Rzeczywistość satyryczna

Rzeczywistość satyryczna

Polska piosenka została sprzedana zachodnim koncernom, a skoro stała się ich własnością, została wyrzucona z rynku

Rozmowa z Wojciechem Młynarskim

– Czy w ponad 10 lat od zniesienia cenzury aluzja jest nadal dobrym sposobem na artystyczną rozmowę z publicznością? Czy dziś ze sceny można już powiedzieć wszystko? A może jednak warto stosować coś w rodzaju “autocenzury”?
– Zawsze warto stosować różnorodne środki artystyczne. Jeśli uznamy, że dziś nie ma w zasadzie żadnych ograniczeń natury stricte politycznej, to warto stosować pewien rodzaj “autocenzury” rozumianej jako świadomość zasad etyki, estetyki, gry scenicznej, a także uczciwości…
W roku 1989 my wszyscy, którzy uprawialiśmy twórczość satyryczną, stanęliśmy przed dylematem: czy – skoro można już nazywać rzeczy po imieniu – walić przeciwnika obuchem w łeb, wymieniać nazwiska, uprawiać publicystykę wprost, czy też – bez względu na wolność absolutną – narzucić sobie samemu rygory, które pozwolą na dystans wobec – jak mawiał prof. Kazimierz Rudzki – coraz bardziej otaczającej nas rzeczywistości? Ja wybrałem tę drugą opcję. Postanowiłem nie ulegać łatwym pokusom i nadal uprawiać stylistykę kabaretu autorskiego, wypracowaną przez lata. A polegała ona nie tylko na umiejętnym omijaniu cenzorskich zapisów za pomocą języka ezopowego, pełnego metafor, przenośni i aluzji, ale także na poszukiwaniu inteligentnego odbiorcy, dla którego w kabarecie ważna jest nie tylko treść, ale także forma przekazu, styl narracji, sztuka rymotwórcza, zaskakująca puenta. Sama szlachetna intencja nie wystarczy, by powstało interesujące dzieło, choćby tak niewielkie jak piosenka, czy śpiewany felieton… Kiedyś wystarczyło puścić do publiczności oko i wszystko stawało się jasne – powiedziałbym więcej, ale ta cenzura! Teraz już można, więc proszę powiedzieć… No tak, tylko że nie wszyscy mają coś do powiedzenia.

– Chyba przed dwudziestu laty w jednym z wywiadów stwierdziłeś, że siła miernoty jest ogromna. Jak dziś skomentowałbyś tamte słowa?
– Powiem nieskromnie, że wciąż się ze sobą zgadzam, choć niedokładnie pamiętam kontekst wypowiedzi. Na pewno dotyczył twórczości piosenkowej, ale śmiało można by go odnieść i do szerszych aspektów naszego życia. To zjawisko ma wymiar socjologiczno-estetyczny i funkcjonuje bez względu na kategorie ustrojowe. Przeciętny widz najłatwiej przyswaja rzeczy przeciętne, łatwe, nie wymagające myślenia, opisujące świat banalnie, stereotypowo, a więc w pewien sposób potwierdzające jego niskie aspiracje i uspokajające jego dogasające niegdysiejsze ambicje. W jednym z felietonów udało mi się to chyba nie najgorzej zrymować: “Jeśli za mało książek znasz, to ci wychodzi na twarz!”.
Dlatego ja wciąż poszukuję widza inteligentnego, wymagającego, czujnego i otwartego na dialog artystyczny. Dlatego wciąż prowadzę dyskurs z inteligencją, także z inteligencją rozumianą jako klasa ludzi z klasą, która bez względu na przejściowe trudności powinna robić swoje!

– Cytując siebie, cytujesz klasyka polskiej piosenki, którego nazwisko wymienia się jednym tchem obok Hemara, Tuwima, Przybory… Jak czujesz się w roli wieszcza piosenki? Jak czujesz się na estradzie w towarzystwie ludzi urodzonych wiele lat po twoim debiucie?
– W twórczości piosenkowej rzeczy oryginalne, świeże, barwne, na wysokim poziomie poetyckim, zdarzają się niezmiernie rzadko. Czasem u twórcy ze środowiska studenckiego błyśnie jakiś diamencik, ale już następne utwory nie potwierdzają talentu. Talent trzeba szlifować. Talent wymaga pracy, a dziś młodzież nastawiona jest na szybki sukces, zgodnie z obowiązującymi trendami. Kontekst, w którym wymieniłaś moje nazwisko, jest zaszczytny. Ale jakoś nie mogę poczuć się klasykiem, bo ciągle mi się wydaje, że mam jeszcze bardzo wiele do zrobienia. Także dlatego lubię pracę z młodymi ludźmi, to dodaje mi nowej energii. Staram się być na bieżąco z najnowszymi nurtami i wiedzieć, co w trawie piszczy.

– A propos najnowszych nurtów… Kiedy dziś przyznaje się nagrody dla tak zwanego tekściarza roku, zwykle padają nazwiska popowych lub rockowych wokalistek, które potrafią zrymować kilka wyrazów. Tekst zawierający choćby zalążek sensu i posiadający jasną wewnętrzną strukturę już kwalifikowany jest jako “poezja śpiewana”. Co się stało z polską piosenką?
– Została sprzedana zachodnim koncernom, a skoro stała się ich własnością, została wyrzucona z rynku. To powinno się stać ostrzeżeniem dla innych dziedzin naszego życia. Mamy dużo prywatnych rozgłośni, które lansują wyłącznie utwory z tzw. play-listy układanej przez kilka wielkich wytwórni. Tak tworzy się sztuczna rzeczywistość, rzeczywistość fikcyjna. Słuchaczom wmawia się, że jeśli jakiś gatunek nie jest lansowany, to on przestaje istnieć. To metoda do złudzenia przypominająca nie tylko praktyki monopolistyczne, ale wręcz system totalitarny. Dla wielkich koncernów piosenka to produkt, a estrada to przemysł, gdzie już nie ma miejsca na sentymenty i wzruszenia. Niestety, ten pseudonowoczesny styl przeniósł się także do publicznych mediów, w których także jest coraz mniej miejsca dla polskiej piosenki. W tej sytuacji kilku twórców polskiej piosenki artystycznej zostało zepchniętych na obrzeża kultury i funkcjonuje trochę jak “Buena Vista Socjal Club – sekcja polska”.

– A więc jednak są jacyś twórcy zajmujący się piosenką artystyczną?
– Tak. Wołek, Kaczmarski, Sikorowski, Kołakowski, Józefowicz… Każdy z nich, oczywiście, w inny sposób…

– Wymieniłeś te nazwiska dwadzieścia lat temu. W przywoływanym już wywiadzie twierdziłeś, że to ludzie z przyszłością…
– Sukcesy Janusza Józefowicza są oczywiste i cieszę się, że mogłem z nim pracować już na początku jego drogi artystycznej, a i dziś mamy wspólne plany. W stosunku do pozostałych znakomitych artystów także się nie pomyliłem, choć ich utwory nie wchodzą na skorumpowane listy przebojów. Tym gorzej dla list! Ich piosenki, podobnie zresztą jak moje, trafiają na antenę radiową zwykle pomiędzy trzecią a piątą rano. Czasami ktoś z przyjaciół, po nieprzespanej nocy, mówi: “Słuchałem na Trójce twoich piosenek! Tak gdzieś o czwartej rano”… To jest nienormalna sytuacja. W polskich mediach uprawia się monokulturę. Nawet festiwal w Opolu, przejęty przez telewizję publiczną, uległ temu systemowi. Wspaniała oprawa, wielkie pieniądze i absolutna pustka intelektualna. I ta straszliwa monotonia. To wygląda jak pięknie przygotowany do przyjęcia stół, ale na przyjęciu podaje się wyłącznie zupę – jako przystawkę, jako zupę, jako drugie i deser. To nie do strawienia! Jedynym miejscem, gdzie jeszcze promuje piosenkę artystyczną, jest Przegląd Piosenki Aktorskiej we Wrocławiu.

– Nie znajdujesz w najmłodszym pokoleniu twórców prawdziwych talentów artystycznych?
– Przeciwnie! Widzę bardzo wielu utalentowanych młodych ludzi! Wystarczy wymienić Kingę Preis – wybitnie utalentowaną śpiewającą aktorkę i Jacka Bończyka – także laureata wrocławskiego festiwalu. Jestem zauroczony Kabaretem Mumio, choć raczej trudno byłoby nazwać ich kabaretem literackim. Znakomity jest Kabaret Moralnego Niepokoju z Warszawy…

– A teatr muzyczny? Może to jest najwłaściwsza forma egzystencji piosenki artystycznej? Czy doczekamy się oryginalnego polskiego teatru muzycznego? A może on już istnieje?
– O Józefowiczu już wspominaliśmy. Udało mu się wspólnie z Januszem Stokłosą stworzyć własny teatr piosenki. Studio Buffo to już instytucja artystyczna o dobrej renomie. Inne teatry, wystawiając musicale, raczej odwołują się do repertuaru światowego. Coraz więcej teatrów dramatycznych wprowadza do repertuaru sztuki muzyczne, bo one gwarantują sukces kasowy. Ale to nie jest taka prosta sprawa. Aktor w teatrze musicalowym musi posiąść inne umiejętności od swoich kolegów w dramacie, a także od tych w tradycyjnym teatrze muzycznym. Najbardziej dramatycznie doświadcza tego Wojciech Kępczyński – dyrektor warszawskiej “Romy”. Ma dwa znakomite musicale – “Crazy for you” Gershwina i “Piotrusia Pana” z librettem samego Jeremiego Przybory – i nieustanny konflikt z zespołem operetkowym.

– Czy operetka się przeżyła?
– Klasyczna operetka wciąż święci triumfy w Niemczech, w Austrii, we Francji i Włoszech. Musi być jednak zaśpiewana po mistrzowsku. Jak arię śpiewa Pavarotti, to wszyscy są wzruszeni, bez względu na kiczowaty tekst.

– Nie tylko w operetce brakuje Pavarottich! W musicalu jakoś nie widać następczyń Lizy Minnelli, a w balladzie Brela i Wysockiego! Może to po prostu znak czasu?
– Nie mogę się zgodzić z taką tezą! Pewnie, że geniusze nie rodzą się na kamieniu, ale tajemnica jednak kryje się w twórczości oryginalnej. Nie wolno kopiować najlepszych nawet wzorców. Tłumaczyłem i Brela, i Brassensa, i Wysockiego, i Okudżawę. Każdy z nich jest inny, niepowtarzalny. Dlatego musimy budować własny repertuar dla teatru muzycznego, dla estrady i kabaretu, także dla radia i telewizji, bo wierzę, że zła passa wkrótce się zmieni.

– Ty, jak zawsze, masz w zanadrzu gotową propozycję! Kiedy na scenę wejdzie twój najnowszy musical – “Kariera Nikodema Dyzmy”?
– Libretto jest właściwie gotowe, jeszcze szlifuję szczegóły. Muzykę komponuje Włodzimierz Korcz. Wydaje mi się, że rzecz warta jest wystawienia, bo temat jest aż nazbyt aktualny! To, co się dzieje dookoła, czyni z Dołęgi-Mostowicza prawdziwego wizjonera. Niestety!

– Skoro rozmawiamy o aktualnościach i Dołędze-Mostowiczu, same tworzą się aluzje polityczne. W jednym ze swoich felietonów na przełomie lat 1989/90 napisałeś, że gdyby powiodło się Mazowieckiemu i “Solidarności”, to byłbyś pierwszym człowiekiem, co osiwiał nie ze zmartwień, lecz z radości. Powiedzmy bez aluzji – osiwiałeś, i co?
– Nigdy nie skrywałem i nie skrywam swoich sympatii politycznych, które zawsze były po stronie “Solidarności”, a potem po prostu po prawej stronie, choć nie do tego stopnia, bym chciał kiedykolwiek zostać członkiem jakiejś partii politycznej. Nie jestem działaczem, ale raczej komentatorem satyrycznej rzeczywistości. I widzę, że nie tak to się ułożyło, jakeśmy sobie wymarzyli. Nie udało się i Mazowieckiemu, i “Solidarności”… I Mazowiecki, i “Solidarność” wiedzą to równie dobrze jak ja. Niedawno napisałem króciutki felietonik, który może być najlepszą odpowiedzią na twoje pytanie. Mówi on o tym, że polskie życie polityczne to rywalizacja zawodowców z amatorami. Za zawodowców uważam polityków po stronie SLD. Nie cieszy mnie to, ale mam pełną świadomość, że amatorzy są bez szans! Przynajmniej przez najbliższe pięć lat. Zwłaszcza jeśli nie chcą się uczyć!

– Czy zakończymy rozmowę taką smutną puentą?
– Absolutnie nie! Nie, ponieważ…”Są spacery nad rzeką,/ wiosenny chór słowików,/ a jabłoń w twym ogrodzie lekko / przetrzyma polityków!”.

 

Wydanie: 2000, 46/2000

Kategorie: Wywiady

Napisz komentarz

Odpowiedz na treść artykułu lub innych komentarzy