Sąsiedzki konflikt bez rozwiązania

Sąsiedzki konflikt bez rozwiązania

Nikt nas nie słucha, policja tylko nam radzi, żeby nie chodzić w pojedynkę. Tak się nie da żyć – mówi nękana rodzina Burnewiczów

Gdy we wsi Nowe Stojło w gminie Suchowola pytam, gdzie mieszka 64-letnia Teresa Burnewicz, starszy mężczyzna wybucha: – Do tej piep… chce jechać?! Za czym?! Po co?! – naciska groźnie, nie udzielając mi w końcu odpowiedzi. Gdy pukam do sołtysa, nikt nie otwiera. Drogę wskazują mi dopiero dwie kobiety pracujące w warzywniku. Mówią, że ta rodzina jest hańbą dla całej wsi. Gdy pytam dlaczego, odpowiadają, że sama zrozumiem, jak tam pojadę.

– Tego sporu nie da się opisać ani rozwiązać, z tą kobietą nie sposób się dogadać – tłumaczą. – A zaczęło się od drogi, którą jej sąsiad chciał poszerzyć, i od obcięcia gałęzi drzew, które w końcu obcięła ekipa z gminy. A teraz robią sobie na złość z tym sąsiadem i tyle. Pani jedzie, po lewej stronie jest takie zaniedbane gospodarstwo, z porozwalanymi balotami, tam oni mieszkają – dodają na odchodnym.

Większość rolników z Nowego Stojła coraz bardziej przestawia się na hodowlę drobiu, we wsi jest 16 ferm, obok drogi powstaje kolejna. W sąsiedniej wsi Piątak jeszcze więcej. Na polach, wzdłuż szutrówek, ciągną się niskie budynki, kiedy wiatr zawieje, czuć intensywny zapach. Moje rozmówczynie też mają fermę. Rodzina Burnewiczów fermy nie ma, gospodarują na 12 ha, hodując bydło.

Zaczęło się wcześniej

Przy bramie najpierw pojawia się Teresa Burnewicz, potem nadchodzą jej synowie. Najstarszy Tadeusz Adam – gospodarz, 40-letni Szczepan i o 10 lat młodszy Wojciech. Długo sprawdzają moją legitymację. Przepraszają za nieufność, ale żyją jak w oblężonej twierdzy, bo ciągle coś się dzieje. Oprócz monitoringu, założonego rok temu po pożarze, posesji pilnuje ostry pies; teraz poszczekuje zamknięty w kuchni. Rozmawiamy w pokoju, przy kawie i ciastkach.

– Wszystko zaczęło się w 1993 r., kiedy moich rodziców pobili Koreccy – mówi Szczepan Burnewicz. – Rodzice zrobili obdukcję i zgłosili sprawę na policję. Ojciec początkowo nie chciał zgłaszać, ale mama uważała, że nie wolno tego tak zostawić. Kiedy sołtysem był Grzegorz Smyk, we wsi żyło się spokojnie, była jedność i wspólnota. To się zmieniło, gdy został nim Zbigniew Korecki. W 2009 r. zażądał poszerzenia drogi kosztem naszej działki. Nie rozmawiał z nami, dowiedzieliśmy się o tym z gminy, po tym jak sołtys wystąpił do burmistrza Suchowoli z pismem o wywłaszczenie nas z 1 m szerokości działki na długości 400 m. Oznaczało to wycięcie drzew, które były dla nas źródłem opału, bo lasu nie mamy. Burmistrz odpowiedział, „że takiej możliwości nie ma”, my też nie wyraziliśmy zgody.

W 2013 r. Koreccy zaczęli budować kurniki. Sprawę tak opisywał sześć lat temu Andrzej Sabat w piśmie „Top Agrar”, w artykule „ Szlaban na dojazd”: „Inwestorami są bracia Zbigniew i Łukasz Koreccy, zamierzają wybudować kurnik za 2 mln zł. Na inwestycję zgromadzili część gotówki, reszta ma pochodzić z unijnego wsparcia. Gdyby nie przeciągająca się zima, inwestycja na 30 tys. stanowisk dla brojlerów (siedem rzutów w ciągu roku) już by ruszyła. Jednak to nie dokuczliwe śniegi spędzają sen z oczu inwestorom, ale zbyt wąski dojazd do gospodarstwa drogą gminną, która w najwęższym miejscu ma zaledwie 3,30 m szerokości”.

– Redaktor Sabat rozmawiał wtedy tylko z Koreckimi, a powinien wysłuchać dwóch stron – zaznacza Teresa Burnewicz.

Dziwne zemsty

Po odmowie poszerzenia drogi w gospodarstwie Burnewiczów zaczęły się dziać dziwne rzeczy.

– W 2010 r. ktoś zawiesił metalowe pręty w naszej kukurydzy – mówi Szczepan Burnewicz. Przez to w kombajnie zniszczonych zostało 12 noży, jeden kosztuje 120 zł. To powtarzało się przez dwa lata. W 2011 r. ktoś porobił wkrętarką dziury w naszych drzewach i wlał trującą substancję w otwory. Uschło 30 drzew. Potem ktoś wlał truciznę do naszej studni, zanim brat się spostrzegł, napoił dwie krowy, jedna zdechła, w tym samym roku wylano środek chwastobójczy na nasze uprawy, a na łąkę beton z „gruszki”, w 2015 r. i w czerwcu 2018 r. pocięto nam folię na pryzmie kukurydzy i belach sianokiszonki. 25 maja 2018 r. szykowałem skoszoną trawę do belowania i zauważyłem, że na niej coś błyszczy – rozsypane szkło, było rozrzucone w ok. 40 miejscach, całe siano musiałem wyrzucić. Zadzwoniłem na policję, pies tropiący podjął ślad, wskazując, że sprawca nadszedł od strony sąsiada, Łukasza Koreckiego.

Oprócz działań ukrytych coraz częściej zdarzają się zajścia bezpośrednie. Szczepan Burnewicz pokazuje opatrzone datami zdjęcia zniszczeń i incydentów, wymienia sprawców.

– W lipcu 2015 r. zatrzymano traktor Wojciecha na drodze z Kizielan do kolonii Dryga: „Czego ty ch… tą drogą jeździsz” – zapytało trzech mężczyzn, podkreślając, że to „obywatelskie zatrzymanie”. O sprawie napisały „Nowiny Sokólskie”. Na tej samej drodze rok wcześniej, wiosną, zaatakowano Wojciecha, gdy jechał samochodem, walono pięściami w maskę. Jednego roku sianowaliśmy na „klinku” – opowiada Szczepan. – Podjechał nasz sąsiad i zapytał mojego brata: „Tadeusz, kiedy mam tobie głowę rozszczepić?”. Rzucał też kamieniami w kosiarkę.

23 sierpnia 2018 r. w gospodarstwie Burnewiczów wybuchł pożar. Zniszczeniu uległo 500 bel słomy i 200 bel sianokiszonki, straty oceniono na kwotę 70 tys. zł.

– Ogień zauważyłam kwadrans przed pierwszą po południu, zadzwoniłam po straż pożarną. Wiatr rozwiewał płonące kłaki słomy i przenosił je na sianokiszonkę owiniętą folią, która się topiła. Było sucho, ogień mógł dojść do zabudowań. Na ratunek, jako jedyny z wioski, przybiegł nasz sąsiad Marcin – opowiada Teresa Burnewicz.

Rolnicy, którzy mieli wówczas 50 sztuk bydła, zostali bez paszy na zimę. Nikt z Nowego Stojła im nie pomógł, nie ogłoszono też zbiórki w parafii.

Cały tekst można przeczytać w „Przeglądzie” nr 45/2019, dostępnym również w wydaniu elektronicznym.

Fot. Jan Malec/Newspix.pl

Wydanie: 2019, 45/2019

Kategorie: Kraj

Komentarze

  1. amelie2
    amelie2 4 listopada, 2019, 22:18

    To jest właśnie katolicka Polska.

    Odpowiedz na ten komentarz

Napisz komentarz

Odpowiedz na treść artykułu lub innych komentarzy