Samotne na oceanie

Samotne na oceanie

Wytatuowani bosmani mają konkurencję

„Oglądane oczyma samotnej żeglarki morze wydaje się czymś jedynym i niepowtarzalnym. W zamian za mój wysiłek natura ofiarowuje mi hojnie gamę kolorów, blask gwiazd, księżycowe iskry na lśniącej powierzchni wody i fantastyczny krajobraz zachmurzonego nieba.
Słyszę oddech oceanu – potężny poszum jego wielkości. – Czy jestem sama we wszechświecie?”.
Tak pisała w pierwszym rozdziale swej wspaniałej książki kpt. Teresa Remiszewska, pierwsza polska żeglarka-samotniczka, która bez niczyjej pomocy przepłynęła w 1972 r. Atlantyk. Jej słowa są przykładem najczystszej prozy poetyckiej, odnoszącej się do czarującego i groźnego żywiołu. Jeśli człowieka stać na chwilę poetyckiej refleksji mimo ciężkiej walki z oceanicznymi falami, osamotnieniem, zmęczeniem i zimnem, z pewnością jest rasowym żeglarzem.
Sześć lat po wyczynie kpt. Teresy Remiszewskiej, która trasę z Plymouth w Wielkiej Brytanii do Newport w USA pokonała w 57 dni, 3 godziny i 18 minut, środowisko wilków morskich otrzymało kolejny policzek. Kpt. Krystyna Chojnowska-Liskiewicz jako pierwsza w świecie kobieta samotnie opłynęła kulę ziemską. Ta trasa zajęła jej blisko dwa lata. Także i tym razem nie brakło głosów podziwu dla drobnej, niepozornej kobiety, ale w zalewie gratulacji, odznaczeń i uścisków tliło się przekonanie, że jednak prawdziwe sukcesy muszą być domeną mężczyzn. Utarło się bowiem, że zdobywcami mórz i oceanów są umięśnieni herosi z tatuażami na ramionach i piersiach, a nie słabe niewiasty. Nasze piękne panie zawzięły się jednak i postanowiły sprowadzić marynistyczny wzorzec męskości do rozmiarów miniaturki, którą co najwyżej można umieścić w gablotce. Trzeba tu wspomnieć o kpt. żeglugi wielkiej, Danucie Walas-Kobylińskiej, też pierwszej w świecie.
Również Krystyna Chojnowska-Liskiewicz wydała po swym rejsie książkę pt. „Pierwsza dookoła świata”, na kartach której daje wyraz poczuciu niesprawiedliwości, dotykającej kobiety na jachtach.
„Ze złośliwą radością myślałam o wielu kapitanach, którzy kobiety w załogach mieszanych obowiązkowo zapędzają do garnków. Często tracą dobrych sterników, nawigatorów, mechaników, żaglomistrzów, oficerów, a zyskują szanse na niestrawność. A znam kilku doskonałych kucharzy-żeglarzy…”.
Przekonanie o tym, że kobieta nie jest przez naturę przeznaczona tylko do rodzenia dzieci i do kuchni, towarzyszyło żeglarce przez całe życie. Zarówno przed wielkim rejsem, jak i po jego zakończeniu kpt. Chojnowska, w ramach nieformalnej „feministycznej misji”, organizowała żeglarskie wyprawy wyłącznie z kobiecymi załogami. Nie chodziło jej – jak twierdzi – ani o „danie świadectwa” żeńskiej siły, ani o „dokopanie” zbyt zarozumiałym kolegom, lecz o stworzenie szans wszystkim paniom, które zasmakowały w żeglowaniu, a z powodu arogancji mężczyzn nie mogły się dostać do żadnej załogi.

Kobiety są najlepsze
– Był jeszcze w latach 70. Klub Samotnych Żeglarzy w Szczecinie – wspomina dziś kpt. Teresa Remiszewska. – Co roku przysyłali mi zaproszenia na spotkania, ale ja nie jeździłam, za dużo było wódki, a poza tym nuda. Nie miałam czasu ani ochoty, tylko odpisywałam, grzecznie dziękując za pamięć. Potem klub pewnie rozpadł się, bo dawno już nic nie przysłali. Samotne żeglarstwo kobiece nie jest niczym niezwykłym. To mężczyźni wymyślają takie feministyczne bzdury. Fakty te są w Polsce mało znane, ale mamy w kraju wiele świetnych żeglarek. Nie próbowałam jednak tworzyć z nimi sztucznych enklaw.
– Kiedy przepłynęłam przez Atlantyk, na mecie poznałam dwie Francuzki, które brały udział w tym samym wyścigu – całkiem fajne babki. Wspólnie śmiałyśmy się z męskich uczestników regat, którzy zgrywali wielkich bohaterów. Jedna z nich, Ann Michailof, opowiadała, jak dla zabicia czasu na jachcie robiła sobie różne fryzury i makijaże, bo się jej strasznie nudziło. Kobiety nie demonizują trudności i zagrożeń, lepiej się do nich przystosowują, są bardziej rzeczowe, mniej bohaterskie. Mężczyźni odwrotnie. Ja, drobna kobieta, miałam niekiedy w załodze umięśnionych żeglarzy i widziałam, jak się rozkładali. Siła fizyczna rzeczywiście się przydaje, ale gdy nie ma szarych komórek, to na morzu nikt sobie nie poradzi. Moi koledzy żeglarze mieli mi później za złe, że tak lekko opowiadałam dziennikarzom o swych morskich wyczynach. „Nie dostajemy potem od władz dotacji, bo nam odpowiadają, że to żaden wielki wyczyn”, skarżyli się – opowiada kpt. Remiszewska.
– Mogę zaświadczyć, że te kobiety, które doszły do stopni kapitanów jachtowych w polskim żeglarstwie, górowały wiedzą i profesjonalizmem nad większością mężczyzn. Może dlatego, że kobieta musi wykazać się większymi umiejętnościami, by otrzymać stopień kapitana. Wśród tych, które zdawały egzaminy razem ze mną, jest kilka świetnych żeglarek: Karmena Stańkiewicz, lekarz pediatra z Wrocławia, Teresa Dudzic i Barbara Chmielewska, świetny kapitan, dziś zamieszkała w Koszalińskiem, moim zdaniem, najlepsza żeglarka w Polsce. Wszystkie te panie były autentycznie dobre, tyle że nie pływały samotnie, ale to nie jest skala oceny wiedzy żeglarskiej. Wśród kobiet-kapitanów jachtowych nie było złych. Lepiej zdawały egzaminy. Mężczyźni odpadali (choć było ich więcej), kobiety bardzo rzadko. Ale mężczyźni odbijali to sobie później różnymi układami. Np. partyjny dygnitarz, Maciej Szczepański, zdawał i oblał wraz z wieloma panami. Nie mógł znieść tej porażki i przy kolejnym podejściu zebrał grupę kolegów, niekiedy dość słabych, którzy wraz z nim jakoś się „przeszwarcowali”. Szlag mnie trafia, gdy mówią z powątpiewaniem o żeglarskich zaletach kobiet. W czym ja jestem gorsza? Mężczyźni dużo gadają, a robią niekiedy straszne byki. Kto prowokuje morskie wypadki? Na pewno nie kobiety. Tragedia jachtu „Bieszczady”, z której uratowała się tylko niedoświadczona dziewczyna, bo ją męska załoga zostawiła samą przy sterze (poszli robić sobie kawę), wskazuje na brak profesjonalizmu. Dobry kapitan nie popełniłby takiego błędu. Jacht prowadzony przez sprawnego żeglarza mógłby uciec z drogi wielkiemu statkowi. Sądzę, że nawet moja wnuczka jakoś wyszłaby z opresji. Oczywiście, formalnie winna jest załoga statku, który staranował jacht, ale i dowództwo jachtu nie dopełniło wszystkich warunków bezpieczeństwa. Winien był kapitan, ale nie żyje.
Kpt. Remiszewska od czasu stanu wojennego już nie pływa. Początkowo odmawiano jej paszportu, potem zabrakło pieniędzy i zaplecza w klubie, który oddałby jej swój jacht, a z emerytury nie stać jej na opłacenie wszystkich kosztów. Mogłaby jeszcze wynajmować się do szkolenia młodych załóg, ale na to już nie ma ochoty. Aby pływać dla przyjemności, trzeba mieć własny jacht albo znajomych i pieniądze. Konieczne są też znajomości w Polskim Związku Żeglarskim, a tam nie prowadzi się nawet żadnej ewidencji ani łączności z osobami, które polskim żaglom przysporzyły najwięcej chwały. – Należę już do zabytkowych mumii – mówi Teresa Remiszewska – ale nie poszłabym na morze z obcymi ludźmi, na obcym jachcie.

W małżeństwie
nie ma dowódcy
Kpt. Krystyna Chojnowska-Liskiewicz, młodsza od swej sławnej koleżanki, od czasu do czasu stara się skrzyknąć damską załogę, ale dobiera wyłącznie panie, które bez żeglarstwa nie potrafią żyć, a nie szukają jakiejś wakacyjnej atrakcji, oderwania się od chłopaka itd. – Wpadłam na ten pomysł, pomna własnych doświadczeń, więc dlaczego mam nie pomóc innym. To wynik wiedzy, jak trudno damom dostać się na jacht i zająć na nim miejsce nie tylko w kambuzie. Miałam też podobne doświadczenia zawodowe jako inżynier budowy okrętów.
W tym roku kpt. Chojnowska-Liskiewicz planuje rejs dwuosobowy, tylko z mężem, do Oslo. Na pytanie, kto będzie dowódcą, nie daje żadnej odpowiedzi.
– Oboje mamy stopnie kapitana, a gdy załoga jest tak mała, każdy musi robić wszystko. Nie może być tak, że jeden dowodzi, a drugi pracuje.
Nie zazdrościmy kapitanowi Liskiewiczowi. Z pewnością będzie obierał ziemniaki.
– Niestety, wielkie żeglarstwo pełnomorskie nie jest tak popularnym sportem jak siatkówka czy koszykówka – mówi p. Krystyna. – Słabo się fotografuje w telewizji, a więc trudniej o sponsorów z pieniędzmi.
Na pytanie, ile jest kobiet żeglarek, odpowiada: – Nie prowadzę statystyki, być może robi to Polski Związek Żeglarski. Trzeba jednak zdefiniować, kogo uważamy za żeglarkę: czy panią do towarzystwa na jachcie, czy dobrą mamusię, która pilnuje swoich dzieci? W Polsce kobieta ma miejsce określone przez ideologię, nie należy jednak dzielić żeglarzy wedle płci. Są dobrzy i kiepscy, ale bardzo wielu mężczyzn wygoniłabym z wody, by nie utopili sprzętu i załogi. W żeglarstwie trzeba używać głowy, najlepiej jeśli jest otwarta. To rzemiosło, którego można się nauczyć.

Kobiety są jednak
kobietami
Czy ktoś uwierzy, że słynne i utytułowane panie kapitan, Teresa Remiszewska i Krystyna Chojnowska-Liskiewicz, choć obie przyniosły największe sukcesy polskiemu żeglarstwu, należały do elitarnego Klubu Samotników, od co najmniej 40 lat mieszkają w tym samym mieście, w ogóle się nie znają i nie zamieniły ze sobą nawet paru zdań?
Nieprawdopodobne, a jednak prawdziwe.
– Kobiety nie są w najmniejszym stopniu solidarne – twierdzi kpt. Remiszewska. – Najwięcej antyfeminizmu jest właśnie wśród nas.
A więc panowie powinni się pocieszyć, bo jednak mężczyźni są w czymś lepsi – wymyślili solidarność.
I jeszcze jedno. Który z dzielnych żeglarzy zdobyłby się na taką szczerość po zakończeniu zmagań z żywiołem, jak kpt. Teresa Remiszewska?
– Ulga, że za parę godzin skończy się tam, w domu, niepokój i troska, bo jestem bezpieczna, w porcie sprawia mi niekłamaną radość. Schodzę do kabiny, bo coś ściska za gardło… nie chcę przecież robić z siebie widowiska, publicznie tu płakać…


Krystyna Chojnowska-Liskiewicz – jachtowy kapitan żeglugi wielkiej, inżynier budowy okrętów. Zawodniczka m.in. AZS Gdańsk. W latach 1976-1978 na jachcie „Mazurek” jako pierwsza kobieta na świecie samotnie opłynęła Ziemię.


Wokół Ziemi bez partnera

Osobną kategorią są samotne rejsy okołoziemskie. Pierwszą kobietą w tej konkurencji była kpt. Krystyna Chojnowska-Liskiewicz, która ścigała się z Angielką Naomi James oraz Francuzką Brigitte Oudry, i wygrała z nimi. Kolejną kobietą, która okrążyła glob, była dopiero 10 lat później Australijka Kay Cottee – pierwsza kobieta, płynąca non stop na trasie Sydney-Sydney. Następnie w latach 1990-1991 Francuzka Isabelle Autissier wzięła udział w regatach okołoziemskich, ale z przystankami, zaś część dystansu pokonała w towarzystwie. Kolejną była Samantha Brewster z Wielkiej Brytanii w 1995 r., a następną, w 1998 r., pierwsza w historii Amerykanka, Karen Thorndike. Listę otwartą wyczynem Polki wciąż uzupełniają nowe nazwiska. W latach 1996-97 dołączyły Francuzka Catherine Chabaud oraz Angielka Ellen MacArthur – rewelacyjna 24-letnia żeglarka, która w 2001 r. przebyła okołoziemską trasę (na krótszym dystansie na południu globu) zaledwie w 94 dni, zajmując drugie miejsce i pokonując wielu renomowanych rywali. Obecnie samotne pływanie dookoła Ziemi stało się kategorią zawodowego sportu żeglarskiego. Od lat 80. co cztery lata organizuje się regaty Around Alone z trzema dozwolonymi przystankami, zaś od r. 1989 – też co cztery lata – Vendée Globe Challenge bez przystanków. Do kolejnej edycji tych regat przymierza się nasza żeglarka, Joanna Pajkowska.


Teresa Remiszewska – jachtowy kapitan żeglugi wielkiej, pierwsza Polka i czwarta w historii żeglarstwa kobieta, która w 1972 r. samotnie przepłynęła Ocean Atlantycki, uczestnicząc w regatach “OSTAR” (Observes Singlehanded Transatlantic Race – Transatlantyckie Regaty Żeglarzy Samotnych).


Panie na morzu

Pierwszą, choć niedobrowolną, samotną żeglarką była Aga Müller, która w 1949 r. wyruszyła z ojcem z Niemiec do Argentyny. W drodze ojciec zmarł, a dzielna 17-latka przez 14 dni żeglowała sama ze zwłokami na pokładzie. Drugą była Angielka Ann Davison, która początkowo pływała z mężem, ale w trakcie rejsu została wdową. Dwa lata później, w 1952 r., podjęła samotną próbę. Drugą zdobywczynią Atlantyku była Angielka Nicolette Miles-Walker, a potem trzy uczestniczki regat: Marie Claude Faroux, Ann Michailof i Teresa Remiszewska. Warto dodać, że początkowo regulamin samotnych regat przez Atlantyk wykluczał udział kobiet. Pojawiły się dopiero w 1972 r. – wtedy wśród nich nie zabrakło dzielnej Polki. W tych samych regatach w r. 2000 znów pojawiła się Polka, Joanna Pajkowska, urodzona w Warszawie, mieszkajaca w Londynie. Zajęła 32. miejsce w klasyfikacji ogólnej, a trzecie w swojej kategorii. Atlantyk pokonała w 29 dni.

Wydanie: 2001, 28/2001

Kategorie: Sylwetki

Napisz komentarz

Odpowiedz na treść artykułu lub innych komentarzy