Rozlewisko za linią kamer

Rozlewisko za linią kamer

Kreowanie piękniejszej rzeczywistości to żmudny proces logistyczny

Punktualnie o dziewiątej cała ekipa jest już w pogotowiu. Zaczyna się kolejny dzień zdjęciowy na planie serialu „Pensjonat nad rozlewiskiem”. W harmonogramie na dziś rozpisany szczegółowy rozkład zajęć, więc teoretycznie każdy członek ekipy wie, co ma robić. Ale życie, jak zwykle, przynosi niespodzianki. Ktoś nie dojechał, kolejność scen się zmieniła i kierownik planu Wiesław Kardaś, z nieodzownym radiotelefonem w dłoni, znów ma urwanie głowy. Pierwsze ujęcia rozpoczynają się od sceny z taksówką, którą z Ostródy przyjeżdża żona Zduna Zdanowicza, odtwarzana przez olsztyńską aktorkę Marzenę Bergmann. Najpierw zdjęcia próbne, ustawianie taksówki przed obiektem, potem z reżyserki urządzonej w żółtym wozie dostawczym pada hasło: „Uwaga, wszyscy za linię kamer. Cisza na planie. Akcja!”.

Aktorskie numery

Pensjonat Stary Młyn w Nastajkach koło Ostródy, z końcem wiosny wynajęty przez ekipę telewizyjną, już czwarty sezon z rzędu „gra” w serialu. Składająca się z około 30 osób ekipa czuje się tu jak u siebie w domu. A nawet lepiej, bo kreuje lepszy świat w pięknej, mazurskiej scenerii. Reżyserem całości jest Adek Drabiński, absolwent łódzkiej Filmówki i uczelni sztuk plastycznych, co ułatwia mu operowanie obrazami. Kilkanaście lat pracował w Nowym Jorku, a po powrocie do kraju tworzył filmy fabularne, spektakle telewizyjne i paradokumentalne z cyklu „Sensacje XX wieku”, a także część odcinków telenowel „Rodzina zastępcza” i „Rodzinka.pl”. Zapytany w przerwie na papierosa, czy łatwiej jest kręcić film, spoglądając na monitor w reżyserce, odpowiada: – Pewnie łatwiej, bo mam na bieżąco podgląd całości. Ale co i raz trzeba wychodzić na plan, żeby porozmawiać z aktorami i ustawić sceny, co jest istotą reżyserii.

W ciasnej kabinie reżyserki obok Drabińskiego siedzi operator zdjęć Bogdan Stachurski, który też wszystko widzi i wydaje dyspozycje operatorom dwóch kamer: Jarosławowi Wnukowi i Dariuszowi Panasowi. Jeden ustawia się np. frontem do aktora, drugi bokiem, kręcąc szeroki plan z widokiem na staw przed pensjonatem, czyli tytułowe rozlewisko. Operatorzy opowiadają, że w serialu kręcą dziennie po 12-13 scen, co przy dwóch-trzech w filmie fabularnym wygląda imponująco. Ale i wymaga większego wysiłku. Zgrany zespół musi być cały czas w dyspozycji, po 12 godzin dziennie, z godzinną przerwą na obiad. Nawet ostrość kamer ustawia osobny członek ekipy. W innym samochodzie siedzi realizator dźwięku, a jego koledzy dźwiękowcy biegają z tyczkami zakończonymi mikrofonami.

Na ogół aktorów ustawia drugi reżyser planu Makary Janowski, młody mężczyzna w białej koszulce i spodniach bojówkach, prywatnie syn producentki Katarzyny Kalicińskiej i prezentera muzycznego Roberta Janowskiego. Tego sierpniowego, upalnego dnia w Nastajkach kręcone są sceny z udziałem dwójki pierwszoplanowych aktorów: Joanny Brodzik (Małgosi Jantar), w planie pracy oznaczonej numerem 1, i Piotra Grabowskiego (Konrad) z numerem 3. Po tych numerach można rozpoznać staż w serialu. Aktorzy zaangażowani w ostatnim okresie mają odleglejsze numery. Tak jak Marzena Bergmann (nr 72), która dostała epizod – na razie – jednodniowy. Grającemu jej męża Marcinowi Kiszlukowi, również z Teatru im. Jaracza w Olsztynie, przypisano numer 70. Dla porównania Antoni Królikowski (Kuba) jest czwórką, a Maria Pakulnis (Ewa Stern) – ma nr 19.

Trzepot skrzydeł na planie

W szóstym sezonie popularnego serialu scenarzyści wzbogacają fabułę, wprowadzając nowe wątki, momentami wręcz sensacyjne, np. wizytę komornika z wekslem podpisanym przez matkę głównej bohaterki (grała ją nieżyjąca już Małgorzata Braunek). Będą też wątki erotyczne, gdy w pensjonacie pojawia się atrakcyjna śpiewaczka, którą zagrała autentyczna sopranistka Anita Rywalska-Sosnowska, dostrzeżona w programie Waldemara Malickiego „Filharmonia dowcipu”. Najpierw pojawia się w kusej sukience w kwiaty, a potem w towarzystwie… Zduna Zdanowicza. Kiedy oboje wychodzą w szlafrokach z pensjonatu, wita ich Małgosia, pytając, dokąd zmierzają. Śpiewaczka z błogim uśmiechem na ustach odpowiada, że korzystając z okazji, idą do sauny. Joanna Brodzik wygłasza wtedy kwestię: „Warto się wychłostać wierzbowymi witkami. To pobudza krążenie. Samo zdrowie!”. Za trzecim dublem, gdy reżyser prosi o zajęcie pierwszych pozycji, myli jednak słowa i doradza witki… brzozowe. Makary Janowski reaguje: „Wierzbowe witki, nie brzozowe!”. Gdy Gosia zaczyna ponownie kwestię od słów: „Warto się wychłostać…”, nagle stado młodych łabędzi z trzepotem skrzydeł unosi się nad stawem.

– Te łabędzie oszalały? Nie wiem, co z nimi zrobić? – słychać kierownika planu.

– One tu mieszkają. Uczą się fruwać – odpowiada głos w reżyserce.

Ta niespodziewana przeszkoda rozbawia ekipę, choć i wcześniej atmosfera na planie była swobodna, przetykana co i raz jakimś dowcipem. Joanna Brodzik dźwiękowca z mikrofonem na tyczce nazwała „Mozartem dźwięku”. Takie sytuacje ubarwiają nagrywanie kolejnych scen, powtarzanych aż do skutku, niekoniecznie w chronologicznym porządku. Bo trzeba kręcić zdjęcia z różnych perspektyw, zrobić zbliżenie na twarz aktora czy powtórzyć scenę, jeśli wcześniejszą kręcono przy słonecznym blasku, a dubel w momencie, kiedy po niebie przeleciał samolot lub chmura zasłoniła słońce. Trzeba więc poczekać, aż ono ponownie zabłyśnie pełnym blaskiem. Do tego przy scenach na zewnątrz pensjonatu realizatorzy muszą uważać, aby nie pojawiły się odbicia w szybach okien. Przyczyną takiej powtórki stał się nawet reporter PRZEGLĄDU, który odbijał się w szybie. Chociaż obserwował pracę ekipy zza linii kamer.

Jak gwiazdka z nieba

Samo ustawienie na planie aktorów również wymaga precyzji. Przy scenie Małgosi ze Zdunem Zdanowiczem II reżyser wbił patyczki w miejscach, gdzie dokładnie mieli stanąć. Ani centymetra dalej czy bliżej. Joanna Brodzik bez szemrania wypełnia polecenia, jak na profesjonalną aktorkę przystało. Nie gwiazdorzy, co potwierdzają olsztyńscy aktorzy, w tym Joanna Fertacz, od początku grająca rolę gosposi, a także Jarosław Borodziuk, w serialu wiejski wesołek nazwiskiem Zabielski. Obok nich stałe role mają olsztynianie: Irena Telesz-Burczyk – matka proboszcza, Agnieszka Pawlak – sklepowa i Marian Czarkowski – Karolak.

– Praktycznie wszyscy etatowi aktorzy z naszego teatru pojawili się w tym serialu, jedni na dłużej, drudzy przynajmniej w epizodach. Z przyjemnością jeżdżę na plan, bo zawsze dostaję interesujące zadania aktorskie, a na dodatek atmosfera w ekipie jest wspaniała! Dla mnie to prawdziwa gwiazdka z nieba – wyznaje Jarosław Borodziuk. Jak ta współpraca się zaczęła?

– Od lat przyjaźnię się z Adkiem Drabińskim, byłem nawet producentem jego filmu „Pułapka”, więc zadzwonił do mnie, gdy angażował ekipę do tego serialu. Poleciłem mu kilka osób, a one się sprawdziły, tym samym potwierdzając, że mamy fantastycznych aktorów. Reżyser nie musi daleko szukać, nasi aktorzy mają dodatkowy zastrzyk finansowy, czyli tylko się cieszyć – podkreśla Janusz Kijowski, znany reżyser i dyrektor Teatru im. Jaracza.

Jarosław Borodziuk pamięta ten dzień przed dziewięciu laty, gdy dostał angaż w pierwszej serii („Dom nad rozlewiskiem”). Do teatru przyjechali wtedy przedstawiciele producenta, w tym prowadząca casting Katarzyna Kalicińska. Rozdali teksty, których wybrani aktorzy nauczyli się na pamięć, potem zagrali swoje sceny przed kamerą i te zdjęcia próbne zadecydowały o podpisaniu umowy. Olsztyńscy aktorzy nie ukrywają, że to nie tylko dodatkowe, poważne źródło dochodów (zwłaszcza przy mizernych płacach w teatrze), ale i zdobycie szerszej popularności, jaką przynosi serial.

– Czasami ludzie na ulicy mi się kłaniają, a kiedy odpowiadam „dzień dobry”, patrzą za mną, jakby się zastanawiali, skąd mnie znają – opowiada Joanna Fertacz, której w tym sezonie przypadło 18 dni zdjęciowych.

– W Kętrzynie, skąd pochodzę, zatrzymała mnie kobieta i wyznała, że bardzo lubi moją postać. Dla aktora to bardzo przyjemne chwile – potwierdza Jarosław Borodziuk. W najnowszej serii miał spotkanie z Karolem Strasburgerem grającym samego siebie, więc Zabielski postanowił nauczyć go kilku dowcipów, które mógłby opowiedzieć w „Familiadzie”.

– Grał aktora kabotyna, ale na planie był bardzo sympatyczny. Podobnie jak chłopcy z Perfektu, bo też pojawili się na planie – dodaje Joanna Fertacz.

Obiekt do wynajęcia

Pierwsze dwa sezony serialu nagrywano koło Pasymia, ale właściciel sprzedał pensjonat i producent musiał rozejrzeć się za innym obiektem. Przez internet trafiono do Nastajek, gdzie Grzegorz Wojciechowski, socjolog kultury z Łodzi, stworzył gospodarstwo agroturystyczne pod nazwą Stary Młyn. Pensjonat i inne budynki postawił w taki sposób, że wyglądają jak stare, wykopał też stawy i połączył je śluzą. Gdy pojawił się tam producent z reżyserem i scenografem, od razu zaakceptowali obiekt i więcej już nie szukali. Teraz co roku rozszerzają umowę na wynajem dodatkowych pomieszczeń, bo np. w obszernej stodole urządzono studio, gdzie kręcone są sceny w jadalni.
– Już czwarty sezon wynajmuję pensjonat telewizji, z czego cieszy się moja żona, bo pieniądze są trochę większe, i to bez wysiłku. Żeby zarobić przy gościach indywidualnych, musi się nachodzić od rana do wieczora – śmieje się Grzegorz Wojciechowski. Początkowo myślał, że serial nie będzie reklamował gospodarstwa, bo widzami „Rozlewiska” są emeryci oraz gospodynie domowe. Ale przekonał się, że pewien procent widowni stanowią zmęczeni pracą menedżerowie, którzy w ciszy nad rozlewiskiem chcą odpocząć i odnaleźć spokój duszy – jak to określa. Jednak co z tego, że chcą wynająć pokój, skoro nie mogą, ponieważ… kręci się tu serial. Nie wiadomo zresztą, jak długo, bo pan Grzegorz wystawił gospodarstwo na sprzedaż. Jego żona czuje się mieszczuchem, dzieci wyjechały w świat, więc i on pewnie wróci do Łodzi.

Wydanie: 2017, 35/2017

Kategorie: Reportaż

Napisz komentarz

Odpowiedz na treść artykułu lub innych komentarzy