Rozum ustąpił emocjom

Rozum ustąpił emocjom

To, czy coś jest prawdziwe, czy nie, utraciło znaczenie. Ważne jest zbudowanie takiej opowieści, która przebije się do elektoratu

Prof. Mirosław Filiciak – kierownik School of Ideas Uniwersytetu SWPS, specjalista w dziedzinie nowych mediów, popkultury i kultury audiowizualnej.

Określenie „postprawda” w Wielkiej Brytanii i Niemczech zostało uznane za słowo roku 2016. Wśród 40 propozycji do tego tytułu umieszczonych na liście Uniwersytetu Warszawskiego znalazły się m.in. „pięćset+”, „żołnierz wyklęty”, „teczka”, „ekshumacja”, „zamach”. Postprawdy na niej nie było. Czy ona nas nie dotyczy?
– Oczywiście, że dotyczy! Niektóre z przytoczonych przez pana słów są przykładami postprawdy. „Zamach”, odnoszący się do katastrofy prezydenckiego tupolewa, dobitnie potwierdza, że nawet zweryfikowane fakty są mniej ważne i mniej warte niż teorie budowane na wątłych podstawach. „Żołnierz wyklęty” należy do zasobu postprawdziwej polityki historycznej sprowadzonej do zmitologizowanych dziejów elit i wojska.

Z kolei na „teczce” zbudowano opowieść o „ubekistanie”, czyli Polsce po 1989 r. Czy zatem, mówiąc językiem Nietzschego, prawda umarła?
– Nie umarła, ale traci dawne znaczenie, mało kto się o nią spiera. To być może pokłosie postmodernizmu, który głosi, że nie ma jednej prawdy. Skoro tak, to prawdę można negocjować.

Ciemnogród wygasza oświecenie

Przyjmując takie założenie, należałoby zlikwidować testy z pytaniem: „Prawda czy fałsz?”.
– Patrząc na to, co się dzieje nie tylko w Polsce, można odnieść wrażenie, że oświecenie w ogóle się nie wydarzyło. Rozum ustąpił emocjom, nie doceniliśmy ich znaczenia. Żyliśmy w przekonaniu, że debata w przestrzeni publicznej musi się opierać na zweryfikowanych faktach i rzeczowych argumentach, że pewnych rzeczy w ogóle nie wolno negować. Tymczasem – jak pokazała komisja zajmująca się „zamachem smoleńskim” – można zakwestionować nawet prawo Newtona.

Kościół długo zaprzeczał, że Ziemia obraca się wokół Słońca.
– To potwierdza, że mamy do czynienia z powrotem do czasów sprzed oświecenia. Pocieszający jest jedynie fakt, że to zjawisko wybiega daleko poza granice Polski, nie jesteśmy jedyni, choć pewnie znajdujemy się w awangardzie postprawdy.

Czym pan to tłumaczy?
– Kontrreformacją, wpływami konserwatywnego Kościoła katolickiego, zapóźnieniem cywilizacyjnym i edukacyjnym wywołanym zaborami itd. Tradycja oświeceniowa okazała się w Polsce zbyt słaba, by powstrzymać irracjonalizm, myślenie religijne czy wręcz magiczne.

Słowo cud zostało przeniesione do dokumentów sejmowych i książek naukowych, krzyż wisi niemal w każdej szkole i urzędzie, w czasie obchodów 1050-lecia chrztu Mieszka w całym kraju – pogańskim zwyczajem – palono ogniska. Skoro emocje wypierają rozum, trudno się dziwić, że postprawda stała się skutecznym narzędziem oddziaływania na obywateli.
– Po ten instrument najchętniej sięga Prawo i Sprawiedliwość, które – odnoszę takie wrażenie – nie zabiega o poszerzenie elektoratu, lecz mobilizowanie twardego rdzenia zwolenników.

Raczej wyznawców
– Skoro mówiliśmy o wierze, to słowo wyznawca rzeczywiście pasuje lepiej. PiS, korzystając z postprawdy, podsyca emocje, buduje poczucie zagrożenia z jednej strony, z drugiej zaś – plemiennej wspólnoty zdolnej pokonać wszelkie zło.

Czy czasem postprawdy nie sprowokowała proklamowana jako „koniec historii” liberalna demokracja, która otoczyła się murem poprawności politycznej? Lud odrzucił liberalizm, liberalne elity, a wraz z nimi ich prawdę. Postprawda to dla mnie pop-prawda, prawda ludu.
– Mam problem z krytykowaniem poprawności politycznej w kraju, w którym jej tak naprawdę nie przerobiliśmy. To zjawisko można zapewne odnieść do Stanów Zjednoczonych, tam polityka tożsamości i zajmowanie się sprawami mniejszości wywołały sprzeciw milionów nisko wykwalifikowanych pracowników i przedstawicieli klasy średniej, których dochody i pozycja społeczna od wielu lat słabną. Choć odejście od polityki tożsamości wydaje mi się ryzykowne, faktem jest, że wyborcy poczuli się większością pokrzywdzoną przez mniejszości.

Szambo wybiło

Zupełnie jak wyborcy PiS, którzy nie zawracają sobie głowy prawami kobiet, niekatolików czy osób homoseksualnych.
– To oczywiście wyborcy zapomniani przez poprzednią władzę, część społeczeństwa w dużej mierze pominięta po transformacji. Jednak jeszcze kilka lat temu sądziłem, że osiągnęliśmy pewien pułap cywilizacyjny: możemy spierać się, jak zadbać o sprawiedliwszą redystrybucję dóbr, ale zasadnicze kwestie związane z rasizmem, antysemityzmem, ksenofobią, nietolerancją zasadniczo mamy załatwione. Niestety, w ubiegłym roku szambo wybiło. Mam wrażenie, że obecna władza wyciąga z ludzi to, co jest w nich najgorsze. Obserwujemy powrót do przedoświeceniowej plemiennej wspólnoty. Rządzący nie wzmacniają europejskich aspiracji, one upadają. Wiele osób przestało postrzegać rzeczywistość jako płynne uniwersum, w którym można samodzielnie nawigować. To wydawało się atrakcyjne do czasu pojawienia się globalnych problemów: kryzysu finansowego, prekaryzacji pracy, wielkiego napływu uchodźców. Dziś świat zewnętrzny częściej niż dawniej kojarzy się nie z szansą, lecz ryzykiem, nie z wolnością, lecz z zagrożeniem. Stąd ucieczka od wolności do miejsca, w którym wydaje się, że jest bezpieczniej.

To nic nowego – w klasycznej piramidzie potrzeb Abrahama Masłowa potrzeba bezpieczeństwa ustępuje jedynie potrzebom fizjologicznym.
– Ta potrzeba jest szczególnie silna w niepewnych czasach, gdy ludzie ciążą w stronę stabilnych tożsamości, nawet jeśli negują one część wyznawanych przez nich wartości. Wydaje im się, że znajdą we wspólnocie bezpieczne oparcie. Dlatego tak chętnie przyjmują postprawdę kreującą prosty świat, w którym wiadomo, co jest czarne, a co białe, w którym nie ma żadnego dzielenia włosa na czworo.

Jarosław Kaczyński zaproponował ten model – nazwał go porządkiem aksjologicznym – zanim pojawiły się pojęcia „populistyczna prawica” i postprawda”.
– Prezes PiS zrobił użytek z postmodernistycznej wykładni z jej płynnością i wielością perspektyw. Skoro nie ma niczego stałego i niepodważalnego, to możemy wymyśleć, co chcemy, byle tylko przekonać wyborców. To dość cyniczne zagospodarowanie nastrojów.

Postprawda jest więc tym, co „kupi ciemny lud”?
– To, czy coś jest prawdziwe, czy nie, utraciło znaczenie. Ważne jest zbudowanie opowieści, która będzie na tyle mocna, by przebić się do elektoratu. Jesteśmy bezradni wobec postprawdy. Oczywiście trzeba mówić ludziom, żeby weryfikowali źródła informacji, nie rozpowszechniali bezrefleksyjnie kompletnych bredni. Ale życie w świecie postprawdy jest po prostu wygodne.

Najwyraźniej ludziom nie przeszkadza „nieprawdziwa prawda”. Kogo interesowały sprostowania dotyczące okoliczności katastrofy smoleńskiej? Wykazywanie Donaldowi Trumpowi kolejnych kłamstw nie odebrało mu zwycięstwa.
– To cały dramat związany z porzuceniem oświecenia.

Internet odwraca kota ogonem

Nie byłoby triumfu postprawdy, gdyby przetrwały jakieś autorytety zdolne orzec, co jest prawdziwe, a co nie. Opinie ekspertów, naukowców są dziś bez wartości. Nie ma się do kogo odwołać.
– Jeśli pozostają jeszcze jakieś autorytety, to przede wszystkim oparte na sile – jak u władcy absolutnego. Prawica doskonale wykorzystała procesy rozsypywania się hierarchicznego układu społecznego, zastępowania go przez niezwiązane ze sobą nisze. Jednorodną strukturę łączyły podzielane przez wszystkich wartości i normy, które dziś zachowują moc tylko lokalnie. Wydawało się, że będzie to mieć moc przede wszystkim emancypacyjną, ale dziś świetnie widać, że jeśli mamy wspólnie negocjować kształt społeczeństwa, niezbędne są wspólne punkty odniesienia, podstawowe standardy. Ludzie przestali się wstydzić, że nie czytają książek, nie chodzą do teatru. Dawne aspiracje do awansu społecznego zanikły. PiS nie tylko to zaakceptowało, ale stworzyło teorię obrony grup ignorujących dawne wartości i normy. Ich adwersarzy partia Jarosława Kaczyńskiego nazywa „przemysłem pogardy” posługującym się „pedagogiką wstydu”. Ten radykalny populizm trafił na bardzo podatny grunt.

Jak to się stało, że z internetu wychodzi tyle ciemnoty, zabobonu, teorii spiskowych i innej postprawdy?
– Z tym pytaniem łączy się moje osobiste wspomnienie. 10 lat temu razem z Edwinem Bendykiem, Justyną Hofmokl i Alkiem Tarkowskim programowaliśmy dla Polskiego Wydawnictwa Audiowizualnego konferencję „Kultura 2.0”. Brał w niej udział m.in. holenderski badacz Rob van Kranenburg, który przekonywał, że jeśli nie nastąpi jakaś radykalna ingerencja w nowe media, czeka nas nowe średniowiecze, podział na małe klany, natężenie przemocy. Patrzyliśmy na niego trochę jak na kosmitę: o czym on mówi, skoro mamy wspaniałą, wspólną przestrzeń wypowiedzi, ucierania poglądów, dochodzenia do prawdy. Okazało się, że nasz zagraniczny gość przewidział logikę funkcjonowania mediów społecznościowych, w których ludzie coraz rzadziej ze sobą się konfrontują, spierają o jakąś prawdę, coraz częściej zaś zamykają się w skupiających osoby o tych samych poglądach niszach – nazywam je bańkami informacyjnymi. Zasilając algorytm Facebooka swoimi „polubieniami” i komentarzami, dostajemy coraz więcej tego samego. Tam nie ma miejsca na debatę, jest jedynie przekonywanie przekonanych, utwierdzanie we własnych racjach, nakręcanie się emocjami. Dla Facebooka uzasadnieniem jest zysk – z perspektywy firmy jesteśmy biomasą, z której pozyskuje się dane, a z nich pieniądze, dlatego serwis dba o taką selekcję treści, żebyśmy czuli się komfortowo. To świetnie działa na poziomie małych grup, ale okazało się niebywale toksyczne dla demokracji, bo algorytm Facebooka w coraz większym stopniu decyduje o tym, jakie informacje do nas docierają, a jakie pozostają ukryte. Jewgienij Morozow nazywa współczesny internet „spinternetem”, narzędziem politycznego spinu, odwracania kota ogonem. Coraz więcej rządów odkrywa, że zamiast próbować cenzurować i tłumić sieć, lepiej zasilać ją własnymi treściami, tworząc z udawanego dialogu nie narzędzie demokracji, lecz autorytaryzmu.

Facebook – jak wcześniej gazety, radio i telewizja – staje się głównym źródłem informacji.
– I to jest problem, bo ludzie coraz rzadziej wchodzą na portale informacyjne, tylko klikają na informacje, które selekcjonuje i podsuwa im Facebook. Trzeba wysokich kompetencji, by zapanować nad algorytmem i samodzielnie poruszać się w wirtualnym oceanie informacji – a przede wszystkim trzeba chcieć wykonać dodatkowy wysiłek. Większość użytkowników sieci nie jest specjalistami, w dodatku poprzez utratę zaufania do ekspertów i autorytetów tracimy łańcuch pośredni w dotarciu do prawdy. Do tego dochodzi tabloidyzacja myślenia wynikająca m.in. z zaniku czytania dłuższych tekstów. Gdy słyszymy, że jakiś problem jest złożony, momentalnie tracimy nim zainteresowanie. Szansę mają osoby takie jak Paweł Kukiz, które potrafią się przebić z prostym przekazem. To wszystko sprzyja postprawdzie.

Czy prawda jeszcze kiedyś do nas wróci?
– Wróci, kiedy ludzie poczują, że tkwienie w plemiennych wspólnotach wcale nie zapewnia ochrony przed coraz bardziej skomplikowanym i pełnym niebezpieczeństw światem. Na razie jednak trudno mi sobie wyobrazić taki reset.

Wydanie: 01/2017, 2017

Kategorie: Wywiady

Komentarze

  1. nana
    nana 6 stycznia, 2017, 10:50

    neoarch,

    nadgorliwość cię zdekonspirowała. Autor tekstu we fragmencie powyższym nic nie pisze na temat PiSu. A więc ty PiSowi żadnej przysługi nie wyświadczyłeś. Cokolwiek PIS robi to z tego i tak jest najważniejsze, że nie ma w Polsce wojny domowej. Wszystko inne da się prędzej czy później znormalizować.

    Co do niskiego poziomu ludzi, to oni sami tak lubią. Nikt ich do tego nie zmusza. W czasach Polski Ludowej, gdy władza dbała o poziom kultury obywateli i nie puszczała w obieg za społeczne pieniądze pornosów ale za to woziła pracowników PGRów za darmo do miast na przedstawienia teatralne wysokiej klasy, no to Polacy ponoć czuli się szykanowani cenzurą.

    W chwili, gdy w kioskach z gazetami dostępne stały się gazetki pornograficzne z rozkraczonymi dziwkami na okładkach, Polacy czuli „powiew wolności”.

    Ale w życiu tak to jest już powiązane, że albo mądry, albo rozwiązły. Polacy wybrali rozwiązłość; zmuszają biedą gimnazjalistki do prostytucji na tyłach galerii handlowych, a potem płacz?

    Nie tylko ryba gnije od głowy, ludzie też. Polacy wybrali niemoralność nazywając ją wolnością i teraz mamy wysyp alfonsów, domy publiczne – czyli burdele, o moralności i etyce nikt słyszeć nawet nie chce, a polska inteligencja udała się na emigrację wewnętrzną i stara utrzymać poziom materialny udając, że nic się nie dzieje.
    No to jak ma być inaczej niż jest?

    Czystość = niewinność = mądrość.
    Tak było od zawsze i wrogowie Polaków doskonale wiedzieli, z której strony muszą Polaków podejść, żeby im się kolonizacja naszego kraju udała.

    A co może PiS? dla Polaków – PiS nie może nic.

    Odpowiedz na ten komentarz

Napisz komentarz

Odpowiedz na treść artykułu lub innych komentarzy