Samorządy same najlepiej wiedzą, co im potrzebne

Samorządy same najlepiej wiedzą, co im potrzebne

Politycy, jeśli nie potraficie pomagać samorządom, to przynajmniej im nie przeszkadzajcie

Wiesław Nasiłowski – wójt gminy Pniewy

W jednej z gmin wójtem został człowiek znany głównie z tego, że prowadził w parafii nauki przedmałżeńskie. Czy powinien być wprowadzony wymóg kompetencji w wyborach na stanowiska samorządowe?
– A czy on był dobrym wójtem, czy złym?

Był wójtem jedną kadencję, zostawił gminę zadłużoną, a w szafach teczki niezałatwionych spraw.
– No to odpowiedział pan sobie na pytanie. Można tylko ubolewać, że nie ma wymogów kompetencyjnych. Gdyby ktoś mi powiedział, tu, w gminie znanej z sadownictwa: masz 10 ha, idź i pryskaj sady… To za rok dobry sadownik nie poznałby swojego sadu.

Dlaczego?
– Ze zmartwienia złapałby się za głowę. Nie znam tajników, procedur, które potrzebne są w tej robocie. Wracając na podwórko samorządowe – najgorsze, gdy ludzie kompetentni są pozbawiani stanowisk, a na ich miejsce obsadzani niekompetentni, bez doświadczenia. Taki człowiek sam się męczy, męczą się z nim inni, a efektem są straty w budżecie. W kadencji 2002-2006 byłem radnym powiatu grójeckiego i pracowałem w komisji, która zajmowała się inwestycjami oraz planowaniem przestrzennym, bo jako budowlaniec znam się na tym. Gdy biorę do ręki projekt, od razu widzę błędy. Nawet mówią: oby projekt nie trafił do wójta, bo znajdzie błędy, których inni by nie zauważyli.

Który z takich projektów najbardziej pana zdziwił?
– Było ich kilka… Na przykład plany budowy linii wysokiego napięcia 400 kV, która miała łączyć elektrownię w Kozienicach z Warszawą. Raptem przed wyborami do Sejmu i Senatu podjęto decyzję o zmianie planu zagospodarowania przestrzennego Mazowsza, i to w sytuacji, gdy na poprzedni wydano ładnych parę milionów złotych. To był dla mnie horror – nowy plan prowadził linię przez tereny gminy Pniewy.

Może były jakieś merytoryczne powody?
– Jakie?! Czy chciałby pan jechać z Kozienic do Warszawy przez Pniewy? Jeździłem do ministerstwa, do Sejmu na posiedzenia komisji, do wojewody. Mówiłem: niech projektanci idą do podstawówki, nie musi to być ósma klasa, wystarczy piąta. Niech dadzą dzieciakom mapę, to lepiej wyznaczą tę linię! Proponowałem: puśćcie ją terenem zalewowym Wisły. Wycofano się z tego projektu, ale to pokazuje, jak polityka psuje samorządowcom robotę. Nie bądźmy naiwni, przed wyborami kandydaci na posłów i senatorów w swoich okręgach obiecywali: wybierzcie mnie, ja zmienię przebieg linii.

Taka linia wysokiego napięcia stwarza ograniczenia dla deweloperów, dla właścicieli gruntów.
– Jaskrawym przykładem tego, jak mieszkańcy tracą na grach politycznych, jest przebudowa drogi powiatowej Pniewy-Rembertów na odcinku 7,6 km. Miała to być wspólna inwestycja naszej gminy i powiatu grójeckiego, dodatkowo współfinansowana z budżetu województwa. Na zlecenie starostwa przygotowano projekt, który zawierał podstawowe błędy, chociażby budowę zjazdów wychodzących z pasa drogowego na prywatne grunty. A wiadomo, że nie wolno wydawać publicznych pieniędzy na inwestycje na prywatnych gruntach. Gmina wyłożyła 30 tys. zł na projekt, za który starosta w ogóle nie powinien zapłacić! I co? Starostwo wycofało się z inwestycji.

O co w tym wszystkim chodzi?
– Warto wiedzieć, że mój kontrkandydat w wyborach na stanowisko wójta jest członkiem zarządu powiatu grójeckiego. To właśnie zarząd przedstawił radzie powiatu wniosek o rezygnację z tej inwestycji. W efekcie wojewoda też wycofał dotację. I takie są właśnie polityczne gierki pod hasłem: im gorzej, tym lepiej. Wycofamy 3 mln zł, niech wójt się gimnastykuje, niech ludzie go obsobaczą. Mieszkańców gminy Pniewy nie interesuje polityka, przynależność partyjna, kto jaką legitymację nosi. Ich interesuje, czy droga będzie poprawiona. Ale partyjni koledzy dali mojemu kontrkandydatowi wyborczy argument, że to jest wina wójta, że się źle gospodarzy. Ja to przeżyję, niejedno w samorządzie widziałem, właśnie mija trzecia kadencja mojego wójtowania.

Nie zdziwił pana pomysł ograniczenia liczby kadencji?
– Jeśli nie będę efektywny, to nawet gdybym na kolanach przed ludźmi chodził, poklepią mnie po plecach, a i tak wybiorą lepszego gospodarza. To jest naturalna selekcja, w gminach na dłuższą metę nie pomogą rządzącym jakieś polityczne zagrywki. W ocenie mojej pracy powinny liczyć się fakty: gdy w 2007 r. rozpoczynałem wójtowanie, budżet gminy wynosił 7 mln zł – obecnie ponad 20 mln.

Ale ten argument można zbić inflacją, programem 500+, który rozdysponowują gminy i który sztucznie napompował ich budżety.
– U nas to kwota w granicach 3 mln zł. Wróćmy do liczb, one są obiektywne. W Polsce jest 1559 gmin wiejskich – w 2006 r. byliśmy pod względem dochodów na 1394. miejscu, a w roku 2016 – na 508.! Z tymi danymi nie da się dyskutować.

Co wpłynęło na taki wzrost budżetu?
– Przede wszystkim stwarzamy inwestorom przyjazne warunki. Już w 2002 r. cała nasza gmina miała zatwierdzone plany zagospodarowania przestrzennego, a byłem wówczas inspektorem ds. budownictwa i odpowiadałem za planowanie przestrzenne.

Do dziś wiele gmin nie może się tym pochwalić.
– I gdy inwestor przychodzi do urzędu, umiemy go poprowadzić, pomóc w uzyskaniu potrzebnych decyzji, dokumentów. Nie musi czekać. Dziś w ulotce wyborczej nie muszę pisać, że będę dbać o zwiększenie liczby miejsc pracy, gdyż jest ich wystarczająco wiele. Ostatnio dwie duże firmy weszły na teren i rozpoczynają budowę. To zapewni kolejne miejsca pracy.

Na czym konkretnie polega ta pomoc?
– Przychodzi inwestor, który nie dostał zgody z Generalnej Dyrekcji Dróg Krajowych na budowę wjazdu do drogi krajowej. Chce zrezygnować z inwestycji. Rozkładamy plany, pokazuję mu: tu są nieużytki, które przylegają do drogi gminnej. Niech pan się dogada z właścicielem, odkupi teren, a ja panu dam zgodę na wjazd do drogi gminnej. Przychodzi za godzinę i mówi: załatwione, będę budować. Powstanie nowy zakład pracy, ludzie dostaną robotę, zarobią miejscowe sklepy, mechanik samochodowy, fryzjer…

Także na tym polega gminna ekonomia.
– Mamy firmę klasy światowej, PepsiCo, mamy producentów stolarki budowlanej, urządzeń drenarskich, ale też małe firmy usługowe. Gdy podnosi się standard życia ludzi – to przy okazji poprawia się budżet gminy.

Zasilają go podatki od firm, mieszkańców…
– Na gminę trzeba spojrzeć jak na łańcuszek zależności, wszystkie elementy są jak naczynia połączone. Gdy zostałem wójtem, nie zamknęliśmy żadnej szkoły – zamiast ją zamknąć, otwierałem oddział przedszkolny. Nie zrobiłem jednego gminnego przedszkola, jak mi proponowano. A czasy były niełatwe, np. w szkole w Jeziorze miałem 34 uczniów i 12 nauczycieli, a więc szkoła do zamknięcia. Dziś mam tam ponad 100 uczniów i oddział przedszkolny. Młodzi zamiast wynajmować mieszkania w Warszawie, wolą tu mieszkać, a pracować w stolicy. Niech pan znajdzie gminę, w której są takie proporcje – na 4,7 tys. mieszkańców mamy cztery przedszkola, cztery szkoły i gimnazjum, które pod względem poziomu nauczania jest w czołówce w powiecie i na Mazowszu.

Ale już go nie będzie…
– I na dodatek muszę robić modernizację obiektów szkolnych, za reformą oświatową powinny iść pieniądze.

Najpierw minister Zalewska zapewniała, że reforma będzie bezkosztowa, a teraz twierdzi, że to samorządy są winne sytuacji, w jakiej znalazły się szkoły.
– Nic, tylko machnąć ręką. Wie pan, ja wychodzę z założenia, że nie ma co płakać nad rozlanym mlekiem. I co, teraz pójdę do premiera, ministra, posła i powiem: wymyśliliście reformę, to dajcie pieniądze? Ja w mojej gminie, gdy podejmuję decyzję, muszę przewidzieć, jakie będą jej koszty, jakie przyniesie efekty. Nie mogę obiecywać gruszek na wierzbie, trzeba mieć odwagę i wyobraźnię, żeby iść pod prąd.

Na przykład?
– Nie ulegliśmy modzie na orliki, które moim zdaniem były pomysłem nie do końca trafionym. Może sprawdzają się w miastach, ale nie w małych wsiach.

Z perspektywy czasu trudno oprzeć się wrażeniu, że orliki to był w dużej mierze propagandowy program rządu. Drogie do wybudowania, kosztowne w utrzymaniu, wiele świeci pustkami, a w jednej trzeciej gmin w ogóle nie powstały.
– Przy największej szkole wybudowałem boisko wielofunkcyjne do siatkówki, koszykówki, piłki ręcznej i tenisa. Moim marzeniem jest wybudowanie takich boisk przy każdej szkole i na pewno będą one tańsze niż orliki. Samorządy same najlepiej wiedzą, co jest im potrzebne. Gdy obejmowałem wójtowanie, był taki rok, że sześć osób zginęło na 10-kilometrowym odcinku drogi krajowej przebiegającej przez naszą gminę. A ile zostało kalekami? Zaproponowałem radnym, żeby utworzyć straż gminną, na co zgodzili się zdecydowaną większością głosów. Oczywiście musieliśmy wydać pieniądze na etaty, adaptację pomieszczeń, sprzęt, radary, samochód, ale przyszły lata, że nie było ani jednego wypadku z ofiarami śmiertelnymi! Sam zacząłem wolniej jeździć. I komu to przeszkadzało? Gminy nie brały od rządu ani grosza na utrzymanie straży gminnych.

Przeciwnicy argumentowali, że zakładają straż głównie po to, żeby zarabiać na fotoradarach.
– To było medialne gadanie. Ja mówię: cały naród na tym zarabiał – oszczędzano pieniądze na dojazdach policjantów na interwencje, pieniądze, które poszłyby na karetki jeżdżące do wypadków, na szpitale, rehabilitacje, sanatoria, zasiłki pogrzebowe… No fakt, straciły na tym jedynie zakłady pogrzebowe.

I znowu mówimy o polityce.
– Wolałbym mówić o tym, co zrobiliśmy. Na przykład w ośrodku zdrowia mamy lekarzy rodzinnych, dwóch stomatologów, specjalistów, pediatrów. Do nas przyjeżdżają mieszkańcy sąsiednich gmin. I co ważne – zero zadłużenia. Gdy zostałem wójtem, kupiliśmy aparat do USG, a budżet gminy był o wiele niższy niż dziś. Chory nie może czekać pół roku na badanie. To wielki błąd w systemie zarządzania służbą zdrowia – jeśli chce się poprawić jej kondycję finansową, trzeba zainwestować w profilaktykę, i to na poziomie gminnych ośrodków zdrowia. Trzeba gminom stworzyć warunki do zakupu potrzebnego sprzętu diagnostycznego oraz do zatrudnienia lekarzy.

A jednak znowu o polityce.
– Nie, nie o polityce – o życiu. Jestem wyczulony na ochronę środowiska, uważam, że to fundament, na którym stoimy. Dziś dla większości gmin wiejskich problemem jest gospodarka wodna. Jako radny powiatu w latach 2002-2006 opracowałem dokumentację projektu spiętrzania wód na wszystkich ciekach wodnych w naszym rejonie. Obliczenia wykazały możliwość magazynowania olbrzymich zasobów wody. Dziś na terenie gminy nie mamy problemów z wodą, natomiast w kraju narzeka się na jej brak. Wydaje się pieniądze na usuwanie skutków suszy w rolnictwie, a może za parę miesięcy na usuwanie skutków powodzi. To jak w powiedzeniu: czas na grabarza, a leci się po lekarza.

Ugryzłem się w język, bo znów chciałem powiedzieć…
– O polityce? To porozmawiajmy o ludziach. Mam wspaniałych ludzi: dyrektora ośrodka zdrowia, dyrektorów szkół, kierownika biblioteki… Nie sposób wszystkich wymienić. Ja nie wtrącam się do tego, co robią, oni sami czują swoją robotę. No i oczywiście mam bardzo dobrych pracowników urzędu. Oni znają moją zasadę: jeśli urzędnik nie potrafi uśmiechać się do interesanta, to niech idzie pracować w rzeźni. Praca w urzędzie, gdy prawie wszyscy w gminie się znają, nie może polegać na odfajkowaniu spraw. Pracownik samorządowy musi czuć swoją gminę.

Na czym to polega?
– Gdy jadę samochodem, żona często mówi: ty masz zboczenie zawodowe, tylko patrzysz, czy tam dobrze zbroją, czy działka ma wymiar zgodny z planem miejscowym, a tam trzeba drogę naprawić… Dzieci mi powtarzają: ty jesteś od gminy uzależniony.

A współpraca z radnymi?
– Po wyborach zaprosiłem wszystkich radnych na spotkanie i poprosiłem: polityka skończyła się wraz z zamknięciem urn, teraz pracy wystarczy dla wszystkich. Zaproponowałem współpracę, na początku kadencji ustaliliśmy kierunki działań i je realizujemy. Byłbym samobójcą, gdybym chciał coś robić wbrew mieszkańcom, i niewiele bym zdziałał bez dobrej współpracy z ludźmi. Nierzadko sobie myślę: politycy, jeśli nie potraficie pomagać samorządom, to przynajmniej im nie przeszkadzajcie.


Gmina Pniewy – gmina wiejska, 4,7 tys. mieszkańców, 102 km kw. powierzchni, położona 40 km od Warszawy w powiecie grójeckim, przy drodze krajowej nr 50. Należy do regionów czystych ekologicznie, przepływa przez nią rzeka Jeziorka – jedna z najczystszych w Polsce. Idea zrównoważonego rozwoju jest realizowana pod hasłem: gmina przyjazna mieszkańcom, środowisku, inwestorom.

Fot. Krzysztof Żuczkowski

Wydanie: 2018, 41/2018

Kategorie: Wywiady

Komentarze

  1. Wasil
    Wasil 11 października, 2018, 16:47

    Polska demokracja ma twarz dzięki telewizji i jedynie w czasie wyborów parlamentarnych. Jest to maska za którą ukrywa się ohydna morda, ujawniająca swoją brzydotę w czasie wyborów samorzadowych i w samorządach w ogóle. Kto mieszka na wsi, ten wie jak to wygląda. Gminni możnowładcy zadłużają swoje gminy na potęgę. Do rad gmin wprowadzają swoich ludzi ( np. tych, których sami zatrudniają ), by ci „przyklepywali” co tylko wójtowi się zamarzy. Mają swoich księży, znajomych w kuriach, kuratoriach a nawet w Izbach Obrachunkowych. Dobre kontakty z powiatową policją to norma. Armia podwieszonych ludzi na każde zawołanie – donosy, nagrody za donosy i lęk „niepodwieszonej” reszty przed człowiekiem, który w mniemaniu tubylców może zrobić z nimi wszystko. PiS w mojej gminie jednego z takich, wieloletniego wielbiciela PSL „odwrócił” na swoją stronę ( właściwie facet sam się zgłosił czując wicher zmian). Wiadomo łatwiej jest przejąć cudzego sukinsyna z całym układem niż wprowadzić nowego bez układu zależności quasi-feudalnych. PSL robi wszystko, by go zgładzić, ale nic mu nie zrobią. I tak to wygląda.

    Odpowiedz na ten komentarz

Napisz komentarz

Odpowiedz na treść artykułu lub innych komentarzy