Samotność w kołowrotku, czyli co nam mówią o świecie „Matrix” i „Nie patrz w górę”

Samotność w kołowrotku, czyli co nam mówią o świecie „Matrix” i „Nie patrz w górę”

Lustro zostało rozbite. To lustro, na które zwykliśmy mówić „rzeczywistość” albo „filozofia”, albo „teoria”. Rozbili je – każdy na swój sposób – Wittgenstein, Heidegger i Lacan. Ale rozbił je także postmodernizm czy, mówiąc inaczej, system światowy, czy, mówiąc inaczej, kapitalizm medialny, czy, mówiąc inaczej, późny kapitalizm. Piękne dewastacje i smutne przyjemności przez chwilę wydawały się ekscytujące, ich dekadencki urok miał w sobie coś z diabelskiej sztuczki teatru variétés, w którym przedstawienie kończy się orgią na zgliszczach. Zerwanie było jak wyzwalająca apostazja, radość ateisty w pierwszym pokoleniu. Problem w tym, że odgrywane bez końca – stało się jedynie przepływem własnych wariacji, huśtawką nastrojów, wahadłem hossy i bessy. Zrobiło z nas miliardy chomików, nadymających się śmiesznie w rozpędzonych kołowrotkach, biegnących po nic, ale niepotrafiących przestać.

W międzyczasie w klatkach wymieniono dekoracje, a właściwie wymienia się je co sekundę: zorza polarna non stop 24 na dobę, piramidy, Bundestag, Wielka Rafa Koralowa, Koloseum, wieża Eiffla, wieczna noc, wieczny brzask. Im szybciej chomiki biegną, tym więcej dekoracji mają do wyboru, ale żadna nie jest prawdziwa. Tymczasem kołowrotek trzeszczy, dekoracje chwieją się, pojawiają się też dziwna zadyszka, mdłości, samotność w kołowrotku. Aż chciałoby się uwierzyć, że któraś plansza sprawi, że spadnie opór elektryczny skóry i coś się zmieni, naprawdę.

Dwa głośne filmy, które w ostatnich tygodniach zdominowały dyskusje kinomanów i krytyków, pokazały, że nie będzie łatwo nie tylko coś zmienić, ale najpierw uwierzyć, że Rubikon można przekroczyć. I że w ogóle istnieje właściwa dekoracja. Zwrot marksistowski na akademiach stał się faktem również w Polsce, a od lat poszukiwana „alternatywa” jest nie tylko postulowana przez filozofów i aktywistów, ale także definiowana na różne sposoby przez takie ekonomistki jak Kate Raworth, która w książce „Ekonomia obwarzanka” prezentuje „siedem sposobów myślenia o ekonomii XXI wieku”, proponując porzucenie obsesji PKB i zmianę celów na gospodarkę zintegrowaną, społeczne przystosowanie ludzi, dystrybucję i regenerację.

Tymczasem popkultura radzi sobie z kołowrotkiem na swój sposób, czyli raz lepiej, raz gorzej. Zwykle wpadając w opisywane przez siebie pułapki. Czasem jednak nieźle diagnozuje, dobrze straszy, a przede wszystkim pokazuje, że w świecie rozbitych luster – wśród odbić, symulakrów, stylów, marek, znaków i modeli bez odniesień – jest coraz zimniej. I że ułamek rozbitego lustra tkwi w oku każdego z nas. Nowy „Matrix” i „Nie patrz w górę” pokazują emocjonalne oraz globalne konsekwencje naszego biegu w kołowrotku z całym jego oprzyrządowaniem medialnym, pełnym fejk niusów, foliarzy, antyszczepionkowców i opychaczy mentalnego metadonu, którzy chcą, żebyśmy dalej po cichu, z jednej strony emocjonalnie płascy, z drugiej niezdrowo pobudzeni, grali w swoje prywatne gry.

W nowej, czwartej części „Matriksa” powraca obraz dwóch pigułek, czerwonej i niebieskiej, które symbolizują wybór między powrotem do symulowanej rzeczywistości a konfrontacją z Realnym. Tej powracającej scenie towarzyszy komentarz: There is no choice (nie ma wyboru). To matriksowe hasło można by wypisać na plakatach każdego strajku klimatycznego. Mogłoby też towarzyszyć „Ekonomii obwarzanka” jako ironiczne nawiązanie do słynnego TINA – There is no alternative (nie ma alternatywy). Natomiast w filmie „Nie patrz w górę” stałoby się najwyżej reklamą wafelka albo hasłem, które ma sprzedać nowy model butów.

„Nie patrz w górę”, Netfliksowy hit tegorocznych świąt, to satyra społeczna. Jej bohaterowie, naukowcy, odkrywają kometę, która kieruje się wprost na Ziemię. Jednak ich odkrycie traktowane jest jako kolejny fejk nius, a występy w telewizji muszą się odbyć w konwencji zwykłej śniadaniówki, bo prawa rozrywki to jedyne prawdziwe prawa natury. Oczywiście oba filmy były pomyślane nie jako wnikliwa, subtelna krytyka kultury, ale jako kasowe hity, które tylko sublimują nasze lęki. A mimo to czwarty „Matrix” jest – jak na dystopijną baśń przystało – wystarczająco melancholijny, żeby zmienić na chwilę kierunek skojarzeń, a „Nie patrz w górę” wystarczająco przerysowany, żeby stać się czymś więcej niż ta próżnia, w którą tak często patrzymy. Chociaż daleko mu do siły najlepszych krótkich serii ostatnich lat, takich jak „Rok za rokiem” czy „Black mirror”, które chyba najlepiej pokazały, na czym polega nasz kłopot z lustrem.

Napisz komentarz

Odpowiedz na treść artykułu lub innych komentarzy