Rozwodu z ONZ nie będzie

Rozwodu z ONZ nie będzie

Korespondencja z Nowego Jorku

Prezydent Kwaśniewski na szczycie w Nowym Jorku: Polska za rzeczywistą reformą Narodów Zjednoczonych

Miało być ostro, wyszło mdło. Podczas szczytu ONZ wieńczącego jej 60-lecie przewidywano starcie krytycznych racji artykułowanych przez Stany Zjednoczone i racji defensywnych kierownictwa tej organizacji. Przewidywano, że wystąpienie George’a Busha rozpocznie krucjatę na rzecz zreformowania ONZ wedle modelu amerykańskiej korporacji biznesowej, że wzbudzi ferment i dostarczy mediom newsowego paliwa. Usłyszeliśmy tony neutralne i pojednawcze, co było dość nieoczekiwane, choć pozytywne, a co wyraźniej i z satysfakcją akcentował podczas spotkania z polskimi mediami obsługującymi szczyt szef MSZ, Adam Daniel Rotfeld.
Kiedy Bush z pominięciem parlamentu nominował na ambasadora w ONZ Johna Boltona, spodziewano się, że siedzibą Narodów Zjednoczonych wstrząsać będą konflikty. Mówiono wręcz, że misją Boltona jest zakończenie kadencji Annana przed jej upływem. Pretekstem miał być skandal korupcyjny związany z programem „Ropa za żywność”, z którego wyprowadzono 1,7 mld dol. Jednak raport oenzetowskiej komisji Paula Volckera nie pognębił Kofiego Annana, stwierdził za to, że „odpowiedzialność jest w dużej mierze podzielona między członków Rady Bezpieczeństwa”. Tymczasem w niej pierwsze skrzypce grają przecież Stany Zjednoczone. Wzmocniony raportem Annan oznajmił, że nie ma zamiaru wcześniej rezygnować. Zbiegło się to dodatkowo z atakiem huraganu Katrina, który w kompromitujący sposób obnażył słabości obecnej administracji USA. Najwyraźniej załamała się pogoda na dowodzenie, że Stany wiedzą, jak uporządkować ONZ, kiedy nie wiedziały, co począć z tonącym Nowym Orleanem.
Annan przyjął pełną odpowiedzialność za aferę z programem „Ropa za żywność”. To samo Bush zrobił z Katriną.

Mecz Busha z Annanem

W konsekwencji Bush nie ciskał gromów. Apelował o zdecydowaną walkę ONZ z terroryzmem i jasne uświadomienie tego wszelkim przywódcom wspierającym tę metodę dialogu. Dostrzegał jednak, że wylęgarnią terroru jest bieda, a więc walka z nią jest także walką z terrorem. Uznał za wielkie wyzwanie XXI w. pomoc cierpiącym na całym świecie. Zapowiadał zniesienie przez USA subsydiów dla produkcji rolnej i innych barier hamujących rozwój rolnictwa i gospodarki żywnościowej w krajach Trzeciego Świata (oczywiście, gdy kraje UE zrobią to samo). Akcentował amerykańskie spécialité de la maison, czyli powołanie Rady Praw Człowieka ONZ, mniej licznej i staranniej wybranej niż dotychczasowa Komisja Praw Człowieka obsadzana rotacyjnie (czego skutkiem było przewodzenie jej przez państwa tak miłujące prawa człowieka jak Libia Kadafiego).
Bush zauważył, że ONZ powinna się zreformować, być wolna od patologii i zostać liderem przestrzegania wysokich standardów i norm przez nią samą stanowionych. Wszak to przed tą organizacją stoją wielkie wyzwania.
Nie omieszkał także podziękować ONZ za pospieszenie z pomocą ofiarom kataklizmu w Nowym Orleanie i solidarność w nieszczęściu.
W zasadzie nie było w wystąpieniu Busha niczego, czego nie mogłoby zawierać otwierające sesję wystąpienie Kofiego Annana. Dodatkowo ubolewał on nad tym, że społeczności międzynarodowej nie udało się osiągnąć wspólnego stanowiska w kwestii nierozprzestrzeniania broni nuklearnej i rozbrojenia, a także zapobiegania zbrodniom ludobójstwa w wyniku czystek etnicznych. Lokował w tym katalogu niespełnień także brak zgody na automatyczne dysponowanie przez kraje rozwinięte 0,7% PKB na pomoc światowym biedakom. Nie dało się także uzgodnić żadnej koncepcji rozszerzenia składu Rady Bezpieczeństwa ONZ, w tym mającej – jak sądzono – największe szanse idei G-4 (o Niemcy, Japonię, Brazylię i Indie), czemu notabene kibicowała Polska.
Choć nie było boksu Busha z Annanem na sesji jubileuszowej, dość ambitny projekt deklaracji końcowej został rozmyty właśnie wskutek rywalizacji o władzę w ONZ pomiędzy Stanami rozdającymi karty w Radzie Bezpieczeństwa a blokiem państw Trzeciego Świata, które z kolei są silniejsze w Zgromadzeniu Ogólnym. Dlatego „New York Times” skomentował, że szczyt zakończył się, nim się rozpoczął. Trafności nie da się tej diagnozie odmówić.

Polska w grze

Widoczny podczas sesji jubileuszowej był niewątpliwie Aleksander Kwaśniewski. Najpierw przewodniczył jednemu z czterech stołów dyskusyjnych, przy którym zasiadało 50 przywódców państw i rządów oraz organizacji międzynarodowych. Stół nr 2 analizował blaski i cienie dokumentu końcowego. Do tych pierwszych da się zaliczyć, przy dobrej woli, Radę Praw Człowieka i Komisję Budowania Pokoju. Postulowano pilną potrzebę zajęcia się edukacją w skali globalnej. Świat cierpi nie tylko głód chleba, lecz także słowa. To głód i brak edukacji dającej jakieś perspektywy są jedną z ważnych przyczyn terroryzmu.
Podczas 11-minutowego wystąpienia na forum Zgromadzenia Ogólnego prezydent położył nacisk na przypomnienie światu o tym, co Polska mu dała, a co rok bieżący uświadamia. Chodziło o rocznicę 25-lecia „Solidarności” jako ruchu, który powinien być inspiracją współpracy każdego z każdym i wyczulenia każdego na każdego. Przede wszystkim zaś o postać Jana Pawła II, który zmienił oblicze świata w sposób bezdyskusyjny, m.in. inspirując powstanie „Solidarności” i łańcuch kolejnych zdarzeń. Rozwijając tę myśl, Kwaśniewski mówił, że nie można naiwnie liczyć na „zesłanie” czy narzucenie komuś wolności, bez procesu wykreowania jej od dołu, od korzeni. Musi dojrzewać w tych, których ma wyzwolić. Oczywiście nie są to poglądy Che Guevary, a raczej Karola Wojtyły.

Kwaśniewski na sekretarza?

Mimo solennych zapewnień, że szczyt z udziałem 151 liderów nie miał się zajmować kwestią sukcesji poannanowskiej, kuluary i tak pokazały, iż ten motyw nie był ani banalny, ani marginalny.
Dotąd stanowisko sekretarza rotacyjnie obsadzały poszczególne kontynenty, przy czym z gry automatycznie wypadali obywatele pięciu państw stałych członków Rady Bezpieczeństwa. Przyszedł John Bolton i usłyszeliśmy, że to jakieś anachronizmy. Co to za pozamerytoryczne kryteria? Sekretarzować ma najlepszy z najlepszych, a nie z rozdzielnika. Pełną zgodność z Amerykaninem wykazał szef polskiej dyplomacji. – Uważam, że to kompletne nieporozumienie, kiedy dobiera się ludzi za względu na kolor skóry czy miejsce urodzenia. Uważam za zasadne, aby wreszcie zrezygnować z zasady, że nigdy nie będzie wybrany na sekretarza generalnego przedstawiciel wielkiego mocarstwa z Rady Bezpieczeństwa – przekonywał dziennikarzy Adam Daniel Rotfeld.
Dziennikarze byli skłonni przyjmować zakłady, czy to miało być poparcie dla ewentualnego kandydata Chin albo Rosji lub może dla Billa Clintona, o którym wszak spekulowano jako o świetnym materiale na sekretarza.
Schodząc z poziomu żartów, idea boltonowsko-rotfeldowska ma marne szanse na poparcie, niestety także u samych potencjalnych zainteresowanych z Rady – Rosjan i Francuzów. I jedni, i drudzy nie widzą potrzeby pchania się w tym kierunku. Można podyskutować o rotacji, ale i tu Rosjanie optują za wyborem zgodnie z nią kandydata z Azji.
Jeszcze dwa miesiące temu wydawało się, że azjatyckim typem jest szef dyplomacji tajlandzkiej, Surakiart Sathirathai, świetnie wyedukowany (prawo, ekonomia i dyplomacja na Harvardzie, w Cambridge i Tufts) i lubiany, a do tego mistrz badmintona. Dziś zdecydowanie wyprzedza go były zastępca sekretarza generalnego ONZ ds. rozbrojenia w latach 1998-2003, Jayantha Dhanapala ze Sri Lanki. Od czasu, kiedy w 1984 r. został ambasadorem w ONZ w Genewie, zna organizację jak własną kieszeń. Przedtem zaś był na placówkach w Londynie, Pekinie, Waszyngtonie i Nowym Delhi. Dhanapala zna wszystkich. Obecnie sformował profesjonalną ekipę zajmującą się lobbowaniem na jego rzecz w świecie.
Wymieniani wcześniej jako ewentualni kandydaci europejscy szef dyplomacji rumuńskiej, Mircea Dan Genoana, i jego bułgarski kolega, Solomon Passy, raczej przestali się liczyć.
Aleksander Kwaśniewski kilkakrotnie pytany w Nowym Jorku, czy zamierza ubiegać się o stanowisko, odpowiadał, że zna oczywiście przymiarki wymieniające jego osobę, ale nie podjął w tej sprawie żadnej decyzji.
– Kwaśniewski jest znakomitym kandydatem – mówi pragnący pozostać anonimowym wysoki urzędnik ONZ. – Jest prezydentem, jest szanowany, ceniony za rozwagę i przewidywalność. Co niezmiernie ważne – nie ma wrogów. Miałby pewnie poparcie Ameryki i Wielkiej Brytanii, zapewne też Francji. Kluczem jednak jest zdanie Rosji, z którym mogłyby się potem ewentualnie identyfikować Chiny. Wbrew wielokrotnie powtarzanemu stanowisku, że Rosja zamierza poprzeć kandydata z Azji, uważam, że nic nie jest jeszcze przesądzone. Polska powinna zdecydować się na kampanię na rzecz Kwaśniewskiego, bo takiej szansy zapewne przez długie lata już mieć nie będzie. Przy całym zrozumieniu, jak delikatna może być kwestia pozyskania dla idei Rosji, z którą Polska ma ostatnio niekoniecznie najlepsze stosunki.
Teoretycznie rozmówca ma rację. Praktycznie czynnik abstrakcji jest wysoki. Kto w Polsce miałby się zajmować lobbingiem? Kogo w Polsce po zakończeniu prezydentury Kwaśniewskiego będzie interesować jego kariera międzynarodowa? Nie trzeba nadmiaru wyobraźni, by założyć, że znajdą się chętni do jej uniemożliwienia.

 

 

Wydanie: 2005, 38/2005

Kategorie: Świat

Napisz komentarz

Odpowiedz na treść artykułu lub innych komentarzy