod iracką Karbalą przez młodego i ambitnego kalifa Jazida, zapoczątkowując podział świata islamskiego na sunnitów i szyitów. Pól konfrontacji między Saudyjczykami a Irańczykami jest wiele. Zaszłości historyczne, sprzeczności interesów państwowych, różnice religijne. Rejestr wzajemnych przewin też jest bogaty. A do tego dochodzą takie rzeczy jak różnice ustrojowe. Tu konserwatywna monarchia, tam – teokratyczna republika. No i wiek i temperament przywódców.

Inna jest również struktura społeczna w obu państwach.
– Arabia Saudyjska ma 30 mln mieszkańców. Ale 10 mln to cudzoziemcy, gastarbeiterzy z całego świata. Natomiast rdzenna ludność to 20 mln. I jest to ludność przez całe dekady przyzwyczajona do stosunkowo łatwego życia. Problem stanowi podejście do pracy, do wykonywania swoich obowiązków. Nawet nie wykształcenie, bo corocznie od dziesięcioleci za granicą, przede wszystkim w krajach zachodnich, ale i w Polsce, studiuje ok. 100 tys. Saudyjczyków. Ci ludzie są na bardzo wysokim poziomie. Jednocześnie struktury istniejące w kraju de facto nie pozwalają na uwolnienie tej energii. Książę Muhammad ibn Salman przedstawił wizję reform mających zmienić ten stan rzeczy i gruntownie zmodernizować kraj, likwidując jego uzależnienie od ropy naftowej, ale na rezultaty trzeba będzie poczekać.

W przeszło 80-milionowym Iranie ta energia jest uwalniana inaczej.
– Iran historycznie ma poczucie osamotnienia, ceni niezależność i nie ma liczących się sojuszników. A to oznacza liczenie na własne siły. Jest w nim też kształtowane przez całe stulecia poczucie mocarstwowości, a jednocześnie gotowość poświęcenia i mentalność męczeństwa. Te powtarzające się z okazji świąt Aszura ceremonie męczeństwa Husajna ibn Alego, wnuka proroka Mahometa, tkwią w mentalności szyitów. Niemniej jednak przywódcy irańscy potrafią także chłodno kalkulować, a zdolność wielonarodowego społeczeństwa do akceptowania trudności codziennego życia również ma granice.

Dwie armie

A gdyby porównać siły zbrojne?
– Jeżeli popatrzeć na armię saudyjską, to wraz z Gwardią Narodową liczy ona dobrze ponad 200 tys. ludzi. Wspaniale uzbrojona w najnowszy sprzęt, ale, praktycznie rzecz biorąc, niedysponująca własnym zapleczem. Technicy, operatorzy, różnego rodzaju służby wspomagające to w ogromnej większości cudzoziemcy. Mimo że Arabia Saudyjska przeznacza na obronę ponad 10% PKB, mamy katastrofalną wojnę w Jemenie, która toczy się czwarty rok z koniecznym amerykańskim wsparciem logistycznym, kosztując Rijad przynajmniej 200 mln dol. dziennie. Mimo to kierowanej przez Saudyjczyków koalicji nie udało się dotąd przełamać oporu słabo uzbrojonych, ale zdeterminowanych Jemeńczyków z ruchu Huti.

A Iran?
– Z kolei Iran przeznacza na zbrojenia ok. 3% dużo niższego niż saudyjski PKB. Ma jednak półmilionową armię, zdeterminowaną, doświadczoną, wspomaganą milicjami. W przypadku otwartego konfliktu byłyby one strategicznym elementem wojskowego układu sił w państwach regionu, w których Iran jest zaangażowany. Te bojówki często przewyższają regularne wojsko pod względem wyszkolenia i gotowości do walki. Irańczycy mają własny przemysł zbrojeniowy, który Saudyjczycy dopiero zaczynają budować, niewiele importują, a w niektórych dziedzinach są bardzo zaawansowani. Chodzi nie tylko o rakiety dalekiego zasięgu czy drony, ale również o relatywnie nowoczesny sprzęt do zwalczania okrętów podwodnych i nawodnych oraz do obrony powietrznej. A jeżeli do tego dodamy, że ewentualna konfrontacja, już bezpośrednia, toczyłaby się w regionie niezwykle ważnym dla gospodarki światowej, dla zaopatrzenia w gaz i ropę naftową, to można sobie wyobrazić konsekwencje takiego konfliktu, w którym strona saudyjska nie byłaby osamotniona. Niemniej wszystkie wymienione czynniki jedynie fragmentarycznie mogłyby równoważyć kolosalną przewagę technologiczną po stronie antyirańskiej koalicji.

Katar to wytrzymał

Innym wrogiem Arabii Saudyjskiej stał się Katar. O co tu chodzi?
– W relacjach Arabii z sąsiadami, z Katarem i Iranem, jest pewien rodzaj obsesji, powodowanej i realnymi, i wyolbrzymionymi zagrożeniami, również ze strony wielorakich ugrupowań islamskich, które dla jednych graczy mogą być wyjętymi spod prawa terrorystami, a dla drugich pożądanymi sojusznikami. To nie jest kierowanie się racjonalną oceną sytuacji, poszukiwanie wspólnych interesów, ale po prostu wrzucanie do worka z napisem „wróg”. A wróg i przyjaciel wroga mogą być tylko diabelscy. Po nałożeniu sankcji i blokadzie Kataru ofiarą stało się nawet 3 tys. wielbłądów katarskich, pasących się na pastwiskach po stronie saudyjskiej. W przypadku zaś wybudowania przez Saudyjczyków kanału Salwa o długości 70 km Katar stanie się wyspą. Tu mamy do czynienia z irracjonalnymi powodami.

Jakimi?
– Jest ich sporo. Stosunki katarsko-saudyjskie, dynastyczne w pewnym sensie, bo o to przede wszystkim chodzi, nigdy nie były przesadnie dobre, mimo bliskości doktryny religijnej. Poza tym w ostatnich latach Katar poczynił działania, które Saudyjczycy uznawali za wrogie – od poparcia Braci Muzułmanów w Egipcie i podobnych ugrupowań w Syrii po partnerskie stosunki z Iranem, które zresztą są warunkowane w dużym stopniu tym, że oba kraje, Katar i Iran, wspólnie eksploatują największe na świecie złoże gazu. Jest też sprawa stacji Al-Dżazira. Na Bliskim Wschodzie opowiada się anegdotę, że gdy kilku przywódców arabskich spotkało się w piekle, to rozmawiali, jak który tam trafił. Jeden mówi: mnie zabili z karabinu, drugi: mnie wysadzili w powietrze, kolejny został otruty, a prezydent Egiptu mówi: ja zginąłem od materiałów Al-Dżaziry. Saudyjczycy postawili Katarczykom, razem z Emiratami, Bahrajnem i Egiptem, de facto poniżające ultimatum, którego żadne szanujące się państwo nie byłoby w stanie przyjąć. W pierwszym okresie wydawało się zresztą, że Rijad ma błogosławieństwo amerykańskie.

A nie miał?
– Można mieć wątpliwości co do trafności analiz polityków administracji Donalda Trumpa na pierwszym etapie jej funkcjonowania. Szybko jednak uświadomiono sobie, że na terenie Kataru znajduje się największa baza wojskowa USA w regionie i siedziba CENTCOM (dowództwa regionalnego armii USA – przyp. red.). Ponadto Katarczycy wykazali się determinacją. Mimo potężnych problemów gospodarczych udało im się przetrwać. Pokazali, że są w stanie poradzić sobie z tą blokadą. Podtrzymali poprawną współpracę z Iranem, natomiast w rozwiązaniu powstałych problemów zaopatrzeniowych, gospodarczych i w sferze bezpieczeństwa pomogła im Turcja. Co zresztą dodatkowo komplikuje stosunki Ankary z Arabią Saudyjską, USA i Izraelem. Trzeba to widzieć jako element większej układanki. Na wiosnę tego roku przewidziane było spotkanie prezydenta Trumpa z przywódcami państw Rady Współpracy Zatoki, ale administracja amerykańska zażądała załagodzenia konfliktu z Katarem. Okazało się to jednak niemożliwe, spotkanie przełożono na wrzesień, a w tej chwili wiadomo, że ono się nie odbędzie.

Ponieważ nie ma zgody między Arabią a Katarem.
– Arabia jest nieprzejednana, a w Katarze nie powstały warunki do oczekiwanego przez adwersarzy przesilenia na szczytach władzy. W wyniku kryzysu Rada Współpracy Zatoki, jedyna w regionie sprawna organizacja integracyjna, przestała funkcjonować w dotychczasowym formacie. W zaistniałej sytuacji Rijad zacieśnia partnerstwo przede wszystkim z Emiratami, wykazującymi również nadzwyczajną asertywność w wielu punktach zapalnych Bliskiego Wschodu i Afryki Północnej. Kuwejt i Oman w całej awanturze zachowywały dużą wstrzemięźliwość. Zresztą Oman jest jednym z najciekawszych państw Zatoki Perskiej, jeśli chodzi o prowadzenie elastycznej polityki i koncyliacje.

Bo nie ma ropy?
– Ma bardzo mało ropy, ale jest mądrze zarządzany i tolerancyjny religijnie. Należy mieć nadzieję, że pozostanie stabilny również w perspektywie zbliżającej się sukcesji. Oman ma także powody, żeby czuć się państwem, które historia ciężko doświadczyła, bo przecież miał kiedyś pozycję imperialną, kolonie w Afryce i posiadłości w południowym Iranie. W pewnym okresie był też potęgą w handlu na Oceanie Indyjskim.

Czy Arabia wykorzysta czas Trumpa?

Wszystko więc kręci się wokół ropy?
– Niewątpliwie. Choć pomału zbliża się kres ery naftowej. Czyli również dominacji Arabii Saudyjskiej na globalnym rynku energii. Do tego producentów ropy przybyło, pojawiły się nowe sposoby jej wydobycia, przede wszystkim w USA. Amerykanie mają swojej ropy dużo, a mogą ją importować również z innych źródeł. Przy tym rośnie rola gazu, który od wybrzeża Izraela i Gazy po Iran i Katar występuje na Bliskim Wschodzie w obfitości.

Arabia Saudyjska czuje więc, że jest w tej chwili u szczytu potęgi, i chce załatwić sprawę Iranu rękami Amerykanów?
– To nie jest kwestia tylko szczytu potęgi, stopniowo zresztą kurczącej się. To świadomość, że istnieje pewne momentum, związane z funkcjonowaniem prezydenta Trumpa, jego zaplecza i administracji. W Rijadzie zagrożenie z czasów administracji Obamy nie zostanie zapomniane. A nie wiadomo, jak długo Donald Trump będzie u władzy. W związku z tym jest to kwestia wykorzystania chwili, która może już się nie powtórzyć, również jeśli chodzi o uwarunkowania regionalne. Oczywiście wszyscy woleliby wyciągać gorące kasztany cudzymi rękami, ale w tym przypadku każdy zainteresowany będzie musiał zaryzykować poparzenie się. Druga sprawa to proces nie przez wszystkich doceniany – postępujące zbliżenie saudyjsko-izraelskie, mające podłoże głębsze niż jedynie względy bezpieczeństwa. Oba kraje de facto są gotowe do normalizacji i czekają na jakiś moment, impuls, który byłby do zaakceptowania. Raczej nie będzie nim jednak plan palestyński szykowany obecnie w trójkącie Waszyngton-Jerozolima-Rijad. Arabia wykonała bardzo wiele gestów w stosunku do Izraela, ale nie tylko. Wykazała choćby zrozumienie dla niepodległościowych aspiracji Kurdów irackich, motywowane stosunkami z Iranem.

Teraz łatwiej zrozumieć, dlaczego Turcja zaczęła bronić Kataru.
– Zawsze mówię, że Bliski Wschód przypomina wielopiętrowy labirynt sprzecznych interesów. Arabia Saudyjska walczy o swoją przyszłość oraz pozycję obrońcy islamu i wpływów arabizmu, chociaż jedność arabska już dawno się rozleciała i nigdy nie wróci, a świat muzułmański dawno nie był tak zdezintegrowany. Również interesy saudyjskie i amerykańskie nie zawsze są zbieżne. Iran nie miałby obecnej pozycji ani takich możliwości, gdyby USA nie zniszczyły dwóch największych jego wrogów – talibów w Afganistanie i Saddama Husajna w Iraku. Irańczycy wypełnili tam pustkę powstałą po obaleniu reżimu i ograniczeniu amerykańskiej obecności wojskowej, nawet jeśli musieli stawić czoła produktowi ubocznemu tego procesu, jakim było powstanie tzw. Państwa Islamskiego. Oczywiście okopywanie się Irańczyków w Iraku nie odbywa się bezboleśnie. Również wśród samych szyitów irackich nie ma jedności co do głębokości sojuszu z Iranem. Chociażby po ostatnich wyborach parlamentarnych aktywiści zwycięskiego Ruchu na rzecz Reform Muktady as-Sadra skandowali w Bagdadzie: „Irańczycy do domu!”.

Cień szyickiego półksiężyca

A to jest oś szyicka.
– Irak jest dla Iranu naturalnym zapleczem szyickim. W tym rejonie znajdują się największe świętości szyickie – sanktuaria w Karbali i Nadżafie. Zaplecze irackie ma również kolosalne znaczenie gospodarcze. Irak razem z Iranem to potencjalne rządy na rynku naftowym, bo ich wspólne zasoby ropy są większe niż jakiekolwiek inne, a łączne zdolności produkcyjne już dzisiaj są porównywalne z saudyjskimi, amerykańskimi i rosyjskimi. Plus gaz, którego jak dotąd Saudyjczycy odkryli niewiele. Jeżeli Iran trwale zachowa swoją obecność w Iraku, w Syrii i w Libanie poprzez Hezbollah, faktem stanie się to, o czym pierwszy raz powiedział w 2004 r. król Jordanii Abdullah – szyicki półksiężyc. Miałby on znaczenie w sferze nie tylko militarnej i politycznej, ale również w gospodarczej i oznaczał nowy układ sił w regionie, a jego beneficjentem byłaby także Rosja.

Jeżeli więc Arabia Saudyjska chce wolności dla Kurdów…
– Głośno o tym nie mówi. Wiele zależy też od zmieniającej się koniunktury.

Ale popierając ich, liczy, że zamiesza w Iranie.
– Instrumentalne podejście do walki narodowowyzwoleńczej zawsze było obecne w realiach międzynarodowych. Jaka jednak może być perspektywa realizacji niepodległościowych aspiracji Kurdów, jeśli ich obszar etniczny jest podzielony granicami przynajmniej czterech państw? Przypomina to sytuację Polski pod rozbiorami, zmienioną dopiero w wyniku wielkiej wojny. Turcja, będąca regionalnym mocarstwem, agresywnie dba o swoje interesy i nie pozwoli, żeby na jej terytorium lub w bezpośrednim sąsiedztwie powstały jakieś kurdyjskie struktury, nawet quasi-państwowe, tym bardziej wobec niekonsekwentnej polityki amerykańskiej w tej materii. A Iran? Jest krajem wieloetnicznym i wypadnięcie jednego komponentu może oznaczać rozsadzenie całości. Persowie stanowią tam de facto mniejszość. Saudyjczycy, i to na różnych szczeblach, spotykali się wielokrotnie z reprezentantami grup kurdyjskich z Iranu, ale także opozycji irańskiej, w tym mudżahedinów ludowych. Te kontakty nie są tajemnicą. Tajemnicą nie jest też to, że Arabia Saudyjska chciałaby destabilizacji wewnętrznej Iranu, co w pełni odwzajemniają rywale po drugiej stronie Zatoki Perskiej, którą każdy nazywa po swojemu. A parę tysiącleci wcześniej była ona rajską doliną wielkich rzek!

Będzie więc wojna w Iranie czy nie będzie?
– Kiedyś zapytano Radio Erewań, czy będzie III wojna światowa. Odpowiedź brzmiała: nie będzie, bo tak będziemy walczyć o pokój, że kamień na kamieniu nie zostanie. Taki krajobraz już teraz przedstawiają sobą wielkie obszary Bliskiego Wschodu. Tak jak przez długie lata dojrzewało zniszczenie reżimu Saddama Husajna, tak podobny scenariusz pozostaje realny w przypadku teokratycznej republiki w Iranie. Obym był złym prorokiem.

Wydanie: 2018, 28/2018

Kategorie: Wywiady

Napisz komentarz

Odpowiedz na treść artykułu lub innych komentarzy