Schyłek wielkiej guerrilli?

Schyłek wielkiej guerrilli?

Kolumbijski Robin Hood chciał bronić biednych, ale porywał ludzi i handlował narkotykami

W niejednym europejskim parlamencie przyjmowano go jako romantycznego bohatera, trybuna ludowego. Gdy Fidel Castro dawno już wyrzekł się idei eksportu wojny partyzanckiej, on wojował nadal, odnosząc liczne zwycięstwa nad armią rządową. Jego legenda utrzymała się w ogromnej większości departamentów Kolumbii wśród biedoty latynoamerykańskiej przez długie lata. Był symbolem i wodzem, nikt nie zabierał przy nim głosu, jeśli mu go nie udzielił. Prezydent Kolumbii spotykał się z nim trzykrotnie, aby negocjować zakończenie wojny domowej. 31 rządów na świecie zakwalifikowało go jako terrorystę, ale w Ameryce Łacińskiej Brazylia, Argentyna, Chile, Ekwador i Boliwia uważały go za przywódcę partyzanckiego. Rząd wenezuelski wystąpił nawet o przyznanie jego guerrilli międzynarodowego statusu strony walczącej w wojnie domowej.
Najstarszy czynny partyzant na świecie, znany w Ameryce Łacińskiej pod indiańskim pseudonimem „Tirofijo”, „Celny strzał”, zmarł 26 marca we własnym łóżku, „w ramionach swej towarzyszki życia i w otoczeniu wiernych przyjaciół”, jak głosi komunikat dowództwa FARC, Rewolucyjnych Sił Zbrojnych Kolumbii. 78-letni Pedro Antonio Marin alias Manuel Marulanda, kolumbijski chłop, który do końca życia domagał się, aby władze zwróciły mu skonfiskowane gospodarstwo i dokonały sprawiedliwej reformy rolnej, założyciel najdłużej walczącej partyzantki pod nazwą Rewolucyjne Siły Zbrojne Kolumbii, umarł na zawał serca. Kolumbijski minister sprawiedliwości, Carlos Holguin, oznajmiając śmierć najwyższego przywódcy FARC, powiedział: „Niech spoczywa w pokoju człowiek, który przysporzył ojczyźnie najwięcej bólu, jedna z postaci, które wyrządziły najwięcej szkód”.

Laptopy z dżungli
Ruch zbrojny, z którego wywodzą się FARC, istnieje już 44 lata. Ta guerrilla kolumbijska liczy ponad 20 tys. ludzi pod bronią. Mimo to w mediach europejskich wzbudziła pewne zainteresowanie dopiero w ostatnim czasie, gdy niespełna miesiąc przed śmiercią „Tirofijo” zginął jego zastępca, Raul Reyes. Numer drugi FARC z niewielkim oddziałem schronił się przed pościgiem w dżungli, na granicy Ekwadoru, gdzie jego pobyt wykrył amerykański satelita szpiegowski. Zginął 1 marca zbombardowany przez samoloty kolumbijskie. Przy zwłokach partyzantów kolumbijscy komandosi znaleźli trzy laptopy, które zawierały ogromną ilość dokumentów elektronicznych dotyczących całej działalności FARC. Komisja Interpolu złożona z niezależnych ekspertów zbadała ich zawartość pod kątem tego, czy nie zostały „zmanipulowane”, co zarzucali władzom kolumbijskim prezydenci Wenezueli i Ekwadoru, Hugo Chavez i Rafael Correa. Komisja stwierdziła, że nikt nie majstrował przy laptopach i ich zawartość – 11 tys. częściowo zaszyfrowanych dokumentów i ponad 210 tys. zdjęć – publikowana wybiórczo w światowych mediach tworzy obraz FARC w opinii publicznej. Przede wszystkim jednak stały się podstawą do nowych ataków na prezydenta Wenezueli, Chaveza. Miałoby z nich wynikać, że Chavez, który przysporzył sobie popularności jako polityk skutecznie negocjujący z dowództwem FARC uwalnianie z rąk guerrilli zakładników politycznych, de facto był jednym z jej „sponsorów”.
Z odczytanych dotąd fragmentów materiałów zawartych w laptopach wynika, że finansował FARC i zaopatrywał je w broń, a z kolei FARC wyasygnowały 100 tys. dol. na kampanię prezydencką jego sojusznika, Correi. Zdaniem ekspertów Pentagonu i DEA, rozszyfrowane materiały potwierdzają tezę, że ruch partyzancki przeciwko przemocy dyktatur militarnych, zapoczątkowany w Kolumbii w latach 60. przez ideologów marksizmu-leninizmu, przerodził się stopniowo we współczesny terroryzm. Dokument z 14 marca 2003 r. podpisany przez „Tirofijo” głosi: „Nasza koncepcja rewolucyjnej walki politycznej, w której kierujemy się zasadami marksizmu-leninizmu (…) w służbie interesów proletariatu, nie uznaje aktów prawnych krajowych i międzynarodowych grup ucisku”.
Zawartość komputerów znalezionych przy zabitych guerrilleros potwierdza, że FARC uważane za czołowego w świecie siewcę min przeciwpiechotnych nie przebierały w środkach walki z armią rządową. W jednym z rozkazów z 2007 r. „Tirofijo” zaleca „zwiększyć zaminowania (ponieważ dają dobre rezultaty na obszarze bloku wschodniego” (oznacza to wschodni okręg wojskowy FARC).

Kontrybucje, bydło, narkotyki….
Dokumenty elektroniczne potwierdzają też, że FARC czerpią środki potrzebne do finansowania swych działań z trzech głównych źródeł: kradzieży bydła, kontrybucji nakładanych na wielkich właścicieli ziemskich i okupu za porywanych oficerów, polityków, cudzoziemców i bogatych Kolumbijczyków. O tym, że FARC, podobnie jak organizacje terrorystyczne, nie miały specjalnych skrupułów, zwłaszcza gdy chodzi o porywanych kolumbijskich polityków, świadczy incydent z 11 deputowanymi uprowadzonymi w czerwcu 2007 r. Prawdopodobnie oddział, który tego dokonał, ścigany przez żołnierzy wojsk rządowych, wolał ich rozstrzelać, niż dopuścić do odbicia parlamentarzystów. Najsłynniejszą z kilkuset zakładników uprowadzonych przez FSARC była kandydatka w kolumbijskich wyborach prezydenckich, mająca podwójne obywatelstwo – kolumbijskie i francuskie – pani Ingrid Betancourt, o której uwolnienie zabiega osobiście prezydent Nicolas Sarkozy.
Prawdopodobnie około jedna trzecia dochodów FARC pochodzi z narkotyków. Głównie jest to podatek zwany gramażem. Polega na ściąganiu haraczu od plantatorów koki, w większości miejscowych Indian, którzy od wieków utrzymują się z uprawy tej rośliny. Haracz ten oblicza się na podstawie ilości gramów czystego produktu, który można uzyskać z danego obszaru uprawy.
Wprawdzie guerrilla, którą dowodził „Tirofijo”, od lat była w stanie wojny z przekraczającymi dwukrotnie jej liczebność ultraprawicowymi siłami paramilitarnymi, ale zasada business is business obowiązywała również w stosunkach między zbrojnymi antagonistami. Oto wydobyty ze zdobycznych lapotopów datowany na styczeń 2008 r. e-mail jednego z najwyższych dowódców FARC, Rodriga Londona, ps. „Timoszenko”: „Jeśli chodzi o ludzi »Macaco« („Małpy”, pseudonim jednego z głównych dowódców oddziałów paramilitarnych), którzy przybędą do strefy Bajo Cauca, kupować po ustalonych cenach i na umówionych warunkach produkt, który ich interesuje, nie stwarzać im trudności”.
Chodziło oczywiście o kokainę.

Remedium gorsze od choroby
Jak wszystkie partyzantki od początku świata, również FARC zdobywa zaopatrzenie w gospodarstwach chłopskich. W jednym z ostatnich rozkazów „Tirofijo” zalecał podwładnym działającym w 24 z 32 departamentów Kolumbii przestrzeganie zasady niestosowania przemocy wobec miejscowej ludności.
Apelował do swych dowódców, aby nie zapominali, że FARC wywodzą się ze słynnej historycznej autonomii ludowej, Republiki Marquetalia utworzonej przez radykalnych liberałów i komunistów w 1964 r., pod koniec rządów dyktatury wojskowej. Gdy rząd mimo ogłoszonej amnestii zaatakował napalmem dostarczonym przez armię USA resztki partyzantki strzegącej Republiki Marquetalia, „Tirofijo” ogłosił ją „Partyzancką strefą wyzwoloną”. Stała się bastionem kolumbijskich komunistów, a działające już od dwóch lat pod jego dowództwem FARC w 1966 r. zostały oficjalnie proklamowane jako ramię zbrojne KP Kolumbii. Przez pierwsze 20 lat guerrilla potępiała handel narkotykami, ale w połowie lat 80. to się zmieniło.
Remedium bywa gorsze od zła, któremu miało zaradzić. Nic tak nie usprawiedliwia przemocy jak właśnie przemoc. Być może wielokrotnie podejmowane przez kolejne rządy próby zawarcia porozumienia pokojowego z partyzantami „Tirofijo”, których nie dawało się pokonać na polu walki, już dawno przyniosłyby pozytywny rezultat, gdyby nie stworzona przez wielkich właścicieli ziemskich przy współdziałaniu najbardziej konserwatywnych polityków i wojowniczych generałów kolumbijska antypartyzantka. Zjednoczone Siły Samoobrony Kolumbii, w skrócie AUC, powstały w 1997 r. w celu połączenia pod jednym dowództwem istniejących już i walczących z FARC i słabszą, partyzancką armią ELN (Narodowa Armia Wyzwoleńcza o trockistowskiej inspiracji) regionalnych oddziałów paramilitarnych kolumbijskiej ultraprawicy. Uwzględniając „dorobek” antypartyzantów od 1982 r., sprzed ich zjednoczenia w jedną armię, AUC ma na koncie 3,5 tys. zbiorowych pacyfikacji wsi podejrzewanych o współpracę z partyzantami i co najmniej 15 tys. ofiar śmiertelnych. Przed pięciu laty, głównie pod naciskiem Stanów Zjednoczonych rząd kolumbijski przystąpił do demobilizacji AUC. Z blisko 35-tysięcznej armii pozostały obecnie luźne oddziały paramilitarne liczące od 4 do 5 tys. ludzi pod bronią.
Najważniejsi dowódcy w toku negocjacji z rządem, w których uczestniczyli przedstawiciele amerykańskiego wymiaru sprawiedliwości, zgodzili się rozwiązać to świetnie uzbrojone prywatne wojsko. Na mocy tajnego porozumienia dowództwo i żołnierze AUC będą odpowiadali w USA nie za zbrodnie na ludności cywilnej, lecz jedynie za udział w handlu narkotykami. Paramilitarni (paramilitares, jak ich potocznie nazywają w Kolumbii) niemal od samego początku zawierali układy z bossami kolumbijskich karteli narkotykowych i sami stali się częścią narkobiznesu. W połowie maja tego roku decyzją prezydenta Alvara Uribego Kolumbia wydała władzom amerykańskim 14 głównych dowódców AUC, którzy – jak twierdzą władze kolumbijskie – pozostając w więzieniu w Bogocie, nadal kierowali przemytem kokainy do Stanów Zjednoczonych, praniem brudnych pieniędzy i finansowaniem terroryzmu.
„Oznacza to – oświadczył Uribe – że nie dotrzymali warunków umowy o demobilizacji AUC”.
Wydarzeniem, które ułatwiło prezydentowi uzasadnienie wobec niechętnej Amerykanom kolumbijskiej opinii publicznej decyzji o ekstradycji dowódców AUC do USA, było wstrząsające odkrycie. Przed kilkoma tygodniami odkryto bowiem w kraju masowy grób 1,3 tys. osób zamordowanych przez paramilitares.

Galeria morderców
Kim są dowódcy „antypartyzantów” wydani w ręce Amerykanów? 44-letni Salvatore Mancuso, przezwisko „Mono”, były główny negocjator w rozmowach z rządem w sprawie demobilizacji AUC, był tym, który zaplanował słynną masakrę w Mapiripan. Zamordowano tam kilkuset wieśniaków podejrzanych o wspomaganie FARC. Został skazany za 87 różnych przestępstw i 336 zabójstw.
„Mono” w toku procesu sądowego ujawnił najwięcej szczegółów dotyczących ścisłych powiązań paramilitares z najwyższymi sferami politycznymi Bogoty. Według jego zeznań, 35% deputowanych kolumbijskiego Kongresu pozostawało na żołdzie AUC, co potwierdził niedawno w wywiadzie telewizyjnym, dodając jeszcze kilkanaście procent. Po zeznaniach „Mono”, potwierdzonych w toku indywidualnych dochodzeń, nazwiska 60 deputowanych znalazły się na wokandzie sądowej jako oskarżonych, a 33, wśród nich kuzyn prezydenta Uribego, trafiło za kraty. Na dobrą sprawę – twierdzi „Mono” – nie ma w Kolumbii organu władzy, który nie byłby infiltrowany przez ludzi AUC.
Przyznając się do współudziału w kilkuset zabójstwach, Mancuso zeznał jednocześnie, że były prezydent Kolumbii, Ernesto Samper, kontaktował się z paramilitares, aby zachęcić ich do utworzenia specjalnego oddziału, który miałby działać w stolicy kraju przeciwko jego oponentom. W lipcu 2001 r. 27 polityków kolumbijskich spotkało się w Bogocie z przedstawicielami dowództwa AUC i zawarło z nimi umowę nazwaną Pakt z Ralito w sprawie „odrodzenia ojczyzny”. Mancuso wręczył sądowi listę tych polityków.
W finansowaniu AUC – według „Mono” – uczestniczyły wielonarodowe koncerny bananowe operujące w Brazylii, wśród nich słynna i dobrze znana w Europie Chiquita.
Ok. 560 zabójstw udowodniono innemu z czołowych dowódców AUC, pseudonim „Jorge 40”, który stał na czele oddziałów AUC kontrolujących karaibskie wybrzeże Kolumbii. Rodrigo Tocar Pupo, który wraz ze swym oddziałem liczącym około tysiąca ludzi zdemobilizował się w 2006 r., był głównym „człowiekiem od kontaktów z politykami kolumbijskimi”, jak wynika z danych znalezionych w jego komputerze. Specjalnością „Jorge 40” było zabijanie jeńców przez umieszczanie ich w zamkniętym pomieszczeniu z jadowitymi wężami.
Wśród wydanych Amerykanom jest ideolog paramilitares założyciel partii kolumbijskich faszystów, 53-letni Ernesto Baez, ps. „Iwan”. Był burmistrzem miasta Puerto Boyaca w stanie Caldas, które ogłosił stolicą kolumbijskiego antyterroryzmu.
Gordo Lindo jest byłym handlarzem narkotyków, który wstąpił w szeregi AUC, aby uniknąć kary za przemyt kokainy do USA.
Jedną z najciekawszych postaci wśród eksdowódców paramilitares wydanych w ręce amerykańskiego wymiaru sprawiedliwości jest 47-letni Fernando Murillo Bejarano, ps. „Don Berna”. Był jednym z najbliższych przyjaciół najsłynniejszego bossa bossów kartelu kokainowego z Medelin, Pabla Escobara. Jednak kiedy się z nim pokłócił, pomógł amerykańskiej agencji antynarkotykowej, słynnej DEA, w ujęciu Escobara.
Kolumbijska opinia publiczna przyjęła wydanie sądom amerykańskim watażków oddziałów paramilitarnych z mieszanymi uczuciami. Zdaniem wielu, unikną oni dzięki temu odbycia kary za krwawe masowe zbrodnie, a odpowiedzą jedynie za handel narkotykami.
Zniknięcie ze sceny „Tirofijo” jako początek końca kolumbijskiego terroryzmu stworzyło jednak poczucie niepewności. Być może – piszą dzienniki ukazujące się w Bogocie – odszedł jedyny charyzmatyczny przywódca guerrilli, z którym można było jakoś negocjować i którego słowo wystarczyłoby do zakończenia wojny. Jego następca, 59-letni Alfonso Cano, antropolog z wykształcenia (prawdziwe nazwisko Guillermo Sanez), zasłynął z tego, że kazał rozstrzelać za niesubordynację 40 swych partyzantów. Uważany jest za typowego komunistycznego aparatczyka, niechętnego wszelkiemu dialogowi z rządem. Prezydent Uribe nazwał go filozofem terroryzmu.

Wydanie: 2008, 24/2008

Kategorie: Świat

Napisz komentarz

Odpowiedz na treść artykułu lub innych komentarzy