Rok Różewicza: kartoteka prawnuków

Rok Różewicza: kartoteka prawnuków

Utwór Tadeusza Różewicza staje się kluczem do opisu świata dla kolejnych pokoleń

Kiedy demonstracyjnie krytyczna wobec ówczesnego teatru „Kartoteka” Tadeusza Różewicza pojawiła się na scenie Teatru Dramatycznego w Warszawie (1960), Jan Kott z rozbrajającą szczerością stwierdził, że „Różewicz napisał naprawdę tradycyjny dramat narodowy”. Za nim powtarzali to inni, dodając, że to dramat pokolenia porażonych wojną, wciąż przeżywających traumę i z trudem znajdujących miejsce w powojennej rzeczywistości.

Tego rodzaju interpretacja pozbawiała „Kartotekę” wymiaru uniwersalnego, a tymczasem utwór staje się kluczem do opisu świata dla kolejnych pokoleń: synów, wnuków, a nawet prawnuków. Taki sposób czytania dramatu podtrzymał i wzmocnił sam poeta, reżyserując wraz z aktorami Teatru Polskiego we Wrocławiu „Kartotekę rozrzuconą” (1994), czyli nowy wariant dramatu w zmienionych okolicznościach historycznych.

A jak jest dzisiaj? Czy „Kartoteka” zachowała zdolność krytycznego narzędzia rzeczywistości polskiej XXI w.? I czym jest dla pokolenia prawnuków Bohatera? Czy nie tylko zabytkiem, czy nie tchnie anachronizmem? Młodzi reżyserzy, wnukowie i prawnukowie Bohatera próbują dowieść, że tak nie jest, choć sięgają po ten tekst dość rzadko – wśród dwudziestu kilku realizacji sztuki Różewicza w pierwszych dwóch dekadach XXI w. zaledwie sześć jest dziełem pokolenia prawnuków Bohatera. Zainteresowanie „Kartoteką” wykazują niemal wyłącznie mężczyźni, choć to kobieta – niedoceniana reżyserka Wanda Laskowska – wprowadzała ten utwór na polską scenę niemal na własne ryzyko, ponieważ władze nie udzieliły zezwolenia na jego wystawienie i dopiero po próbnym pokazie spektakl został zatwierdzony do eksploatacji w Teatrze Dramatycznym m.st. Warszawy.

Dlaczego młodzi reżyserzy tak rzadko sięgają po „Kartotekę”, skoro – a widać to po rezultatach ich prac – spotkania z dramatem Różewicza kończą się dość szczęśliwie, często oceniane jako odkrywcze? Jako pierwszy wnuk odważył się na konfrontację Paweł Kamza (rocznik 1963) w Teatrze Współczesnym w Szczecinie (1997). Przedstawienie miało sportretować powojenne pokolenia, a zwłaszcza pokolenie rocka. Reżyser poszatkował utwór, dowolnie montując w nową całość, wyrzucił niepotrzebne mu doświadczenia ojców, dopisał (scenicznie) dziesiątki obrazków, sugerujących osadzenie akcji w epoce rockandrollowców.

Nietrudno wskazać źródło takich pomysłów – jest nim „Kartoteka rozrzucona”, w której pojawia się drugi Bohater, a przeżycia ich obu są przemieszane. W „Kartotece” Kamzy też jest dwóch Bohaterów, ale na tym podobieństwo się kończy. O ile bowiem zarówno dawna, jak i nowa wersja dramatu są drapieżnym komentarzem, przypisanym do powojennej historii, o tyle wypreparowany z „Kartoteki” scenariusz Kamzy przypomina gumową kość do obgryzania. Można bezpiecznie się nią bawić, nikomu przykrości nie sprawi. Reżyser cierpi na nadmiar pomysłów. Nie tylko niemiłosiernie kroi tekst, ale przestawia kwestie, przypisuje je innym postaciom, niektóre powtarza.

Drugiemu z grupy wnuków, Pawłowi Kruszczyńskiemu (rocznik 1967), który przyznawał się publicznie, że inspiracją jego „Kartoteki” był spektakl Kazimierza Kutza w Teatrze Narodowym (1999), powiodło się lepiej. Jego „Kartoteka” z Teatru im. Aleksandra Fredry w Gnieźnie (premiera 21 listopada 1999) wyróżniała się przemyślaną kompozycją scenariusza. Wychodząc od „Kartoteki rozrzuconej”, reżyser wpisał ją w „Kartotekę” klasyczną. Ten zabieg pozwolił mu na wykorzystanie niektórych scen z nowej wersji dramatu, a zarazem na wprowadzenie na scenę dwóch Bohaterów. Sygnalizowało to podwójną optykę opowieści, będącej z jednej strony relacją o sytuacji duchowej pokolenia wojennego, a z drugiej próbą ukazania rozterek młodego pokolenia.

Kruszczyński odmłodził „Kartotekę”, odnajdując w niej motywy bliskie dzisiejszej młodej generacji. Ożywczym pomysłem było przeobrażenie Chóru Starców w chór raperów, przedstawicieli „starej młodzieży”, jak to wyjaśniał reżyser. Ci młodzi zblazowani rockmeni byli bowiem w istocie prawdziwymi starcami, już wszystko wiedzieli, niczym się nie cieszyli, byli starzy od urodzenia.

Prawdziwe trzęsienie w krytycznej interpretacji utworu Różewicza przyniosła kolejna, bodaj najgłośniejsza przygoda prawnuka z „Kartoteką” – spektakl Michała Zadary (rocznik 1976) we Wrocławskim Teatrze Współczesnym (2006). Jak wiadomo, Tadeusz Różewicz w swoim radykalnie zamierzonym dramacie otwartym chciał zrezygnować z Bohatera, ale uległ perswazji teatru i w końcu go ocalił, a nawet zmusił do działania.

Zadara nawiązał do pierwotnego zamysłu autora i zaczyna „Kartotekę” tam, gdzie poeta kończy, w gruncie rzeczy w duchu Różewiczowskim. „Kartoteka” z dramatu otwartego przepoczwarza się więc w utwór postdramatyczny, a Różewicz okazuje się po raz kolejny prekursorem, który wyprzedził epokę, a teraz epoka z trudem go dogania. Tak pokrótce mogłaby brzmieć teza rozprawy naukowej poświęconej recepcji „Kartoteki” od Różewicza do Zadary i z powrotem. Gratka dla tych, którzy lubią śledzić przemiany idei i form w sztuce. Ale i wspaniały prezent dla staruchów teatromanów, którzy mogą smakować to cudowne ocalenie swojego ulubieńca (Różewicza) przed zarzutem stęchlizny czy starzyzny.

Jednak ten spektakl, kipiący bezkierunkową energią, przy okazji może udusić dziecko, które rodzi. „Kartoteka”, dramat otwarty i ułożony nielinearnie, z wieloma meandrami, w spektaklu Zadary zatraca kontury – rzecz nie w tym, że nie ma tu jednego Bohatera, jego kwestie krążą między aktorami. Doprawdy trzeba dużo umieć, aby pozwolić sobie na dekonstrukcję dekonstrukcji. Niewiele jednak z Różewicza ocalało: pouczenia wychowawcze rodziców, dialog z Tłustą Kobietą (tu świetny Peszek), może coś jeszcze. Reżyser odnalazł swoją publiczność (notabene nie tylko wśród młodych widzów). Jedno jest pewne – Zadara potrząsnął publicznością i wykazał, że jest czego w „Kartotece” szukać. Jego spektakl miał silne wsparcie marketingowe – pokazywany w Warszawie podczas Zadara.fest, a także wystawiany podczas szeroko zakrojonego projektu „Różewicz rozrzucony” (m.in. prezentacja w Krakowie), spotkał się z wielkim zainteresowaniem.

Z dramatem Różewicza konfrontował się też Piotr Ratajczak (rocznik 1975). Jego koszalińska „Kartoteka” (2011) zdobyła uznanie i stąd wędrowała potem po kraju jako spektakl zakwalifikowany do projektu „Teraz Polska”. Reżyser, który dowodził wrażliwości na powstające zagrożenia w życiu publicznym, w teatralnym programie zapowiadał: „WIELKI POETA jest, i był zawsze wnikliwym i wyczulonym obserwatorem rzeczywistości. Jego »Kartoteka«, genialny projekt teatralny, powstała ponad 50 lat temu. Dziś w kontekście nowej rzeczywistości politycznej i społecznej staje się niezwykle aktualnym obrazem świata i człowieka z kolejnego straconego pokolenia. W dobie oplatającej nas globalnej sieci, wszechobecnych mediów, kamer kontrolnych, czipów, ekranów, billingów i podsłuchów, każdy z nas może stać się oskarżonym i skazanym. Każdy z nas ma własną skrzętnie uzupełnianą kartotekę”. Ta zapowiedź oznaczała przesunięcie punktu ciężkości z samego Bohatera na agresywny świat, w którym zaczyna dominować wirtualna przemoc. I tak się stało w tym spektaklu – pokoleniowe rozliczenia zeszły na plan dalszy.

Reżyser sięgnął po formę przypominającą „Big Brothera” albo popularny talk-show, w którym Bohaterowi przypada rola uczestniczącej w show jednostki, poddawanej testom i naciskom. Praktycznie zrezygnował z dekoracji, jest tylko łóżko, na którym przysiadają przybywające z zewnątrz postaci, rozrzucone wśród widzów na widowni – to one są fiszkami. Nie czekają na swoje pięć minut, ale dogadują, buczą, reagują na to, co się dzieje, czyli na to, co jest obserwowane przez kamerę Dziennikarza i rzucane na ekran. Prawdziwy świat kryje się w anonimowych mediach, a tzw. realny świat jest tylko scenografią.

Na koniec Ratajczak nieci iskrę nadziei, bo oto Bohater przekracza szklaną ścianę, a choć za nią odsłania się pustka teatralnej widowni, to kto wie, czy nie uda się jej ożywić. Może to niejasne, ale reżyser stawia pytania, nie dając odpowiedzi, a jego spektakl zachęca do ich samodzielnego poszukiwania. Zastosował zatem Ratajczak zabieg radykalny – dramat pokolenia wojennego zmienił na dramat współczesnego pokolenia poddawanego elektronicznej obróbce. Opresję historyczną zastąpiła opresja technologiczna.

Spotkanie z Bohaterem okazało się także płodne dla Andrzeja Majczaka (rocznik 1972). Jego olsztyński spektakl (Teatr im. Stefana Jaracza, 2016) został wyróżniony licznymi nagrodami na festiwalu Klasyka Polska w Opolu, a wśród nich przez dziennikarzy za siłę i prawdę wyrazu. Na czym polegała owa siła? Przede wszystkim na niebywałej presji, jakiej poddawany jest Bohater, który „musi spełnić oczekiwania – wyjaśniał reżyser – swojej kobiety, rodziców, dziecka. Jednocześnie powinien się określić politycznie, pamiętać o historii i dziedzictwie, dać wyraz temu, że pamięta. Wydaje mi się, że to sytuacja, która celnie odnosi się do dzisiejszej rzeczywistości: często jesteśmy poddawani presji i z trudem dajemy sobie z nią radę”. W tej niezmiennej, uniwersalnej sytuacji upatrywał Majczak trwałej aktualności dramatu Różewicza. Trudna konfrontacja biernego Bohatera z postaciami z przeszłości buduje rytmiczną akcję, podczas której traci on resztki wiary w sens świata. Jego rozczarowanie można rozmaicie interpretować. Reżyser podpowiada: „Nasz bohater już nie biegnie na manifestację, nie siedzi po nocach nad robotą. Już nawet nie wie, czy potrafi jeszcze kochać”.

I najświeższej daty spotkanie wnuka, Radosława Rychcika (rocznik 1981) z „Kartoteką rozrzuconą” w warszawskim Teatrze Studio (2018). Doradzał (ale i nie doradzał) sam Różewicz, żeby jego „Kartotekę rozrzuconą” składać po swojemu. A jak się nie ma klucza, to najlepiej nie grać albo trzymać się scenariusza „kanonicznego”. Rychcik znalazł własny klucz, przenosząc Bohatera na dach budynku w warszawskim osiedlu i w nasze czasy – przesunął utwór o 20 lat do przodu, czyli w pewnym sensie opowieść dotyczy właściwie prawnuków Bohatera z pierwszej „Kartoteki” (1960). Niezbyt zainteresowanych problemami pradziadka, który jako partyzant prowadził działania w lasach, a potem próbował zmieścić się w powojennej rzeczywistości epoki stalinowskiej i małej stabilizacji. Recenzentom to nie przypadło do gustu.

„Kartoteka rozrzucona” Rychcika opowiadała bowiem o Bohaterze, który konfrontuje się z czasem współczesnym, niezbyt dobrze się w nim czuje, odstaje, choć powody tego odstawania nie są zbyt jasne. No, może do czasu coś się wyjaśnia, kiedy sekwencję sejmową z „Kartoteki rozrzuconej”, w której Różewicz wykorzystał kazanie Piotra Skargi, zastąpił fragmentami (pożal się Boże) debaty w Sejmie po sławetnych urodzinach Hitlera wyprawionych w lesie przez stowarzyszenie Duma i Nowoczesność. Teraz już wiadomo, przed czym uciekał Bohater (kolejna dojrzała kreacja Bartosza Porczyka), koczujący na dachu, skąd prowadzi się transmisję wideo, a obrazy rzucane na ekran przybliżają detale zachowań aktorów, zwłaszcza Bohatera.

Spektakl zyskiwał oryginalność dzięki wprowadzeniu elementów opery komicznej – śpiewane lub melorecytowane passusy tekstu będących w znakomitej dyspozycji wokalnej aktorów dodawały przedstawieniu poloru wysmakowanej formy. Nie wszystkim to się spodobało, podobnie jak nijakość Bohatera, ale rzecz w tym, że tak właśnie miało być: „Dość szybko zgodziliśmy się co do tego – mówił przed premierą reżyser – że nie lubimy Bohatera. Jest to dość zbieżne z tym, co o »Kartotece« pisano, i z tym, co o głównej postaci sądzono, czyli, że jest to antybohater. To, co będziemy mogli oglądać na scenie Malarni w Teatrze Studio, jest właściwie godziną przestrogi przed tym, czego nie należy robić ze swoim życiem, bo gdy się to zrobi, to dojdzie się do takiego momentu, w którym jest Bohater”.

Dokonane skreślenia wyeliminowały ze spektaklu scenę, w której upojeni odzyskaną wolnością inteligenci plwają na przeszłość: „Ta czarna dziura / to polska kultura / to polska literatura / czterdzieści cztery / lata polskiej literatury / to same dziury / hańbo, hańbo, / o hańbo itd.”. Ten wyniosły gest unieważnienia ma do dzisiaj bolesne konsekwencje. Rychcika jednak mniej obchodzą dawne rozliczenia, skupia się na naszym tu i teraz. Odważnie mierzy się z dziełem Różewicza i dowodzi, że jego otwarta forma jest w stanie unieść ciężar wielu epok, czy ostrożniej – etapów historycznych. Innymi słowy, inscenizator potwierdza diagnozę Jana Kotta sprzed lat: „Różewicz napisał naprawdę tradycyjny narodowy dramat”.

Fot. Bartosz Krupa/East News

Wydanie: 2021, 36/2021

Kategorie: Kultura

Napisz komentarz

Odpowiedz na treść artykułu lub innych komentarzy