Niech rozkwita milion bomb

Niech rozkwita milion bomb

Militaryzm. Słowo dziwne. Jakby dawne. Z innego elementarza politycznego. Zakurzone? Niekoniecznie, nie ma takiej śmiercionośnej broni, której nie można odkurzyć, naoliwić, użyć, wystrzelić. Militaryzm ma się doskonale, choć ze słowników debat zniknął, skrył się pod siatką maskującą słów zasłon, słów kłamstw, słów propagandy naszej codziennej: bezpieczeństwo, ład światowy, Putler, sojusze obronne. Nasze rakiety są zawsze obronne, ich – ofensywne, nasze helikoptery bronią, ich – atakują, nasze samoloty chronią, służą, obserwują, ich – śledzą, naruszają, prowokują. Wojna nie przychodzi nigdy znienacka, oczekujemy jej tak bardzo, że nie potrafimy dojrzeć symptomów, znaków, zapowiedzi mordu zinstytucjonalizowanego. Szczególnie jeśli to także nasze „instytucje”, te dobre, cywilizowane, europejskie, amerykańskie. Martwy język wojennych metafor, konstatacji, przewidywań, mobilizacji i tego stadnego „murem za naszym mundurem” odżywa jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki: „Wojna! Cieszcie się narody! Będziecie ginąć! Będziecie cierpieć! Będziecie gwałcone! Wasze domy obrócą się w perzynę! Wasze fabryki spłoną! Nie będzie wody! Nie będzie co jeść! Nie będzie dokąd i jak uciekać!”.

Ale hola, hola. Nie wszyscy lamentują. Nieliczni zacierają rączki, rozsyłają raporty giełdowe, widzą wzrost swój ogromny. Wojna ma wiele wymiarów. My oglądamy pejzaż zniszczenia i pożogi, witamy uciekinierów, patrzymy pustym wzrokiem na rowy wypełnione ciałami. Inni nie odrywają wzroku od arkuszy kalkulacyjnych. Nie było miliardów na żywność, dostęp do wody, szkoły, szczepienia, szpitale, drogi, miejsca pracy. Nie było? Są natychmiast na czołgi, rakiety, samoloty, okręty. Śnimy jakieś sny dawne o wojnach narodów, państw, ideologii, przekonań, roimy o fatamorganie „Zła” i o waleczności „Dobra”. Tymczasem wojna ma swoją dynamikę produkcyjną, zarobkową, ktoś powie gospodarczą, tak, owszem, musi się kręcić. Z 40 mld dol. przeznaczonych na dozbrajanie Ukrainy większość trafi w ręce producentów broni, takich jak Raytheon Technologies, General Dynamics, Northrop Grumman, BAE Systems, Lockheed Martin i Boeing. Amerykański budżet wojskowy (wojenny?) w ostatnim roku to ponad 800 mld dol. – przypomina, wyłuskuje Chris Hedges (chrishedges.substack.com/p/no-way-out-but-war?s=).

W naszej debacie wokół wojny w Ukrainie USA nie istnieją. Zło ma jedno imię, jedno nazwisko, jedną twarz. Nie ma wątpliwości, że to wojska rosyjskie najechały Ukrainę, że od ośmiu lat tlił się tam niezrozumiały i słabo opisany konflikt militarny. Ale wojna nigdy się nie zaczyna jednego dnia co do minuty, każdy 24 lutego 2022 r. i jego godz. 5.00, 1 września 1939 r. z godz. 4.48, 7 grudnia 1941 r. z godz. 7.53, 22 czerwca 1941 r. z godz. 3.15 – ma swoją historię, kontekst, etapy, przygotowania, akty dezinformacji, manewry dyplomatyczne, formowanie koalicji.

Jest czymś niewyobrażalnie niezwykłym, że ten spektakl wojenny odżywa w starych dekoracjach, z pożółkłym libretto, z niezmąconym, zrezygnowanym „tak już jest”, „tak było i będzie”. Giną przestrogi tych, którzy mają czelność wojnie się przeciwstawiać. „Nie wiem, jaka broń będzie użyta w trzeciej wojnie światowej, ale czwarta będzie się toczyć na kije i kamienie”, miał stwierdzić Albert Einstein.

A w Polsce słodka militarystyczna woltyżerka z prowojenną żonglerką. Cały świat polityczny mówi jednym głosem. Mateusz Morawiecki zza parawanu własnych milionów wystawia nas na śmiertelną szychtę: „Jeśli Rosji kiedykolwiek przyszłoby do głowy zaatakować Polskę, to Rosja musi wiedzieć, że w Polsce jest 40 mln Polaków gotowych z bronią w ręku bronić swojej ojczyzny”. Nagle, trzymając strzelającą rurę na strzelnicy w Myszkowie, nasz premier kłamczuszek zapomina,

ilu obywateli i obywatelek żyje w kraju, którym z ich wyboru pożal się boże „rządzi”. Że wśród nich są dzieci, staruszki, ludzie, którzy nigdy nie mieli broni w ręku. Albo tacy, którzy jej do ręki nie wezmą i nie wycelują. Metafora, powiecie, to była. No cóż, ten rodzaj patriotycznego zadęcia, śmiechu wartego napuszenia jest czystą polityczną grafomanią. Ale w Polsce uchodzi. Podobnie jak głos byłego ministra spraw zagranicznych Radosława „Robimy laskę Amerykanom” Sikorskiego, który publicznie namawia do dozbrojenia nuklearnego Ukrainy. Trudno uznać to za głupotę. To coś gorszego i niewybaczalnego.

To prawda, że Polska nie jest bezpiecznym krajem. Marna edukacja, rozchybotana służba zdrowia, marne płace i nagminne naruszenia praw pracowniczych, brak perspektyw mieszkaniowych, zbliżająca się katastrofa energetyczna, klęska nieurodzaju z powodu suszy, zmiany klimatyczne. Wojna sprawia, że można o tym wszystkim już nawet nie myśleć, a tym bardziej się z tym zmierzyć.

Kiedy bomby lecą na głowy i domy, trudno mówić o prymacie pokoju. A kiedy nie leciały – mówiliście? Zabiegaliście? I jak wam poszło, rycerze przegranych batalii, mocarze peryferyjnych posterunków, posłuszni kupcy wojskowego złomu?

r.kurkiewicz@tygodnikprzeglad.pl

Wydanie: 2022, 26/2022

Kategorie: Felietony, Roman Kurkiewicz

Napisz komentarz

Odpowiedz na treść artykułu lub innych komentarzy