Saddam na celowniku

Saddam na celowniku

Jak Stany Zjednoczone chciały usprawiedliwić zabójstwo irackiego dyktatora

Wydarzenia z 11 września 2001 r. stworzyły w USA atmosferę przyzwolenia na wykorzystanie zabójstw politycznych i podobnych akcji do walki z wrogami poza granicami kraju. Biały Dom starał się usprawiedliwić wyprawy „specjalnych egzekutorów” w najodleglejsze zakątki globu. Sprawa nie odnosiła się wyłącznie do Osamy bin Ladena.

Cel nr 1

Pomimo że Stany Zjednoczone wysłały do Afganistanu regularną armię, która miała zniszczyć talibów i zlikwidować bądź schwytać bin Ladena, w Pentagonie prowadzono zaawansowane rozmowy o sposobach obejścia decyzji (executive order) prezydenta Geralda Forda zabraniającej amerykańskiemu personelowi zlecania i dokonywania zabójstw politycznych poza granicami USA. Podjęto ją po ujawnieniu dokumentów dotyczących planów zabicia przez CIA Fidela Castro i Patrice’a Lumumby, stawiających Waszyngton w bardzo złym świetle. Miała chronić Stany Zjednoczone przed wpadkami związanymi z zabójstwami wspieranymi przez rząd.

Decyzja z lat 70. stała się po zamachach z 11 września przeszkodą w swobodnym tropieniu terrorystów z Al-Kaidy w każdym zakątku świata. Trzeba było ją obejść, aby umożliwić wysyłanie grup Navy Seals czy Delta Force za granicę bez informowania rządów państw, na terenie których przeprowadzano operację. Ludzie z bliskiego otoczenia sekretarza obrony Donalda Rumsfelda uważali, że stan wojny z Al-Kaidą w pełni tłumaczył podejmowanie takich działań. Wyprzedzenie każdego kolejnego kroku terrorystów gwarantowało uzyskanie informacji o „celu nr 1”, jak określano bin Ladena, nie należało więc liczyć się z nikim i niczym.

Gorącym orędownikiem tych rozwiązań był szef CIA George Tenet. Od tej chwili zacieśniano współpracę między CIA a dowództwem wojsk operacyjnych. Początkowo część urzędników gabinetu prezydenta George’a W. Busha uważała to za zjawisko niepokojące. Wszystkie wątpliwości rozwiał jednak wiceprezydent Dick Cheney. Polityk wskazał, że na potrzeby walki z Al-Kaidą możliwa będzie korekta executive order Geralda Forda. Słowa Cheneya: „Trzeba będzie się odnieść do wielu niemiłych metod”, jasno wskazywały kierunek, w którym zmierzał Biały Dom. Cheney nazwał przy tym Afganistan „wstrętnym, trudnym, niebezpiecznym i brudnym”, chcąc przekonać słuchaczy, że to gniazdo os i że akcja amerykańskiej armii to za mało. Oficjalne działania zbrojne w ramach ogólnoświatowej walki z terroryzmem były bowiem do zaakceptowania przez społeczeństwo i opinię publiczną, Waszyngtonowi chodziło jednak o coś innego.

Naginanie św. Tomasza

To nie Osama bin Laden był głównym problemem, z którym musiała się zmierzyć administracja Busha juniora. Osobą komplikującą plany Stanów Zjednoczonych wobec Bliskiego Wschodu był iracki dyktator Saddam Husajn. Zakończona zwycięstwem wojna w Zatoce Perskiej nie doprowadziła do jego usunięcia. Prezydent Bush senior zostawił następcom, w tym synowi, problem, który należało rozwiązać z dużą zręcznością, by nie narazić się na krytykę z całego świata. Ataki na World Trade Center ożywiły dyskusję na temat fizycznej likwidacji Husajna. Równocześnie specjaliści od etyki i prawa debatowali, czy zabicie irackiego przywódcy będzie do obronienia w świetle prawa międzynarodowego. Pod koniec września 2001 r. w „Arlington Catholic Herald” pojawił się artykuł teologa Williama Saundersa. Autor zadawał w nim pytanie, czy Kościół dopuszcza zabójstwa polityczne. W odpowiedzi przywoływał filozofów greckich i rzymskich, jak również teologów katolickich i protestanckich. W końcu jako argument za pełną akceptacją zabójstwa politycznego przytoczył słowa św. Tomasza z Akwinu: „Ten, kto zabija tyrana, żeby uwolnić swój kraj, zasługuje na nagrodę i pochwałę”. W całym artykule Saunders miesza jednak dwa pojęcia: tyrana i terrorysty. O ile terroryzm, traktowany jako „zło, któremu należy się przeciwstawić i położyć kres”, jest kwestią zrozumiałą, o tyle zabójstwo obcej głowy państwa, określanej jako tyran, zdecydowanie wychodzi poza ramy walki z terroryzmem. Z etycznego punktu widzenia Saunders nie widzi żadnej przeszkody przed połączeniem tych dwóch pojęć i usprawiedliwieniem ich słowami św. Tomasza.

Prawnik Louis René Beres z Uniwersytetu Purdue już kilka miesięcy przed tekstem Saundersa opublikował w „Indiana Law Review” artykuł „Assassinating Saddam. The View from International Law”. Były to rozważania na temat możliwości zabójstwa Husajna w świetle prawa międzynarodowego. Autor opisał najważniejsze zabójstwa polityczne od czasów starożytnych aż do teraźniejszości. Podsumowując, zaznaczył, że dokonanie zabójstwa politycznego, którego ofiarą pada władca lub urzędnik państwowy wysokiego szczebla, ma wsparcie w tradycji filozofii politycznej. Beres odnosił się jednak tylko do sytuacji, w której zamachowcem i jego celem są osoby tej samej narodowości. Gdy polityk zostaje zamordowany przez obywatela obcego państwa, zawsze jest to przestępstwo przeciwko prawu międzynarodowemu. Prawnik tymczasem chciał za wszelką cenę udowodnić, że nawet to może być usprawiedliwione. Na pierwszy plan wysunął stwierdzenie, że morderstwo polityczne może być traktowane jako wyjątkowy przypadek „interwencji humanitarnej”. Problem był w tym, że agenci lub żołnierze jednego kraju mogą legalnie zabijać polityków drugiego, tylko jeśli pomiędzy obydwoma trwa wojna. W czasie pokoju taki czyn jest aktem terroryzmu lub agresji. Szczegółowo definiuje to rezolucja nr 3314 Zgromadzenia Ogólnego ONZ z 14 grudnia 1974 r. – jako akt przemocy stosowany przez jedno państwo w celu naruszenia suwerenności, integralności terytorialnej oraz niezależności politycznej drugiego. Zabójstwa polityczne popełnione w czasach pokoju przez obywateli obcego państwa spełniają więc warunki przestępstwa przeciwko prawu międzynarodowemu. Kolejnym aktem prawnym jest konwencja haska IV z 1907 r., której art. 23 jasno i wyraźnie zabrania „zabijać albo ranić zdradziecko osoby należące do ludności lub do wojsk nieprzyjaciela”. Konwencja haska została podpisana przez Stany Zjednoczone i ma moc „najwyższego prawa krajowego” zgodnie z art. 6 konstytucji.

Beres próbował przekonywać, że podstawowe prawa człowieka muszą mieć pierwszeństwo przed zakazem zabójstw politycznych. Stan wojny czy pokoju nie ma tutaj żadnego znaczenia. Powołując się na przykład Hitlera czy Pol Pota, prawnik stwierdzał, że o wiele większym przestępstwem jest zaniechanie zabójstwa politycznego niż jego zrealizowanie.

Z sojusznika wróg

Jak odnieść twierdzenia Beresa do Saddama Husajna? Iracki dyktator w latach 80. był traktowany jako sojusznik Stanów Zjednoczonych. Wiceprezydent George Bush nie powiedział na niego złego słowa, gdy Bagdad toczył krwawą wojnę z Iranem. Także mordowanie Kurdów i opozycji nie spotkało się z żadnymi protestami Waszyngtonu ani przed wojną w Zatoce Perskiej, ani po niej. Dopóki Husajn dbał wyłącznie o porządek na własnym podwórku, Stany Zjednoczone nie interweniowały. Nawet zapowiedzi podbicia Kuwejtu zostały określone przez amerykańską ambasador April Glaspie jako „mało interesujące dla Białego Domu”. W rzeczywistości administracja Busha seniora chciała wykorzystać działania Husajna do rozpętania wojny, pozwalającej na pełne kontrolowanie wydobycia ropy, prywatyzację przemysłu naftowego oraz blokadę kredytową Iraku.

Prawie 10 lat po ojcu George W. Bush także zwrócił uwagę na Irak. Amerykańska finansjera i koncerny paliwowe marzyły o redystrybucji rynków i złóż surowców naturalnych na Bliskim Wschodzie. Wojna z Irakiem i obalenie Saddama Husajna mogły to wszystko zagwarantować. Atmosfera po atakach z 11 września stwarzała doskonałe warunki do walki z wrogami demokracji i tyranami, którzy mogli mieć związek z terroryzmem.

Zagrożenie, jakie według Białego Domu stwarzał iracki dyktator, pozwalało na wykorzystanie zabójstwa politycznego jako metody obrony koniecznej. Według Louisa Beresa zorganizowanie zamachu na Husajna przeszkodziłoby w irackim ataku chemicznym bądź biologicznym, dodatkowo chroniąc ludność cywilną przed skutkami regularnego konfliktu zbrojnego. Prawnik podkreślił, że akt zabójstwa politycznego, pomimo swojego tragizmu, jest jedną z najskuteczniejszych metod obrony prawa międzynarodowego.

Prezydent Bush i jego doradcy doszli jednak do wniosku, że Stany Zjednoczone zyskają więcej na interwencji zbrojnej w Iraku niż na samym zabójstwie Husajna. Zwycięska kampania, schwytanie żywego dyktatora i postawienie go przed sądem będą świadczyły o wspaniałomyślności obrońców światowej demokracji i przyniosą miliardowe zyski. Fałszywe dane dotyczące irackiej broni masowego rażenia pozwoliły uzasadnić inwazję na Irak w marcu 2003 r. Doskonale się to opłaciło. Zniszczony wojną Irak stanowił idealne miejsce dla amerykańskich firm specjalizujących się w odbudowie infrastruktury oraz „nadzorze” nad polami naftowymi.

Dziś śmiało można stwierdzić, że usunięcie Husajna było wielką przysługą dla islamskiego radykalizmu. Zrujnowany Irak stał się przystanią dla bojowników tzw. Państwa Islamskiego, będącego jednym z największych zagrożeń współczesnego świata. Zbrodnie i represje reżimu Husajna są kwestią niepodważalną. Jak jednak nazwać działanie Amerykanów, którzy przed 14 laty rozpoczęli „demokratyzację” Iraku?

Wydanie: 14/2017, 2017

Kategorie: Historia

Komentarze

  1. Polak
    Polak 15 kwietnia, 2017, 16:38

    To jest w ogóle dzisiaj nieważne.

    Odpowiedz na ten komentarz

Napisz komentarz

Odpowiedz na treść artykułu lub innych komentarzy