Rozstrzelany skandalista

Rozstrzelany skandalista

Bruno Jasieński był pełnej krwi nowatorem. Miał niesłychanie oryginalną wyobraźnię językową, nawet gdy pisał wiersze „po skamandrycku”

Żył krótko. Zaledwie 37 lat. Za to namiętnie, w wiecznym pędzie, w wiecznym buncie. Młodego Wiktora Zysmana, znanego nam jako Brunona Jasieńskiego, rozpalała idea Nowego Świata, której początki widział – jako człowiek czynu – na Wschodzie, a jako artysta – w futuryzmie. Jak na chłopca z podsandomierskiej wsi zrobił wielką karierę; kiedy przyjechał z Paryża do Leningradu, na dworcu witały go tłumy, a czerwoni notable zaproponowali mu od razu posadę naczelnego „Kultury Mas”.
W Rosji znalazł się po raz drugi. Po raz pierwszy przyjechał tu w dzieciństwie z rodzicami i dwojgiem rodzeństwa; chodził do moskiewskiego gimnazjum, widział w roku 1917 rewolucyjne zamieszki, słuchał Majakowskiego recytującego swe wiersze… W 1919 r. pojawił się na Uniwersytecie Jagiellońskim, aby studiować filozofię; zaprzyjaźnił się z Tytusem Czyżewskim i Stanisławem Młodożeńcem, „przez chwilę” prowadził razem z Hemarem kabaret we Lwowie… Debiutował w 1920 r. na łamach pisma „Formiści”. Związał się z Klubem Futurystycznym „Pod Katarynką”, coraz częściej drukował swoje wiersze w prasie. Pasjonował go także teatr i miał

talent urodzonego redaktora.

W 1923 r. ożenił się z Klarą Arem, wyjechali niebawem do Paryża, gdzie spędzili cztery lata. Zapewne zapuściliby korzenie nad Sekwaną, gdyby Bruno – będący już członkiem Komunistycznej Partii Francji – nie zareagował ostro na książkę Paula Moranda „Palę Moskwę” swoim pamfletem „Palę Paryż”, który zbulwersował i władze, i opinię publiczną. Kazano Jasieńskiemu się wynosić. I stąd to entuzjastyczne powitanie w 1929 r. w Leningradzie. Był już wtedy znanym pisarzem, skandalistą i komunistą. Wstąpił zresztą niebawem do WKP(b).
W owych burzliwych czasach wszystkich artystycznych „izmów” i natchnionego wypatrywania, po I wojnie, Nowej Epoki Jasieński był jednym z tych gorących umysłów, które dałyby się posiekać za Nową Sztukę i jej detonacyjny wpływ na stary, zmurszały świat.
Toteż prowokował i bulwersował swymi tekstami i wyskokami całą „salonową literaturę”, m.in. Tuwim i Żeromski wystawili mu złe cenzurki. Krzysztof Jaworski, autor posłowia do wydanego w Iskrach wyboru utworów Jasieńskiego, przytacza długą listę epitetów, jakich dorobił się młody gniewny: „Nazywano go m.in. dandysem, dekadentem, kabotynem, pozerem, narcyzem, pamflecistą, gołosłownym rewolucjonistą, ideologiem z monoklem, ożywioną figurką woskową z panoptikum Oscara Wilde’a (…), snobem o wyglądzie pederasty, apostołem zboczeń, fanatykiem ludożerstwa…” (ech, nawet dzisiejsi działacze PiS mogliby z tej listy czerpać natchnienie do swoich polemik).
W Polsce otaczała go coraz gęściej dezaprobata. Ponoć w niektórych miastach jego występy literackie blokowała policja. Potem, w Paryżu, wraz z Klarą żyli w narastającej nędzy. Toteż ów witający entuzjastycznie Brunona Leningrad, a nazajutrz Moskwa jawiły mu się jak raj na parszywej ziemi. Poczuł się zobligowany do porzucenia młodzieńczej fanfaronady i do poważnego zaangażowania w budowę, a raczej

nadbudowę radzieckiego gmachu.

Znalazł się w bliskim kręgu współpracowników (można by powiedzieć: politruków) sławnego komisarza Jagody, którego kochanką została ponoć Klara, rozwiedziona już wtedy z Jasieńskim.
W ciągu kilku lat fantazyjne, szalone życie poety zmieniło się w kierat kremlowskiej służby. Codziennie: ruki pa szwam i entuzjazm! Entuzjazm, w sens którego do końca wierzył. Bo wierzył w czystość intencji „robotniczej władzy”. Mówiło się np., że Jasieński odgrywa aktywną rolę w nagonce na Izaaka Babla.
Wczesny wiersz Brunona, sławny „But w butonierce”, zaczynał się taką oto strofą: „Zmarnowałem podeszwy w codziennych spieszeniach, / Teraz jestem słoneczny, sobiepewny i rad. / Idę młody, genialny, trzymam ręce w kieszeniach, / Stawiam kroki milowe, zamaszyste, jak świat”. Tak, ta „zamaszystość” rozogniała poetę. Najpierw przywiodła go do futuryzmu. Futuryzm zaś ze swymi trzema fetyszami – miasta, masy, maszyny – tak naprawdę oznaczał wyrwanie się ku nowoczesności, oznaczał rewolucję społeczną i cywilizacyjną. Był świetną „scenografią” dla krzepnącej klasy robotniczej (która akurat tym nie za bardzo się przejmowała) i artystycznym ekwiwalentem lewicowości. Był buntem. Także obyczajowym, i to bardzo rozległym, zaczynającym się od języka. Stąd ów „Nuż w bżuhu” i „walka z ortografią”. A tak naprawdę nie walka, tylko demonstracja postawy, że można inaczej. Pokazywanie zatęchłemu, mieszczańskiemu światu alternatywy. I gorąca wiara w sens i energię Nowego.
Jasieński napisał cztery namiętne manifesty, brzmiące niczym odezwy do ludzkości. W pierwszym, „Do Narodu Polskiego. Manifest w Sprawie Natychmiastowej Futuryzacji Życia”, czytamy m.in.: „Wielkie przesunięcie się warstw na Wschodzie i Zachodzie trwa. Do głosu dochodzi nowa siła – uświadomiony proletariat. Zaczyna się wielkie przewartościowanie wartości. Mierzą się wszystkie prawości i nieprawości 1000-wiekowej za jego plecami, jego kosztem wytworzonej kultury”. W tekście bilansującym idee polskiego futuryzmu znajdujemy zdanie: „Egzaltuje nas tłum, pojęty jako gigantyczna fala obracającej się turbiny”. W tych porywach kryła się także jakaś szczególna, głęboko humanistyczna wiara w futurystyczny ład: „Maszyna nie jest produktem człowieka – jest Jego nadbudową, jego nowym organem, niezbędnym mu na obecnym szczeblu rozwoju. Stosunek człowieka do maszyny jest stosunkiem organizmu do swego nowego organu”.
Artysta miał w tej rzeczywistości być

demiurgiem sił sprawczych

i wyzwalających, a dzieło sztuki „jest ekstraktem. Rozpuszczone w szklance dnia powszedniego, powinno ją całą zabarwić na swój kolor. (…) Przed ogłoszeniem dzieła sztuki drukiem artysta obowiązany jest wycisnąć z niego przedtem wszystkie pozostałe resztki wody”.
Bruno wyciskał wodę, zadęcie, fałsz, hipokryzję, klerykalizm… M.in.

szerzył ideę rozwodów i równouprawnienia kobiet,

w czym wspierał potyczki starszego niemal o 30 lat Boya. Był cudownie wyzwolony z dewocji i bigoterii… Jako zdeklarowany „pornograf swoich czasów” wyznawał: „Podkreślamy moment erotyczny jako jedną z najbardziej zasadniczych funkcji życia w ogóle. Jest on jednym z elementarnych i nadzwyczaj ważnych źródeł radości życia, pod warunkiem, że stosunek do niego jest prosty, jasny i słoneczny”. Toteż i liczne erotyki Jasieńskiego zrywały z szablonem łzawo-tkliwych, młodopolskich „pocałunków” i szły na całość, jak ta strofa z wiersza „Trupy z kawiorem”: „Pani dzisiaj się marzy… jakiś sen o wikingu… / Purpurowe ekscesy niewyspanej Ninon… / Takie, jak Pani, bierze się w pędzącym sleepingu / Na poduszkach pluszowych rozebraną i mdłą”. Uwielbiał też niemal happeningowe prowokacje: „Przechodząc przypadkowo przez cienisty pasaż, / mimo palm kiwających się, jak senny palec, / zobaczyłem kobietę, którą rąbał masarz / i układał na ladzie kawał na kawale”. Hm, tak właśnie secesja oddawała swą władzę kubizmowi!
Jasieński był pełnej krwi nowatorem. Miał niesłychanie oryginalną wyobraźnię językową, nawet gdy pisał wiersze „po skamandrycku” sylabotoniczne, to ich leksykon, skojarzenia, klimaty odbiegały od osłuchanych standardów. Było w tym coś naprawdę futurystycznego, te formy i formuły przypominają całą „świeżą” stylistykę lat 20., łącznie z architekturą budującej się wtedy Gdyni. Choć na dnie tej wyobraźni nigdy nie zamarł liryzm; znajdziemy go np. w wierszu „Pogrzeb Reni” poświęconym zmarłej siostrze, a nawet – co najciekawsze – w „Słowie o Jakubie Szeli”. Ten sławny poemat jest w gruncie rzeczy stylizacją ludowo-folklorystycznej ramotki, z wszelkiego tego typu „tworzydłami” skojarzeniowymi i emocjonalnymi.
Awangarda była skrzydłami lewicy artystycznej. Lewicowość zaś była religią Brunona Jasieńskiego. Porewolucyjna Rosja była dla niego zorzą narodów. Zapatrzony w ten święty obraz, nie dostrzegał jego olbrzymiejących wad. I jak tysiące innych naiwnych stał się ofiarą Lewiatana. Dziś już na pewno wiemy, że po błyskawicznym wyroku Wojskowego Kolegium Sądu Najwyższego ZSRR

został rozstrzelany

17 września 1938 r. Ten wyrok miał dwa podłoża – był najpewniej następstwem kontaktów Jasieńskiego z Jagodą, ale też fragmentem większej całości, czyli rozpętanej przez NKWD „operacji polskiej”.
W trudnych dziejach polskiej lewicy Jasieński był jedną z najtragiczniejszych ofiar. Łatwo powiedzieć, że tak umierali ci, którzy dali się uściskać Niedźwiedziowi. Ale – niestety – także ci, którzy rozpalonym wzrokiem widzieli tylko jedno: nowy, lepszy świat. Artyści neofici. Poeci rewolucji. Prometeusze postępu. Ginęli za swoją naiwność, za swój ogień, za idealizm. Oni, rycerze z butem w butonierce…

Bruno Jasieńki, But w Butonierce, wybór, posłowie i objaśnienia Krzysztof Jaworski, Wydawnictwo Iskry, Warszawa 2006

Wydanie: 2006, 38/2006

Kategorie: Książki

Napisz komentarz

Odpowiedz na treść artykułu lub innych komentarzy